Rozdział 1
Rozdział 1
━━━
Dziesiąta rano to zdecydowanie za wczesna godzina dla uczniów Beacon Hills High School, którzy oczekiwali na dzwonek, oficjalnie kończący wakacje.
Niektórzy rozmawiali, do jakich klubów mają w planach dołączyć w tym roku lub do jakiej drużyny sportowej. Inni z kolei rozmawiali o tym, co robili latem.
Ale nie robił tego Stiles Stilinski. Zamiast integrować się z rówieśnikami, czekał na jedynego przyjaciela, Scotta McCalla, który jeszcze nie dotarł do szkoły. Czuł niepokój po tym, co wydarzyło się poprzedniej nocy.
Jak mógł zostawić swojego jedynego przyjaciela w lesie późną nocą po tym, jak został złapany przez ojca-szeryfa i odesłany do domu?
Nie chcąc bardziej narażać się ojcu, wrócił i modlił się, aby jego przyjaciel żył i nic mu nie było, zwłaszcza że na wolności był zabójca, który przy okazji przeciął jakąś biedną kobietę na pół.
Tej nocy czekał kilka godzin, aż w końcu otrzymał wiadomość od swojego przyjaciela, że ugryzło go jakieś zwierzę. Ta informacja sprawiła, że poczuł się jeszcze bardziej winny, że zostawił go na pastwę losu.
Stiles zagryzał wewnętrzną część policzka i rozglądał się nerwowo, czekając na chłopaka. Kiedy zauważył znajomą kudłatą czuprynę, poczuł ulgę, że Scott ma wszystkie kończyny na miejscu.
Kiedy brunet z asymetryczną szczęką wreszcie stanął przed nim, Stiles nie mógł powstrzymać się od pytań.
— Dobra, pokaż to.
Scott poddał się i niechętnie podniósł koszulę, odsłaniając dużą gazę na boku tułowia. Oderwał delikatnie odrobinę opatrunku, aby odsłonić dużą ranę od ugryzienia. Stiles wyraźnie wzdrygnął się na ten makabryczny widok.
— Wiem, wygląda ohydnie. — powiedział, odsuwając się. — Było zbyt ciemno, żebym był w stu procentach pewny, ale wydaje mi się, że to był wilk.
— Wilk? — zapytał z niedowierzaniem, nie będąc w stanie uwierzyć, że wilk mógłby zrobić coś takiego.
Scott skinął głową, nie rozumiejąc zdziwienia przyjaciela.
— Nie, nie ma szans. — Stiles odrzucił tezę chłopaka.
— Słyszałem wycie wilka. — podtrzymywał swoje domysły chłopak.
— Nie, nie słyszałeś.
— Co masz na myśli, że nie słyszałem? Skąd wiesz, co słyszałem? — Scott spojrzał na przyjaciela z niedowierzaniem.
— Ponieważ w Kalifornii od jakiś sześćdziesięciu lat nie ma wilków. — Stiles zignorował jego spojrzenie i odpowiedział wprost.
— Naprawdę? — Kudłaty nastolatek z trudem łapał powietrze.
— Tak, naprawdę. W Kalifornii nie ma wilków.
— W porządku, cóż... Jeśli nie wierzysz, że to sprawka wilka, to na pewno nie uwierzysz, kiedy powiem ci, że znalazłem ciało. — mruknął Scott.
— Żartujesz sobie ze mnie? — Stiles gapił się na chłopaka, jakby objawił mu się anioł lub sam Bóg.
Przecież to było niemożliwe. Owszem poszedł ze Scottem do lasu, bo chciał znaleźć ciało, ale nie sądził, że to się uda.
Scott natomiast próbował za wszelką cenę wymazać z głowy makabryczne obrazy zwłok, które znalazł zeszłej nocy tuż przed ugryzieniem.
— Nie, stary, chciałbym. Będę miał koszmary przez najbliższy miesiąc.
— Och. Boże, to... Niesamowite. To znaczy, to naprawdę będzie najlepsza rzecz, jaka przydarzyła się temu miastu od... Od narodzin Emily Reed! — powiedział podekscytowany Stiles, gdy zobaczył piękną brunetkę, o której zawsze marzył. Uśmiechnął się do przechodzącej dziewczyny, która rozmawiała z Lydią Martin. — Hej, Emily... Wyglądasz... Jakbyś mnie ignorowała. — mruknął rozczarowany, patrząc, jak dziewczyna przechodzi obok niego. Zwrócił uwagę na Scotta dopiero po tym, jak Emily i Lydia weszły do szkoły. — To wszystko przez ciebie, wiesz.
— No na pewno. — Scott uniósł brew, rozbawiony.
— Tak, przy tobie wyglądam, jak lamus. Piętnujesz mnie swoim dziwactwem. — prychnął Stiles, gdy oboje skierowali się do wejścia szkoły.
─────
Emily Reed, uczennica drugiego roku High School zastanawiała się, dlaczego zdecydowała się pójść do szkoły średniej.
Nienawidziła tego, że musiała uczęszczać do liceum, aby wtopić się w resztę społeczeństwa, co powoli zaczęło być kłopotliwe.
Ale z drugiej strony wiedziała, że to jedyny sposób, by mogła zostać dłużej w jednym miejscu. Zwłaszcza iż w jej planach Beacon Hills było ostatnim przystankiem, zanim wreszcie zemści się na mężczyźnie, który zrujnował jej życie.
Ale to była historia na inny dzień.
Do tego czasu żyłaby jak normalna uczennica i robiła normalne rzeczy, jak przystało na nastolatkę - takie jak bycie najlepszą przyjaciółką popularnej dziewczyny znanej również jako Lydia Martin.
Zabawne jest to, że nawet nie próbowała się zaprzyjaźnić z truskawkową blondynką. Dopiero po tym, jak Lydia skomplementowała jej strój i zaprosiła na przyjęcie urodzinowe, zaczęła tolerować dziewczynę. Ale po kilku rozmowach z Lydią zdała sobie sprawę, że dziewczyna jest o wiele bystrzejsza i nie rozumie, dlaczego gra głupiutką. Zdała sobie sprawę, że Lydia była genialną i niepewną dziewczyną, która ukryła się za twardą powierzchownością.
W końcu zdała sobie sprawę, że zaprzyjaźnienie się z Lydią nie było takie złe, nawet jeśli musiała tolerować Jacksona, który był obecnym chłopakiem truskawkowej blondynki.
Lydia pewnym krokiem podeszła do nowej dziewczyny, która wydawała się lekko zaskoczona ich nagłym przyjściem.
— Ta kurtka jest absolutnie zabójcza. Skąd ją masz?
Allison Argent, córka myśliwych, nie była kimś, z kim Emily Reed mogłaby się łatwo zaprzyjaźnić, ale wydawała się nieszkodliwa. I tak nie byłaby w stanie zabić Emily.
Jedynymi, którzy musieliby się martwić o swoje życie, były tutejsze wilkołaki.
— Moja mama prowadziła butik w San Francisco. — odpowiedziała Allison, a Lydia posłała Emily spojrzenie, na które w odpowiedzi wzruszyła ramionami.
— A ty jesteś naszą nową najlepszą przyjaciółką. — powiedziała, zanim jej oczy rozjaśniły się na widok swojego chłopaka. — Cześć, Jackson.
Oboje zaczęli się obściskiwać, delikatnie mówiąc, na co Emily zmarszczyła z obrzydzeniem nos i zerknęła na Allison, która wyglądała na zdezorientowaną.
— Przyzwyczaisz się do tego. — mruknęła.
Allison spojrzała na nią z niedowierzaniem. Emily zaśmiała się, dyskretnie zerkając na Stilesa i Scotta, którzy rozmawiali z dziewczyną, której imienia nie pamiętała.
— Albo i nie. — wzruszyła ramionami. — Jestem Emily Reed.
— Allison Argent. — Kędzierzawa brunetka uśmiechnęła się do niej.
W tym samym czasie, w drugiej części korytarza, toczyła się zawzięta dyskusja.
— Czy ktoś może mi wyjaśnić, jak nowa dziewczyna, która jest tutaj od pięciu minut, już przyjaźni się z Lydią i tą całą Emily? — Nieco zirytowana dziewczyna zapytała Scotta i Stilesa, którzy patrzyli na dwie brunetki.
Stiles poczuł, jak policzki mu się rozgrzewają, gdy zauważył, że Emily zerknęła na nich.
— Ponieważ jest piękna, a tacy ludzie trzymają się razem... — westchnął, wpatrując się w brunetkę o piwnych oczach, nieświadomy, że ta podsłuchuje ich rozmowy.
Lydia odsunęła się od Jacksona, który obejmował ją w talii i spojrzała na Allison.
— W ten weekend jest impreza.
— Impreza? — Allison zamrugała jakby wyrwana z letargu.
— Tak, w piątek wieczorem. Powinnaś przyjść. — zasugerował Jackson, przyciągając swoją dziewczynę bliżej siebie.
— Nie mogę. W ten piątek mamy rodzinną kolację. Ale dziękuję, za zaproszenie. — Allison wyjąkała odpowiedź.
Emily musiała powstrzymać parsknięcie z powodu oczywistego kłamstwa.
Jackson najwyraźniej także wiedział, że to kłamstwo, ponieważ uniósł pytająco brew.
— Jesteś pewna? Wszyscy będą, głównie z drużyny.
— Masz na myśli drużynę piłki nożnej? — zapytała Allison, dostając w odpowiedzi prychnięcie w wykonaniu Jacksona.
— Piłka nożna jest pośmiewiskiem w Beacon Hills. Tutaj gramy w lacrosse. Przez ostatnie trzy lata byliśmy mistrzami stanu.
Lydia praktycznie przylgnęła do Jacksona i pocałowała go w policzek.
— A to wszystko zasługa kapitana. — Jackson uśmiechnął się dumnie i skinął głową.
— Cóż, mamy trening za kilka minut. Możesz wpaść. To znaczy, jeśli nie masz niczego w planach.
— No cóż... — Allison otworzyła usta, by temu zaprzeczyć.
— Idealnie. Idziesz z nami. — Lydia złapała ją za nadgarstek i praktycznie zaciągnęła na boisko.
Allison posłała Emily błagalne spojrzenie, ale dziewczyna tylko zachichotała, kręcąc głową i idąc za nimi.
Gdy znaleźli się na trybunach, Emily usiadła między dziewczynami.
— Przepraszam za Lydię. — wymamrotała do Allison. — Może być trochę uparta, kiedy na czymś jej zależy.
— W porządku. Po prostu nie sądziłam, że mnie tu zaciągnie. — wyznała cicho Allison, uśmiechając się do drugiej brunetki.
Cieszyła się, że była w stanie zaprzyjaźnić się z kimś już pierwszego dnia szkoły, zwłaszcza po tym, jak często się przeprowadzała. Zwykle unikała tego typu rzeczy, świadoma częstego zmieniania miejsca zamieszkania.
Odwróciła wzrok od Emily i zamiast tego spojrzała na chłopaka, którego pamiętała z lekcji angielskiego. Tego samego, który dał jej długopis.
— Kto to jest? — Allison wskazała na kudłatego chłopaka, którego nie znała.
— Nie jestem pewna, a co? — zapytała z ciekawością, wywołując rumieńce u kędzierzawej brunetki.
— Mam z nim angielski.
— Jesteś pewna, że właśnie o to chodzi? — Emily zapytała z rozbawieniem. Roześmiała się, gdy zobaczyła, że jasnoczerwone wypieki jeszcze bardziej się odznaczają na policzkach dziewczyny. — To nie dlatego, że ci się podoba?
Allison poczuła, że jej twarz jeszcze bardziej się rozgrzewa, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, powietrze przeciął charakterystyczny dźwięk gwizdka trenera, za co była wdzięczna.
Emily zachichotała z rozbawieniem, gdy Scott dostał piłką w twarz. Wiedziała, że to nie najlepszy zawodnik w drużynie.
A to wszystko przez Lydię, która w zasadzie zmuszała ją do przyjścia na każde treningi drużyny i za każdym razem widziała jego i Stilesa siedzących na ławce rezerwowych.
Dopiero kiedy Scott zaczął łapać każdą piłkę rzucaną w jego stronę, całe ciało Emily napięło się, gdy poczuła zapach krwi pochodzącej od niego, a także smród wilka, który ujawniał się tylko wtedy, gdy alfa kogoś ugryzie.
— Wygląda na to, że jest całkiem niezły. — odezwała się Allison, na co Lydia pokiwała głową.
— Och i to bardzo dobry. — powiedziała z podziwem Lydia.
— Aż za dobry... — mruknęła cicho Emily, tak, że żadna z dziewczyn nie słyszała, bo były zbyt skupione na treningu.
─────
Stiles wszedł do kałuży, słuchając wyjaśnień najlepszego przyjaciela na temat tego, co wydarzyło się dzisiaj na boisku podczas treningu lacrosse.
— Nie wiem... Nie wiem, co to było. To było tak, jakbym przewidział kierunek, w którym ta piłka poleci. I to nie jedyna dziwna rzecz. Słyszę i czuję rzeczy, których nie powinienem był słyszeć i czuć. Czuję się jak naćpany. — powiedział Scott, gdy szli po lesie, szukając miejsca, w którym zgubił inhalator ostatniej nocy.
— Czujesz rzeczy? Jak na przykład co? — Stiles posłał mu rozbawione spojrzenie.
Scott nabrał gwałtownie powietrza, zanim odpowiedział.
— Jak guma miętowa w twojej kieszeni. — wskazał kieszeń Stilesa. Brunet zmarszczył brwi, przeszukując kieszeń.
— Nie mam nawet... Gumy... — zamarł na sekundę, gdy wyciągnął z kieszeni kawałek gumy. Szybko wzruszył ramionami, gdy oboje szli dalej. Wyrzucił przedmiot za siebie. — Więc wszystko zaczęło się od ugryzienia?
Scott skinął głową. Martwił się tym wszystkim. Nie było to zbyt... Normalne.
— Co, jeśli to infekcja, na przykład, moje ciało zalewa adrenalina, albo doznałem szoku pourazowego? A co jeśli jestem śmiertelnie chory?! Bo naćpany to raczej nie. Boże, matka by mnie zabiła...
— Wiesz co? Wydaje mi się, że już o tym słyszałem. To szczególny rodzaj infekcji. — powiedział Stiles.
— Mówisz poważnie? — Brązowe oczy nastolatka rozszerzyły się.
— Tak. — Stiles pokiwał głową i przygryzł policzek, żeby się nie roześmiać. — Tak, myślę, że to się nazywa likantropia.
— O mój Boże, co to jest? Czy to źle? Chyba nie umrę, prawda? — Scott poczuł, że robi się blady.
— Och, to najgorsze co mogło ci się przytrafić w życiu. Ale dzieje się to tylko raz w miesiącu. — powiedział Stilinski z rozbawieniem w głosie, gdy zobaczył spanikowaną minę Scotta.
— Raz w miesiącu?
— Mhm. — Stiles skinął głową. — W noc pełni księżyca. — zawył, ale przerwał gdy zobaczył zirytowany wyraz twarzy Scotta, na co zachichotał. — Hej, to ty słyszałeś wycie wilka. — bronił się, na co Scott zadrwił.
— Może być ze mną coś poważnie nie tak.
— Wiem! Jesteś wilkołakiem! — powiedział podekscytowany, a Scott w odpowiedzi warknął. — Okej, przecież żartuję. Ale jeśli zobaczysz mnie w piwnicy przetapiającego srebro, to się nie zdziw, bo w piątek jest pełnia. A ja, tak hipotetycznie rzecz jasna, nie przepuściłbym okazji dźgnąć cię tu i tam...
Scott zatrzymał się i spojrzał na ziemię.
— Nie... Mógłbym przysiąc, że to było tutaj. Widziałem ciało, potem przebiegł jeleń czy inna sarna. Upuściłem inhalator. — upadł na kolana, przesuwając liście w poszukiwaniu zaginionego przedmiotu.
Stiles wzruszył ramionami, rozglądając się, kiedy poczuł się, jakby ktoś go obserwował.
— Może zabójca zabrał ciało. — Stiles zadrwił i pokręcił głową.
— Jeśli tak, mam nadzieję, że zostawił mój inhalator. Te rzeczy nie są tanie. Kosztują minimum osiemdziesiąt dolców. — sapnął i spojrzał na Stilesa, który potrząsał jego ramieniem.
Już chciał go zapytać, dlaczego tak nim szarpie, gdy zobaczył mężczyznę, na oko, kilka lat starszego od nich.
Był to Derek Hale, wpatrujący się w dwójkę nastoletnich chłopaków. Przyszedł tu, podążając śladami alfy, ale kiedy złapał zapach bety, postanowił za nim ruszyć. Ku jego zdziwieniu, okazał się nim kudłaty nastolatek stojący kilka metrów przed nim.
— Co wy tu robicie? — podszedł do nich. — To teren prywatny.
Stiles przełknął nerwowo ślinę, starając się uniknąć przeszywającego wzroku mężczyzny.
— Przepraszam, nie wiedzieliśmy. — Scott poczuł, że coś jest nie tak z mężczyzną przed nimi. — Szukaliśmy czegoś, ale... Och, nieważne. — Już chciał odejść, ale mężczyzna rzucił czymś w ich stronę. Zarówno Scott, jak i Stiles spojrzeli na przedmiot, a ich oczy rozszerzyły się, widząc inhalator. Podniósł wzrok, ale Dereka już nie było — W porządku, chodź, muszę iść do pracy. — powiedział do Stilesa.
— Koleś, to był Derek Hale. Pamiętasz go, no nie? Jest kilka lat starszy od nas. — Brwi Scotta zmarszczyły się w zmieszaniu.
— O czym ty mówisz?
— O jego rodzinie? Wszyscy spłonęli w pożarze, jakieś dziesięć lat temu. — wyjaśnił Stiles z nutą litości w głosie.
Nastoletni wilkołak wpatrywał się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał Derek.
— Ciekawe, po co wrócił...? — mruknął.
Stiles wzruszył tylko ramionami, powoli odchodząc od miejsca dziwnego spotkania.
— Nie wiem. Dziwny typ i jeszcze przyprawia mnie o dreszcze.
─────
Derek kontynuował drogę do swojego starego domu, do chwili, w której jego stopy nagle wryły się w podłoże. Całe jego ciało napięło się od nagłego poczucia, że jest obserwowany. Odwrócił się, gotowy do walki. Wiedział, że kimkolwiek jest ta osoba, z pewnością nie była człowiekiem.
— Cześć, Derek.
Mężczyzna cofnął się, gdy zobaczył, że to tylko Emily, której nie widział, odkąd był nastolatkiem.
— Co ty tutaj robisz? — posłał jej zirytowane spojrzenie.
Dziewczyna zachichotała, widząc, jak ponury mężczyzna zaczyna iść, starając się ignorować jej obecność.
— Mieszkam. Od wielu lat. — odpowiedziała i westchnęła, kiedy ten nie zareagował.
Poszła za nim, ale gdy zobaczyła, dokąd zmierza, nie mogła powstrzymać się od poczucia winy z powodu tego, co stało się z jego rodziną. Przebiegła przed niego i stanęła na werandzie ze wciąż widocznymi śladami po pożarze.
— Ty chyba tutaj nie mieszkasz, prawda? — zapytała z niedowierzaniem, kiedy złapała jego zapach w całym domu.
— To nie twój interes. — przeszedł szybko obok niej, nie przytrzymując dla niej drzwi.
— Jaki dżentelmen. — mruknęła, przewracając oczami i mimo wszystko weszła za mężczyzną do domu.
Nie mogła jednak przejść dalej. Mężczyzna zagrodził jej drogę, z gniewnym wyrazem twarzy. Uniosła jedynie brew, czując rozbawienie, że próbuje ją zastraszyć.
— Ty to zrobiłaś? — zacisnął szczękę, wpatrując się w stojącą przed nim brunetkę.
— Jeśli masz na myśli martwe ciało w lesie... — zaczęła, pochylając się nieco bardziej. — Nie, to nie byłam ja. — Jej łagodny głos rozluźnił go. — Poza tym nie lubię rozdzierać moich ofiar na pół. Nie robiłam tego od lat i wiesz to lepiej niż ktokolwiek inny. — odpowiedziała poważnym tonem, rzucając mu znaczące spojrzenie. — Doskonale wiesz, że to robota alfy.
Mężczyzna patrzył na nią przez chwilę i cofnął się, uwalniając westchnienie, wiedząc, że ma rację.
— Co? — spojrzał na brunetkę, która gapiła się na niego z uśmieszkiem na twarzy.
— Nic. Właśnie zauważyłam, jak wyrosłeś. — powiedziała, lekko wzruszając ramionami, gdy zauważyła poważny wyraz jego twarzy. — Co? To tylko czysta obserwacja. No przecież z tobą nie flirtowałam. Chyba że chcesz? — uśmiechnęła się bezczelnie.
Mężczyzna w odpowiedzi przewrócił oczami, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
— Co wiesz o tym dzieciaku z lasu? — zapytał, ignorując jej komentarz.
— Chodzi ci o Scotta McCalla? — dopytała, rzucając mu szybkie spojrzenie, zanim przeniosła wzrok na spalone schody. — Nic szczególnego. Wiem tylko, że mieszka z matką, jest w drużynie lacrosse, a jego najlepszym przyjacielem jest syn szeryfa Stilinskiego. — poinformowała go, zanim na niego spojrzała. — Och i wydaje mi się, że jest zauroczony nową dziewczyną. Allison Argent.
Derek przetrawił wszystkie informacje, które dziewczyna właśnie mu przekazała. Zwłaszcza tę część, że nowa beta lubi jedną z Argentów. Czuł, jak jego pięści zaciskają się nieświadomie na nazwisko należącym do rodziny, którą gardził. Wiedział, że są w mieście, ale tej, której nienawidził najbardziej, nie było i miał tylko nadzieję, że tak pozostanie.
─────
Nastał piątkowy wieczór, znany również jako wieczór imprezy Lydii Martin, którą robiła prawie co miesiąc.
Nie, żeby Stiles kiedykolwiek został zaproszony. Nie należał do popularnej grupy, ale jedynym powodem, dla którego tam by poszedł, byłaby pewna brunetka.
Jednak dzisiejszej nocy tak naprawdę nie chodziło o nią ani o coś w tym rodzaju. Wkradł się na imprezę, żeby mieć na oku Scotta.
Poprzedniej nocy znalazł tak wiele informacji, że jedynym powodem, dla którego Scott nagle stał się dobry w lacrosse, i wszystko inne, co się z nim działo, nagle nabrało sensu, gdy uświadomił siebie, że jego najlepszy przyjaciel był teraz wilkołakiem.
Szalone, prawda?
Cóż, w tym przypadku była to prawda i musiał mieć na niego oko. Szczególnie że przypadkowo może kogoś zabić, ze względu na pełnię. Dlatego właśnie w tej chwili stał przy stole, gdzie mógł obserwować Scotta, nie będąc zauważonym.
— No hej.
Usłyszał nagle głos, który rozpoznałby wszędzie. Odwrócił się, a jego serce zaczęło bić szybciej, gdy zobaczył stojącą przed nim Emily Reed. Czuł, jak jego policzki nabierają ciemniejszej barwy na widok dziewczyny, która dziś wyglądała jeszcze piękniej niż na co dzień.
— H-hej... — wydukał, przejeżdżając ręką po włosach. Emily zaśmiała się krótkim, uroczym śmiechem.
— Mógłbyś podać mi drinka, Stiles?
Znała jego imię.
Brunet nagle zamrugał, przypominając sobie, że poprosiła go o drinka.
— Tak, jasne. — powiedział. Szybko odwrócił się do stołu, złapał czysty kubek, nalał do niego trochę alkoholu i podał dziewczynie.
— Dzięki. — mruknęła, zanim pociągnęła łyk i zerknęła za siebie. Chłopak nie był świadomy, że dziewczyna także pilnuje Scotta.
Wiedział, że to prawdopodobnie jedna z niewielu okazji, gdzie będzie mógł z nią porozmawiać, ponieważ wydawało się, że tylko Lydia, Danny i najwyraźniej Allison byli jedynymi, z którymi rozmawia.
Ale potem zobaczył, że jego najlepszy przyjaciel zmierza w ich kierunku, a jego myśli się rozproszyły.
— Scott, wszystko w porządku? — zapytał przyjaciela, który pojawił się tuż obok niego.
Emily zmrużyła oczy, wiedząc, że księżyc już bardzo mocno na niego wpływa. Być może dlatego nie zareagował na słowa syna szeryfa, mijając ich tylko po to, by wsiąść na rower i pognać gdzieś przed siebie.
Zdezorientowani patrzyli, jak Allison próbuje go dogonić, zaskoczona i być może zraniona. Nie mogli tego ocenić. Dosłownie chwilę po tym Emily i Stiles patrzyli, jak brunetka wsiada do samochodu z Derekiem.
W tej chwili Emily naprawdę miała nadzieję, że mężczyzna nie wkurzy Scotta.
Oboje doskonale wiedzieli, że będzie go potrzebował, aby znaleźć alfę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro