O prokrastynacji (i o ED)
Zjawisko to, wedle definicji słownikowej, dotyczy tendencji utożsamianej z odwlekaniem, opóźnianiem lub przekładaniem czegoś na później, ujawniającej się w różnych dziedzinach życia. Jako że dzisiaj mamy dzień walki z prokrastynacją (4.03), Kot pomyślał sobie, że można by przestać odkładać bazgrolenie bloga na później i wreszcie napisać coś, co nadaje się do przeczytania.
Zatem jestem.
Pomyślałam sobie, że z perspektywy ucznia edukacji domowej "prokrastynowanie" wygląda zgoła inaczej niż dla kogoś, kto uczęszcza do szkoły stacjonarnej. Ci, co już szkołę ukończyli, są zaś być może ciekawi, jak w ogóle radzę sobie z tą zmorą każdego ucznia. W istocie, różnic jest sporo.
Wpierw pokrótce powiem, na czym w ogóle polega edukacja domowa.
Na początku roku szkolnego dostaję podstawę programową, której muszę się nauczyć. Mogę w tym celu korzystać z dowolnych źródeł, niekoniecznie muszę kupować podręczniki. W gruncie rzeczy wygodnie jest uczyć się z internetu, przynajmniej w przypadku takich przedmiotów jak Podstawy Przedsiębiorczości, Wiedza o Kulturze czy Filozofia.
Kiedy uznam, że przerobiłam cały materiał z jakiegoś przedmiotu, dajmy na to, geografii, piszę maila do nauczyciela, by umówić się na egzamin pisemny i ustny. Jadę do siedziby szkoły, piszę egzamin pisemny z całego roku (dla ciekawych: wygląda jak wielka klasówka, ale nie jest wcale o wiele dłuższa), a potem zdaję ustny.
Egzamin ustny to świetna sprawa w naszej szkole, polega bowiem w głównej mierze na omówieniu egzaminu pisemnego. Nauczyciel wskazuje nam błędy, a my, jeżeli potrafimy je poprawić, a potem wyjaśnić regułę i pokaźnym słowotokiem udowodnić, że mamy wiedzę na ten temat, tylko nam się noga powinęła, wówczas gafa na pisemnym teście nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Dodatkowo są zadawane pytania, które pozwalają nam się wykazać. Tutaj praktykujemy z kolei umiejętność płynnego mówienia, bo im więcej i składniej będziemy (wybaczcie państwo kolokwializm) nawijać, tym lepiej pokażemy, jak bardzo staraliśmy się przygotować do egzaminu. Oceniana jest zatem wiedza ucznia, a nie to, jak dobrze napisał egzamin. Ocena z tegoż sprawdzianu ląduje prosto na świadectwie.
Jeżeli macie jakiekolwiek pytania odnośnie systemu edukacji domowej, w tym akapicie zostawiam na nie miejsce ---->
Teraz przejdźmy do sedna dzisiejszego felietonu, który przez irracjonalny brak zwyczajowej dawki humoru przypomina raczej nudny artykuł, za co z góry przepraszam *pada na kolana i błaga o wybaczenie*. Prokrastynacja w ED.
Generalnie uczę się sama i sama się pilnuję. Oczywiście od czasu do czasu mama przychodzi do mojego pokoju, każe mi odłożyć czytaną właśnie powieść fantastyczną i wziąć się za naukę, a nie tylko "siedzieć z tymi moimi fikcyjnymi ukochanymi przez cały dzień!". Ogółem jednak samodzielnie ogarniam terminy i rozkładam lekcje tak, by mieć wakacje pod koniec maja (bo któż nie chciałby mieć trzech miesięcy wakacji, zamiast dwóch?). Przez lata wyrobiłam sobie bowiem niezbędne do tego predyspozycje.
Często zmagamy się z tym problemem, nie myślcie, że to łatwe. W końcu siedzimy sobie w domu, gdzie mamy mnóstwo interesujących rzeczy do zrobienia. Tutaj akurat niewiele mogę pomóc ponad to, żebyście wyciszyli i odłożyli telefon, dali mamie do przechowania książki i ogólnie usunęli wszelkie rozpraszacze. Reszta przyjdzie z czasem. Mówię poważnie, pojawi się takie poczucie odpowiedzialności i w końcu uświadomicie sobie, że to Wy, a nie ktoś inny, kierujecie swoim życiem i to do Was należy odpowiedzialność za swoje wykształcenie. Optymistyczna gadanina? Być może. Działa.
Ewentualnie można postąpić jak mój szanowny kolega, który nie uczy się prawie wcale (poza matmą i językami, które EDowcy przerabiają cały rok; resztę przedmiotów zwykle robimy blokami), aż nadchodzi maj, a potem przez dwa miesiące uczy się jak szalony, zdając wszystko w ostatnich możliwych terminach. Na obronę kolegi dodam, że ma od wiedzę ogólną, a w liceum są głównie powtórki z podstawówki. Jest na tyle wszechstronnie wykształcony i ogarnięty, że wystarczy mu powtórzyć niektóre elementy i dostaje dobre i bardzo dobre stopnie.
Radzę nie próbować tego samodzielnie ;).
Istnieją dwa główne systemy zmuszania się do roboty, które moim zdaniem działają najlepiej. Jednego używam ja, drugiego zaś moja młodsza siostra, również będąca w ED. Mój sposób to system nagród. "Jeżeli przerobię dzisiaj cały dział biologii, wieczorem będę mogła przeczytać całą książkę/usiądę sobie do pianina i ogarnę akompaniament do [tu wstaw tytuł jakiejś piosenki z musicalu]/napiszę rozdział książki".
Mojej siostrze mama nieco więcej pomaga, w końcu jest młodsza (siostra, nie mama) i wymaga trochę więcej atencji. Na nią (znów: na siostrę, nie mamę) śpiewająco działa system kar. "Jeżeli nie przerobię do końca tego tematu, nie jem dzisiaj kolacji/nie włączam komputera/nie czytam po raz sto pięćdziesiąty Percy'ego Jacksona". Warto wypróbować oba sposoby, jestem niemal pewna, że się Wam przysłużą.
W nauce dopomagają mi notatki (ponieważ jestem bardzo skromnym Kotem, powiem, iż jestem w posiadaniu imponującej, wspaniałej kolekcji cienkopisów w liczbie stu sześćdziesięciu iluśtam, nie chce mi się dokładnie liczyć). Uwielbiam prowadzić zeszyty i dopisywać śmieszne komentarze do niektórych terminów czy zdań. Wówczas nauka staje się przyjemniejsza, a ja doskonalę nie tylko swoją wiedzę, ale i warsztat pisarski, a także dowcip, co również pomaga mi walczyć z odkładaniem jej na później. Muszę tylko uważać, żeby robienie notatek nie zamieniło się w bazgrolenie na marginesach. Szczęśliwie jednak mój system nagród pozwala mi przerabiać dziennie mniej więcej tyle, ile bym chciała.
Większość z państwa jest uczniami stacjonarnymi, więc Was do nauki gonią też liczne oceny cząstkowe i wygrażanie nauczycieli. Dla wyjątkowych prokrastynatorów polecam wypróbować system nagród i kar (w niektórych przypadkach, na przykład "robię lekcje, skreślam kwadracik na mojej Liście Lekcji Codziennych", daje to naprawdę ogromną satysfakcję), a jeśli i to nie zadziała, mam jeszcze coś naprawdę specjalnego...
W moim liceum istnieje coś tak wspaniałego jak zajęcia z prowadzenia dyskusji. Są dobrowolne i bardzo, ale to bardzo przydatne, bo uczą wyrażania swojego zdania, a także formułują nasze poglądy, nawet jeśli dzieje się to nie do końca dla nas świadomie. W każdym razie, oglądamy tam wiele arcyciekawych filmów. Jeden z nich, iście genialny, traktuje właśnie o prokrastynacji. Mój artykulik nawet nie umywa się do jego fantastycznej prezentacji, tak więc serdecznie polecam do niego zajrzeć. W dodatku facet mówi humorystycznie, a jego gadanina jest zarówno przydatna, jak i przezabawna.
To tyle ze strony Kota.
Miało być więcej żartów, ale nie chciało mi się ich dopisywać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro