Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział II

Jin przemierzał zniszczone czasem i zaniedbaniem korytarze szpitala. Chciał znaleźć w miarę ciche, suche i jakoś zadbane miejsce do przeczekania tych paru godzin. Niepewnie kroczył do przodu po zabrudzonych krwią kafelkach.

Rozglądał się co chwila dookoła czy, aby na pewno nikogo nie ma. Nie mógł wyzbyć się uczucia, że jest obserwowany. Mijał każdy podejrzany pokój, aż na samym końcu korytarza odnalazł biuro ordynatora, Park Jimina. Niepewnie uchylił drzwi i zajrzał do środka z zamkniętymi oczami. Dopiero jak doliczył do dziesięciu powoli otworzył powieki. Kiedy nic podejrzanego nie zauważył w pomieszczeniu, odetchnął z ulgą. Uchylił szerzej dębowe drzwi i wślizgnął się do gabinetu. Nie różnił się on od dzisiejszych niczym konkretnym. Zwykłe drewniane biurko, na którym leżały starannie poukładane kartki z wyblakłym już pismem ordynatora. Po lewej stronie pod oknem stała odrapana rubinowa kanapa. Naprzeciwko niej natomiast postawiono ogromną szafę na dokumenty. JIn nie zauważając niczego co mogłoby w jakiś sposób mu zagrozić czy wystraszyć, podszedł do kanapy i niepewnie na niej usiadł. Jego planem było przetrwanie na sofie parę godzin i wrócenie do przyjaciół. Oparł się i podciągnął kolana do klatki piersiowej.

Kiedy usłyszał skrzypnięcie drzwiczek w szafie, szybko zacisnął powieki. Nie chciał tu być. Jego zmysły same wymyślały mu wszystkie możliwe scenariusze. Umysł płatał mu figle w postaci kroków, które słyszał wyraźnie i co najgorsze bardzo blisko.

Jin doliczył do pięciu i delikatnie uniósł powieki. Przed jego oczami pojawiło się oblicze młodego mężczyzny. Jego lekko pomarańczowe włosy były zakrwawione, twarz pokryta bąblami wielkości piłki do ping-ponga, z których wyciekała ropa wymieszana z krwią. Popękane usta wykrzywione miał w szeroki uśmiech. Szatyn krzyknął przerażony i podskoczył do tyłu. Zamknął z powrotem oczy i zaczął mamrotać pod nosem wszystkie znane mu modlitwy.

Poczuł powiew na szyi przez co całym jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Nie chciał umierać w tak młodym wieku. Pod skoczył w miejscu , kiedy z hukiem zamknęły się drzwi. Niepewnie Kim otworzył oczy i rozejrzał się dookoła. Jego serce biło szybko, niczym po najbardziej emocjonującym wyścigu.

Dopiero kiedy złapał kontakt wzrokowy z przedmiotem leżącym pod szafą, wszystkie zmysły chłopaka powróciły do normy. Ręce nadal trzęsły mu się ze strachu, ale i też czegoś jeszcze. Na chwiejnych nogach wstał z kanapy i przeszedł na drugi koniec gabinetu. Schylił się i wziął do ręki srebny pierścień. Uniósł go pod światło i rozchylił delikatnie swoje malinowe usta. Piękny. Kątem oka dostrzegł, że okno było cały czas otwarte.

- To dlatego czułem powiew powietrza. To był tylko miraż.

Jego słowa rozniosły się po pustym pomieszczeniu. Wziął głęboki oddech i starał się uspokoić swoje rozszalałe serce. Ścisnął pierścień w dłoni i z powrotem ruszył do sofy. Czuł, że ktoś go obserwuje. Stąpał ostrożnie po brudno-zielonym dywanie.

Był czujny, uważał na każdy cień przesuwający się wzdłuż ściany. Niczym kot usiadł na kanapie i zamknął oczy. Wyobrażał sobie polanę, na której się znajdował, a raczej chciał. Westchnął i wyjął telefon z tylnej kieszeni spodni. Jęknął zrezygnowany widząc, że nie ma zasięgu. Był kompletnie odcięty od świata. Złościł się na przyjaciela i siebie, że nie ustalili wcześniej ile ma tutaj przesiedzieć.

- Zagrajmy w grę.

Zachrypnięty głos rozległ się za Jinem. Ten wystraszony upuścił telefon wraz z pierścieniem i upadł na podłogę, obijając tym samym kość ogonową. Szybko odwrócił się w stronę, z którego usłyszał głos. Na oparciu kanapy siedział ten sam chłopak co wcześniej go wystraszył. Dopiero teraz Kim mógł przyjrzeć się mu dokładniej. Jego ramiona, które były odkryte, jak i nogi były pokryte bąblami identycznymi co na twarzy. Na sobie miał szara podkoszulkę i szorty tego samego kolory, sięgające mu zaledwie do połowy ud. Oba przykrycia były poszarpane z widocznymi plamami krwi. Jego uśmiech nie zmalał ani na sekundę, ukazując tym samym czarne niczym smoła zęby. Jin nie mogąc patrzeć na ducha odwrócił głowę i zacisnął powieki. Nie chciał w nic grać. Marzył jedynie by stąd wyjść.

- Nie chcesz grać?

Głos upiora ociekał gniewem i czymś jeszcze. Czymś czego Jin nie mógł zignorować. Wbrew sobie znów spojrzał w miejsce, w którym siedział mężczyzna. Jednak już go tam nie było. Szatyn rozejrzał się dookoła i dopiero za swoimi plecami znów go ujrzał. Był tak blisko, że Kim widział każdą kropelkę ropy spływającą z bąbli. Instynktownie odskoczył na parę centymetrów w tył i zamierzał krzyczeć, jednak przenikliwe oczy chłopaka przed nim uniemożliwiły mu to.

- Nikt nie chciał z tobą grać, prawda?

SeokJin był zaskoczonym swoim nagłym przypływem odwagi. Co prawda jedynie wyszeptał pytanie, ale jego serce biło zbyt szybko, miał gule w gardle i nawet szept był dla Jina niemożliwy do wydobycia. Szatyn bał się, że powiedział coś źle i szybko schował twarz w dłonie. Nie miał odwagi nawet by oddychać. Nagle poczuł jak ktoś go głaszcze po głowie. Na ten gest rozluźnił się, bo przypominał on o jego babci. Jednak nie trwało to długo. Ostatnie zdania opuściły usta ducha nim zniknął.

- Masz siedem godzin na znalezienie mnie. Jeśli tego nie zrobisz, zabije cię. Jednak kiedy ci się uda, puszczę cię wolno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro