Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19. Człowiekiem być

(Perspektywa Sika)

Siedem lat po kryzysie z HunterLife było chyba najdziwniejszym okresem w moim życiu. Musiałem się nagle przestawić na życie z bratem bliźniakiem, dwójką bratanków i jeszcze Zakonem w tle. Rany się zagoiły a kości zrosły, ale zmiany są trwałe. Skończyło się życie samotnika... ale i łowcy nagród. Przekazałem moją decyzję Bane'owi, który zobowiązał się powiedzieć reszcie. Szczerze to liczyłem na jakieś wyrzuty czy inne pretensje, ale przyjął to spokojnie. Sądzę nawet, że przewidywał taki scenariusz. Dalej pamiętam naszą rozmowę, gdy pierwszy raz powiedziałem mu o decyzji.

- Dlaczego?

- Bane, priorytety się zmieniają i sądziłem, że zdajesz sobie z tego sprawę.

- Oczywiście, że tak. Ale łowcy nagród byli twoim życiem od samego początku, przecież zjawiłeś się na Courscant jako jeden z nas. Nie możesz tego tak po prostu odrzucić.

- I nie chciałbym, ale zwyczajnie czuję, że to już nie moja droga. Heh, nawet nie sądziłem, że to kiedyś powiem. I wiesz, co? Mimo tych wszystkich naszych przytyków, dobrze mi się z tobą pracowało.

- Mi również. Będę tęsknić za naszymi kąśliwymi uwagami.

Wracając do teraz, zostałem technikiem, który głównie kupował stary sprzęt, żeby go usprawnić i sprzedać z dużym zyskiem. Kwoty nie były tak wysokie jak za zlecenia, ale wystarczyły na bieżące wydatki. Jeśli natomiast chodzi o Sieć to na rok odpuściłem sobie temat, co okazało się zbawienne dla mojego zdrowia. Problem w tym, że głód wrażeń z tamtej strony dość szybko powrócił, ale Anakin najwidoczniej zaczął postrzegać Cyberprzestrzeń jako swoistego wroga jego wizji szczęśliwej rodzinki. Nie mógł mi jednak zabronić małych wycieczek, ale widać było jak się krzywił, gdy ktoś w jego otoczeniu tylko powiedział słowo ,,slicer" czy inne podobne. Nie musiał wiedzieć, co robiłem w czasie wolnym.

***

Powiedziałbym, że ta część zaczęła się od czterech rzeczy: nagiego mnie, opuszczonej miejscówki, wanny pełnej kostek lodu i zimnej wody oraz starego komputera. Mimo chłodu, czułem jak moje ciało dosłownie parowało a komputer skrzeczał od ilości przetwarzanych danych. To była bardzo stara metoda sięgania do Sieci, więc ruchy były mocno ograniczone, ale sunąłem myślami po falach danych zupełnie bez celu i nie potrzebowałem płynności Srebrnego Surfera. Była to rocznica śmierci chłopaków i tym sposobem chciałem nieco podtrzymać ich pamięć. Lecz jednocześnie było to podniecające jak dobry seks. Nawet teraz zdarza mi się jeszcze używać tej metody i raz przyłapałem Kirę na podglądaniu (potem ta wyznała, że robiła to częściej). Chciałem się wtedy ubrać w ręcznik, ale szybko podeszła i wyszeptała: ,,Pamiętaj, że ja też mogę sprawić, że zajęczysz". A potem... Cóż, wykorzystaliśmy fakt, że Luna nocowała wówczas u koleżanki.

Z tego transu wybudził mnie komunikator. Nawet po niego nie wstałem, tylko przyciągnąłem Mocą (Windu nauczył mnie kilku podstaw). Anakin.

- No? – starałem się nie ruszać, żeby nie usłyszał wody. W mieszkaniu miałem tylko natrysk a ja nie miałem gotowej wymówki.

- Szybki temat.

- To lubię.

- Wiem jaki jest dzisiaj dzień, więc pomyślałem, że może wpadniesz do nas. Powspominamy to i owo, opowiesz, co u ciebie...

- Annie, widzieliśmy się trzy dni temu. Co się niby mogło dziać?

- Oh... Cóż, to po prostu uznaj to za wyraz troski, żebyś nie był sam.

- Okej.

- Okej? Tak zwyczajnie? Bez dwudziestu pytań, co i dlaczego?

- Wiesz, teoretycznie na komputerze czeka na mnie kilka łzawych filmów oraz paczka chusteczek a w lodówce tanie wino i lody, ale masz rację. Przyda mi się towarzystwo. O której? Mam coś przynieść?

- Mocy... Znaczy, to świetnie. I nie, nie trzeba. A odnośnie godziny to tak na...

- Czekaj. Może wyślij mi to w wiadomości, dobrze? Widzę, że ktoś chce do mnie zadzwonić. Może w końcu to ten kurier z nowymi narzędziami.

- Jasne. To do później.

Wyskoczyłem z wanny i zacząłem się wycierać, gdy znowu rozległ się dźwięk nadchodzącego połączenia. Odebrałem, drugą ręką sięgając po ubrania.

- Halo?... CO PROSZĘ?!

***

(Perspektywa Anakina)

- Annie, na pewno wysłałeś mu godzinę spotkania? – Padme postawiła na stole dzbanek z herbatą.

- Na pewno. Dzwoniłem, ale od razu mnie odrzuciło

I taki on właśnie był. W jednej chwili rozmawialiśmy jak, gdyby nigdy nic, żeby zaraz potem ten gdzieś zniknął, by znowu wyskoczyć w najmniej spodziewanym momencie. A na dodatek znowu wracał do swojego normalnego tonu, ignorując fakt, że my już myśleliśmy o wzywaniu policji i obdzwonieniu szpitali. W jego przypadku zawsze wchodzą dwie opcje: jest zajęty jakąś mało intersującą pierdołą lub leży już na cmentarzu. Niby dawno temu to zrozumiałem, ale i tak zawsze cholernie się bałem. Niewielu o tym wiedziało, ale w koszmarach często wracałem do różnych momentów z końca kryzysu: jak spadał, lecz w tych snach zawsze kończył rozsmarowany o ziemię, gdy w innej wersji lekarz wychodził z sali z ponurą miną i tekstem: ,,Niestety nie udało się go uratować" albo ja wchodziłem na salę a on spojrzał na mnie pustym spojrzeniem i jego pierwsze pytanie brzmiało: ,,Kim ty jesteś?".

Nagle rozległ się pisk windy i do apartamentu wszedł Sik Sorenti-Skywalker we własnej osobie. Lecz wtedy było w nim coś dziwnego. Normalnie rzuciłby zaraz jakimś tekstem na rozluźnienie atmosfery, ale wtedy wydawał się rozkojarzony, jak i poddenerwowany.

- A ciebie, gdzie wywiało? – Smark podeszła do niego jako pierwsza.

- Hm? Ach, wybaczcie. Jakiś cymbał wleciał w Przemytnika i na każdy możliwy sposób starał się wykręcić od mandatu. Gliny prawie musiały go zmusić do podpisu.

- Nic ci nie jest? – Padme zlustrowała go spojrzeniem, szukając ran.

- Co? Nie. Właściwie to ledwo mnie zarysował. Bardziej bym się obawiał o jego śmigacz, który bardziej wyglądał jak zgnieciona puszka. Lux! Masz te karty?

- Oczywiście. Teraz na pewno z tobą wygram.

***

To był miły moment. Droczyłem się ze Smarkiem o to jak o mało się nie przewróciła przed Mistrzem Yodą podczas pasowania na Rycerza. Padme i Satine wymieniały się najnowszymi plotkami z Senatu, gdy Sik, Obi Wan i Lux grali w karty.

Po chwili chłopak rzucił swoją talię na stół.

- Znowu wygrałeś. Jak?

- Mama mnie nauczyła – Sik wyłożył swój zwycięski komplet. – Heh, tata próbował ją wyrwać tekstem ,,jak wygram to idziesz ze mną na kolację". Oczywiście przegrał, ale i tak się z nim umówiła, twierdząc, że był słodki jak się denerwował.

- Nowa runda? – Obi Wan już tasował karty.

- Teraz wyjątkowo odpadam – przeciągnął się na krześle. – Chyba muszę się przewietrzyć.

Wyszedł i oparł się o balustradę. Po ruchach jego głowy widziałem, że przez moment oglądał panoramę miasta, po czym nagle opuścił na coś wzrok, sięgając pod kurtkę.

***

(Perspektywa Sika)

Nie miałem zbyt wiele zdjęć. Pierwsze przedstawiało mnie i chłopaków trzymających papiery oznaczające zakończenie szkolenia. Potem fotka z jakiejś knajpy, gdzie świętowaliśmy narodziny Srebrnych Surferów. Dalej już były tylko zdjęcia rodzinne. Na pierwszym miałem na sobie zdecydowanie za duże ciuchy z powodu noszonych gipsów. Wyglądałem jak chodząca śmierć: zmizerniały, jakby znacznie starszy niż wskazywały dokumenty, taki... Przygaszony. Stanowiłem całkowite przeciwieństwo Anakina, który dumnie wpinał pierś do obiektywu. Na kolejnym było już nieco lepiej, pomimo nowego gipsu (moja ręka była strasznie podatna na łamanie się, że lekarze w pewnym momencie rozważali amputację). Im dalej, tym lepiej, że zaryzykowałbym stwierdzeniem, że na dwóch ostatnich zdjęciach wychodziłem lepiej od Anakina. Dalej biła z niego duma, ale ja już odpłacałem się pięknym za nadobne.

- Wspominki? – Anakin oparł głowę o moje ramię.

- Ile razy ci mówiłem, żebyś się tak nie skradał? O podglądaniu to się nawet nie wypowiem... Ech, tak. Pewnie ktoś mi zaraz powie, że to głupie, ale to mi pomaga.

- Moim zdaniem to nie jest głupie.

- Dzięki – schowałem datapada i cicho westchnąłem. – Jaka ona była?

- Przepraszam? – jego brew powędrowała do góry. – Kto?

- Shmi. Nasza... mama – miałem ogromne trudności z powiedzeniem tego słowa, gdy chodziło o nią, bo dla mnie matką wciąż była... mama. Lora Sorenti. To samo dotyczyło taty – łatwiej mi było wskazać na Drake'a niż mówić, że zostałem poczęty przez Moc. – Wiesz, jak na to spojrzeć to ja jej nie znałem w ogóle. Ty spędziłeś z nią dziewięć lat, gdy z kolei Shawn może i ma tylko mgliste wspomnienia, ale ma.

- Była... wspaniała. Wzór matki: opiekuńcza, miła, pełna ciepła i zrobiłaby wszystko, żeby zapewnić jak najlepsze warunki dla dziecka, mimo wszystko. A jaka była Lora?

- W takim razie powiedziałbym, że taka sama jak Shmi, ale przy tym strasznie zadziorna i w sumie to ona rządziła w naszym domu. Jeśli zaszedłeś jej pod skórę to oj, oj, biada ci. Podobno jako nastolatka miała fizia na punkcie materiałów wybuchowych – uśmiechnąłem się przez łzy. – Wiesz, że to w sumie ona nauczyła wszystkiego o naprawianiu rzeczy?

- Serio? Byłem przekonany, że to Drake.

- Chłopie, on raz podłączył gorącą wodę do kibla i chodził potem z oparzonym tyłkiem przez dwa tygodnie. Wyprzedzając twoje kolejne pytanie: nikt nie ma pojęcia jak to właściwie zrobił i obstawiam, że on sam tego nie wie.

- Mocy kochana... - nagle opuścił wzrok na moją rękę. – Sik, ona znowu drży.

Spojrzałem w dół i, niestety, musiałem przyznać mu rację. Cała moja lewa dłoń, łącznie z nadgarstkiem, dygotała jak głupia. Złapałem ją drugą ręką i drżenie ustąpiło dopiero po kilku minutach, które zdawały się ciągnąć hen długo.

- Kurwa...

- Naprawdę powinieneś iść z tym do lekarza.

- A ja ci któryś raz powtarzam, że to nic takiego. Pewnie po prostu mam jakiś niedobór witamin czy coś.

Fuknął pod nosem, wyraźnie nieprzekonany do mojej odpowiedzi.

- I jakimś dziwnym trafem to ta samą ręka, na której nosiłeś komputer.

- Nie zaczynaj... - syknąłem przez zaciśnięte zęby. – Wiesz, co? Wracaj do nich, ja muszę pobyć trochę sam.

Nie zamierzałem się mu przyznać, że ostatnio drżenie przeniosło się również na nogę...

***

- Ej, Sik – Ahsoka dopiła resztę swojej herbaty. – Ostatnio słyszałam jakąś dziwną frazę powiązaną ze slicerami.

- A jaka konkretnie? Na forach dziennie przewija się ich tysiące.

- ,,Slicerzy! Radujcie i szykujcie się, bo nadchodzi nowe!".

- Ach, to. Stary Randy ma tendencję do przesady, ale teraz wyjątkowo trafił w punkt, bo ptaszki na wewnętrznych serwerach ćwierkają, że nadchodzi Zmiana.

- Co nadchodzi? – Anakin spytał z lekkim znużeniem i miną, jakby chciał jak najszybciej skończyć temat. Luke miał taki sam wyraz twarzy, ale Leia przysunęła się bliżej, wyraźnie zafascynowana. Kiedyś myślałem, że miałem alergię do dzieci, ale pokochałem te maluchy i stałem się dla nich ,,tym zabawnym wujkiem". Bardzo chętnie słuchały moich opowieści i nawet przez moment miały pomysł na zostanie slicerami, ale wybiłem im to z głów z dwóch powodów. Pierwszy: Anakin urwałby mi łeb. Drugi: z ciekawości sprawdziłem ich predyspozycje i o ile Leia jeszcze jako tako, by się nadawała (powiedziałbym nawet, że trochę pracy i mogłaby z niej wyrosnąć dobra slicerka) to w przypadku Luke'a wypaliłoby mu synapsy przy pierwszej lepszej okazji.

- Zmiana. Opowiadałem wam kiedyś o cyfrowych duchach, prawda? W skrócie: duchy te były kiedyś żywymi istotami tak samo jak my. Różnica jest taka, że te sprawują pieczę nad bezpieczeństwem Sieci i według legend opiekują się duszami slicerów, którzy zostali wypaleni – i nie była to legenda, lecz prawda, bo przecież na własne oczy widziałem jak Overqueen przeniosła dusze Caleba za tamten wielki sług światła, ale nigdy im tego nie w powiedziałem. – Raz nawet miałem przyjemność rozmawiać z nią osobiście.

- Nią?

- Tak. Overqueen III Buntownicza. Była bardzo... ludzka. Wiecie, duchy często z czasem zapominają o swoim życiu sprzed Zmiany, ale ona była inna, choć usilnie nie chciała tego pokazywać. Czułem jej zmęczenie, ale co się dziwić, skoro objęła rządy, gdy Wielka Republika miała się w najlepsze. Ale wyprzedzając wasze pytanie: nie, nie wiem jak się nazywała zza życia. Wiem tylko, że pochodziła z Zewnętrznych Rubieży z jakiegoś wygwizdowia, ale legendy głoszą, że miała jakieś bliskie stosunki z Jedi, ale nie znam szczegółów. Wiecie, proces Zmiany jest dość złożony: najpierw wszystkie poprzednie duchy zbierają się i biorą pod lupę najlepszych slicerów w Galaktyce. Ciekawostka: dawno temu dostrzeżono prawidłowość, że wybór jest naprzemienny, czyli mężczyzna-kobieta i tak w kółko, więc jest bardzo możliwe, że to facet obejmie urząd. Wybór jest raczej demokratyczny, ale to z reguły ustępujący duch ma decydujący głos, po czym ten objawia się przed wybranym w formie rytuału zwanym Naznaczeniem, który najczęściej objawia się pogorszonym stanem zdrowia Wybranego, ale w tak dyskretnej formie, że osoby spoza naszego środowiska najczęściej przypisują to najzwyklejszej grypie. Potem następuje enigmatyczne szkolenie aż do momentu koronacji, ale uwaga – nie oznacza ona, że ktoś od razu przechodzi na stałe do cyfrowego świata. Nowy władca najczęściej żyje jeszcze wiele lat a wielu uważa, że moment śmierci i pojednania z Cyberprzestrzenią to ostateczne przejęcie władzy. Rety, podobno koronacja to przepiękna ceremonia, którą każdy slicer, mniej lub bardziej zaawansowany, ma szansę zobaczyć. Nogi cierpną mi na samą myśl, jeśli będzie dane mi to zobaczyć.

- Ale... - zaczął Anakin, ale nagle przerwał mu Obi Wan.

- Annie, on już jest chyba na dobre rozmarzony. Odpuść.

***

(Perspektywa Anakina)

Powiem to wprost: wystraszyłem się, że Sik zostanie Naznaczony. Przecież wszystko się zgadzało: teoria, że wybór miał paść na mężczyznę, jego umiejętności czy pogorszenie stanu zdrowia (przecież drżenie ręki można było liczyć, prawda?). Cholera! Przecież sam się przyznał, że miał z nią bezpośredni kontakt i prawdopodobnie go zapamiętała. A on nie mógł zostać... Nie mógł, ponieważ...

- Annie, patrz – Padme szepnęła, wskazując na kanapę, na której smacznie spał Sik. Byliśmy przekonani, że wyszedł z pozostałymi, a tu proszę. Ten spał, wtulony twarzą w poduszkę. Nawet nie miał ściągniętych butów, więc podejrzewałem, że chciał się tylko zdrzemnąć, ale zmęczenie wygrało, bo dostrzegłem jego lekkie drżenie i delikatne wory pod oczami. Ręka również mu dygotała, słabo, ale jednak.

- Nie mam serca go budzić – dotknąłem jego ramię, nawet chyba tego nie wyczuł, więc delikatnie wygładziłem materiał jego kurtki.

- Ani ja – Padme szybko zniknęła w pokoju, żeby po chwili wrócić z grubym kocem. – Niech śpi tutaj. Dobrze mu to zrobi. Annie? Wierzę, że to nie on zostanie wybrany.

Ona znała mnie chyba zbyt dobrze...

***

(Perspektywa Sika)

Dopiero po wybudzeniu dotarło do mnie, że kimałem na kanapie u Anakina i Padme. Nie planowałem tego. Chciałem tylko na chwilę zmrużyć oko przed powrotem do mieszkania, a gdy już się obudziłem to za oknem w najlepsze trwał nowy dzień i typowy harmider.

Przetarłem oczy i wtedy rzucił mi się w oczy termos, małe pudełko z kanapkami i liścik.

Dzień dobry, śpiochu! Nie mieliśmy serca cię wczoraj budzić i chyba serio potrzebowałeś odpoczynku, bo spałeś jak zabity nawet przy porannym zamieszaniu. Dlatego zaparzyłem ci herbaty (z melisą, twoja ulubiona) a Padme zrobiła coś do zjedzenie – podobno kanapki są pełne magnezu czy innych witamin. Nie wiem, kiedy to przeczytasz, więc wszystko masz już zapakowane a my nie mamy zamiaru cię wyganiać. Miłego dnia! Twój najlepszy braciak, Anakin.

- Och, jesteście kochani. Zaraz, która jest właściwie godzina? – spojrzałem na datapad. – KURWA MAĆ! – upchnąłem wszystko do torby. – JUŻ JESTEM SPÓŹNIONY!

***

Kłamstwem byłoby powiedzieć, że nie było weny do tej części. Paradoksalnie to pomysł na nią powstał już jako pierwszy i z niej najprawdopodobniej mam najwięcej szkiców i notatek. Stąd też ta część będzie się znacząco różnić od pierwowzoru (co w sumie tyczy się i pierwszej części a chyba tylko trójka i czwórka są najbardziej zbliżone do oryginałów).

Niech Moc będzie z wami. Sik Sorenti-Skywalker nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro