Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8.

               Ciężkie chmury wisiały na nocnym niebie, zwiastując nadchodzącą ulewę. Wąska, ciemna uliczka oświetlona była jedną latarnią, która pracowała z cichym brzęczeniem. W oddali słychać było pijackie krzyki mężczyzn wychodzących z obskurnych barów lub klubów ze striptizem. O kamienną ścianę opierała się wysoka, szczupła postać. Twarz zasłaniał kaptur obszernej bluzy. Długimi palcami bawiła się końcami rękawów. Kilka kroków od niej stała kobieta z ciemnymi, kręconymi włosami. Na jasnej twarzy wyraźnie odznaczały się cienie pod oczami.

- Poderwiesz go jutro. Co tydzień ląduje w tym barze na rogu.

- Specjalnie dla niego kupiłam jasną perukę. - mruknęła kobieta. Zakapturzona postać kiwnęła głową i z kieszeni bluzy wyciągnęła niewielki woreczek z białymi tabletkami.

- GHB? - zdziwiła się.

- Tak. Tym razem zrobimy to w ten sposób. Jak już wyprowadzisz go z baru, to go przejmę.



- Na zmianę opatrunku? - zapytała doktor Rowle, widząc siedzącego na niskim, plastikowym krzesełku Syriusza. Mężczyzna, na którego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, pokiwał energicznie głową.

Kobieta zaprosiła go gestem do gabinetu.

- Chyba nie stosował się pan do zaleceń. - powiedziała lekarka widząc, że kilka szwów popękało.

- Miałem pewien incydent. - mruknął, obserwując jak lekarka zakłada lateksowe rękawiczki i bierze przyrządy do zszywania.

- Muszę poprawić szwy. - poinformowała go, przysuwając krzesło blisko kozetki. - Jak to się stało? - zapytała, zabierając się do pracy.

- Nerwy mi puściły i tak jakoś wyszło. Nawet nie poczułem, że je pozrywałem.

Olivia pokręciła głową, mrucząc pod nosem o nieostrożności pacjentów. Kiedy skończyła zszywanie i założyła nowy opatrunek zaleciła:

- Tym razem niech pan uważa. Skóra nigdy ładnie się nie zejdzie, jeśli ciągle będzie pan rozrywał szwy.

- Może pani sama mnie przypilnuje? - zapytał mężczyzna, zakładając ostrożnie kurtkę. Brunetka pokręciła głową, odkładając na miejsce przyrządy.

- Widzimy się za dwa tygodnie na ściąganiu. 

- Moja znajoma ma bardzo fajny pub. - zaczął już przy drzwiach. - Insygnia, może dałaby się pani skusić na najlepszego drinka w mieście?

- Przykro mi, ale nie umawiam się z moimi pacjentami. - powiedziała, otwierając drzwi. - Do zobaczenia panie Black.


                            James obserwował spacerującego tam i z powrotem Alastora Moody'ego. Dobiegający pięćdziesiątki, siwowłosy mężczyzna był wściekły i nie wahał się by to okazywać. Jego krzyki zapewne słychać było w całym budynku.

- We wszystkich stacjach jest już informacja o tym, że mamy kilka ofiar i brak podejrzanego!

- Ale przecież... - chciała się odezwać Amelia, ale jedno spojrzenie Moody'ego skutecznie ją uciszyło.

- Kto dał znać mediom? - zapytał Syriusz, który jako jedyny nie drżał pod zimnym spojrzeniem błękitnych oczy Alastora.

- Nie wiem. - warknął mężczyzna. - To nie jest teraz najważniejsze. Macie coś w tej sprawie?

Black zacisnął usta w wąską linię i pokręcił głową.

- Jedną wskazówkę. - powiedział. - I mnóstwo niewiadomych.

Starszy mężczyzna prychnął pod nosem i oparł się o biurko.

- Weźcie się w garść. Nikt nie chce, żeby na głowę zwaliła nam się policja stanowa. Tym bardziej, że ekipa Smith'a ma na głowie gwałciciela.

- Czemu nic o tym nie wiemy? - oburzył się Frank. Alastor machnął na niego ręką, żeby go uciszyć.

- Weźcie się do roboty. - powiedział i nie patrząc na nikogo, ruszył do drzwi i zamknął je za sobą z głośnym trzaskiem. W pomieszczeniu jeszcze przez chwilę panowała cisza.

- Można by pomyśleć, że siedzimy i nic nie robimy. - westchnął Amos. - Czy ktoś próbował mu zaparzyć już melisę?


                     W parku znajdującym się w samym centrum miasta, drzewa były już niemal całkowicie pozbawione liści. Wąskie ścieżki przyozdobione były na czerwono, żółto i brązowo. Lily odetchnęła głęboko rozkoszując się chłodnym jesiennym powietrzem w którym czuć było nadchodzącą zimę.

- Cieszę się, że udało nam się wyjść razem. - odezwał się Severus szurając nogami pomiędzy liśćmi. - Dawno tego nie robiliśmy.

- Każdy z nas ma teraz swoje sprawy. - powiedziała kobieta. - Kiedyś było łatwiej to zorganizować, tym bardziej że mieszkaliśmy blisko a nie tak jak teraz na dwóch różnych końcach miasta.

- Tęsknię za czasami liceum. - wyznał Snape. - Wszystko było łatwiejsze.

- Ale przecież opowiadałeś, że studia jakie wybrałeś to był strzał w dziesiątkę. - przypomniała mu Lily.

Mężczyzna pokiwał głową.

- Studia tak. Ale poza nimi... - wzruszył ramionami. - Podjąłem kilka złych decyzji.

- Każdy podejmuje złe decyzje. - pocieszała go Evans.

- Lily nie rozumiesz, ja spadłem na samo dno. - powiedział bardzo cicho siadając na jeden z wolnych ławek. Rudowłosa zajęła miejsce obok niego i pogłaskała go po plecach.

- To nie jest ważne. - odparła. - Co z tego, że upadłeś skoro potrafiłeś się podnieść i iść do przodu, zostawiajac przeszłość za sobą?

- Tylko czy faktycznie ją za sobą zostawiłem? - zapytał sam siebie, tak że kobieta jedynie domyślała się wypowiedzianych przez niego słów. 

Lily milczała nie wiedząc co może powiedzieć, żeby go pocieszyć. Widziała zmianę jaka zaszła w Severusie przez lata studiów. Nie sądziła jednak, że ma to jakieś głębsze znaczenie. Przecież każdy człowiek się zmienia, dojrzewa, jego poglądy ulegają metamorfozie.

- Teraz już jest wszystko dobrze. - szepnęła nachylając się nad nim - Jesteś w nowym miejscu z nowymi ludźmi. No i masz mnie. - posłała mu uśmiech. - Zawsze będę twoja przyjaciółką.

- Ciocia! - rozległ się znajomy dziecięcy głos, a po chwili Lily poczuła jak wokół jej szyi oplatają się dziecięce ramiona.

- Dudley? - zdziwiła się rozpoznając syna siostry. - Co ty tu robisz?

Chłopiec odsunął się i pokazał ręką na zbliżającą się kobietę.

- Jestem na spacerze z mamą!

Petunia Evans - Dursley szła wolnym krokiem w szarych butach na wysokiej szpilce i ołówkowej spódnicy. Jasne włosy miała zebrane w schludny kok.

Lily wstała z ławki i przywitała się z siostrą.

- Skończyłaś dziś wcześniej ? - zapytała rudowłosa przyglądając się Petunii. Kobieta pokiwała głową.

- Tak mój szef miał kilka rozpraw i powiedział, że mogę iść do domu.

- Pamiętasz Severusa? - zapytała przypominając sobie o obecności przyjaciela. - Był naszym sąsiadem...

- Oczywiście, że pamiętam. - mruknęła mierząc go wzrokiem. Nigdy jej się nie podobała znajomość jej siostry z tym chłopakiem. Severus kiwnął jej głową na przywitanie. On też nie przepadał za Petunią. Już jako dziewczynka zawsze patrzyła na niego z góry.

- Może wpadniesz w sobotę na kawę? - zapytała Petunię, Lily. Starsza z sióstr zacisnęła dłoń na pasku niewielkiej torebki.

- Oczywiście. - powiedziała. - Zadzwonię w piątek i się umówimy.

Lily uśmiechnęła się do niej i poczochrała jasne włosy Dudleya.

- Chodź Dudley, musimy już iść. - zarządziła Petunia. - Do zobaczenia.

Lily patrzyła za odchodzącą kobietą, aż sylwetka jej i jej syna nie zniknęła za zakrętem. Odwróciła się w stronę Severusa, którego wzrok utkwiony był w ekranie telefonu.

- My też powinniśmy wracać. - stwierdziła. - Zrobiło się już późno.

Snape pokiwał głową.

- Odprowadzę cię na przystanek. 





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro