Rozdział 6. Słyszeliście o zasadzie wzajemnego szacunku?
- Monleskin ma trudny dojazd – powiedziałem, gdy tylko wylecieliśmy z hangaru. – Będziemy musieli przeskoczyć do Naboo, stamtąd na Mandalore, a tam będzie nas czekać nieco dłuższy lot do szlaku na planetę. Jest mało uczęszczany, więc na zaś ostrzegam przed ewentualnymi trzęsieniami.
Spojrzałem w bok i zauważyłem, że tylko Anakin na miejscu drugiego pilota pokazał, że mnie słuchał. Obi Wan i Ahsoka byli skupieni na odczytach z komputerów. Przewróciłem oczami i sam skoncentrowałem się na sterach, bo wychodziliśmy z atmosfery. W międzyczasie komputer skończył obliczenia do skoku. Ja i Anakin jednocześnie sięgnęliśmy do dźwigni. Odruchowo, uderzyłem go w rękę.
- Nie potrzebuje dodatkowej pary rąk – mruknąłem, mierząc go spojrzeniem.
Anakin spojrzał gdzieś w bok, jakby udawał, że nic się nie wydarzyło. Ledwo ruszyliśmy, a miałem wrażenie, że to zlecenie zapiszę się wysoko w moim rankingu w kategorii ,,najdziwniejsze".
***
Większość podróży minęła w milczeniu. W drodze z Mandalore do szlaku wyciągnąłem komunikator. Lepiej nie było stawiać kumpla przed faktem dokonanym, co nie?
- Anakin, przejmij stery. Muszę zadzwonić. Leć zgodnie ze wskazaniami nawigacji, jasne?
- Jasne – szybko usiadł na moim miejscu, a ja poszedłem do małego hangaru.
Na Monleskin miałem przyjaciela, Thomasa, który urodził się na Stewjonie, ale szybko przeniósł tam, bo rodzina, później interesy czy jakoś tak. Aktualnie był prawą ręką właściciela popularnego klubu ze striptizem, ale pamiętałem, że od małego miał talent do szukania wiarygodnych informacji. No i akurat miał u mnie dług, a to był honorowy typ, dzisiaj niezwykle rzadki. Ale znajomość z nim miała pewien atut: nauka języka i plus dziesięć do dyskrecji. Oficjalnie, na Monleskin używa się basica, ale zdecydowana większość mieszkańców używa swojego własnego (nigdy nie umiałem zapamiętać jego nazwy). Dzięki Thomasowi sam już umiem go biegle używać i wypracowaliśmy taki układ: jak jeden używa basica to znaczy, że jest bezpiecznie, a jak języka – to trzeba zachować ostrożność. Anakinowi jako tako już ufałem, ale też ciągle czułem jak patrzyli mi na ręce.
- Hey Thomas. – Hej Thomas.
- Kisa? – Co jest?
- Mwen bezwen enfómasyon. Yon faktori robo te bati sou Monleskin pandan w te anba okipasyo Separatis la. Men, okenn nan yo pa kite I. Eske ou ta tcheke li? – Potrzebuję informacji. Na Moleskin powstała fabryka droidów, gdy byliście pod okupacją Separatystów. Ale żaden blaszak jej nie opuścił. Sprawdziłbyś to?
- Mwen panse mwen konnen de sa w ap pale a. Men, mwen pral tcheke isit la ak la. Ou pre? – Chyba wiem o, czym mówisz. Ale sprawdzę jeszcze tu i tam. Jesteś blisko?
- Mwen pral nan de ze de tan. – Będę za dwie godziny.
- Apepre. Koulye a, sa k ap pase? – Okej. A teraz, co się dzieje?
- Mwen gen yon devwa. Long istwa. Men, mwen panse mwen se yon moun sot. Yo panse mwen pa konnen ke yo kontinye gade men mwen... - Mam zlecenie. Długa historia. Mają mnie chyba jednak za idiotę. Myślą, że nie wiem, że patrzą mi na ręce...
Luźne tłumaczenie autorstwa Sika.
Rozłączyłem się.
***
(Perspektywa Anakina)
Skupiony na sterach prawie nie zauważyłem jak Ahsoka wychodziła za Sikiem, a potem szybko wróciła, zrezygnowana. Włączyłem autopilota i odwróciłem się.
- Co powiedział? – zaczął Obi Wan, zanim w ogóle zdążyłem otworzyć usta.
- Nic z tego. Rozmawiał z jakimś mężczyzną w kompletnie obcym mi języku. Nigdy czegoś takiego nie słyszałam.
- Podsłuchiwaliście go? – syknąłem, czując powoli tętniąca złość. Moim zdaniem, to było kompletnie nie w porządku wobec Sika. Może Smark i Obi Wan mu nie ufali, ale to nie był powód, żeby podsłuchiwać jego rozmowę. A jak to było coś bardzo prywatnego? – No ja nie wierzę... Wszystkich bym podejrzewał, ale was?
Zanim zdążyli zareagować, Sik wrócił, więc szybko wróciliśmy do swoich zajęć. Wyraz twarzy miał szczerze obojętny, choć z oczu wiał chłód, dosłownie przeszedł mnie dreszcz, gdy wracaliśmy na swoje miejsca.
Siedział tak przez chwilę w ciszy i potem mruknął:
- Zasada wzajemnego zaufania, kurwa.
Dostrzegłem, że Ahsoka i Obi Wan skulili się w swoich fotelach.
***
(Perspektywa Sika)
Wylądowaliśmy. Monleskin było nieco bardziej ponure niż mi się wydawało. Było to czuć, pomimo skocznej muzyki dochodzącej z licznych klubów w okolicy. Na ulicach była istna mieszanka ras, ale nie było tłoku. Nawet jak już ktoś na kogoś wpadł to przepraszali się i szli dalej. Na Courscant to już, by się skończyło bójką. Jednak było coś nieco spokojniejszego w tym miejscu.
Skupiłem wzrok na tym budynku, na którego dachu był niebieskawy neon laski podrygującej nogą w górę i w dół. Dostrzegłem też Thomasa, który czekał na mnie przy wejściu. Wyłapał moje spojrzenie, ale stał spokojnie. Mimo odległości, zobaczyłem, że zadrżał na widok Jedi u mojego boku. I, bez zaskoczenia, na dłuższą chwilę utkwił wzrok w Anakinie. Na szczęście, ten jednak tego nie wyłapał. Czułem, że był czymś zdenerwowany, gdy spoglądał na Ahsoke czy Obi Wana. Jeśli to było to o czym myślałem, to miał u mnie małego plusa.
- Okej, poczekajcie tu na mnie. Zaraz postaram się wrócić z informacjami – od razu skierowałem się w swoim kierunku, ale Obi Wan złapał mnie za ramię i odwrócił.
- Chwila. Może nam powiedz, gdzie się wybierasz?
- Do informatora, z przyczyn oczywistych danych podać nie mogę. No chyba, że chcecie mi założyć pluskwę. To wtedy ja założyłbym wam po jednej, ale wy pewnie trulibyście mordy, że nie mogę. - Cała trójka oniemiała. Chyba trafiłem w czułą strunę. Wyrwałem się spod jego ręki i obróciłem na pięcie. – Do tego czasu postarajcie się nikogo nie wystraszyć. A najlepiej siedźcie w środku.
Poszedłem w stronę klubu, modląc się, żeby zlecenie zakończyło się jak najszybciej. Thomas, niby naturalne wszedł do klubu przede mną, ale wiedziałem, że już czekał na mnie w środku.
***
Szybko się powitaliśmy i przeszliśmy do osobnej loży. Było ciemno, jedynymi źródłami światła był podświetlany stół i hologram tańczącej na nim dziewczyny. Po podłodze walały się też butelki po alkoholu, wiedziałem to, bo prawie pośliznąłem się za jednej z nich.
- Wybacz, poprzednia grupa dopiero wyszła i jeszcze nie posprzątaliśmy – powiedział i wcisnął jakiś przycisk pod blatem. Hologram zniknął.
- Nieważne – usiadłem na kanapie obitej ciemną skórą, unosił się z niej jeszcze zapach narkotyków lub papierosów. – Masz coś? To dla mnie naprawdę ważne.
- Szukasz pomocy? Zapytaj wujka Thomasa – położył na stole mały holoprojektor, na twarzy miał swój charakterystyczny, szelmowski uśmiech. Ja tylko przewróciłem oczami, ale zawsze potrafił mnie rozbawić.
- Jestem rok starszy od ciebie – wtrąciłem, zakładając ręce za głowę.
Zignorował to i włączył projekcję podniszczonej fabryki.
- Ma się ten urok osobisty wśród wzdychających do tamtej okupacji – odparł, gdy zobaczył, że już otwierałem usta. U niego, by to pasowało. Nieważne czy chłop, czy baba, ważne, żeby noc była gorąca. – Fabryka jest jakieś dwie godziny drogi stąd w lesie, więc łatwo ją zauważyć. Niestety nie udało mi się zdobyć niczego na temat sytuacji w środku, nikt tam się nie zapuszcza, złomiarze głównie się kręcę w okolicach, bo, że w środku niby ,,straszy". Jeden twierdził, że przez okno zobaczył kobietę z wielkimi, metalowymi ramionami jak u pieprzonej ośmiornicy, ale to pijak i nikt mu nie wierzy.
- Jasne, będziemy musieli być ostrożni. A wiesz jak się dostać do środka?
- Tak. Główne wejście jest zepsute i zawalone śmieciami, ale tutaj – na hologramie podświetlił się gdzieś wśród drzew. – Odnoga tunelu technicznego. Jest dość ciasna, ale raczej nie powinieneś mieć problemu i prowadzi prost na teren zakładu. A nawet gdyby, to jest sporo otworów wentylacyjnych lub można próbować podważenie jakiegoś okna – hologram zniknął. – Tyle udało mi się dowiedzieć. Niestety, gdyby miał tylko więcej czasu...
- Daj spokój. Praktycznie odwaliłeś najtrudniejszą część roboty. Teraz ja mam u ciebie dług.
- Daj spokój. Pamiętasz Balore?
- No?
- Uratowałeś mi życie. Nie masz i nigdy nie będziesz mieć u mnie żadnego długu. Koniec dyskusji.
- Heh, dzięki stary – klepnąłem go po ramieniu.
- Ale muszę spytać. Kim była ta trójka Jedi z tobą? I czemu jeden z nich do złudzenia wyglądał jak ty?
- To dłuższa historia. Kiedyś przy piwie ci opowiem. Ale powiedzmy, że po zleceniu będzie mnie czekać poważna rozmowa na Stewjonie – jak o tym pomyśleć to sam dopiero wtedy pomyślałem, że Sorentim byłem tylko na papierze. Jakbym do tej pory wypierał z siebie tą myśl, że osoby, które miałem za rodzinę, okazały się obcymi dla mnie ludźmi. W dzieciństwie wiele osób mi mówiło, że przypominałem mamę, ale teraz czułem się tym, jakby mydlili mi oczy. Miejsce adaptera znowu boleśnie mnie zakuło. – G-gdzie jest łazienka?
- Na końcu korytarz po prawej. Co się stało? – Thomas podsunął się bliżej mnie. Nawet nie próbował ukryć zmartwienia.
- Muszę się tylko trochę odświeżyć, spokojnie. Możesz wracać... do swoich zajęć – zaczęło mi się robić duszno.
- Okej... - mruknął, nieudolnie próbując mi zaufać.
***
W łazience na szczęście byłem sam, bez pary mizdrzącej się w kiblu obok czy pijaka, który wyrzygiwał chyba cały żołądek. Włożyłem ręce pod strumień zimnej wody, po czym opłukałem twarz, jednocześnie próbując uspokoić oddech. Mój komunikator zapiszczał kilka razy, ale nie odbierałem. Po pierwsze: pewnie uważali, że już za długo tam siedziałem. A po drugie: po prostu nie chciałem jeszcze z nimi rozmawiać. Ręce mi się trzęsły. Z jednej strony miałem Jedi, który wszędzie węszyli spisek, a zwłaszcza we mnie, a z drugiej nieuchronna konfrontacja z ,,rodzicami". Pamiętałem ostatnią wiadomość od taty, że mama ostatnio podupadła na zdrowiu, ale ja tak bardzo chciałem odpowiedzi.
Wtedy mój żołądek zaczął wariować. Złapałem się za brzuch i przytknąłem dłoń do ust, ale mdłości nie mijały, wręcz się nasilały. Wbiegłem do pierwszej lepszej kabiny i padłem na kolana, kluczowo trzymając się za deskę klozetową. Zwymiotowałem i to naprawdę mocno. Całe ciało mi się trzęsło. Najbardziej mnie jednak przeraziło to, że w wymiotach dostrzegłem ślady krwi. Wszystko spłukałem i dokładnie umyłem twarz, jednocześnie modląc, żeby ten stan był naprawdę chwilowy (jaki ja byłem wtedy głupi).
***
Streściłem wszystkie informacje Jedi i wyglądali na naprawdę zadowolonych z wyników.
- Twój przyjaciel zrobił naprawdę dobrą robotę – podsumował Obi Wan. On już częściej zaczynał się do mnie uśmiechać. W sumie to już tylko Ahsoka coś jeszcze kręciła nosem.
- Ufam Thomasowi jak mało komu. A teraz możemy przelecieć kawałek Przemytnikiem, ale będziemy musieli go zostawić na obrzeżach lasu dla bezpieczeństwa. Jeśli w fabryce faktycznie ktoś jest to lepiej nie dawajmy im okazji dla przygotowania komitetu powitalnego.
- Jak ta kobieta z metalowymi ramionami? – Ahsoka chyba pierwszy raz się uśmiechnęła.
- Może tak, może nie. Podobno w każdej historii jest ziarno prawdy – wtrąciłem z uśmiechem.
***
Lot i dłuższy spacer przebiegł spokojnie i w względnej ciszy, więc pozwolę sobie przeskoczyć ten fragment. Zbliżaliśmy się do wejścia tunelem, a ja zadarłem głowę ku szczytowi budynku.
- Trochę się jednak łudziłem, że będzie mniejsza – mruknąłem pod nosem, gdy Anakin otwierał właz mieczem, bo z mechanizmu została już tylko rdza. – Przypominam, że może być ciasno – dodałem, gdy klapa poleciała gdzieś w krzaki, odrzucona Mocą. Wśliznąłem się jako pierwszy i z ulgą uznałem, że mogło być gorzej. Jedynie dalej było już kompletnie ciemno, że dla pewności wydobyłem blaster z kabury, a ręką dałem znać, żeby schodzili.
Było cicho... za cicho. Jedynym odgłosem był cicho trzeszczący metal pod naszymi stopami. Dla pewności nie odpalali mieczy, ich buczenie mogłoby ściągnąć nieproszoną uwagę. Już czułem jak przechodziły mnie ciarki, a dopiero wchodziliśmy. Mogłem sobie wyobrażać, co będzie dalej. Na końcu korytarz był zamek, a ten już na szczęście działał, więc kucnąłem i podpiąłem komputer. Poczułem, że Anakin, zaciekawiony, wyglądał mi przez ramię.
- Okej... dość klasyczny zamek na hasło – szeptałem, przeglądając ciągi danych. – Może... atak słownikowy... Bingo.
Drzwi stanęły otworem prosto na hale produkcyjną.
- Ładnie – wtrącił Anakin, gdy wychodziliśmy.
- Polecam się. Raju... ale to jest wielkie... i ciche.
- Tak. Ciarki mnie przechodzą ma myśl, jak w fabrykach potrafi być głośno, a tu... to takie nienaturalne – odparła Ahsoka, kładąc dłonie na rękojeściach mieczy.
- Lepiej się nie rozdzielajmy – dodał Obi Wan. - Wciąż nie wiemy z czym tu mamy do czynienia.
W duchu się z nim zgadzałam, ale ja się skupiłem na oglądaniu hali. Sprzęt już był podniszczony, ale najbardziej zaskakiwało to, że taśmy produkcyjne były czyste, nie leżała na nich nawet część jednego droida. Szczerze liczyłem, że te wszystkie nieużyte maszyny będą walały się tu i tam w niemałych stosach. Ta czystość tylko bardziej zwiększała niepokój, bo nie chciało mi się wierzyć, że ktoś to posprzątał przed zamknięciem fabryki.
- ...nie pozostaje nam nic innego jak sprawdzić jak najwięcej korytarzy i pomieszczeń – dokończył Obi Wan, choć w dużej mierze już go nie słuchałem, wpatrzony w otoczenie. Mimo to było w nim coś... intrygującego. Trudnego do opisania, ale wciąż fascynującego.
Teraz prowadził Obi Wan, a ja tylko mogłem pójść za grupą.
***
Korytarze były wręcz identyczne, że można było odnieść wrażenie, że jednak kręciliśmy się w kółko. Dopiero drobne różnice pozwalały temu zaprzeczyć. Na przykład, jeden korytarz był niemal w całości obłożony podartymi planami, niczym tapetą, a następny był już kompletnie goły. Albo sporadyczne drzwi do pokojów, zazwyczaj jakichś pracowni, do każdej z nich prowadziły kompletnie różne drzwi: jedne były z prostych desek, a kolejne już z mocnego i, prawdopodobnie drogiego, materiału. Nic jednak nie wskazywało, żeby ktoś jeszcze miał się tutaj czaić. Owszem, znaleźliśmy trochę jedzenia, ale to już było tak spleśniałe, że ciężko było stwierdzić, co to pierwotnie było. Przy czymś, co kształtem przypominało kanapkę to całej naszej czwórce zebrało się na wymioty. Ale nikt ostatecznie nie rzygnął (no prawie Ahsoka, by musiała uciekać w bok, ale w ostatniej chwili jej przeszło).
Po jakimś czasie ostrożnie otworzyłem drzwi, ale zamiast pokoju był kolejny korytarz, tym razem z wyłączonymi droidami pod ścianami.
- Ktoś tu chyba chciał być innowacyjny – mruknąłem, wchodząc do środka.
Nie było tam żadnego droida znanego z wojny. Znaczy, były, ale w mocno zmienionej formie. Moją uwagę szczególnie przykuł zmieniony B1, którego znacznie grubszy pancerz od pierwowzoru był pomalowany w jakieś granatowe symbole, a oczy zostały zastąpione czerwonymi lampkami, pewnie, żeby wywołać grozę u przeciwnika. I to się udało, nawet włączone, sprawiły, że przeszedł mnie silny dreszcz. Ostrożnie dotknąłem droida, gdy ten nagle nieco się obsunął, a ja, wystraszony, odskoczyłem do tyłu... prosto na Anakina, że ten się przewrócił i wpadliśmy na jakiegoś B2, który zamiast nóg miał gąsienice. Ale był słabo poskręcany, że od uderzenia rozpadł się na części, a my wywołaliśmy trochę hałasu. Potrzebowaliśmy chwili, żeby jakoś wygrzebać się spod stosu.
- Może lepiej niczego nie dotykaj – mruknął Anakin, ściągając z siebie ramię droida, które na chwile go przygwoździło.
- Sorki. Ale z drugiej strony... może te droidy mają coś wspólnego z tym, że fabryka stanęła?
- Że niby Separatyści woleli używać takich samych maszyn? – odparł Obi Wan. – Wątpię, byli uparci na zwycięstwo za wszelką cenę. Takie nowe droidy szybko, by się rozchodziły.
- Ale trzeba, by było prawdopodobnie szczególnej uwagi do ich użytkowania – odpowiedziałem. – Na wszystkich frontach to, by się okazało niepraktyczne.
- Sik, wojna rządzi się swoimi prawami i często dzieją się na niej rzeczy z pozoru nie do pomyślenia dla cywila.
- A swoją drogą – wtrąciła nagle Ahsoka. – Słyszałam, że łowcy nagród mieli ręce pełne roboty podczas wojny. Pracowałeś tylko dla Republiki czy także dla Separatystów?
Nie pokazałem tego po sobie, ale nieco mnie zabolała taka uwaga. Nie znosiłem patrzenia na innych tylko przez pryzmat ich zajęcia czy wyczyny współpracowników. Ale nie mogłem się też nie zgodzić z dziewczyną. Mnóstwo łowców oficjalnie było bezstronnych i patrzyli jedynie na to, kto da więcej. Mi samemu ciężko było wybrać stronę, bo uważałem, że każda miała jakieś swoje racje, wady czy zalety. Oficjalnie bliżej mi było do poglądów Republiki, ale...
- Zdarzyło mi się wziąć kilka zleceń od Separatystów, czego jednak bardzo teraz żałuję.
Anakin położył dłoń na moim ramieniu, ale nikt się nie odezwał, co było mi na rękę. Poszliśmy dalej.
***
Ślepy zaułek. Dobre kilka minut szliśmy ,,korytarzem nowinek", jak ja to nazywałem, gdzie każdy droid z wojny miał tutaj co najmniej kilka swoich odświeżonych odpowiedników. Jeszcze nie mówiłem o tym głośno, ale zaczynałem uważać, że powinno się zrównać to miejsce z ziemią. Ktoś szalony mógłby z łatwością rozpętać nową wojnę, gdy inni jeszcze lizali rany z poprzedniej.
- No to zawracamy? – spytał Anakin na widok końca korytarza.
Cała trójka zaczęła o czymś dyskutować, gdy ja zwróciłem na coś uwagę. Cała ściana była wyłożona ciemnym drewnem, poza jednym szerokim panelem. Marne światło lampy ją oświetlało, a ta błyszczała niczym metal. Lekko stuknąłem i rozległ się charakterystyczny dla stali, stłumiony huk.
- Dziwne – mruknąłem, ale odwróciłem się w stronę Jedi.
- Zaczynam mieć wrażenie, że tylko tracimy tutaj czas – mruknął Anakin, na jego twarzy, ale też Obi Wana i Ahsoki dostrzegłem pierwsze oznaki zmęczenia. Chyba jako jedyny czułem się całkowicie dobrze.
- Ten huk sprzed chwili był naprawdę głośny. Do tego czasu ktoś na pewno, by już tutaj przyszedł – dodała Ahsoka.
Obi Wan podrapał się po brodzie.
- A ja jednak uważam, że musimy szukać dalej. Coś tu jest, czuję to.
Nie zwracali na mnie uwagi, ale nie przejmowałem się tym. Myślałem tak samo jak Obi, nie miałem nic więcej do dodania.
Wtedy usłyszałem cichy syk za mną, ale go zignorowałem (czy wspominałem już jaki byłem głupi?). Albo inaczej: ignorowałem to do momentu, gdy jakieś szczypce objęły mnie w pasie i szarpnęły w stronę płyty na którą wcześniej zwróciłem uwagę, a teraz stała otworem, gdzie z ciemności wystawało jedynie metalowe ramię.
Nigdy w życiu nie wrzasnąłem z przerażenia głośniej niż wtedy, gdy to coś mnie wciągnęło. Zobaczyłem, że Anakin biegł w moją stronę wyciągając rękę, ale ramię było szybsze, a blach szybko się zatrzasnęła, oddzielając mnie od grupy.
***
Gdy już całkiem mnie odcięło, szczypce mnie puściły, a jednak dalej leciałem gdzieś w dół, jakby po jakiejś zjeżdżalni. Było kompletnie ciemno do chwili, gdy wjechałem w jakieś kręgi błękitnego światła. Potem wyleciałem z tunelu i wylądowałem na czymś w miarę miękkim. Przerażony, zamknąłem oczy i przez chwilę leżałem tak skulony. Wstałem po paru minutach ciszy dookoła mnie, ale wciąż nie otwierałem powiek.
Po chwili poczułem jakieś błyskające światła i wtedy moja ciekawość zwyciężyła. To, co zobaczyłem, sprawiło, że to zlecenie zapewniło sobie pierwsze miejsce na liście najdziwniejszych.
Plac zabaw.
Nie żartowałem. Wylądowałem w jakimś cholernym placu zabaw dla dzieci! To była wielka hala z mnóstwem kolorowych drabinek, zjeżdżali czy trampolin, a gdzieś z boku dostrzegłem nawet duży basen z piłeczkami. Podłoga była wyłożona jakąś pianką, ułożoną na kształt kolorowych puzzli. Wszystko było brudne, ale w dobrym stanie.
- To jest kuźwa niepokojące – powiedziałem sam do siebie.
Odwróciłem się w stronę skąd wyleciałem, ale otwór został już zamknięty przez właz. Wyglądał na ciężki, więc nawet nie próbowałem się z nim szarpać. Tylko mocniej ścisnąłem blaster w dłoni i ruszyłem w głąb sali. No i jeszcze nałożyłem hełm, wolałem, żeby coś mnie tutaj wciągnęło nie rozwaliło mi głowy przy pierwszej lepszej okazji.
Na końcu sali były jakieś drzwi, jedyne w całym pomieszczeniu. Nie miałem wyboru jak przez nie przejść. Tam trafiłem do korytarza, którego ściany pokrywały dziecięce malunki typu domek, trawka, kwiatki czy ptaszki. Podłoga była okafelkowana na biało-niebiesko, ale większość z nich już popękała. Niepokoił mnie jednak wysoki sufit, którego sklepienie ginęło w mroku. Ktoś bez problemu mógłby zeskoczyć i przygnieść ofiarę, bez szans na ratunek. Musiałem się schować, by szukać pomocy. Wtedy po prawej zauważyłem proste drzwi, więc, bez lepszego pomysłu, wszedłem.
To było proste biuro z pozoru poważne, gdyby do ścian nie było przyklejone dziecięce rysunki. Przyjrzałem się im, licząc na jakieś wskazówki, ale nie. Wszystkie przedstawiały uśmiechnięte droidy bawiące się z dziećmi. Dreszcz powrócił po raz kolejny.
Wtedy dostrzegłem, że biurku leżała jakaś płyta. Podniosłem ją. Była brudna, ale nie zarysowana, mogło coś na niej być. Jednak nie było żadnego komputera, żebym mógł to sprawdzić.
Nagle drzwi za mną otworzyły się z hukiem...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro