Rozdział 8.
Ciężkie chmury wisiały na nocnym niebie, zwiastując nadchodzącą ulewę. Wąska, ciemna uliczka oświetlona była jedną latarnią, która pracowała z cichym brzęczeniem. W oddali słychać było pijackie krzyki mężczyzn wychodzących z obskurnych barów lub klubów ze striptizem. O kamienną ścianę opierała się wysoka, szczupła postać. Twarz zasłaniał kaptur obszernej bluzy. Długimi palcami bawiła się końcami rękawów. Kilka kroków od niej stała kobieta z ciemnymi, kręconymi włosami. Na jasnej twarzy wyraźnie odznaczały się cienie pod oczami.
- Poderwiesz go jutro. Co tydzień ląduje w tym barze na rogu.
- Specjalnie dla niego kupiłam jasną perukę. - mruknęła kobieta. Zakapturzona postać kiwnęła głową i z kieszeni bluzy wyciągnęła niewielki woreczek z białymi tabletkami.
- GHB? - zdziwiła się.
- Tak. Tym razem zrobimy to w ten sposób. Jak już wyprowadzisz go z baru, to go przejmę.
- Na zmianę opatrunku? - zapytała doktor Rowle, widząc siedzącego na niskim, plastikowym krzesełku Syriusza. Mężczyzna, na którego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, pokiwał energicznie głową.
Kobieta zaprosiła go gestem do gabinetu.
- Chyba nie stosował się pan do zaleceń. - powiedziała lekarka widząc, że kilka szwów popękało.
- Miałem pewien incydent. - mruknął, obserwując jak lekarka zakłada lateksowe rękawiczki i bierze przyrządy do zszywania.
- Muszę poprawić szwy. - poinformowała go, przysuwając krzesło blisko kozetki. - Jak to się stało? - zapytała, zabierając się do pracy.
- Nerwy mi puściły i tak jakoś wyszło. Nawet nie poczułem, że je pozrywałem.
Olivia pokręciła głową, mrucząc pod nosem o nieostrożności pacjentów. Kiedy skończyła zszywanie i założyła nowy opatrunek zaleciła:
- Tym razem niech pan uważa. Skóra nigdy ładnie się nie zejdzie, jeśli ciągle będzie pan rozrywał szwy.
- Może pani sama mnie przypilnuje? - zapytał mężczyzna, zakładając ostrożnie kurtkę. Brunetka pokręciła głową, odkładając na miejsce przyrządy.
- Widzimy się za dwa tygodnie na ściąganiu.
- Moja znajoma ma bardzo fajny pub. - zaczął już przy drzwiach. - Insygnia, może dałaby się pani skusić na najlepszego drinka w mieście?
- Przykro mi, ale nie umawiam się z moimi pacjentami. - powiedziała, otwierając drzwi. - Do zobaczenia panie Black.
James obserwował spacerującego tam i z powrotem Alastora Moody'ego. Dobiegający pięćdziesiątki, siwowłosy mężczyzna był wściekły i nie wahał się by to okazywać. Jego krzyki zapewne słychać było w całym budynku.
- We wszystkich stacjach jest już informacja o tym, że mamy kilka ofiar i brak podejrzanego!
- Ale przecież... - chciała się odezwać Amelia, ale jedno spojrzenie Moody'ego skutecznie ją uciszyło.
- Kto dał znać mediom? - zapytał Syriusz, który jako jedyny nie drżał pod zimnym spojrzeniem błękitnych oczy Alastora.
- Nie wiem. - warknął mężczyzna. - To nie jest teraz najważniejsze. Macie coś w tej sprawie?
Black zacisnął usta w wąską linię i pokręcił głową.
- Jedną wskazówkę. - powiedział. - I mnóstwo niewiadomych.
Starszy mężczyzna prychnął pod nosem i oparł się o biurko.
- Weźcie się w garść. Nikt nie chce, żeby na głowę zwaliła nam się policja stanowa. Tym bardziej, że ekipa Smith'a ma na głowie gwałciciela.
- Czemu nic o tym nie wiemy? - oburzył się Frank. Alastor machnął na niego ręką, żeby go uciszyć.
- Weźcie się do roboty. - powiedział i nie patrząc na nikogo, ruszył do drzwi i zamknął je za sobą z głośnym trzaskiem. W pomieszczeniu jeszcze przez chwilę panowała cisza.
- Można by pomyśleć, że siedzimy i nic nie robimy. - westchnął Amos. - Czy ktoś próbował mu zaparzyć już melisę?
W parku znajdującym się w samym centrum miasta, drzewa były już niemal całkowicie pozbawione liści. Wąskie ścieżki przyozdobione były na czerwono, żółto i brązowo. Lily odetchnęła głęboko rozkoszując się chłodnym jesiennym powietrzem w którym czuć było nadchodzącą zimę.
- Cieszę się, że udało nam się wyjść razem. - odezwał się Severus szurając nogami pomiędzy liśćmi. - Dawno tego nie robiliśmy.
- Każdy z nas ma teraz swoje sprawy. - powiedziała kobieta. - Kiedyś było łatwiej to zorganizować, tym bardziej że mieszkaliśmy blisko a nie tak jak teraz na dwóch różnych końcach miasta.
- Tęsknię za czasami liceum. - wyznał Snape. - Wszystko było łatwiejsze.
- Ale przecież opowiadałeś, że studia jakie wybrałeś to był strzał w dziesiątkę. - przypomniała mu Lily.
Mężczyzna pokiwał głową.
- Studia tak. Ale poza nimi... - wzruszył ramionami. - Podjąłem kilka złych decyzji.
- Każdy podejmuje złe decyzje. - pocieszała go Evans.
- Lily nie rozumiesz, ja spadłem na samo dno. - powiedział bardzo cicho siadając na jeden z wolnych ławek. Rudowłosa zajęła miejsce obok niego i pogłaskała go po plecach.
- To nie jest ważne. - odparła. - Co z tego, że upadłeś skoro potrafiłeś się podnieść i iść do przodu, zostawiajac przeszłość za sobą?
- Tylko czy faktycznie ją za sobą zostawiłem? - zapytał sam siebie, tak że kobieta jedynie domyślała się wypowiedzianych przez niego słów.
Lily milczała nie wiedząc co może powiedzieć, żeby go pocieszyć. Widziała zmianę jaka zaszła w Severusie przez lata studiów. Nie sądziła jednak, że ma to jakieś głębsze znaczenie. Przecież każdy człowiek się zmienia, dojrzewa, jego poglądy ulegają metamorfozie.
- Teraz już jest wszystko dobrze. - szepnęła nachylając się nad nim - Jesteś w nowym miejscu z nowymi ludźmi. No i masz mnie. - posłała mu uśmiech. - Zawsze będę twoja przyjaciółką.
- Ciocia! - rozległ się znajomy dziecięcy głos, a po chwili Lily poczuła jak wokół jej szyi oplatają się dziecięce ramiona.
- Dudley? - zdziwiła się rozpoznając syna siostry. - Co ty tu robisz?
Chłopiec odsunął się i pokazał ręką na zbliżającą się kobietę.
- Jestem na spacerze z mamą!
Petunia Evans - Dursley szła wolnym krokiem w szarych butach na wysokiej szpilce i ołówkowej spódnicy. Jasne włosy miała zebrane w schludny kok.
Lily wstała z ławki i przywitała się z siostrą.
- Skończyłaś dziś wcześniej ? - zapytała rudowłosa przyglądając się Petunii. Kobieta pokiwała głową.
- Tak mój szef miał kilka rozpraw i powiedział, że mogę iść do domu.
- Pamiętasz Severusa? - zapytała przypominając sobie o obecności przyjaciela. - Był naszym sąsiadem...
- Oczywiście, że pamiętam. - mruknęła mierząc go wzrokiem. Nigdy jej się nie podobała znajomość jej siostry z tym chłopakiem. Severus kiwnął jej głową na przywitanie. On też nie przepadał za Petunią. Już jako dziewczynka zawsze patrzyła na niego z góry.
- Może wpadniesz w sobotę na kawę? - zapytała Petunię, Lily. Starsza z sióstr zacisnęła dłoń na pasku niewielkiej torebki.
- Oczywiście. - powiedziała. - Zadzwonię w piątek i się umówimy.
Lily uśmiechnęła się do niej i poczochrała jasne włosy Dudleya.
- Chodź Dudley, musimy już iść. - zarządziła Petunia. - Do zobaczenia.
Lily patrzyła za odchodzącą kobietą, aż sylwetka jej i jej syna nie zniknęła za zakrętem. Odwróciła się w stronę Severusa, którego wzrok utkwiony był w ekranie telefonu.
- My też powinniśmy wracać. - stwierdziła. - Zrobiło się już późno.
Snape pokiwał głową.
- Odprowadzę cię na przystanek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro