1.4
Obudziłam się znów siedząca na krześle, przykuta do kajdanek w małym pokoju. Tym razem czarnym.
-Mówiłem Ci młoda, żebyś uważała!
-Piratku. To nie moja wina, że jakaś babka mi zdjęcia robi z fleszem po oczach, bez najmniejszego powodu.
-Wiemy. Mamy ją tutaj.
-To dobrze. Fajnie.
Znów patrzył na mnie z powagą.
-Coś Ty za jedna?
Czułam niepokój.
-Jak to się dzieje, że zmieniasz się w potwora?
-Jakieś 9 dni temu, podszywająca się pod lekarza, moja przyszła Macocha, żeby się mnie pozbyć, wstrzykneła mi sztuczną krew do organizmu. Od tego czasu, kiedy się bardzo przestraszę, zezłoszczę się lub będę czuła falę gorąca, krew mi wylewa się z randomowego miejsca na twarzy i zmieniam się w chudą, wysoką istotę i krew mnie zalewa z góry do dołu. Spływa ze mnie i psuje wszystko co napotkam. Jak wtedy, kiedy zalałam krwią główną ulicę i zniszczyła ten głupi, metalowy słupek.
-Łał. Dużo tego. Wiesz może, jak stać się sobą?
-Zalać mnie czymś chłodnym albo powinno mi być zimno. Moglibyście ją aresztować za podszywanie się za kogoś innego? Macochę?
-Nie mamy dowodów.
Znalazłam w kieszeni spodni, świstek, który Gigi dała wtedy tacie. Fajnie, że założyłam te same spodnie, które miałam u lekarza i nie szperałam wczoraj po kieszeniach. Dałam mu to.
-Teraz macie.
Jednooki to przejżał.
-Rzeczywiście. Dobrze złapiemy ją.
Po chwili zrobiło się chłodno w pokoju. Krew z nosa mi przestała lać, chociaż nic nie czułem, że leci.
-Lepiej Ci teraz?
-Tak. Mogłabym już iść?
-Nie. Zostaniesz za chwilę podjętą specjalnym badaniom.
-A mogłabym chociaż umyć zęby? No chyba, że nie zabraliście moich rzeczy. To będzie problem.
-Rzeczy są bezpieczne. Twój kolega też. Siedzą w innym pokoju razem z Panią od zdjęć.
Do pokoju wszedł Pan, który przyniusł moje rzeczy.
Odpieli mi kajdanki i pozwolili mi wyjąć kosmetyczkę z plecaka.
-Gdzie twoi rodzice?
-Mama kopneła w kalendarz przez raka, a tata nie chcę wierzyć mi po tym jak powiedziałam mu, że jego dziewczynia, chciała i nadal chce, żebym nie żyła. Uciekłam z domu. Wczoraj.
-Rozumiem. A dziadkowie, czy wujkowie?
-Dziadkowie nie żyją, wujtowie też, a najbliższa, najstarsza kuzynka mieszka na Ukrainie. Mówi po angielsku. Do taty nie zamierzam wracać. Nie wysyłajcie mnie do domu dziecka. Proszę!
-Zobaczymy co z tym zrobić.
-Mogę iść do toalety?
Pirat pokiwał głową. Wstałam z krzesła i otworzyłam drzwi. Poszłam do toalety umyć zęby pod letnią wodą. Oby mi dziąsła nie krwawiły. Podczas szczotkowania, zauwarzyłam otwierane drzwi. Do łazienki wszedł Peter.
-O przepraszam. Nie wiedziałem, że...
-Spoko. I tak już kończe.
Opłukałam zęby wodą, wypłukałam szczoteczkę i spakowałem ją do kosmetyczki.
-Nie wiedziałem, że potrafisz się zmieniać w takiego potwora.
-Teraz już tak.
-Czemu jesteś smutna?
Popatrzył na mnie. Nic nie odpowiedziałem.
-Hej. Co jest?
-Nic takiego. Nie wiem jedynie, gdzie przenocuje dzisiaj. W następne dni, będę szukała dalej.
-Jeśli ciocia się zgodzi, to będziesz mogła u nas spać.
-Peter. To bardzo miłe. Że chcesz mi pomóc, ale nie chcę się narzucać. Tobie i twojej rodzinie.
-To żaden problem. Naprawdę. Ciocia ucieszy się, kiedy pozna moją jedyną koleżankę. Polubi Cię tak samo, jak ja polubiłem Ciebie.
-Powinnam się zastanowić.
Wyszliśmy z łazienki. Zauważyliśmy jak jacyś mężczyźni, którzy zabrali mnie za ręce. Nie chciało mi się iść, więc mnie ciągneli. Byłam odwrócona tyłem i widziałam jak Peter idzie za mną i z uśmiechem na mnie patrzy. W dłoni trzymał kosmetyczkę, którą przedtem nagle puściłam z rąk. Zaczęłam się śmiać.
-Przepraszam. Długo jeszcze będziecie mnie tak ciągnąć.
-Idziemy z Tobą na badania. O 18.00 Cię wypuścił.
Usłyszałam głos jednego z mężczyzn.
-Masz jakieś plany na wieczór, że się tak śpieszysz?
Spytał drugi.
-Tak. Mam się spotkać z jednym, takim chłopakiem.
-Tak? Z kim?
Zapytywał się Peter.
-Wczoraj wieczorem zaczepił mnie Spiderman. Chciał, żebym znów się z nim zobaczyła.
-Ooo. Fajnie.
Po chwili znaleźliśmy się w jakimś pokoju. Posadzili mnie na krześle, założyli mi maskę z narkozą i ostatnie co widziałam to siedzącego Parkera na przeciwko.
Obudziłam się. Znajdywałam się innym pokoju. Leżałam na łóżku i patrzyłam na zegarek. Była 19.30. Petera nie było. Pewnie poszedł od cioci. Nie przeszkadzało mi to. I tak dużo dla mnie zrobił. Czułam jak kręci mi się w głowie. Do pomieszczenia wszedł Pirat i lekarka z moimi wynikami.
-Dobra młoda. Mamy tu twoje wyniki. W organiźmie masz jedynie 35% wody. Reszta to krew. Na szczęście w twoim przypadku, to nie jest nic, co zaszkodziłoby twojemu zdrowiu.
Ja pryknęłam ustami w jego stronę. Pirat zaczął się ze mnie nabijać. Pół godziny później, mogłam już normalnie funkcjonować. Pan powtórzył swoje poprzednie słowa.
-Jak się pozbyć tej krwi? Chciałabym być normalna.
-Nic nie możemy jak na razie zrobić z tym.
-Kiedy mogę wyjść? Chciałam się spotkać z kimś.
-Kim?
-Zamaskowanym chłopakiem.
-Randka co?
-Co? Nie!! W żadnym razie.
-A chciałabyś?
-Może?
Zaśmiał się. Lekarka pomogła mi wstać. Nie czułam nóg. Po chwili znalazłam w nich czucie. Zabrałam swoje rzeczy, pan jednooki dał mi do rąk moje wyniki.
-Daję Ci ostatnią szansę. Jeśmi ją zmarnujesz, to źle się skończy. Obserwuję Cię.
Uśmiechnęłam się. Lekarka zaprowadziła mnie do wyjścia. Ze swoimi rzeczami poszłam do miejsca, gdzie miałam spotkać się z Spidermanem. Gdy byłam na miejscu, na ławce, na której dzisiaj spaliśmy leżała karteczka. W środku było napisane coś takiego.
"Hej Verka. Bardzo Cię przepraszam, ale nie możemy się dzisiaj spotkać. Mam masę rzeczy do zrobienia. Następnym razem się spotkajmy. Może jutro? Mam za to dla Ciebie adres mieszkania mojego kumpla, który z otwartymi ramionami mógłby Ciebie przygarnoś na noc lub dwie."
Spiderman ❤
Szkoda, że nie mogliśmy się spotkać. Może chociaż znajdę jakiś nocleg. Szukałam adresu, który widniał na kartce. Po 300 metrach przejścia, znalazłam odpowiedni blok. Tylko poszukać numeru mieszkania i jestem uratowana. Stanęłam chyba przed dobrymi drzwiami i właśnie miałam zapukać, gdy nagle otworzył mi drzwi Peter. Ten z kawiarni.
Gdy na mnie spojrzał, uśmiechnął się szeroko.
-Cześć. To Ty tu mieszkasz?
-Hej. Tak. Skąd znasz mój adres?
-Spiderman mi podał.
Pokazałam mu karteczkę.
-Przyjaźnisz się z nim?
-Tak. Mój stary znajomy. Nie wiedziałem jedynie, że sobie wymyślił takie coś.
Po chwili zza Petera pleców pojawiła się kobieta. Pewnie jego ciocia.
-Dobry wieczór Pani.
Peter nie wiedział o co chodzi.
-Witaj młoda damo.
Chłopak odwrócił się gwałtownie i z przestraszenia podskoczył.
-Ciociu May. Nie strasz mnie.
-Przedstawisz mi koleżankę?
-Tak. Ciociu. To jest Veronica. Verca. To jest moja ciocia May.
Podałyśmy sobie ręce.
-Miło mi poznać.
-Mi również.
Jego ciocia jest bardzo sympatyczna.
-Co Ciebie tu sprowadza? Veronico?
Peter nic się nie odzywał.
-Szukam noclegu. Pokłuciłam się z tatą, przyszła Macocha mnie nie cierpi i uciekłam z domu.
-Moja droga. Z przyjemnością ugoszczę Cię u nas.
-Nie chcę robić kłopotów.
-Ale to żaden kłopot. Wszyskie osoby, które zna i lubi mój Peter, zawsze okazują się być dobrymi osobami.
-Napewno?
-Oczywiście. Zagramy w jakieś wspólne gry, umyjesz się po podróży i z przyjemnością użyczę Ci kanapy do spania. Może jeszcze skusisz się na film i coś do zjedzenia. Nie przyjmuje odmowy!
-Dobrze. Namówiła mnie Pani.
Pani May poszła do jakiegoś pokoju. Weszłam do ich mieszkania. Uśmiech nie schodził z twarzy Parkera nawet na chwilę.
-Przytulnie tu macie.
-Nie da się ukryć.
Odłożyłam plecak obok drzwi jak i torbę podręczną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro