Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8,5. Windu i Sik

Sieć jest spokojna. Sieć jest w ruchu. Moje ciało unosi się na ciągach danych, dryfuje wraz z nimi, lecz pozostaje w miejscu. Płyną tylko myśli: chaotyczne, jedne wykluczają drugie, nierzadko są wręcz destrukcyjne. Lecz po nich nagle wypełnia mnie euforia. Jestem częścią innego świata. Miejsce powszechne, choć jest dla mnie ostoją. Inni są na wierzchu, ja jestem w środku i nigdzie się nie wybieram. Jednak dalej należę do realnego świata, tego nie zmienię.

Nagle uderzają mnie obrazy, czasem zamglone, czasem wyraźne: pierwsze kroki, moment, gdy wziąłem snajperkę do ręki, gdy odbierałem klucze do mieszkania na Courscant, pożegnania, Anakin... Lecz wizję zniknęły tak szybko jak się pojawiły. Początkowe zmieszanie ustępuję miejsca wcześniejszej melancholii. Emocje są zmienne: z łatwością z euforii przechodzę w smutek, prawie gniew.

Podobno żałoba dzieli się na 5 etapów: szok, dezorganizacja, bunt, smutek i akceptacja. Ja byłem już przy buncie. Zapierałem się rękami i nogami przed jednym i drugim nazwiskiem. Żadne nie było mi bliski.

Sorenti? Ledwie kilka dni temu dowiedziałem się, że byłem nim tylko na papierze i zdjęciach. Wiem, że to było paskudne w stosunku do taty, ale, gdy dowiedziałem się o Anakinie to coś we mnie pękło.

Skywalker? Ja i ci znani Skywalkerowie? Ja, buntownik, łowca nagród i skory do wybryków byłem częścią właśnie tej rodziny? Właśnie tej, jakby w całej galaktyce nie było żadnej innej? Nie. Po prostu nie!

***

(Perspektywa Sika)

W chwili, gdy to piszę to jestem już mężem i ojcem. Ale czasem mam wrażenie, że dopiero wczoraj poznałem Anakina, jego świat i... Windu. Nie zliczyłbym tych pytań, dlaczego ten Mistrz Jedi polubił mnie, a do Anniego ciągle bywał nieufny, gdy byliśmy identyczni. I ten fragment powinienem porzucić z... różnych względów. W ostateczności mówię, że oboje chyba po prostu załapaliśmy dobry kontakt i po części jest to prawda, ale stoi też za tym cała historia o, której Anakin nie powinien się dowiedzieć (a jeśli już to za ileś lat, gdy co najwyżej będzie już mi mógł tylko pogrozić laską).

Zaczęło się od tego, że dostałem tydzień wolnego w związku ze śmiercią mamy. Akurat wtedy uzgodniłem z Anakinem ,,oficjalne spotkanie szwagra z bratową" w najbliższy weekend. Po uzgodnieniu terminu, dosłownie ledwo, co odłożyłem komunikator, gdy odezwał się nieznany numer. Odruchowo odebrałem.

- Kto tam?

- Sorenti? To ja, Mace Windu, Mistrz Jedi.

- Tak, jasne. A ja to Kanclerz Palpatine. Żegnam.

- Sik! – pierwsze zaskoczenie. Windu, TEN Windu odezwał się do cywila po imieniu. – Będę szczery... mam dla ciebie nietypowe zlecenie.

- Nietypowe?

- Skywalker wspominał, że masz wybitne umiejętności informatyczne. A mi chodzi o kradzież i zniszczenie delikatnych danych.

Pierwsza myśli: ,,Albo ktoś mnie nabiera, albo Windu zwariował". Druga... cholera, ciekawość zwyciężyła.

- Słucham.

- To nie jest rozmowa na komunikator. Spotkajmy się przy wejściu do Świątyni, wprowadzę cię.

***

Dotarłem i, o dziwo, Strażnicy wpuścili mnie od razu i nie narzekali na snajperkę na plecach i blaster w kaburze. Idąc korytarzami, po raz pierwszy oglądałem Świątynię już nie z perspektywy uciekiniera. Byłem zadowolony ze swojego wzrostu, ale przy tych ogromnych kolumnach i sufitach czułem się już maleńki. Samo wnętrze było dość proste i nic nie rzucało mi się w oczy. Poza jednym: Jedi. Choć kolory moich ubrań były zbliżone do ich szat to kurtka, komputer na przedramieniu i broń sprawiały efekt, jakbym wszedł odziany w neonowo kolorowe ciuszki. Idąc, słyszałem kilka szeptów:

- To chyba ten Sik Sorenti, brat Skywalkera...

- Naprawdę są do siebie podobni, gdyby nie te ciuchy to chyba bym ich pomylił.

- Jeden to Mistrz Jedi, a drugi – łowca nagród. Ciekawa rodzinka, nie ma, co.

- Podobno zna się na informatyce jak mało kto.

Byłem chodzącą rewelacją, świetnie. Już tylko mi brakowało, żebym stanowił materiał do plotek wśród ,,galaktycznych mnichów".

Szybko zszedłem z widoku i wpadłem, oczywiście, na Anakina. Patrzył zaskoczony, a ja w myślach wypowiedziałem wszystkie cenzurowane słowa.

- Sik! No proszę! Co cię tu przywiało?

- Eee, ja... - tuż za nim zauważyłem Windu, który na nasz widok lekko się wycofał. Dzięki Mace... - Chyba zostawiłem coś w skrzydle szpitalnym jak mnie przywieźliście. Ale dam sobie radę!

- Jasne. To ten weekend nadal aktualny?

- Wiadomo. Zmykaj do żony czy co tam chciałeś zrobić.

Szybko go wyminąłem, nawet nie dając okazji do rozwinięcia rozmowy. Tak bardzo chciałem poznać swoje zadanie...

***

Zagadka logiczna: Odkryłeś, że masz rodzinę. Polityka, ważne stanowiska i tak dalej. Żoną twojego brata jest znana pani polityk słynąca z wszelkiej maści ideałów, niekiedy nierealnych na dolnych piętrach. Dostajesz zadanie. Masz ukraść i zniszczyć dane, a dokładniej prawie gotową ustawę o delegalizacji fachu łowców nagród, którym sam/sama jesteś. Autorami są sam Kanclerz Organa i właśnie żona twojego brata. Oczywiście ty o tej ustawie słyszysz pierwszy raz w życiu.

Pytanie: JAK BARDZO WKU****NY I PRZERAŻONY ZARAZEM JESTEŚ?!

- Rozumiem intencje Organy i Amidali – Windu kontynuował swój wykład, ale założyłbym się, że wyczuł moje skrajne emocje. – Ale ich pomysł jest nieprzemyślany. Podejrzewam, że ustawa prawdopodobnie, by przeszła przez naciski arystokratów, ale... Wielu senatorów, choć oczywiście głośno tego nie mówi, korzysta z usług łowców nagród i dla wielu to jest jedyne źródło utrzymania dla całych rodzin. Będą bunty, zamieszki, może nawet wojna domowa.

Przytaknąłem. Sam znałem kilkoro takich: mieli na głowach wieloosobowe rodziny i tylko oni byli zdolni do jakiejkolwiek pracy, ale jedynie udało im się załapać na łowców nagród. Republika tyle truła o pomocy najuboższym, a teraz sama chcę dołożyć im problemów. To byłoby czołowe zderzenie z wściekłym tłumem i łatwym do przewidzenia finałem.

- Oczywiście. Tylko... czemu Anakin nawet słowem się nie zająknął? Gdyby poznał odczucie kogoś, kogo ta ustawa, by dotyczyła to może udałoby się ją jeszcze cofnąć.

- Wątpię. Ten projekt był utrzymywany w ścisłej tajemnicy. Amidala wyjawiła go Skywalkerowi tuż przed dokończeniem i na dosłownie parę dni przed twoim ujawnieniem. Nie mogłem go zapytać, gdy już cię poznaliśmy, bo ściągnąłbym na siebie podejrzenia.

- Dobrze Mistrz zrobił. Z tego, co już wiem, Anakin jest bardzo oddany swojej żonie i zrobiłby wszystko, żeby odnaleźć sprawcę, gdyby coś tylko drasnęło te dane. Tylko jest jeden problem...

- Jaki?

- Zabezpieczenia Senatu są bardzo skuteczne i szczelne od skoku Bane'a i Sing. Zwyczajnie nie dam rady wniknąć do środka, a tym bardziej dostać się do gabinetu samego Kanclerza. Brat czy nie brat, zabiliby mnie.

Windu opuścił wzrok na ziemie. Widocznie nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Lecz ten widok podał mi pewien pomysł. Szalony, ale on miał szanse.

- Chociaż... jest pewna opcja.

- Tak?

- Mógłbym się włamać do systemów i całkowicie wymazać plik z ustawą i zrobić tak, jakby nigdy nie istniał. Tylko mój używany sprzęt nie ma takiej możliwości...

Uwaga: Mistrz Jedi ze swojej znanej obojętności, teraz mnie słuchał z wielkim zaciekawienie.

- Mów dalej.

- Cholera, dawno tego nie robiłem, ale chyba jeszcze nie wypadłem z wprawy. Dobra, proszę się nie śmiać, ale potrzebuję wanny. I to z dużą ilością lodu i lodowatej wody. I jakiś solidny komputer, do którego mógłbym się podłączyć.

***

Słowo daję, że nigdy nie widziałem takiego zaangażowania. Po początkowym zaskoczeniu, Windu podwinął rękawy szaty i w godzinę załatwił mi wszystko, czego potrzebuje. Sam nawet zapełniał wannę wodą i lodem, gdy ja przebierałem się w same szorty. I cóż, musiałem wyznać, że jestem Srebrnym Surferem. Tak akcja ujawniłaby to prędzej czy później. Windu miał w sobie to coś, co sprawiało, że pomimo swojej gburowatości, słuchał całej mojej historii ze zrozumieniem. W pewnym momencie, gdy opowiadałem o śmierci chłopaków, położył dłoń na moim ramieniu w geście współczucia. Gdy tylko skończyłem, praktycznie z marszu obiecał, że nic nikomu nie powie.

- Co planujesz? – pytał Windu, z wręcz dziwnym dla niego entuzjazmem.

- Szkoląc się na Surfera, musiał przejść ,,stary test", który miał sprawdzić czy dam sobie radę w ,,warunkach polowych". Dawniej najbardziej wyspecjalizowani slicerzy zamiast po prostu podłączać sprzęt do komputera i kładąc na fotel, musieli bezpośrednio wpinać się do komputera i...

- ,,Bezpośrednio"?

Pokazałem mu swój mały sekret: małe wejście - ,,gniazdo" - do kabla, wszczepione w moje ciało. Było bardzo małe i znajdowało się tuż za moim prawym uchem, więc ciężko je było dostrzec, bo często włosy też je przysłaniały.

- Dzięki niemu, mogę bezpośrednio wpiąć się do sieci. Jednak styczność z taką ilością elektroniki sprawia, że moje ciało szybko się nagrzewa dlatego przez cały proceder muszę leżeć w wannie i być pod stałą kontrolą.

- Dlatego mówiłeś, żeby przynieść aparaturę – wzrok Windu powędrował do urządzenia obok komputera.

- Tak. Gdy zacznie się coś ze mną dziać: drastycznie skoczy mi temperatura, dostanę silnych dreszczy lub tętno zacznie drastycznie spadać to Mistrz będzie musiał jak najszybciej mnie odłączyć i wyciągnąć.

- Rozumiem. A ile osób zdało ten ,,stary test"?

- Ze stu kandydatów przeszło tylko sześciu: ja i chłopaki...

- Och... Podłączać sprzęt?

- Moment – wpiąłem kabel do swojego gniazda. Przeszedł mnie dreszcz, choć nawet jeszcze nie wszedłem do wody. Już zapomniałem, jakie to uczucie było nieprzyjemne. Potem wśliznąłem się po szyję do lodowatej wody. O dziwo, to było o wiele przyjemniejsze. – Zaczynamy.

Windu po kolei włączał urządzenia przy moich dokładnych instrukcjach, a ja widziałem jak przestrzeń dookoła mnie rozmazywała się w charakterystyczną czerń, zieleń i błękit.

***

W tej wersji, moje ruchy były mniej swobodne. Choć miałem strój Surfera to czułem się, jakby otoczenie przypominało... nieco rozwodniony kisiel. Tak, to było moje pierwsze skojarzenie podczas testu i znowu powróciło.

Przede mną rozciągał się biały mur, który piął się tak wysoko, że nie można było dostrzec, gdzie się kończył. Na nim widniał wielki napis: SENAT GALAKTYCZNY. I ten wielki herb Republiki obok. Po raz pierwszy dotarło do mnie, co robiłem, ale było też już na późno na wycofanie się.

- Dobra... pamiętaj, nawet największa zapora ma gdzieś rysę. Ty musisz ją znaleźć. To twoje wymuszone zaproszenie.

Machnąłem ręką i pojawiły się pierwsze ostrzeżenia, że przebywam w pobliżu własności Senatu. Od razu je wyłączyłem. Szpara, szpara... gdzie ta pierdolona dziura? Bingo! Zacisnąłem pięść i przejście już stanęło otworem. Przeszedłem za mur i na dzień dobry musiałem się pochylić, żeby nie oberwać ciągiem danych lecącym z prędkością pocisku blastera.

Podniosłem głowę i zobaczyłem, że to zlecenie mogło być trudniejsze niż przypuszczałem. Przede mną rozciągał się ogromny, nie, gigantyczny labirynt. A mój zmysł wskazywał, że plik z ustawą był samym centrum.

Kurwa.

***

Ściany labiryntu tworzyły każde pliki na temat Senatu. Najdziwniejsze i zarazem najciekawsze było to, że tu nie było podziału na dane ważne i ważniejsze jak przypuszczałem, a zespolono je w jedność. Na przykład, tuż obok spisu Kanclerzy był jakiś ledwie kilkuzdaniowy plik z poprawką mało istotnej ustawy. Nawet pomyślałem, że te wszystkie dane miały teraz stanowić obronę tej jednej ustawy... Potem jednak pomyślałem, że to głupie. Znałem ryzyko, gdyby weszła w życie, ale przecież nie mogła dla Republiki ,,być albo nie być", prawda?

Ślepy zaułek. Świetnie. I kilka razy prawie włączyłem sygnał alarmowy. Skup się! Los tych wszystkich gildii i łowców leżał teraz w twoich rękach i zacząłeś zyskiwać zaufanie jednego z najbardziej pesymistycznych i gburowatych Jedi w historii Zakonu. Nie mogłem tego zaprzepaścić głupim błędem.

Nagle obraz zadrżał, lecz to nie byłem ja. Czułem się dobrze. Szedłem do przodu i coraz mocniej wyczuwałem ustawę. Wstrząs powrócił, o wiele silniejszy.

Chodźmy ty i ja

...

Jak uczeń i mistrz na początku roku

...

Ściany są tak cienkie

...

Niestety...

...

Działaj, walcz, przetrwaj

Te głos... nie wiem, co ze mną zrobił czy mnie uśpił, uwiódł, ale, gdy w końcu wyrzuciłem go z głowy to stałem przed osobnym plikiem, unoszącym się nade mną i lśnił niczym trofeum. Jeszcze jeden wgląd i miałem pewność. Ustawa delegalizująca łowców, mój cel. Choć wiedziałem, co zawierała to musiałem przyznać, że prezentowała się wręcz majestatycznie. Nawet przez chwilę było mi żal, że musiałem ją zniszczyć.

Nie obchodziło mnie, co o mnie pomyślą, gdyby mój skok się wydał. Niech się ode mnie odwrócą, to znaczy, że im na mnie nie zależało. Ja zrobiłem coś w zgodzie z sobą i to mi wystarczyło.

Ruszałem ręką, jakby to było ostrze. Ciąłem i pchałem, plik rozpadał się na moich oczach. Niektóre dane jeszcze próbowało zebrać projekt w całość, ale je też zaraz zniszczyłem. Rozbrzmiał alarm, ale się nie bałem. Zanim mnie wykryją to ja już bym się ulotnił. Wtedy plik pękł i ostatnie litery kodów rozpadły się w przestrzeni, jakby wrzucone do kwasu.

Nie przewidziałem jednego: eksplozji. Nagła energia rzuciła mną na ścianę i to tak mocno, że straciłem świadomość.

***

Obudziłem się w realu, z maską tlenową na twarzy. Moje ciało było jeszcze wilgotne, Windu chyba dopiero mnie wyciągnął. Sprzęt już był wyłączony, więc byliśmy bezpieczni. Mistrz Jedi nie spuszczał ze mnie wzroku i wstał, gdy tylko otworzyłem oczy.

- Chwała Mocy. Obudziłeś się.

- Co się stało?

- Jak mówiłeś: zaczęło tobą trząść, temperatura ci podskoczyła, więc wszystko od razu odłączyłem i wyciągnąłem z wody.

- Krótko mówiąc: uratowałeś mi życie. Dziękuję.

- Po prostu zrobiłem tak mnie instruowałeś. A ustawa?

- Zniszczona i wyczyszczona. Nic już nie znajdą.

- Dobrze słyszeć – zapanowała chwila ciszy. – Sorenti? Przepraszam... gdy się pojawiłeś byłem do ciebie uprzedzony: łowca, zbój, kryminalista. Swój błąd zauważyłem już jak Skywalker mówił o twoich działaniach w fabryce, ale teraz... powiedzmy, że to był dla mnie ostateczny dowód. A jeśli chodzi o wynagrodzenie...

Pewnie nie uwierzycie, co wtedy powiedziałem...

- Nie ma o czym mówić.

- Co? Ale...

- Powiedziałem: nie chcę o tym słyszeć. Zrobiłem, co trzeba i nie chcę żadnych pieniędzy. Zresztą, pewnie będą usilnie szukać hakera i nagły zastrzyk gotówki może przykuć ich uwagę, co nie? – odparłem z uśmiechem.

O dziwo, tak, nie ściemniam, Windu również się uśmiechnął.

- Jesteś w porządku, Sik. Naprawdę...

Podsumowując: tego dnia zyskałem nowego kolegę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro