Rozdział IV
Yoongi otworzył szerzej usta w zaskoczeniu. Sądził, że tak jak inni, dzieciak przed nim będzie próbował uciec, krzycząc coś o pomiocie szatana. Wtedy on , tak jak zazwyczaj robił, miał zabić i poćwiartować swoją ofiarę. Każde polecenie wydawał mu Namjoon, chroniąc go przed gniewem Taehyunga. Ducha, który poprzysiągł zabić wszystkich w tym szpitalu. To była jedyna ich ofiara mająca na tyle silnej woli, by pozostać na ziemi.
Brunet odrzucił nóż w kąt i odchylił delikatnie głowę, dotykając potylicą lodowatych, białych, kafelek. Miał dość zabijania, jednak nie mógł od tak po prostu zrezygnować. Nam skutecznie przeciągnął go na swoją stronę.
- To jak będzie, opowiesz mi o nim coś? Chcę go znaleźć, a nawet nie wiem od czego zacząć!
Min westchnął i przekręcił głowę w prawy bok. Zdawał sobie sprawę z tego jak wygląda i on sam, gdyby miał taką możliwość, uciekałby gdzie pieprz rośnie. Dlatego nie rozumiał szatyna przed nim, który pomimo szalejącego ze strachu serca, siedział po turecku, pochylony do przodu, opierając się na dłoniach. Na prawym rękawie bluzy miał szkarłatną plamę, po wcześniejszym zahaczeniu o nadgarstek jakiejś kobiety, która jako ostatnia wchodziła do szpitala. Ten dzieciak intrygował w jakiś kompletnie nie zrozumiały sposób Min'a. W końcu westchnął ciężko, kiedy szatyn niemalże wpakował mu się na kolana, chcąc dowiedzieć się więcej o Namjoonie by skutecznie i w ustalonym czasie znaleźć go.
- No już, już. Opowiem ci teraz dokładnie wszystko co o nim wiem.
Kim Namjoon, tak nazywał się najmłodszy pacjent szpitala psychiatrycznego imienia generała Choi Jaehyunga. Został podrzucony pod mury ośrodka przez własną matkę, która widząc jak jej pociecha nuci jakieś melodie pod nosem, wystraszyła się. Nie przejmowała się tym, że była to oznaka początkującego talentu muzycznego. Dla tej kobiety była to melodia szatana, przemawiającego przez jej kochane dziecko. Porzucając zaledwie trzy letniego szkraba pod bramą psychiatryka, miała nadzieję jedynie na spokojne życie bez zbędnego ciężaru.
Park Jimin młody, obiecujący lekarz tej placówki wyjątkowo upodobał sobie Namjoona. Był on w końcu jedynie niewinnym dzieckiem, które zbyt szybko zostało wrzucone na głębokie wody. Rudowłosy podpuszczał dziecko by te zachowywało się tak jak inni pacjenci. W ten sposób mógł przeprowadzać swoje chore eksperymenty.
Na początku było podtapianie pięciolatka. Przerodziło się to później w zamykanie chłopca w izolatce bez jedzenia i wody. Głodzenie go i publiczne obnażanie było na porządku dziennym. Chłopiec dzielnie wytrzymywał wszystko bez płaczu czy krzyku. Zdawał sobie sprawę, jak na swój młody wiek, że to nie przyniesie mu wolności. Czekał spokojnie na rozwój wydarzeń. Był niezwykle inteligentnym młodym człowiekiem.
Jednak jego postawa drażniła Park'a, który z dnia na dzień chciał zniszczyć młodzieńczą charyzmę, jaką posiadał Namjoon. Pomimo kar, które złamałyby nie jednego żołnierza, dzieciak codziennie uśmiechał się do personelu i snuł opowieści o tym kim zostanie jak wyjdzie ze szpitala.
Dziecinne marzenia chłopca działały coraz bardziej na nerwy Jiminowi. Postanowił on raz na zawsze zedrzeć uśmiech z twarzy chłopca. W tym celu, osobiście wyciął mu kształt przepołowionego serca na klatce piersiowej, w miejscu gdzie ono faktycznie się znajdowało z napisem ,,Bezużyteczny".
Po tym wydarzeniu Namjoon przestał się uśmiechać. Miał zaledwie siedem lat, kiedy się to stało. Żeby całe zajście bardziej go zabolało, stało się to w dniu jego urodzin. Dwunastego września został po raz pierwszy okaleczony na stałe.
Park Jiminowi ewidentnie spodobało się wycinanie na skórze dziecka napisów. Następnie rok w rok kolejny krzywdzący chłopca wyraz pojawiał się na jego ciele. Jedynie tylko na klatce piersiowej i brzuchu. Nie były one głębokie, żeby Kim się nie wykrwawił, ale też niezbyt płytkie, aby zniknęły po miesiącu.
BEZUŻYTECZNY
OFERMA
NIECHCIANY
NIEKOCHANY
BRZYDKI
GRUBY
DEBIL
IDIOTA
BEZWARTOŚCIOWY
ŻAŁOSNY
To były jedynie przykłady tego co Park wypisywał na skórze Namjoona. On w to wszystko wierzył i co roku chował się w sobie. Ostatniego miesiąca swojego życia nie wypowiedział już ani jednego słowa. Bał się tego. W swoje dwudzieste czwarte urodziny dostał coś czego nie chciał nikt inny, śmierć. Podstępem zaciągnięty do celi numer trzysta piętnaście, nie zdawał sobie sprawy, że to jego ostatnie chwile. Został brutalnie zakuty do metalowego łóżka i otruty gazem musztardowym wymieszanym z chlorem. To właśnie przez to wygląda jak wygląda. Przed ostatnim tchnieniem zdołał tylko rzucić klątwę na Parka i po przysiąść zemstę.
Ja, Min Yoongi, pracownik szpiatal, byłem jego pierwszą ofiarą. Jego zemsta zaczęła się od zabicia właśnie mnie.
Jin w osłupieniu słuchał wszystkiego co mówił duch. Jako wrażliwy na krzywdę innych, niemal od razu rozpłakał się słysząc jak znęcali się nad małym Namjoonem. Szatyn pociągał raz za razem nosem i próbował ścierać łzy, które skutecznie zamazywały mu obraz. Nie mógł uwierzyć, że duchy mają uczucia, a tym bardziej, że ktoś taki jak Park Jimin kiedykolwiek istniał. Chłopak zaczął płakać, nawet nie wiedząc, że z boku przygląda mu się bohater tej smutnej opowieści.
Namjoon nie mógł uwierzyć, że ktoś popłakał się słysząc jego życiorys z ust Yoongiego. Uśmiechnął się delikatnie i pomachał Min'owi, który smutno przyglądał się rozklejonemu nastolatkowi. Brunet nie umiał nawet wspomnieć o rozdwojonej jaźni brzoskwinio-włosego. Raz słodki niczym cukierek, a raz straszny i nieugięty. Kim wyparował z pomieszczenia pozostawiając SeokJina wraz z Yoongim.
Min dotknął delikatnie ramienia szatyna, uważając by jego ręka nie przeniknęła przez ciało chłopaka. Teraz już wiedział czemu Kim zaczął darzyć sympatią tego oto osobnika. Jin ostatni raz pociągnął nosem i wytarł resztki łez z kącików oczu.
- Przepraszam, ale Nmajoon-ssi miał tak ciężko w życiu! Teraz to muszę go znaleźć by mu jakoś pomóc!
Brunet zaśmiał się delikatnie i od razu posmutniał przypominając sobie o pewnym bardzo ważnym szczególe.
- Jeśli chcesz mu pomóc musisz zebrać wszystkie rzeczy Parka i je spalić, jednocześnie uważając na Kim Taehyunga. Potrzebujesz pierścienia, pióra, dziennika i klucza.
Jin wyjął z kieszeni pierścień i uniósł go pod mizerne światło, które dawała mu jarzeniówka. W środku wygrawerowane były dwie łacińskie literki. P.J. Nie było wątpliwości, że ten pierścień należał do znienawidzonego przez Namjoona, teraz też i Jina, lekarza. Szatyn z powrotem schował przedmiot do kieszeni i zwrócił swój wzrok na bruneta. Jednak zamiast ujrzeć tą popękaną twarz, nie zobaczył zupełnie nic.
Szybko rozejrzał się dookoła i westchnął. Nikogo z nim nie było, a on sam siedział w miejscu, w którym się potknął. Wrócił do punktu wyjścia. Jednak teraz za cel nie miał jedynie znalezienie Namjoona, a wszystkich przedmiotów Parka i spalenie ich. Delikatnie uśmiechnął się na myśl, że jako jedyny będzie mógł wywołać uśmiech na twarzy Kima.
Szatyn wstał i ruszył przed siebie. Za nim przeszedł chociażby metr poczuł jak kopie lewą nogą jakiś przedmiot. Podążył wzrokiem za tą rzeczą i spostrzegł, że było to pióro z tymi samymi inicjałami co na pierścieniu. Jin uśmiechnął się na swój fart i podniósł z ziemi przedmiot należący do Parka i schował go w tej samej kieszeni co pierścień.
-Teraz tylko znaleźć pokój trzysta piętnaście.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro