Rozdział 15.
Olivia po raz kolejny tego dnia wyzwala w myślach swojego przełożonego. Może i był świetnym lekarzem i miał ogromną wiedzę, ale sposobu traktowania kobiet uczył się chyba od przedstawicieli średniowiecza. Że też ona musi zawsze robić na przekór wszystkim. Starsze koleżanki ostrzegały ją, że profesor Schoch nie przepada za kobietami w chirurgii i od pierwszego dnia, gdy tylko się poznali, na każdym kroku jej to pokazywał.
- Znowu Izba? - zapytał Howard, który podobnie jak ona praktykował na chirurgii. Wysoki blondyn stał przy tablicy z rozpisanymi zadaniami.
- Niech zgadnę. - zaczęła słodko. - Ty masz asystę na sali operacyjnej?
Howard wzruszył ramionami. Nie ukrywał tego, że czerpie korzyści z bycia pupilkiem profesora.
- Ma się to szczęście. - powiedział.
- Świetnie. A ja znowu będę szyła rozcięte łuki brwiowe.
Mężczyzna podszedł do niej i usiadł na oparciu fotela, który zajmowała. Położył swoją dużą dłoń na jej głowie i poczochrał włosy.
- Nikt nie obiecał, że życie będzie sprawiedliwe mała.
Lily wpatrywała się w pobladłą twarz swojej starszej siostry. Blondynka jak zwykle miała nienaganny strój i idealnie dobrane dodatki, ale nie wyglądała dobrze. Coś w jej spojrzeniu, mówiło Lily, że stało się coś, co ją przybiło.
- Powiesz mi co się stało? - zapytała cicho rudowłosa, przysuwając do siebie filiżankę z kawą. Petunia zacisnęła usta i pokręciła głową.
- Vernon się stał. - powiedziała. - Chce zabrać Dudley'a na tydzień.
- To chyba dobrze, prawda? Przecież chcesz, żeby Dudley miał ojca.
- Tak chcę. - westchnęła. - Ale nie widział się z nim tyle czasu, a teraz nagle postanowił go zabrać?
- Co na to Dudley? Chce jechać?
Petunia pokiwała głową.
- Oczywiście, że chce. - odparła. - Przecież wiesz, że uwielbia ojca. Ale ja i tak się boję, go puścić.
Lily poklepała Petunię po kościstej dłoni i posłała uśmiech.
- Może Vernon się zmienił... - zastanowiła się na głos młodsza z kobiet, na co blondynka parsknęła śmiechem.
- On? Zmienił? Z jednej strony podziwiam twoje podejście do świata Lily i to, że w każdym człowieku umiesz dostrzec dobro, ale z drugiej strony to cholernie naiwne. Vernon uwielbia mnie dręczyć i czuć, że ma kontrolę. Tak było za czasów naszego małżeństwa, a po rozwodzie to się nie zmieniło. Przypomniało mu się, że dawno nie robił mi z życia piekła. Ale konsultowałam się z prawnikiem i nie mogę mu zabronić. Ma prawo widywać się z synem i raz w roku zabierać go na wakacje.
- Nie przejmuj się. - pocieszyła siostrę Lily. - Zobaczysz. Dudley będzie zachwycony czasem spędzonym z Vernonem, a ty też będziesz mogła zrobić coś dla siebie.
- Mam nadzieję, że masz racje.
Lily zaśmiała się do ekranu telefonu, na którym wyświetliła jej się wiadomość od Jamesa. Właśnie wychodziła ze spotkanie z siostrą i planowała iść na zakupy, gdyż miała razem z Potterem coś ugotować. Uniosła głowę, kiedy poczuła, że na kogoś wpada.
- Przepraszam bardzo... - zaczęła, jednak urwała w połowie, widząc znajomą twarz. - Peter?
- Cześć Lily. - powitał ją cicho chłopak. Evans zmierzyła go wzrokiem i zauważyła, że odkąd ostatnio go widziała, schudł. Szczególnie zaniepokoiły ją pobladłe, zapadnięte policzki i cienie pod oczami.
- Wszystko w porządku?- zapytała ostrożnie, nie chcąc go urazić. - Wyglądasz na ... zmęczonego.
Pettigrew uśmiechnął się smutno.
- Już się zapomniało, jak to jest studiować? - zapytał, wzruszając ramionami. - Mam zapierdziel na uczelni, ciągle coś muszę zaliczać i oddawać prace semestralne. Do tego wiesz jak to jest. Dużo okazji do świętowania.
Lily pokiwała ze zrozumieniem głową.
- To wszystko wyjaśnia. - przyznała. - Dlatego rzuciłeś pracę w Insygniach?
- Niestety tak. - potaknął. - Chociaż bardzo lubiłem spędzać tam czas. Słuchaj Lily, bardzo chciałbym porozmawiać dłużej, ale niestety nie mam teraz czasu. Jak chociaż trochę poogarniam swoje sprawy to wpadnę do pubu.
- Pewnie! - ucieszyła się Evans i uściskała młodszego chłopaka. - Trzymaj się Peter. Powodzenia.
Blondyn oddalił się szybkim krokiem, odwrócił się jednak w pewnym momencie, żeby pomachać Lily na pożegnanie. Kobieta uśmiechnęła się do siebie i ruszyła w kierunku ulubionego supermarketu.
Syriusz po raz kolejny tego dnia udał się do niewielkiej kuchni w celu zrobienia sobie następnej kawy. Tego dnia wypił ich już trzy. Czuł jednak, że czwarta nie będzie jego ostatnią. Bellatrix Lestrange - to imię rozbrzmiewało w jego głowie odkąd udało im się połączyć twarz z portretu z nazwiskiem. Był pewny, że współpracowała z Listonoszem, musiał jeszcze znaleźć potwierdzenie. Prokurator już dał mu jasno do zrozumienia, że bez twardego dowodu nie wniesie przeciwko niej aktu oskarżenia.
Black z kubkiem pełnym parującego płynu wrócił do pomieszczenia, gdzie znajdowali się jego ludzie.
- Berta, znalazłaś coś? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Właściwie to tak. - powiedziała, czym zwróciła na siebie uwagę współpracowników. - Jej panieńskie nazwisko to... uwaga tutaj cię zaskoczę, Black... - Syriusz prychnął, słysząc tą rewelację. - Jej mąż zginął w wypadku samochodowym 5 lat temu. Pochodzi z Portland, gdzie nadal mieszka jej starsza siostra. Rodzice nie żyją. Studiowała na University of Oregon.
- Co studiowała i kiedy je skończyła - zapytał James, który nie oderwał wzroku od ekranu swojego komputera.
- Psychologię i chemię. - odparła Berta, zerkając na wynotowane na kartce informacje. - Psychologię ukończyła 10, a chemię 7 lat temu. *
- Tak. - powiedział głośno Potter, uderzając ręką w biurko. Spojrzał na Blacka z dziwnym błyskiem w oku.
- Zgadniesz kto w tym samym czasie tam wykładał? - zapytał z zawadiackim uśmieszkiem, wstając z krzesła. - Właśnie na wydziale Psychologii?
- Lord? - bardziej stwierdził niż zapytał czarnowłosy mężczyzna. James pokiwał głową. - Znowu ten kutas.
- Jadę z nim pogadać. - oznajmił Potter, zakładając kurtkę. - Postaram się jakoś go wybadać.
Syriusz potarł brodę, czując jak twarde włoski kłują go w rękę. Znowu nie miał czasu się ogolić.
- My cały czas szukamy mieszkania do którego pasują znalezione w jej rzeczach klucze. - odezwał się Frank. - Może tam coś na nią znajdziemy. Czekamy też, aż firma telekomunikacyjna prześle nam jej bilingi.
Black zamknął na chwilę oczy i odetchnął kilka razy głęboko.
- Przyprowadźcie mi ją do pokoju przesłuchań. - zażądał.
James z pewnym niepokojem zauważył, że zaczął zaskakująco dobrze czuć się w Zakładzie Karnym o zaostrzonym rygorze. Kilku ze strażników znał już po imieniu, na powitanie wymieniał z nimi nawet parę zdań.
Tom Riddle już na niego czekał w celi przekształconej na pokój przesłuchań.
- Witam agencie Potter. - przywitał go cicho więzień. - Potrzebujesz kolejnej porady?
- Niekoniecznie. - odparł James, siadając na wolnym krześle. - Złapaliśmy pomocnika.
Lord uniósł blade dłonie i zaczął bić wolno brawo. Przy każdym uderzeniu dłoni o dłoń, kajdanki pobrzękiwały głośno.
- W końcu jakiś postęp. - pochwalił mężczyzna.
- Taaak. - przyznał, przeciągając samogłoskę. - Bellatrix Black. - rzucił, obserwując reakcję więźnia. Riddle uniósł jedną brew, jednak poza tym jego twarz pozostała bez wyrazu. - Masz zamiar udawać, że jej nie znasz? - zapytał James, zakładając ręce na klatce piersiowej.
- To jakaś krewna tego narwanego policjanta? - odpowiedział uprzejmym tonem pytaniem na pytanie więzień. Potter potrząsnął głową.
- Więzienie chyba ci nie służy, skoro masz taką marną pamięć. - zadrwił James. - Była twoją studentką.
Lord wzruszył ramionami.
- Bardzo możliwe. - przyznał. - Miałem wielu studentów, lepszych i gorszych. Nie pamiętam nazwisk większości z nich. Ba! Nie poznałbym ich nawet na ulicy... Chociaż, to raczej przez to, że nigdy na nią nie wyjdę.
Funkcjonariusz Policji wyciągnął z kieszeni kurtki wydrukowane z policyjnej kartoteki zdjęcie Bellatrix i położył je na stole przed Riddle'm.
- Teraz coś świta? - zapytał. Tom pochylił się nad kartką i przez chwilę się w nią wpatrywał.
Uniósł wolno głowę, a na jego twarzy zagościł uśmiech.
- Nie bardzo. - padła odpowiedź. James czuł jak narasta w nim frustracja.
- Jak wytłumaczysz fakt, że jedna z twoich byłych studentek jest zamieszana w liczne morderstwa? Może wzięła przykład ze swojego ulubionego profesora?
Lord rozsiadł się na twardym krześle i spojrzał mężczyźnie siedzącemu naprzeciwko niego prosto w oczy.
- Nie ja tu jestem od tłumaczenia faktów. - powiedział oschle. - Nie mamy wpływu na to jakich ludzi spotykamy na swojej drodze....
- Kłamiesz. - przerwał mu ostro Potter. - Doskonale ją znasz i starasz się ją chronić.
James nie miał pewności czy jego rozumowanie jest dobre, ale postanowił postawić wszystko na jedną kartę i zagrać z Lordem va banque.
Tom Riddle zachichotał cicho i opierając łokcie na stole, pochylił się w stronę Jamesa.
- Udowodnij mi to, żołnierzyku. - zadrwił.
*Przyjmujemy trzyletni program studiów.
Kolejny jak uporamy się z życiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro