25. Nienawidzę cię!
Obudził się w końcu z długiego snu, którego jednak nie chciał przerywać. Kiedy jego ciężkie powieki uchyliły się, od razu został oślepiony przez przesadnie jasną biel. Był pewien, że nie znajduje się w swojej willi, a co dopiero własnym pokoju.
Dopiero po chwili oczy przyzwyczaiły się do światła, a idol zdał sobie sprawę, że leży w jakimś szpitalu. Gdy już miał się zaczął rozglądać, poczuł jak ktoś delikatnie całuje jego dłoń.
— Yoongi? — zapytał, powolnie odwracając głowę w stronę tej osoby. — Jungkook?
Taehyung otworzył szeroko oczy, widząc przed sobą nieżywego ochroniarza, który przecież był cały i zdrowy. Uśmiechał się do niego szeroko, cały czas trzymając go za rękę.
Jednak serce Kima ogarnął smutek, bo to wcale nie jego chciał przy sobie zobaczyć.
— W końcu się obudziłeś, kochanie — powiedział, odgarniając wolną dłonią kosmyk włosów z czoła mężczyzny.
Piosenkarz nie rozumiał nic z tego, co właśnie działo się na jego oczach. Jeon bez żadnych bandaży, a przede wszystkim żywy. Ale gdzie jego Yoongi? Gdzie ten Pieprzony Ideał?
— Gdzie ja jestem? Co ty tu robisz? Gdzie jest Yoongi? — zalał bruneta pytaniami, nerwowo podnosząc się do siadu, czym spowodował niezwykły atak bólu.
Nie rozumiał, dlaczego nagle całe ciało zaczęło się zachowywać, jakby ktoś je rozrywał na małe kawałeczki. Do tego Jungkook cały czas mocno trzymał jego słabą dłoń w silnym uścisku.
— Jesteś w szpitalu, TaeTae. Przyszedłem do swojego skarba, żeby go pilnować. Nigdy nie wiadomo, czy ktoś nie postanowi wznowić zamachu w szpitalu. I nie mam pojęcia, kim jest Yoongi, kochanie — powiedział, cały czas delikatnie się uśmiechając.
Mężczyzna skierował wzrok na swoją klatkę piersiową i położył wolną rękę na brzuchu, który pod wpływem dotyku sprawił, że Kim syknął z bólu.
Niechętnie podniósł delikatnie szpitalną koszulę i zobaczył zamiast nagiego torsu, bandaż zasłaniający wręcz całą jego klatkę piersiową.
— Co się stało? — szepnął, gubiąc się w tym wszystkim.
Przecież na własne oczy widział jak Jeon się przed nim wykrwawia. Czuł jak jego krew zalewa mu własne buty. Więc czemu Jungkook teraz przed nim siedział, zamiast leżeć spokojnie w trumnie?
I gdzie do cholery był Yoongi?
— Tae, na koncercie był zamach. Nie zdążyłem do ciebie dobiec, przepraszam. Zostałeś postrzelony, bo ja zareagowałem za późno — wytłumaczył.
Taehyung spojrzał na swojego zmarłego ochroniarza z łzami w oczach. Kiedyś chciałby, żeby to była prawda, ale nie teraz. Wiedział jak to wszystko się potoczyło i nie zamierzał zmieniać przeszłości, nawet jeśli jego podświadomość tego czasami pragnęła.
— Nie, było inaczej. Obroniłeś mnie przed strzałem i zginąłeś. Yoongi zabronił mi iść na twój pogrzeb, chociaż tak bardzo chciałem. Ale ty nie żyjesz, oddałeś za mnie życie. Nie masz prawa tu być — wyszeptał, patrząc prosto w puste oczy Jeona.
Chciał wyrwać dłoń z jego uścisku, ale Jungkook zawsze był od niego silniejszy. W końcu ochroniarz chodził na siłownię, ćwiczył codziennie przed snem i robił inne, mało ciekawe dla Taehyunga rzeczy.
Nie chciał czuć jego uścisku na swojej dłoni, która powoli zaczynała drętwieć. On chciał wtulić się w Mina i wciagać nosem jego przyjemny zapach.
— Kochanie, chyba coś ci się przyśniło po tej narkozie. Jak widzisz, nic mi nie jest i mam się dobrze. Już dobrze, skarbie — odparł, chcąc znowu pogładzić Kima po głowie, ale tamten się odsunął, powodując na twarzy ochroniarza nieprzyjazny grymas.
— Zostaw mnie! Puść moją rękę i wypierdalaj z mojej głowy! Nienawidzę cię! Najpierw zrobiłeś mi z głowy watę, potem oszukałeś i na koniec tak po prostu sobie zginąłeś! Daj mi w końcu spokój! Mam dość tych wszystkich myśli o tobie! Dlaczego tak po prostu sobie ode mnie nie pójdziesz?! — wykrzyczał przez łzy, cały czas patrząc w oczy Jungkooka.
Martwe oczy, które nie potrafiły wyrażać już żadnych uczuć. W końcu Jeon był nieżywy i nie posiadał ich od jakiegoś czasu.
— Bo cię kocham, TaeTae — wyszeptał, jeszcze mocniej zaciskając uścisk.
— Kłamiesz! Nigdy mnie nie kochałeś! Chciałeś się tylko zabawić, gdy pokłóciłeś się z Lalisą! To nie była miłość, tylko wykorzystanie mnie do rozładowania emocji! Wróciłeś do niej, a ja zostałem znowu sam! Miałeś mnie w dupie i dalej masz! Nienawidzę cię! — wydarł się Jeonowi prosto w twarz.
Musiał to w końcu z siebie wyrzucić, nawet jeżeli on będzie miał to gdzieś. Z każdym jego słowem, palce Jungkooka zaciskały się jeszcze bardziej, a łzy spływały po policzkach Taehyunga coraz intensywniej.
— Nie gadaj głupot, kochanie
— Nie nazywaj mnie tak! Nigdy tak na mnie nie mówiłeś i nigdy nie będziesz, bo kurwa nie żyjesz! Chcę wrócić do Yoongiego, więc mnie w końcu puść, Jeon! Nienawidzę cię! Nienawidzę cię! Nienawidzę cię! — powtarzał, starając się jak najszybciej wyrwać z tego żelaznego uścisku.
Jednak ochroniarz zaśmiał się jedynie, przyciągając piosenkarza nagle do siebie. Kim płakał, wylewając z siebie wszystkie płyny. Tak cholernie chciał wrócić do domu, do Mina. Tylko czy taki ideał naprawdę mógł istnieć?
— Yoongi nie istnieje, kochanie. Zapamiętaj lepiej, że kochasz tylko mnie i to się nigdy nie zmieni. Taehyung, nie oszukuj samego siebie. Jakiś wyimagowany w twojej głowie ideał nie zastąpi mnie. Nikt nie potrafi mnie zastąpić — zaśmiał się.
Idol czuł jak całe jego ciało zaczyna się wręcz rozrywać na małe kawałeczki, pod wpływem zbyt silnego uścisku bruneta.
To nie mogła być prawda. Jego ideał nie mógł istnieć tylko w jego głowie. Min musiał być prawdziwy.
Musiał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro