Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Rozdział 3

━━━

Scott spojrzał na Stilesa, gdy siedzieli na lekcji chemii.

— Może ta krew na drzwiach była moja? — zapytał, starając się mieć jakąkolwiek nadzieję, że nikogo nie zabił.

Ulżyło mu, że sen, o zabiciu Allison, który miał ostatniej nocy, był tylko snem.
Przynajmniej, tak myślał, dopóki nie zobaczył zabarwionego krwią autobusu.

— To mogła być krew jakiegoś zwierzęcia, idioto. — mruknął Stiles, w pełni skupiając się na przyjacielu. Mimo tego, jego karmelowe tęczówki były skupione na siedzącej samotnie Emily.

Starał się jak najlepiej pocieszyć przyjaciela, chociaż nie chciał niczego więcej, jak pójść do brunetki, usiąść obok niej i być może z nią porozmawiać.

— Może złapałeś królika, albo inną wiewiórkę?

Emily lekko zmarszczyła nos, słuchając rozmowy między chłopakami.

Kiedy przyszła do szkoły, zapach krwi był przytłaczający. Z tego, co wyczuła, Scott był w autobusie wraz z alfą. Chciała wiedzieć, czy coś wie i dlatego podsłuchiwała ich rozmowę.

— Po co? — zapytał niezbyt inteligentnie Scott, zerkając na przyjaciela z dezorientacją.

— Żeby go zjeść? — podsunął, zerkając na bruneta, który posłał mu wyraz pełen niedowierzania.

— Ale, że tak na surowo?

— Nie, przyniosłeś sobie grilla. — powiedział sarkastycznie, przewracając oczami.

Emily uśmiechnęła się złośliwie, słysząc odpowiedź chłopaka. Pokręciła głową, kontynuując pisanie w zeszycie.

— Nie wiem, przecież to ty nic nie pamiętasz.

Pan Harris odwrócił się, rzucając obu uczniom zirytowane spojrzenie.

— Panie Stilinski, jeśli to w pana mniemaniu jest szept, powinien się pan udać do lekarza. Chociaż, najlepiej jakby mógł się pan już zamknąć i dać innym szansę czegoś się nauczyć. Myślę, że panu i panu McCallowi dobrze by zrobiła niewielka odległości, prawda?

— Nie. — odpowiedział słabo Stiles. Westchnął jednak, widząc zirytowany wyraz twarzy nauczyciela i wstał, siadając obok Emily, która z kolei była rozbawiona.

Jego policzki natychmiast nabrały czerwonego koloru, dlatego szybko odwrócił wzrok. Nie mógł nawet się z nią przywitać. Nie, gdy wstyd był wyczuwalny z najbliższego kilometra. Przez to nie usłyszał nawet riposty nauczyciela.

Gdy wreszcie zebrał się na odwagę, by przywitać się z brunetką, ktoś krzyknął:

— Hej, myślę, że coś znaleźli!

Emily wstała z resztą klasy i wyjrzeli przez okno. Zobaczyli sanitariuszy z mężczyzną na noszach, którego prowadzili do karetki. Mężczyzna nagle wstał z wózka, wydając okrzyk, na co klasa, z wyjątkiem Emily, odskoczyła zaskoczona.

Dziewczyna spojrzała na Scotta, który wyglądał blado i zagryzł wnętrze policzka, aż poczuła zapach krwi.

— Okej. To dobrze dla ciebie. — powiedział Stiles niepewnie, próbując uspokoić swojego przyjaciela. — Wstał, a to oznacza, że nie jest martwy. Umarli nie mogą tego zrobić.

Scott przełknął ślinę, posyłając przyjacielowi przestraszone spojrzenie.

— Stiles... — sapnął, przełykając ciężko ślinę. — Ja to zrobiłem.

─────

— Naprawdę z nimi usiądziemy? — zapytał Danny, idąc za Lydią, która kroczyła do stołu okupowanego przez Stilesa i Scotta.

— Nie wysilaj się. I tak zrobi po swojemu. — Jackson prychnął zirytowany. Próbował kłócić się ze swoją dziewczyną o siedzenie z dwoma przegrywami, ale ona uparcie nie zmieniała zdania.

Emily zerknęła na nich.

— Nie mogłeś przekonać jej, żeby zostawiła nas i usiadła z nimi sama? — zastanawiała się, widząc, jak łatwo jej przyjaciółka manipulowała Jacksonem.

— Zawsze dostaje to, czego chce. To w końcu Lydia. — wymamrotał, a jego wzrok przepełniony zirytowaniem padł na dziewczynę, zanim spojrzał na brunetkę.

— Słuszna uwaga. — zaśmiała się, wiedząc, jak uparta może być.

Szybko dogoniła Lydię, która już podeszła do stołu Scotta i Stilesa.

— Możemy się dosiąść? O czym rozmawiacie? — spytała rudowłosa, kładąc dłonie na starym stoliku.

Po minach chłopaków można było wywnioskować, że zaskoczyło ich przybycie grupy, szczególnie gdy Lydia usiadła po lewej stronie jąkającego się Scotta.

— O pracy domowej?

— Właśnie! — Policzki Stilesa zaczerwieniły się, widząc Emily siadającą po jego prawej stronie. — Dlaczego ona siedzi z nami? — zapytał szeptem Scotta, odnosząc się do Lydii.

McCall tylko wzruszył ramionami i posłał siedzącej po jego prawej stronie Allison delikatny uśmiech, którym dziewczyna również mu odpowiedziała.

— Wstań. — Jackson spojrzał na chłopaka siedzącego u końca stołu.

Stiles posłał mu zdezorientowane spojrzenie. Dalej wymieniali się jakimiś uwagami, ale Emily wyłączyła się. Zwróciła na nich uwagę, dopiero gdy rozmowa zeszła na interesujący ją temat.

— Podobno, to jakiś atak zwierzęcia. Prawdopodobnie pumy.

— Słyszałem, że lwa górskiego. — powiedział Jackson, siadając wygodnie.

— Puma to lew górski. — Emily i Lydia powiedziała zgodnie.

Stiles spojrzał na brunetkę, słysząc sposób, w jaki to powiedziała, jakby wskazywał na to, że to bardzo oczywiste.

Widząc wyraz twarzy swojego chłopaka, Lydia poruszyła się na krześle.

— Czyż nie? — zapytała niewinnie, a Emily prychnęła tylko pod nosem.

Wciąż uważała za niedorzeczne, że rudowłosa udawała głupią z powodu faceta. Rzuciła przyjaciółce ostre spojrzenie, ale w odpowiedzi dostała jedynie niewinnie wzruszenie ramionami. Przewróciła więc oczami, wiedząc, że nic nie zdziała i ukradła frytkę z tacy Stilesa. Uśmiechnęła się do niego, gdy zobaczyła rumieniec na jego policzkach.

— Kogo to obchodzi? Ten facet to prawdopodobnie jakiś bezdomny, który i tak by umarł. — wymamrotał niebieskooki.

Stiles usiadł nieco prościej na swoim miejscu, gdy przeczytał wiadomość, którą właśnie dostał.

— Wiem, kto to jest. Sami zobaczcie. — uniósł telefon, żeby każdy mógł lepiej widzieć i poczuł, jak po raz kolejny nabiera rumieńców, kiedy Emily nieco nachyliła się w jego stronę.

Szeryf potwierdził, że ofiarą jest Garrison Meyers, który przeżył atak. Meyers został zabrany do lokalnego szpitala, gdzie pozostaje w stanie krytycznym. — powiedział reporter z nagrania, które puścił Stiles.

— Znam tego gościa. — wypalił nagle Scott, pesząc się lekko, gdy wzrok wszystkich spoczął na nim.

Allison posłała mu zaciekawione spojrzenie.

— Znasz?

Scott pokiwał głową, nie widząc powodu, dla którego miałby starać się budować napięcie. Zresztą, nie było to nawet w jego stylu.

— Tak, kiedyś wracałem autobusem, kiedy mieszkałem z tatą. On był kierowcą.

— Możemy porozmawiać o czymś nieco przydatniejszym? — wtrąciła Lydia, którą wyraźnie nudziły wszystkie podjęte przy stole tematy. — Na przykład, dokąd idziemy jutro wieczorem? — Jej zielone oczy zatrzymały się na brunetce o kręconych włosach, przypominając sobie ich wcześniejszą rozmowę. — Powiedziałaś, że ty i Scott spędzicie razem jutrzejszy wieczór, prawda?

Allison przełknęła jedzenie i jąkając się, spojrzała na Scotta.

— Um, nie myśleliśmy o tym, co zamierzamy zrobić...

— Cóż, zamiast siedzieć jutro w domu, oglądając mecze lacrosse, pomyślałam, że fajnie by było, jeśli nasza czwórka spędziłaby wolny czas wspólnie. Porobimy coś fajnego. — powiedziała Lydia, a jej oczy padły na jej najlepszą przyjaciółkę. — Ty też powinnaś iść z nami, Emy. Jestem pewna, że znajdziemy dla ciebie jakiegoś przystojniaka z drużyny.

Stiles poruszył się niespokojnie na swoim miejscu, a jego serce zacisnęło się na myśl, że brunetka spędzi miły wieczór z kimś innym. Nie spuszczał z niej wzroku, niemal bojąc się jej odpowiedzi.

— Nie, dziękuję. — odparła bez ogródek, niezupełnie zainteresowana jakimkolwiek zarozumiałym graczem lacrosse, z którym Lydia spróbowałaby ją umówić. — Daj spokój, proszę. Mam inne rzeczy, które mam do zrobienia, niż pójście na grupową randkę. — Nie obchodziło jej, czy niegrzecznie zabrzmi, ale pomysł pójścia na grupową randkę nie był dla niej zabawny ani optymistyczny.

Stiles pokiwał głową, zgadzając się z jej oświadczeniem, ciesząc się zarazem, że nie chce nigdzie wyjść. Był szczęśliwy, że wciąż jest singielką i miał nadzieję, że pewnego dnia to on zostanie jej chłopakiem.

Lydia poczuła się trochę zdenerwowana, że ​​jej najlepsza przyjaciółka nie chciała spędzać czasu z nią i resztą, ale postanowiła nie naciskać.

— Co powiesz na kręgle? Przecież je uwielbiasz. — powiedziała, próbując przekonać swojego chłopaka, jednak Jackson zadrwił.

— Tak, z dobrą konkurencją.

— Skąd wiesz, że nie jesteśmy dobrzy? — odparła zaraz Allison, zerkając kątem oka na Scotta. — Potrafisz grać w kręgle, prawda?

Młody wilkołak nerwowo przełknął ślinę.

— Oczywiście, że potrafię.

Emily odchyliła się na krześle, dzieląc spojrzenie z Dannym, który również wydawał się być w stanie powiedzieć, że nastolatek przekroczył bezpieczną granicę.

Jackson uniósł brew, opierając łokcie na stole.

— Doprawdy?

— Tak. W rzeczywistości jestem w tym świetny. — oświadczył Scott.

─────

Emily usiadła na biurku należącym do Allison, która obecnie pytała ją o opinię na temat tego, jakie ubranie założyć na randkę ze Scottem. Lydii nie podobała się żadna z pokazanych jej propozycji. Niektóre ubrania Allison były zbyt skromne jak na jej gusta.

Oczy Emily przesunęły się na drzwi, które otworzyły się i lekko przechyliła głowę, gdy do pokoju weszła głowa rodziny, Chris Argent.

Allison posłała ojcu zaskoczenie spojrzenie, jakby pierwszy raz od dawna do niej zawitał.

— Tato! Cześć?

Chris zamrugał, nagle przypominając sobie, że praktycznie wtargnął do sypialni córki bez ostrzeżenia.

— Racja. Przepraszam. Zupełnie zapomniałem zapukać. — powiedział i spojrzał przepraszająco, widząc przyjaciółki córki. Wiedział, że byłoby bardzo niezręcznie, gdyby wszedł do pokoju, gdyby się przebierały. Na szczęście każda z nich była ubrana.

Lydia położyła się na łóżku, posyłając starszemu mężczyźnie zalotny uśmiech.

— Cześć, panie Argent.

Emily posłała jej zdezorientowane spojrzenie, na co Lydia wzruszyła ramionami, z nieśmiałym uśmiechem.

Brunetka wydęła usta, zastanawiając się, jak jej przyjaciółkę mogą interesować starsi mężczyźni. Jasne, że Chris był przystojnym facetem, ale nawet ona nie była w stanie posunąć się do flirtowania z żonatym mężczyzną. Nawet ona miała jakiekolwiek standardy.

— Tato, potrzebujesz czegoś? — Allison odchrząknęła.

— Chciałem ci powiedzieć, że zostaniesz sama na noc.

— Bez obaw i tak dziś wychodzę.

— Co? Nie, kiedy jakieś zwierzę atakuje ludzi!

— Ale tato, jestem... Eee...

— Nie interesuje mnie to. — uciął, patrząc na nią ostro. Nadal polował na alfę i jeszcze go nie złapał, więc nie miał pewności, że Allison będzie bezpieczna.
— Jest godzina policyjna. Nikt nie wychodzi po dwudziestej pierwszej. Bez dyskusji.

Emily wstała, gdy Chris wyszedł z pokoju, zdążywszy posłać jej zaciekawione spojrzenie. Zignorowała go, gdy zamknął za sobą drzwi, posyłając Allison lekki uśmiech.

— Och, córeczka tatusia... — drażniła się.

— Tylko czasami. Ale nie tej nocy.

Najlepsze przyjaciółki patrzyły, jak brunetka wsuwa czapkę, po czym podchodzi do okna i wychodzi.

— Co ty robisz? — Lydia otworzyła szeroko oczy.

Allison zgrabnie ominęła dach, lądując idealnie na nogach i zaśmiała się cicho.

— Osiem lat gimnastyki robi swoje. — uśmiechnęła się do nich. — Idziecie?

— Pójdziemy schodami. — powiedziała Lydia, ciągnąc Emily za sobą, szczególnie gdy zobaczyła wyraz twarzy dziewczyny. Nie pozwoli jej skoczyć z dachu jak Allison.

— Mogłam zeskoczyć. — zauważyła Emily, gdy razem z Lydią skierowały się do drzwi.

— Jasne... — mruknęła jedynie rudowłosa, zgrabnie opuszczając pokój rówieśniczki.

Wychodząc, Lydia rzuciła czymś w rodzaju pożegnania, którego Emily nie powtórzyła.

─────

— Jesteś idiotą.

To pierwsza rzecz, jaką Derek usłyszał po odjechaniu Chrisa Argenta i jego ludzi.

— Co ty tutaj robisz? — posłał brunetce niezbyt zadowolone spojrzenie.

Nie pamiętał, żeby do niej dzwonił. Naprawdę nie obchodziło go, co w tej chwili robiła. Może kiedyś przejąłby się tym. Dzisiaj było jednak inaczej.

Dziewczyna zacisnęła usta, zbliżając się do niego.

— Nudzi mi się. — powiedziała Emily, rzucając mu niewinne spojrzenie, gdy bawiła się kołnierzem jego kurtki. — I pomyślałam, że może spędzę trochę czasu z jedyną osobą, która mnie w jakikolwiek sposób rozbawia.

Derek uniósł brew na jej sugestię, widząc psotne spojrzenie w jej oczach.

— Nie jestem zainteresowany. — mruknął, odpychając ją, bo wiedział, że tylko żartuje.

Naprawdę nie miała nic innego do roboty, odkąd Lydia i Jackson spędzali czas ze Scottem i Allison. To był jedyny powód, dla którego postanowiła nachodzić Dereka.

— No cóż, może innym razem. — powiedziała, wzdychając. Nagle w jej oczy rzuciła się rozbita szyba, na co zmarszczyła brwi. — Potrzebujesz kogoś, kto to naprawi?

— Nie, dziękuję. — odparł bez ogródek. — Nie masz przyjaciół, czy tylko dla zabawy zawracasz mi głowę?

— Właściwie nikt nie jest mną zainteresowany... Poza tym wiem o tobie, Scottcie i alfie. — powiedziała z namysłem, po czym spojrzała w jego zielone tęczówki. — Co sprowadza się do prawdziwego powodu, dla którego tutaj jestem. — Mężczyzna posłał jej zaciekawione spojrzenie. — Kiedy zamierzasz powiedzieć wilczkowi, że alfa go szuka? Bo jeśli nie zauważyłeś, myśli, że to ty go ugryzłeś.

— Gdy tylko poprosi. — Derek odparł z westchnieniem.

— Skoro tak mówisz... — odwróciła się i zaczęła kierować się do samochodu, decydując się znaleźć kogoś innego, kto dotrzymałby jej towarzystwa. — Do zobaczenia, zły wilczku.

Derek przewrócił oczami na pseudonim, po czym wsiadł do własnego samochodu i odjechał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro