Rozdział 2. Okazuje się, że mam zadatki na psychopatę
(Perspektywa Sika)
Gdy się ocknąłem, wisiałem na jakichś kablach, głową do dołu. Mruknąłem coś pod nosem i spojrzałem na swoje ciało, ubrania miałem poprzecierane w kilku miejscach, ale nigdzie nie widziałem ran.
- Kurwa... - mruknąłem, czując nadchodzący ból głowy.
Potrzebowałem chwili na wygrzebanie się z pułapki i rąbnąłem na podłogę, z kolejną wiązanką przekleństw. Próbowałem wstać i znaleźć jakieś wyjście, gdy poczułem silne ukłucie w klatce piersiowej i padłem na kolana. Oddech przyspieszył i obraz mi się mącił przed oczami. W ostatniej chwili powstrzymałem odruch wymiotny.
- Ja pierdolę... Co znowu?!
Wtedy usłyszałem coś, jakby skwierczenie i spojrzałem w dół. Adapter poobijał się w kilku miejscach i skwierczał, świetnie, dopiero, co go dostałem i już rozwaliłem. Szef mnie zabije. Tylko, czemu się wtedy czułem, jakbym wypił o kilka kolejek za dużo?
Zacisnąłem zęby i podniosłem się z tej mocno popękanej podłogi. Okej, rozejrzyjmy się. Ściany ledwo podtrzymywały wyższe piętra i na moje oko to kwestia godziny aż wszystko runie jak ten domek z kart. Spojrzałem na te urywki i zobaczyłem szczątki plakatów, które jako tako kojarzyłem. Więc, jeśli się nie mylę, to spadłem z gabinetu szefa z ósmego piętra na czwarte... auć.
- Pamiętajcie, żadnego zabijania, broń na ogłuszanie. Żadnych mini-ganów, min i rakiet ziemia-powietrze, jasne? – powiedział ktoś.
- Jasne – odpowiedziało kilka głosów chórem, dla mnie trochę dziwne, że brzmiały identycznie jak ten na początku.
Zamknąłem się w najbliższym pokoju i nasłuchiwałem kroków w korytarzu. Mieli dość szybkie tempo, jeśli będzie okazja, to uda mi się szybko wymknąć, bez zwracania na siebie uwagi. Mógłbym też znaleźć i unieszkodliwić głównego dowodzącego, co sprawi, że pozostali się zdezorientują. O tak, to brzmiało jak coś, co chciałbym zrobić.
Wymknąłem się na korytarz i skierowałem do kabli na których wcześniej wisiałem i wspiąłem się po nich wyżej. Tak, w zapadającym się budynku ma to mało sensu, ale jestem wyznawcą zasady, że porządne powalenie może być tylko z powietrza.
Okej, prześliznąłem się na górze i rozmówcami na dole okazała się być grupka klonów. W sumie to nic dziwnego, skoro to Republika nas zaatakowała. Ciekawi mnie tylko jak przekażą informację do wiadomości publicznej, jeśli w ogóle to zrobią? Powiedzą, że odkryli plany naszego niby zamachu? Albo coś w tym stylu? Lista była długa... (piszę o tym tak swobodnie, bo Anakin akurat wyszedł zrobić herbatę, do teraz nie udało mi się wyciągnąć z niego prawdziwego powodu tej napaści). Rozejrzałem się i dostrzegłem, że zbroja jednego z klonów była pomalowana w bardziej wyraziste wzory od prostych, białych pancerzy towarzyszy. Na moje szczęście, klon się oddali od grupy, pewnie, żeby ułożyć wstępny raport, a ja dyskretnie ruszyłem za nim.
,,Jestem twoim cieniem", przeszło mi przez myśl.
Wyciągnąłem spod kurtki pałkę teleskopową (nie pytajcie, mógłbym, ale mi się nie chcę, napisać cały osobny rozdział o moim uzbrojeniu). Znalazłem dziurę tuż za klonem i taką, żebym bez problemu przeskoczył.
- Okej, dobranoc.
Parę sekund: tyle mi starczyło, żeby skoczyć zdezorientowanemu klonowi na plecy, a potem przyłożyć z pałki, żeby nie wezwał kolegów. Spokojnie, nie zabiłem go, a... zmusiłem do dłuższej drzemki. Poza tym nie chowałem go, żeby koledzy go znaleźli i zabrali, nawet jeśli to ich zaalarmuje. Bane mi kiedyś powiedział, że mam za miękkie serce do tej roboty i ciężko mi to przyznać, ale w pewnym sensie miał rację. Wiele zleceń dla łowców to właśnie zabójstwo na zlecenie, ale zawsze miałem do nich jakiś wstręt i robiłem je tylko, gdy naprawdę byłem w trudnej sytuacji lub mnie zmusili. A ja po prostu uważam, że nie mam prawa zabijać, bo ktoś ma taką widzimisię. Zresztą, nikt nie może, a wiele osób, zwłaszcza podczas wojny, o tym zapomina, myśląc, że z bronią w ręku stają się lepsi, silniejsi. A dla mnie to się staje oznaką tchórzostwa i uważania się za lepszym niż jest w rzeczywistości.
***
Zszedłem na drugie piętro i pierwsze, co usłyszałem to trzaski z zepsutych głośników. Mimowolnie się wzdrygnąłem, ale ruszyłem korytarzem do kolejnych schodów. Już w ogóle nie poznawałem miejsca, w którym potrafiłem spędzić po kilka godzin dziennie. Ściany na moich oczach się kruszyły i parę razy o mało nie oberwałem kawałkami stropu w głowę. Uskoczyłem przed kolejnym odłamkiem, którego siła stworzyła kolejne szpary w podłodze.
Wtedy, nie wiedząc, czemu zacząłem biec przed siebie. Po prostu chyba chciałem uciec, żeby to stało się tylko złym wspomnieniem. Skręciłem w bok i nagle zahamowałem, przykładając dłoń do ust. Przede mną było kilka dużych plam z krwi.
- O nie... - cofnąłem się o krok. Skąd to się wzięło? Co ja gadam? Ktoś się musiał zranić, a raczej... zmienić w papkę. W duchu się modliłem, żeby to nie było dzieło klonów, a skutki niszczenia.
Nagle coś mi błysnęło przed oczami. Podszedłem bliżej... kredytek? Skonfundowany, podniosłem go z ziemi i dokładnie obejrzałem z każdej strony. Tak, był bez zwątpienia autentyczny i nawet czysty.
- Skąd to tu się u licha wzięło? – mruknąłem, gdy drzwi za mną eksplodowały, a raczej... wystrzeliły z futryny. Wzbiła się chmura kurzy i poczułem, jak kilka odłamków uderzyło o moje plecy. Przerażony, znieruchomiałem, naprawdę nie mogłem się ruszyć. Dopiero po chwili drgnąłem i odwróciłem się, ale zrobiłem to tak nieudolnie, że się przewróciłem. Uniosłem głowę do góry i wtedy zobaczyłem ich pierwszy raz, twarzą w twarz.
Anakin i Obi Wan stali nade mną z włączonymi mieczami. Annie nieco się nade mną pochylił (ciekawe, jak potoczyłaby się ta scena, gdybym nie miał hełmu na głowie).
- Dałeś się złapać jak dziecko – mruknął z chytrym uśmieszkiem. W tej chwili widziałem go jako buca z przerośniętym ego. – W sumie to już teraz moglibyśmy cię aresztować, ale, gdzie w tym zabawa? Halo! Mówię coś do ciebie.
Ja, Sik, któremu buzia się często nie zamyka, milczał jak zaklęty. Wpatrywałem się w jego twarz, identyczną do mojej: niebieskie oczy z jedyną różnicą, że jego prawe przecinała wąska blizna, wyraźnie zarysowana szczęka i ciemnoblond włosy (ja miałem krótkie, on dłuższe, trochę jak u jakiejś dziewczyny). Mimo to miałem wrażenie, jakbym patrzył w lustro, ale ciężko ot tak po prostu opisać tą sytuację, trzeba się w niej znaleźć, żeby ją zrozumieć.
- Okej, czyli mamy niemowę – ciągnął Anakin, a ja zacząłem drżeć widocznie na tyle wyraźnie, że Obi Wan zgasił miecz.
- Anakin, wystarczy! Nie widzisz, że się boi?
Anakin jednak nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Łowca nagród się boi? To chyba wybrałeś złą ścieżkę zawodową kolego. A teraz policzę do trzech, a ty w tym czasie spróbuj uciec. I jeszcze jedno: nie zapomnij wrzeszczeć na całe gardło i płakać to może się nad tobą zlituje. Raz...
Nie żartował. Zaczął odliczać. Pisnąłem i rzuciłem się do ucieczki. Wizja przebicia mieczem naprawdę mi się nie podobała.
- Dwa...
Potykałem się o śmieci, ale zaraz potem wstawałem i biegłem dalej. Byłem od nich coraz dalej, a ciągle miałem uczucie dyszenia na kark.
- Trzy!
Jeszcze nigdy nie biegłem szybciej, a cel miałem tylko jeden: pędzić przed siebie i modlić o kryjówkę. Miejsce w okolicach adapteru znowu zaczęło mnie kłuć, ale ignorowałem ból. Za sobą słyszałem bojowe okrzyki Anakina, które nie pozwoliły mi przystanąć, choćby na chwilę, żeby złapać oddech. Ale mimo to nie krzyczałem: tej satysfakcji mu nie dałem.
W końcu skręciłem w bok do pierwszego lepszego pomieszczenia i pierwsze, co zauważyłem to jakąś metalową skrzynię w kącie – nie była ogromna, ale powinienem się zmieścić. Zamknąłem pokrywę w chwili, gdy Anakin siłą wbił do pokoju. Był sam, pewnie zgubił Obi Wana podczas tej ,,zabawy".
- Gdzie jesteś cholero? Wychodź, mam dla ciebie cukierka! – zaśmiał się głupio. W pierwszym odruchu chciałem wyjść i zdzielić go po pysku, ale powstrzymałem się (z trudem, ale jednak). Targały mną sprzeczne emocje, okej?
Nagle skrzynią się zatrząsała: Anakin się o nią oparł butem. Raczej jestem niewierzący, ale złożyłem dłonie i odmówiłem najstarsze możliwe modlitwy.
- Intersujące... - usłyszałem jego stłumiony głos. Potem buczenie przy ruchu mieczem i... ostrze wbiło się w pokrywę, a jego koniec wisiał jedynie kilka centymetrów nad moją klatką piersiową. Moja twarz był pokryta jego błękitną poświatą. Z trudem powstrzymałem kolejny pisk. – Świetnie, zwiał – mruknął zniesmaczony i ostrze zgasło.
Poczekałem jeszcze kilka minut i dopiero wtedy się wychyliłem. Poszedł sobie, chwała... czemuś tam. Wyszedłem na korytarz z jednym planem: powinienem opuścić miasto, przynajmniej na kilka dni.
***
Statek był ustawiony na tyłach Kwatery Głównej, a centrala HunterLife na Kragard miała pokoje na takie wypadki, więc mógłbym się tam zatrzymać, aż sytuacja się trochę uspokoi. Proste... tylko muszę przemknąć na lądowisko niezauważony, by chmara klonów przed głównym wejściem nie zwróciła uwagi na taką szarą myszkę jak ja. Taa...
W sumie to od razu mógłbym pójść na tyły i to zdecydowanie ułatwiłoby mi sprawę, ale na dziedzińcu jakby coś wyczułem. Coś ważnego...
Kucnąłem za nadkruszoną ścianą, wychyliłem się i... o kurwa, złapali szefa! Skuty kajdankami był prowadzony przed dwóch dobrze mi już znanych Jedi i Ahsoke (ciekawiło mnie, co ona robiła, gdy jej mistrz bawił się ze mną w berka... psychopatycznego). Nieważne, jeśli zabiorą Borgkama i wcisną wszystkie informacje to... mogiła. Musiałem po raz kolejny skakać w ogień. Ostrożnie dobyłem blastery... a potem zsunąłem hełm.
***
(Perspektywa Anakina)
Dobra przyznaję, ta ,,zabawa" w Kwaterze nie była najmądrzejszym pomysłem, ale chciałem się podroczyć z Sikiem. Spokojnie, nawet, gdybym go złapał, to bym go nie zabił, wolałem go jedynie nastraszyć (,,Nastraszyć? Chłopie! Ja przez ciebie prawie zawału dostałem!", słowa Sika dosłownie sprzed chwili).
- Panie Vincent Borgkam, w imię Republiki Galaktycznej jest pan aresztowany – Obi Wan stał przed szefem Sika.
- A mogę spytać o powód? – Borgkam nie był nawet trochę zdenerwowany. Sik uważał, że to był dobry szef tylko w pewnym momencie pozwolił sobie na słabość... a do tego jeszcze dużo czasu.
- Chyba widać – wskazałem na zapadający się budynek.
- To niech panowie sobie sprawdzą wszelkie dokumenty i zobaczą, że moja działalność została utworzona w pełni legalnie. A nie zaraz, ktoś mi wysadził biuro w powietrze!
- Przykro mi z powodu wyrządzonych szkód, ale zapewniam, że zastosowaliśmy stosowne środki ostrzegawcze.
- Stosowne! Podkładanie bomb pod budynek pełen ludzi nazywacie stosownym?! Ja pierdolę...
- Za obrazę instytucji również są paragrafy – wtrąciłem.
- Ach tak, Pan Jaśnie Wybraniec. Normalnie bym się pokłonił, ale coś mi dziś w kolanach strzyka, więc bez łaski – czasem się zastanawiałem (i wciąż się dziwnie) co Sik w nim widział.
- Zabieramy pana na przesłuchanie – Obi Wan położył dłoń na ramieniu Borgkama, gdy Sik rozpoczął swoje przedstawienie.
- Zostawcie go!
Odwróciliśmy się w jego stronę i wtedy pierwszy raz go zobaczyłem. Stał tam, ubrudzony kurzem i poprzecieranej w kilku miejscach koszulce. W dłoniach trzymał blastery, a przez plecy miał przewieszoną starą snajperkę. A na lewym nadgarstku miał przyczepione coś, co wyglądało jako przenośny komputer, podobny do tego, który miał Tech podczas misji na Skako Minor. A przede wszystkim miał moją twarz, bez blizny, ale wciąż identyczną: nawet fryzurę miał taką samą jak moja na początku wojny, gdy na przykład pierwszy raz poznałem Smarka. Wtedy go nie znałem, co lubił, a czego nie, w tamtej chwili jego twarz wykrzywiała złość. Z trudem po sobie nie pokazałem, jak to mnie zszokowało... mój klon, bliźniak.
- Kim jesteś? – Obi Wan, wyczuwając moją dezorientację, przejął inicjatywę.
- Nie twój zasrany interes – nawet ton głosu był identyczny. – Puśćcie go.
- Nie możemy. Musimy go przesłuchać.
- Musicie to mi go zaraz wydać, bo może się zrobić bardzo nieprzyjemnie.
- Dla ciebie? – wtrąciła hardo Ahsoka.
- Stul pysk, młoda – Smark sięgnął po miecz, ale Sik wycelował w nią blasterem. – Na twoim miejscu bym tego nie robił. Wydajcie mi szefa, więcej razy powtarzać nie będę.
- Jesteś sam, nie masz szans – Obi Wan uniósł ręce na znak, że nie zamierza walczyć. – A nas jest trzech i cały oddział klonów.
- A mi się wydaje, że liczba nie świadczy o zwycięstwie – uniósł drugą broń. – Jak jesteście tacy hardzi, Jedi, to chodźcie i zobaczymy, kto ucieknie z płaczem.
- Jesteś tak odważny jak głupi – odezwałem się po raz pierwszy. Sik zlustrował mnie wzrokiem, stał kilka metrów ode mnie, ale czułem jego pogardę.
- I kto to powiedział? Jaśnie Jedi, który uznał, że ganianie za mną z włączonym mieczem będzie świetną zabawą? Pan Anakin Skywalker, dobrze kojarzę? Jesteś już niemałą legendą na dolnych piętrach. Normalnie poprosiłbym o autograf, ale zlatując z ósmego piętra zapodziałem długopis, więc sorry.
- Milusi jesteś, wiesz? – próbowałem mu dorównać, ale riposty językowe to chyba kolejna rzecz, w której Sik zawsze był i będzie lepszy ode mnie. – Chyba muszę być twoim idolem, skoro nawet się do mnie upodobniłeś.
- A może ty do mnie? – po twarzy Sika przebiegł uśmieszek, ale grymas powrócił też równie szybko. – Nieważne, fajnie się gada, ale zaczynam tracić cierpliwość. Kto pierwszy na mordobicie?
***
Klony zostały na swoich miejscach i pilnowały, żeby Borgkam nie uciekł. My tymczasem okrążyliśmy Sika, ale on nawet na to szczególnie nie zareagował. Stał pewnie, nawet o centymetr nie opuszczając broni. Nie wczułem od niego strachu.
- Dawać – mruknął Sik.
Ahsoka ruszyła na niego pierwsza. Sik w ułamku sekundy schował blastery i wykonał unik do tyłu tuż przed zderzeniem. Wykonała zwrot, po czym sprezentowała mu szybkie połączenie kopnięć i uderzeń mieczy. Sik to pierwsze blokował bez problemu, osłaniając się ramionami, a przed drugimi po prostu uskakiwał. Nie można było mu zarzucić, że nie dorównywał Smarkowi w akrobacjach. Można nawet powiedzieć, że ich walka przypominała trochę dziwaczny taniec.
Wtedy Ahsoka chciała wykonać wysokie kopnięcie w jego głowę, ale on złapał ją za kostkę i przerzucił nad swoją głową. Tą rundę wygrał on.
- Jeden-zero dla mnie – powiedział, jakby czytał mi w myślach.
Skinąłem głową na Obi Wana i ruszyliśmy na niego równocześnie. Sik wybił się w powietrze, wykonał salto i wylądował za Obi Wanem.
- Przepraszam – mruknął i kopnął go w miejsce między nogami.
Obi Wan zwinął się z bólu. Została tylko nasza dwójka.
***
(Perspektywa Sika)
Sam byłem zaskoczony, że z Ahsoką i Obi Wanem poszło mi tak szybko. Po prostu znalazłem pierwszą lepszą okazję i uderzyłem, a właściwie w pewnym sensie widziałem ich ruchy, zanim je wykonali. Taka pół-wizja, pół-realia: Ahsoka podkurczała nogę do kopnięcia? Chwyt za kostkę i przerzut. Obi Wan unosił ręce w obronnej pozycji? Wykorzystałem jego szersze rozstawienie nóg. Ale Anakin był niewiadomą: przez umysł naraz przewijało mi się kilka, tak samo szalonych i bolesnych ciosów, które mógł wykonać.
Zacisnąłem zęby. Emocje we mnie buzowały, zwłaszcza te negatywne: szok, adrenalina i złość. Z czego ta ostatnia szczególnie: to on mnie wystraszył, to on ganiał za mną jak wariat, to od niego biła taka duma i wysokie mniemanie o sobie. Tak bardzo chciałem, żeby choć przez chwilę poczuł się jak ja, tam w środku.
Dobyłem blaster i wycelował w jego głowę, a on skierował koniec miecza na mój brzuch. Znieruchomieliśmy. Jeden miał na muszce drugiego: strzela ja, zginie on, on dźgnie, zginę ja. I równie dobrze mogliśmy wykończyć się nawzajem, w tym samym momencie. Przed oczami mignął mi obraz jak nasze martwe ciała, jednocześnie spadały na ziemię.
- To, co teraz? – mruknąłem po dłuższej chwili ciszy. – Jak nie przestaniemy to jedno z nas zginie marnie.
- I to nie będę ja – burknął Anakin, wyczułem jego zmęczenie i... strach? Nie byłem do końca pewny.
Zabij go...
Zamrugałem kilka razy oczami. Przez ułamek sekundy tak bardzo chciałem wystrzelić i zobaczyć jego krew. Co się ze mną działo? Anakin nieco opuścił miecz, a jego twarz wyrażała szczery niepokój.
- Ej, wszystko w porządku?
Zabij go...
Nie... umiałem... tego... powstrzymać. Chciałem walki, bólu, strachu... Obróciłem się na pięcie za nim i podciąłem mu nogi, po czym stanąłem nad nim rozkrokiem. Anakin patrzył na mnie zaskoczony, więc wykorzystałem ten moment i z całej siły przyszpiliłem jego prawą rękę swoim butem. Wrzasnął z bólu i wypuścił broń, którą trzymał. Schowałem blastery i chwyciłem za snajperkę, celując w jego głowę. Kątem oka zauważyłem, że Obi Wan i Ahsoka już wstali i chcieli pomóc kumplowi.
- Odsunąć się! – wrzasnąłem. – Jeden krok i rozjebię mu ten pusty łeb!
Nie panowałem nad sobą. Jak to, by powiedział Anakin lub Obi Wan: ,,Dałeś się skusić Ciemnej Stronie". Ale wtedy miałem to w poważaniu. Palec drżał mi na spuście. Naprawdę musiałem ze sobą walczyć, żeby nie strzelić.
- Jak masz na imię? – dotarł do mnie głos Obi Wana.
Trochę mnie zdezorientował.
- Sik... - powiedziałem cicho, ale nie spuszczając wzroku z Anakina.
- Sik... Rozumiem, że jesteś wściekły, ale zaufaj mi, chociaż spróbuj. Możemy ci pomóc.
- Nie chcę pomocy! – snajperka drżała w moich dłoniach. – Nikt nie może mi pomóc! – dusiłem w sobie pierwsze napływające łzy. – Ja... ja po prostu chcę, żeby to już się skończyło – usłyszałem cichy trzask adaptera, ale, o dziwo, nie czułem bólu. Złość i strach go maskowały. – Masz broń?
Usłyszałem jak odpinał miecz i rzucił go na bok.
- Już nie. Nie skrzywdzę cię. Tak, to nasza wina, wystraszyliśmy cię i to cię sprowokowało, ale zabójstwo Anakina w niczym ci nie pomoże. Tylko poczujesz się gorzej.
Nie odpowiedziałem.
- Każdy ma prawo do złości, to część ludzkiej natury, ale jeśli pozwolisz, żeby nad tobą zawładnęła, stracisz kontrolę i przestaniesz poznawać samego siebie.
- Wpuśćcie szefa, to moja jedyna prośba. Zróbcie to, a Skywalkerowi nic się nie stanie.
Nie widziałem, co zrobił Obi Wan, ale klony rozkuły Borgkama, a ten odsunął się na bezpieczną odległość. Ten widok sprawił, że bodźce z zewnątrz zaczęły do mnie docierać: chłodny wiatr, zimo metalu snajperki i obolałe ramiona jeszcze z walki z Ahsoką. Łzy płynęły mi swobodnie i nawet nie próbowałem ich powstrzymać.
- Ufam ci – powiedziałem i puściłem Anakina. Przyciągnął do siebie broń i odsunął się ode mnie. Nie czuł do mnie wstrętu, a raczej próbował rozszyfrować. Schowałem broń i odwróciłem się do Obi Wana, delikatnie się do mnie uśmiechał, żebym się uspokoił. – Dziękuję.
- Sik! – krzyknął Borgkam. – Spadamy!
***
Dopiero w nadświetlnej zorientowałem się, że po raz pierwszy leciałem Czarnym Przemytnikiem. W sumie to dobrze nim się prowadziło i jedynie będę musiał jeszcze wyregulować komputery. Spojrzałem na Borgkama kątem oka, który przyglądał mi się z fotelu drugiego pilota.
- Widzę, że chcesz coś powiedzieć szefie. Wal.
- Hm? Nic. Po prostu nie przypuszczałem, że potrafisz być taki zawzięty. Prawie zabiłeś tego Jedi.
- A może zmienimy temat? Na coś nie związanego z Jedi? Nie wiem, na przykład o pogodzie?
- Chcę tylko powiedzieć, że z tej strony cię nie znałem. A poza tym masz brata?
Westchnąłem.
- Na to wygląda. A ja... sam siebie nie poznałem – nagle komputerzaczął pikać, na szczęście dla mnie, bo ucięło to ciąg dalszy rozmowy, doktórej miałem nadzieję już nigdy nie wrócić. – Wchodzimy do systemu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro