Rozdział 4
Rozdział 4
━━━
Emily szła obok Lydii i Allison, wychodząc z klasy. Nie mogła przestać myśleć o tym, co powiedziała jej dziś Allison. Kate Argent najwyraźniej wróciła do miasta, co oznaczało, że będzie tylko gorzej.
Tak bardzo, jak chciała skręcić blondynce kark za to, co zrobiła sześć lat temu - zabicie Kate było czymś, co powinien zrobić Derek, zwłaszcza że to jego rodzina została zabita. Zastanawiała się, czy ponury wilkołak wiedział, że jego była wróciła. Nie miała od niego żadnych wieści, odkąd widziała się z nim na stacji benzynowej.
— Scott do ciebie przyjeżdża? Dziś wieczorem? — zapytała Lydia z niedowierzaniem.
— Po prostu się razem uczymy. — Allison wydęła wargi i pokiwała głową.
Emily i Lydia wymieniły spojrzenia z rozbawieniem w oczach.
— Wow. — mruknęła Emily, widząc, że brunetka jest tak niewinna w porównaniu z całą rodziną.
Wiedziała, że niewinność i naiwność Allison nie przetrwają, dopóki jej rodzina pozostanie w Beacon Hills. Było to tylko kwestią czasu, zanim stanie się podobna do rodziców lub gorzej - do Kate.
Ale do tego czasu ten problem jej nie obchodził. Co innego niż Scott. Chłopak nie zdawał sobie sprawy z tego, z kim się spotyka.
— Tylko nauka... To się nigdy tak nie kończy. — Truskawkowa blondynka przerwała w zamyśleniu. — To jak wchodzenie do wanny z hydromasażem - ktoś w końcu coś wyczuje.
— O co ci chodzi? Jaka wanna? — Allison zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, do czego zmierza.
— Po prostu mówię, no wiesz, upewnij się, że jest zdrowy. — Lydia powiedziała, jakby to było oczywiste.
Emily zachichotała ze zmieszania na twarzy Allison.
— Lydia ma na myśli, żebyś upewniła się, że założył prezerwatywę, kiedy się będziecie ,,uczyć" — odparła z rozbawieniem, gdy zobaczyła wyraz twarzy młodej Argent.
Allison zbladła, zdając sobie sprawę, że dziewczyny mają na myśli seks.
— Żartujecie? Po jednej randce? — zapytała z niedowierzaniem.
— Nie bądź cnotką. Daj mu trochę rozrywki. — zadrwiła Lydia.
— Prawdopodobnie nawet nie wiedziałaby, jak się za to zabrać. — Emily drażniła się z niewinną dziewczyną.
— Nie zamierzałam... — wyjąkała Allison, a jej policzki zarumieniły się ze wstydu.
— Och, Boże. Naprawdę go lubisz, prawda? — Lydia zapytała ją ze zdziwieniem.
Kędzierzawa brunetka poczuła, jak policzki jej się rozgrzewają jeszcze bardziej.
— Cóż... On jest po prostu inny. Kiedy się tu przeprowadziłam, miałam plan - żadnych chłopaków do college'u. Ale... — przerwała, a jej oczy złagodniały. — Potem go spotkałam i... Jest inny. Nie... Nie wiem. Nie mogę tego wyjaśnić.
— Możesz. — powiedziała mądrze Lydia. — To twój mózg zalewa fenyloetyloamina.
— Co? — Allison zaśmiała się.
Emily zobaczyła, że brunetka spogląda w jej stronę i wzruszyła ramionami.
— Mnie nie pytaj. Nie mam pojęcia, o czym ona mówi. Ale zgaduję, że ma to związek z hormonami?
— Nazywa się to miłosnym narkotykiem. — stwierdziła Lydia, rzucając rozbawione spojrzenie swojej najlepszej przyjaciółce, zanim spojrzała na nową przyjaciółkę. — Powiem ci, co masz robić. Kiedy przyjdzie?
— Zaraz po szkole. — Allison przyznała się, zastanawiając, czy mogliby jej powiedzieć, co ma robić.
Emily nagle zatrzymała się, a zapach krwi dotarł do jej nosa. Pachniało też, jakby ktoś umierał i nie mogła powstrzymać zmarszczenia nosa z odrazą od smrodu.
— Emily! — Lydia zawołała. Zarówno ona, jak i Allison zauważyły jej zamyślone spojrzenie.
Piwnooka brunetka zamrugała z oszołomienia.
— Już idę. — dołączyła do nich, wracając myślami do tego, jak zapach krwi sprawił, że pomyślała o Dereku. Ale wiedziała, że nie pojawi się w szkole bez ważnego powodu i postanowiła to zignorować.
Nawet gdyby krwawił, to nic mu nie będzie, prawda?
─────
Stiles prychnął, przeklinając w myślach swojego najlepszego przyjaciela za postawienie go w takiej sytuacji.
— Hej, postaraj się nie wykrwawiać na moim siedzeniu, dobrze? Jesteśmy prawie na miejscu. — powiedział, zerkając na bladego Dereka Hale'a.
— Prawie gdzie? — Derek wypuścił powietrze. Czuł się tak zmęczony i zirytowany, że nie mógł uwierzyć, dlaczego to tak długo trwało.
— Pod twoim domem. — Stiles spojrzał na niego, jakby to było oczywiste.
Wilkołak wyprostował się i rzucił nastolatkowi piorunujące spojrzenie.
— Co? Nie, nie możesz mnie tam zabrać.
— Nie mogę zabrać cię do twojego domu?
— Nie, kiedy nie mogę się ochronić.
Stiles zacisnął usta, parkując jeepa na poboczu drogi, po czym odwrócił się i spojrzał na wilkołaka z irytacją.
— W porządku. Co się stanie, jeśli Scott nie znajdzie twojej małej magicznej kuli? Hm? Umrzesz?
Derek potrząsnął głową.
— Nie do końca. Mam plan na taki przypadek.
Stiles zmarszczył brwi.
— Co masz na myśli? — zamknął się, gdy zobaczył, jak Derek zwija rękaw i dostrzegł ranę, którą miał na ramieniu. — O mój Boże! Co to jest? Czy to zaraźliwe? — zmarszczył nos z obrzydzeniem i odchylił się jak najdalej od mężczyzny. — Nie, wiesz co, myślę, że powinieneś wyjść.
— Ruszaj. — zażądał Derek, ciężko oddychając. — Teraz.
— Nie sądzę, że w tej sytuacji powinieneś przyciągać taką negatywną energię. Właściwie myślę, że gdybym chciał, mógłbym wyciągnąć twoją wilczą dupę na środek drogi i zostawić cię na śmierć. — powiedział Stiles, czując się pewnie, że da sobie radę z Derekiem.
Jednak chwilę później poczuł, jak jego zadowolone spada, gdy zobaczył surowe spojrzenie, które posłał mu starszy mężczyzna i mimowolnie się skrzywił. Derek zacisnął szczękę, a jego oczy zwęziły się.
— Ruszaj albo rozszarpię ci gardło... — groził. — Zębami.
Stiles wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym szybko ruszył jeepem, czując ukłucie strachu, że Derek naprawdę to zrobi.
Jadąc, miał nadzieję, że Scott się pospieszy i przyniesie kulę potrzebną do uratowania Dereka, aby mógł wrócić do domu.
─────
Westchnienie zadowolenia wydostało się z ust Emily, gdy jej oczy pokierowały się w stronę jej męskiego towarzysza, który oddychał ciężko, gdy leżał na jej łóżku z oszołomionym wyrazem twarzy i sinymi ustami.
Uśmiechnęła się złośliwie, uwodzicielsko oblizując usta.
— Wszystko dobrze? — zapytała rozbawionym tonem.
Mężczyzna spojrzał na nią, a jego oczy nie były już błyszczące.
— Mhm. — westchnął, siadając, by móc lepiej na nią spojrzeć. — Więc co teraz? — zapiął koszulę, a Emily uniosła brew.
— Oczywiście idziesz do domu. — przesunęła ręką przez ciemne loki, nie udając już zainteresowania młodym mężczyzną, którego poznała kilka godzin temu.
Błysk bólu przeszył jego oczy, na co westchnęła.
— Słuchaj, tylko uprawialiśmy seks. Nie wiem, dlaczego tak bardzo się tym przejmujesz. — mruknęła i pochyliła się, więc jej twarz była blisko jego. Objęła jego policzki i spojrzała w jego niebieskie oczy. — Idziesz do domu i zapominasz, co się dziś stało. Rozumiesz? — zażądała.
Mężczyzna zamrugał i odpowiedział tylko ,,dobrze". Wstał i wyszedł przez drzwi jej sypialni.
Brunetka słyszała, jak schodził po schodach, a drzwi frontowe zatrzasnęły się.
— Nareszcie. — odetchnęła z ulgą, kiedy odszedł.
Podniosła telefon i zobaczyła, że Derek nie wysłał jej ani jednej wiadomości.
Poczuła ukłucie irytacji i odłożyła telefon, gdy spojrzała na koszulkę, widząc odrobinę krwi i postanowiła ją zmienić.
Emily była pewna, że Derek był pod szkołą i najwyraźniej został ranny, ale nie mogła zrozumieć, dlaczego nie przyszedł do niej po pomoc. Wiedziała, że ma to coś wspólnego z myśliwymi, ponieważ wyraźnie słyszała, jak kazał Scottowi przeszukać dom Argenta.
Bezmyślnie zastanawiała się, czy nie został postrzelony przez kulę z rzadkim wilczym zielem. To mógłby być powód, dla którego udał się do Scotta po pomoc, zwłaszcza że nastoletni wilkołak miał w planach pojechać do Allison ,,uczyć się".
Chociaż, gdyby Derek odpowiedział na jej wiadomość, wiedziałby, że mogłaby mu pomóc. Była prawie pewna, że cierpi bez względu na to, jakie skutki przyniesie mu to, przez co został ranny.
Niezależnie od tego dowie się jutro, czy mężczyzna jeszcze żyje. A gdyby nie... Cóż, to nie powstrzymałoby jej przed zabiciem alfy.
─────
Derek podał Stilesowi małą piłę, która miała mu uratować życie. Co dziwne chłopak wyglądał, jakby był gotowy zemdleć w każdej chwili.
— O mój Boże. — Stiles czuł się zakłopotany planem Dereka. Nie był pewien, czy uda mu się odciąć komuś rękę. Nawet jeśli to miałoby pomóc. — A jeśli wykrwawisz się na śmierć? — zapytał, mając nadzieję, że jakoś uda mu się wyjść z sytuacji bez użycia piły.
— Uzdrowię się, jeśli zadziała. — Derek powiedział, używając opaski uciskowej, aby Stiles mógł odciąć rękę, a krwawienie nie będzie już tak duże.
-— Ugh, dlaczego to zawsze muszę być ja...? — Chłopak skrzywił się, próbując powstrzymać się przed ucieczką. — Nie wiem, czy dam radę.
— Dlaczego nie?
Brunet przełknął ślinę, wpatrując się w ramię Dereka.
— Cóż, może z powodu odciętej części ciała, piłowania kości, a zwłaszcza krwi?!
— Mdlejesz na widok krwi? — Starszy mężczyzna zapytał tonem pełnym niedowierzania i irytacji.
— Nie, ale na widok odciętej ręki już tak!
— W porządku. — Derek oddychał ciężko, a ból z każdą sekundą się nasilał. — Co powiesz na to? Albo odetniesz mi rękę, albo ja odetnę ci głowę.
Stiles przewrócił oczami, drwiąc, nie czując się wcale zastraszony.
— Nie kupuję twoich gróźb... — Derek złapał go za kołnierz, a jego serce przyspieszyło ze strachu. — O mój Boże! Dobra! Dobra łapie! Zrobię to! — Niemal westchnął z ulgą, gdy uchwyt wilkołaka rozluźnił się, dopóki nie zobaczył, jak walczy o oddech. — Co? Co robisz? — Twarz Stilesa wykrzywiła się z obrzydzenia, gdy zobaczył, jak Derek wyrzuca z siebie czarny płyn. — Święty Boże, co to jest? — cofnął się, niepewny widoku, który zastał.
— Moje ciało... Próbuje się uleczyć. — Mężczyzna wypuścił powietrze, mimo że zwymiotował, nadal nie czuł się lepiej.
— Cóż, idzie mu beznadziejnie. — Stiles mruknął pod nosem.
— Teraz. Musisz to zrobić teraz.
Brunet spojrzał na piłę na stole i poczuł ukłucie niepokoju przebiegające przez jego ciało.
— Szczerze mówiąc, nie sądzę, żebym mógł...
— Po prostu to zrób! — Głośny głos Dereka sprawił, że nastolatek podskoczył, gdy drżącymi rękami podniósł piłę.
Chłopak odetchnął ciężko, gdy przyłożył ją do ramienia Dereka i mentalnie przeklął Scotta za pozostawienie go z mężczyzną.
— W porządku, zaczynamy! — Właśnie gdy miał nacisnąć przycisk, aby włączyć piłę, usłyszał, jak ktoś woła jego imię.
— Stiles?
— Scott? — Na jego twarzy widać było ulgę i nadzieję.
Wspomniany przyjaciel wszedł do pomieszczenia, wyglądając na zszokowanego tym, co zobaczył.
— Co ty do cholery robisz?! — Scott krzyknął z niedowierzaniem.
— Och, właśnie ocaliłeś mnie od koszmarów do końca życia. — Stiles wydał z siebie głęboki śmiech. — Masz to?
Scott wyciągnął kulę z kieszeni i podał ją Derekowi.
— Co zamierzasz z tym zrobić? — zapytał Stiles, zastanawiając się, jak mężczyzna zamierza użyć kuli, aby się uratować.
— Będę... Zamierzam... — rzucił kulę. Wyczerpanie uderzyło go i upadł na ziemię nieprzytomny.
Scott natychmiast opadł na ziemię, by złapać kulę, podczas gdy Stiles spanikował, widząc nieprzytomną postać Dereka.
— Derek? Halo, Derek! Obudź się! Komornik przyszedł! — próbował go ocucić, ale bez efektu. — Scott, co my teraz do cholery zrobimy? Mamy trupa na kwadracie!
— Nie wiem! Wymyśl coś! — Scott wykrzyknął, wciąż próbując złapać kulę.
Stiles wydął wargi, wariując na myśl, że Derek nie żyje.
Co zrobiliby, gdyby Derek żył?
Najwyraźniej nie czułby się komfortowo, mówiąc ojcu, że Derek był wilkołakiem, który został postrzelony przez magiczną kulę, która go zabiła. Jak nic skończyłby wśród wariatów w Eichen House.
Spojrzał na Scotta, który wiwatował, że dostał kulę. Przeniósł wzrok na nieprzytomnego starszego mężczyznę i skrzywił się.
— Proszę, nie zabij mnie za to. — cofnął rękę, trzymając pięść, zanim uderzył Dereka, który cudem się obudził.
Stiles miał zbolały wyraz twarzy, gdy trzymał dłoń. Patrzył, jak Derek gryzie kulę, otwierając ją i wysypuje jej zawartość na stół. Następnie zapalił ją zapalniczką, podniósł proszek i wepchnął w otwartą ranę.
Nastolatkowie obserwowali, jak potknął się i upadł na podłogę, krzycząc z bólu.
Po chwili zobaczyli, jak ciemne żyły i rana zaczęły znikać. Jego skóra była czysta, jakby nigdy nie było rany postrzałowej.
— To było niesamowite! Ale proszę, nie rób tego więcej! — wykrzyknął Stiles.
Scott zignorował swojego przyjaciela, patrząc na mężczyznę, który wstał.
— Wszystko w porządku?
— Cóż, z wyjątkiem bólu... — powiedział sarkastycznie Derek.
— Zgaduję, że sarkazm jest u ciebie oznaką zdrowia. — Stiles mruknął i zrobił ostrożny krok w tył, patrząc, jak mężczyzna zabija go wzrokiem.
— Okej, uratowaliśmy ci życie. — Scott nie chciał nadal zajmować się Derekiem i wszystkimi jego problemami, które wydawał się mieć. Chciał po prostu prowadzić normalne życie. — Masz zostawić nas w spokoju, rozumiesz? — spojrzał na Stilesa, który nic nie powiedział, zanim ponownie spojrzał na wilkołaka. — A jeśli nie, wrócę do ojca Allison i powiem mu o wszystkim.
— Ufasz mu? Myślisz, że ci pomogą? — Derek uniósł brew, patrząc na niego z niedowierzaniem.
— Czemu nie? — spojrzał na niego zirytowany. — Są milsi od ciebie.
— Pokażę ci, jacy są mili. — zadrwił Derek.
— Co masz na myśli? — Nastoletni wilkołak zmarszczył brwi z dezorientacją.
Stiles wydął wargi, obserwując, jak mężczyzna praktycznie zaciągnął betę ze sobą w nieznane miejsce. Westchnął, wiedząc, że nie jest już potrzebny i postanowił po prostu wrócić do domu.
Leniwie zastanawiał się, czy jego życie będzie teraz wypełnione wilkołakami i myśliwymi, ponieważ jeśli tak, to musi się upewnić, że jego tata i Emily są bezpieczni.
Szczególnie nie chciał, żeby jej stała się krzywda. Dla niego była niewinną osobą, która nie miała pojęcia o szaleństwie świata nadprzyrodzonego w Beacon Hills.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro