Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31 || Mam na imię Sik

Fight Inside – Red

(Perspektywa Sika/NS-127)

Po wszystkim Teln już się uspokoił i wrócił do normalnego funkcjonowania, ale mi sprawa morderstwa nie dawała spokoju. Wszystko wskazywało na to, że zrobił to ktoś od nas, osoba z zewnątrz nie dałaby rady wejść i wyjść kompletnie niezauważona. Najgorsze, że im bardziej się staram szukać wskazówek, tym bardziej odbijam się od ściany o nazwie ,,Rada". Gdy zdarzy się, że znajdę coś, co może być kluczem całej sprawy, zaraz pojawia się ktoś od nich, a ja robię wypad za drzwi.

A na dokładkę jestem w tym sam. Telna nie chcę martwić, a Nara próbuje kierować moje myśli na inne tory (i czasem nawet jej się to udaje).

- Na twoim miejscu zastanawiałabym się nad swoimi pierwszymi projektami, gdy już zasiądziesz w Radzie – powiedziała mi kiedyś.

- Co?

- Zapomniałeś? Najbliższe głosowanie jest już jutro, a ptaszki ćwierkają, że możesz liczyć na spore poparcie.

- Tak, tak – machnąłem na to ręką.

- Tylko tyle? Na twoim miejscu skakałbym z radości – potargała moje włosy i wyszła.

Przewróciłem oczami, ale nie ukryłem uśmiechu. Wciąż nie jestem pewny czy to miłość, ale Nara na pewno nie jest mi obojętna.

***

Po prostu to jest kurwa niemożliwe! Przeszukałem całą siedzibę, popytałem dosłownie każdego, a nawet nie zrobiłem kroku w sprawie Crisi. Właśnie przeglądam zasoby naszej biblioteki, tracąc już nadzieję.

Rozejrzałem się. Byłem sam. Jakąś godzinę temu roznieśli karty go głosowanie, więc pewnie wszyscy siedzą teraz w swoich pokojach, wybierając swój wymarzony skład. O swojej nawet nie myślałem: wieczorem pozaznaczam na chybił trafił i jedynie Nara może z pewnością liczyć na mój głos. Uważam, że świetnie się tam sprawuje, a moje osobiste uczucia nie mają tu nic do tego... ta...

Wróciłem do gazety, którą właśnie czytałem i przewróciłem stronę. Na fotografii zobaczyłem mężczyznę o kilka lat starszego ode mnie, z lekkim śladem zarostu, bladą skórą i przenikliwymi niebiesko-szarymi oczami. Niby nic, ale z ciekawości zacząłem czytać.

KIM JEST ELIJON KASTECKI?

Bez zwątpienia Elijon Kastecki to człowiek wybitny i większość, chociaż raz musiała o nim słyszeć. To właśnie pan Kastecki zrewolucjonizował definicję słowa ,,cyborg" i przekonywał, że każdy może stać się lepszą wersją siebie za pomocą kilku ulepszeń. To właśnie on na zawsze zmienił poglądy, ale czy na lepsze – to wciąż gorący temat dyskusji.

Niestety, wiele pomysłów Kasteckiego zostało odrzuconych, co mogło się przyczynić do jego tajemniczego zniknięcia.

Korzenie Kasteckiego nie są znane. Wiadomo jedynie, że uczył się i studiował na Courscant, zdobywając kilka tytułów w dziedzinach techniki zaawansowanej i medycyny. Absolwent uniwersytetu długo opracowywał swoje plany i po dwóch latach niepowodzeń odniósł sukces – odkrył Blookrium i ulepszył protezy proponowane przez Republikę.

Jego odkrycie oszołomiło wiele światów i specjaliści zgodnie uznawali, że to tylko kwestia czasu aż wynalazki Kasteckiego wejdą do masowej produkcji. Jednak Senat oddalił jego wnioski i postawił geniuszowi warunek: albo odda wszystkie prawa i korzyści swoich dzieł Republice, albo te nigdy nie ujrzą światła dziennego. Nikt się nie spodziewał takiego posunięcia i specjaliści uznają to za jedną z najgłupszych decyzji Republiki od czasu jej powstania (wielu z nich podkreśliło w swoich wywodach, że idąc na współpracę z Kasteckim, Republika zarobiłaby na przemyśle protez i implantów co najmniej 500 miliardów kredytów).

Niedługo potem, Kastecki zniknął, według plotek, zawierając umowę z Konfederacją Niezależnych Systemów.

Dziś źródła podają, że Kastecki mieszka w willi na odludziu, odmawiając jakichkolwiek rozmów z dziennikarzami i osobami z zewnątrz, otaczając się jedynie droidami własnej produkcji. Prawdopodobnie z tego powodu wiele osób zaczęło go nazywać ,,szaleńcem". A najciekawsze pytanie wciąż pozostaje bez odpowiedzi: Co teraz siedzi w głowie geniusza?

Znam tego faceta. Faktycznie zgadał się z Separatystami, którzy załatwili mu tą willę w zamian za to, że Nowe Nadzieje stały się tym, kim stały. Nigdy go jednak nie widziałem ,,na żywo", ale w jego tęgi łeb nie wątpię. Pamiętam nawet, że nadaliśmy mu przydomek ,,Ojca cyborgów", co w sumie jest prawdą.

Ale kurczę, aż mi się go teraz żal zrobiło. Włożył całego siebie w tej projekty, a Republika ot tak chciała zgarnąć wszystkie zasługi za siebie. No obiecałem sobie, że w politykę mieszać się nie będę, ale coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że zabicie Sidiousa to był tylko wierzchołek góry lodowej.

Dobra, dosyć na dziś, bo już padam na twarz. Zaraz... jeszcze ta karta do głosowania... Ja pier...

***

No i za mną niespokojna noc. Niby ją przespałem i tak dalej, ale cały czas mnie męczyły jakieś obrazy: śnieżyca, budowla w lodzie, ciągnące się jaskinie oraz głosy... tak, jestem pewny, że coś słyszałem i, że były dwa. Ten pierwszy mnie zaskoczył, ale szybko go rozpoznałem: to była mama, ale ta prawdziwa. Drugiego głosu natomiast nie umiałem z nikim skojarzyć i jedynie byłem pewny, że należał do mężczyzny. Czacha mi zaraz pęknie...

- Ej, ale jak już będziesz w Radzie to powiedz mi czy te fotele rzeczywiście są takie wygodne jak wszyscy mówią – obudził mnie głos Telna.

- Co?

- Cóż, udało mi się podpatrzeć parę kart i na każdej kwadracik przy twoim imieniu był zamalowany.

- Tak, jasne. Sorry stary, ale ja myślami jestem kompletnie gdzie indziej.

- Crisi?

- Tak... nie... nie wiem. Nie mogę się jednak obejść od przeczucia, że już znam rozwiązanie, na które Rada nigdy, by nie wpadła.

- To, czemu im nie powiesz?

- Niby, co? Że coś mi się wydaje? Wyśmieją mnie.

- To, chociaż pozwól sobie pomóc.

Moja odpowiedź była szybka.

- Nie Teln, to zbyt niebezpieczne, a nie mogę stracić również i ciebie.

Przez chwilę nie odpowiadał, pewnie próbując mnie przemyśleć, po czym mnie przytulił.

- Rozumiem. Ale pamiętaj o starym druhu, co?

- Nie wiem, co musiało, by się stać, żebym o tobie zapomniał.

Poszedłem korytarzem, ale Teln jeszcze zatrzymał mnie w połowie kroku.

- Sik! Niech ta cała Moc będzie z tobą.

Uśmiechnąłem się.

- I z tobą również.

***

Okej, obiecałem sobie, że będę ufał systemom, a nie Mocy, ale to wyjątkowa sytuacja. Myślałem o tych wszystkich obrazach ze snu, sięgając po tą energię, ale też analizując pod każdym, nawet najmniejszym szczegółem. Przez umysł jednocześnie przelatywały mi obrazki z artykułów lub paru opowieści Anakina. Mam wrażenie, że ja znam miejsce, które widziałem. Muszę się tylko w końcu skupić i uspokoić ten natłok myśli.

- Zimno, lód, budowla w lodzie, Jedi... Matko, zaraz tu fiknę salto i to jeszcze do tyłu. Myśl! I obiecałeś sobie nie gadać do siebie... kurwa.

Zimno... lód... Anakin... Jedi... Ilum...

Świątynia Jedi na Ilum, teraz to widzę. Miejsce przez, które przechodziły całe pokolenia Jedi, kryjąc w sobie słynne kryształy Kyber. To tam znajdę odpowiedzi na swoje pytania, a Moc i systemy powinny stać się jednością.

***

Show Yourself – Caleb Hyles (Cover)

- Jest piękna – szepnąłem, zadzierając głowę do góry.

Udało mi się trafić w jakąś dziurę w chmurach i wylądowałem przy naprawdę ładnej pogodzie. Czyste niebo, a promienie słońca odbijały się od budowli pokrytej warstwą lodu, nadając jej pięknego połysku (zaraz, od kiedy mnie wzięło na rozczulanie się nad krajobrazem?).

Ostatni raz sprawdziłem sprzęt (dwa czekany, miecze i coś na ogień) i podszedłem do jakiejś szczeliny w skałach. Złapałem za jeden z czekanów i wcisnąłem ostrze w tą dziurę. Nie niszczę zabytku, a jedynie tworzę sobie ścieżkę (jakby, co, wyprę się wszystkiego).

Po chwili ściana dała za wygraną i ukazał mi się lodowy korytarz i kolejne szczeliny w ścianie. Cóż... czeka mnie jeszcze trochę pracy...

***

Ech, o ile z zewnątrz zachwycałem się Świątynia, to w środku czuję już dreszcze. Coś tam jednak wyczuwam w głębi, ale jednocześnie zacząłem mieć wątpliwości. Czego w sumie szukam? Crisi w ogóle nie była wrażliwa na Moc, więc co mnie tu przywiodło? Mam wrażenie, że sprawa morderstwa została zepchnięta na dalszy plan, a na wierz zaczęła wracać sytuacja z Kapp i walki z łowcami nagród. Tak bardzo chciałbym to wyrzuć z głowy, a nie umiem.

Włączyłem jeden z mieczy, by nieco oświetlić sobie drogę.

- Halo? Czy ktoś tam jest? – mój głos odbijał się echem.

,,Jesteś tutaj sam idioto", skarciłem się po chwili w myśli. Powoli szedłem przed siebie, gdy nagle usłyszałem głos mamy, jak nuciła jakąś melodię jak do kołysanki.

- Mamo! Gdzie jesteś? Usłyszałem cię... Pokaż się! Musisz tam być... Proszę.

Chwilę później pojawił się przede mną Duch Mocy, ale to nie była mama. Zamiast niej, był jakiś mężczyzna w szatach Jedi i z długimi włosami.

- Sik... W końcu się spotykamy – to był ten męski głos ze snu.

- Chwila... ja cię znam! Ty jesteś Qui Gon, prawda? Były Mistrz Obi Wana i ten, który zabrał Anakina z Tatooine.

- Tak. W sumie to trochę żałuję, że spotkamy się dopiero teraz.

I kolejna osoba, która wolałaby mnie widzieć w szeregach Jedi u boku Anakina. Odruchowo zacisnąłem pięści. Czemu tyle osób myśli, że skoro jesteśmy bliźniakami to muszę koniecznie iść w jego ślady? Już nie mogę decydować o swoim losie? To się robi nużące.

- Kiepski byłby ze mnie Jedi – powiedziałem, gdy się już trochę uspokoiłem. – Chcę rozmawiać z mamą. Teraz.

- Oczywiście.

Duch Qui Gona mnie prowadził i przez chwilę rozmawialiśmy o wydarzeniach tuż sprzed bitwy o Naboo. W sumie to od dawna wiedziałem, że Anakin brał w niej udział jako dziewięcioletni chłopiec, a zaledwie kilka dnia później sam stałem się Nigreosem, ale nigdy nie zwracałem na to jakiejś szczególnej uwagi. Qui Gon uważał, że to musiało być za sprawą Mocy, ale ja chyba osobiście jestem zdanie, że miałem ogromnego pecha (albo farta, sam nie wiem). Poza tym nie umiem nic więcej powiedzieć o Mistrzu Jedi, poza tym, że z naszej rozmowy wywnioskowałem, że ma jakąś dziwną fascynację do wszelkich żywych stworzeń.

Po chwili weszliśmy do pustej sali, której ściany stanowiły sam lód, były gładkie jak szkło i nawet widziałem w nich swoje odbicie. W nim widzę wysokiego mężczyznę w białej kurtce o niebieskich oczach i przefarbowanych na biało włosach, w których widać coraz więcej prześwitów naturalnego, ciemno blond odcieniu (naprawdę muszę w końcu zmyć ten kolor).

- Czyli przyleciałeś do mnie aż tutaj? – usłyszałem JEJ głos.

Odwróciłem się i zobaczyłem lekko niebieską i prześwitującą postać mamy. Wyglądała tak samo, gdy widziałem ją ostatnio jeszcze na Erabanie. Tak ciepło się do mnie uśmiechała, że na chwilę mogłem zapomnieć o panującym dookoła zimnie.

- Mamo! T-to ty! Usłyszałem cię w śnie i musiałem przylecieć.

- Tak. Widzę też, że sporo się zmieniło od czasu, gdy się ostatnio widzieliśmy. Jestem z ciebie taka dumna.

- Nie wiem tylko czy umiem być dumny z siebie. Mam tyle pytań. Co powinienem teraz zrobić? Możesz... mi odpowiedzieć?

- Gdybym znała wszystkie odpowiedzi to pewnie wiele rzeczy z przeszłości zrobiłabym inaczej. Wszystko, co mogłam zrobić to zakończyć swoją podróż, żebyś ty z Annie'm mogli rozpocząć swoją własną. Spokój, zaufanie i cierpliwość... chyba oboje tego potrzebujecie.

- Ale Anakin jest taki uparty. Mam wrażenie, że on mnie w ogóle mnie rozumie.

Mama przyłożyła dłoń do mojego policzka. Była nieco zimna, ale jakoś tak przyjemny jednocześnie.

- Myślę, że Anakin myśli tak samo o tobie. Łączy was tak silna więź, że nawet, gdy się pokłócicie to w końcu do siebie wrócicie. Oczywiście, gdy tylko poczujesz się gotowy...

- Ale... nawet nie umiem odpowiedzieć na pytanie: ,,Kim jestem?". Czy jestem cyborgiem, czy człowiekiem?

- A nie możesz być jednym i drugim?

- Mamo, to są dwa różne światy i, gdy tylko kieruje się do jednego to odruchowo zakładam maskę dla drugiego, a to boli. Skąd mam wiedzieć, jak pozbyć się tego uczucia i, żebym w końcu był uczciwy wobec siebie?

To, co mówiłem płynęło prosto z mojego serca, zarówno tego prawdziwego, jak i z Komponentu. Właśnie teraz sobie uświadamiałem, jak potrzebowałem takiej rozmowy. Tylko te pytania... one sprawiały, że te miłe uczucia znikały gdzieś daleko, a na ich miejsce wstępowały obawy i strach.

- Gdzie ja należę?

- Ty sam musisz sobie odpowiedzieć. Ja jednak mogę powiedzieć, że znam pewnego chłopca z Zewnętrznych Rubieży, który tak się różni od innych i kocha swoją rodzinę i zawsze ją stawia na pierwszym miejscu. Świat już go zranił i zdradził kilka razy, lecz mimo to nadal jest w stanie się podnieść i walczyć o to, w co wierzy. To ty i twoje prawdziwe ,,ja". To przeżycia i osoby, które cię otaczały cię wychowały, a ja mogę być dumną, że nosiłam pod sercem takiego dobrego człowieka.

Z trudem powstrzymałem łzy wzruszenia i na chwilę odwróciłem głowę do tyłu, żeby spojrzeć na Qui Gona. Jak ja, również się uśmiechał.

Wróciłem pamięcią do walki z łowcami i pomyślałem, co gdybym zapanował nad swoją furią. Fala energii rozeszła się po moim ciele i stała się czymś na rodzaj tarczy. W wyobraźni widziałem kopułę, która ochroniłaby moich ludzi, odbijając każdy strzał czy uderzenie. Poczułem ciepło, a wraz z nim falę pozytywnych emocji i wszystkie miłe wspomnienia: Acearth, poznanie Crisi i Telna, później Anakina, nasza rocznica... Uśmiech sam się pojawiał na twarzy.

Otworzyłem oczy, znowu byłem w komnacie, duchów mamy i Qui Gona już nie było, ale jakoś nie czułem się sam. Wróciłem do korytarza, z którego przyszedłem, a na usta cisnęły mi się te słowa.

- Mam na imię Sik Sorenti-Skywalker, numer NS-127. Jestem zarówno człowiekiem, jak i cyborgiem, byłą Nową Nadzieją i przywódcą rewolty, to ja zniszczyłem fabrykę i jestem z tego dumny. Jestem też Mistrzem Zakonu Cyborgów, może nawet członkiem Rady, któremu będę wiernie służył, lecz rodzina też jest dla mnie ważna. Jestem Skywalkerem, bratem Anakina Skywalkera, synem Shmi Skywalker, szwagrem senator Padme Amidali-Skywalker oraz wujem Luke'a i Lei Skywalkerów. Niech Moc i Blookrium będą ze mną i ze wszystkimi, których kocham.

***

Jezu, ale Sik miał odpał.

A tak nawiasem, mogę już chyba powiedzieć, że małymi kroczkami zbliżamy się do końca drugiej części. Niech Moc będzie w Wami, zawsze.

P. S. Miała być tutaj jeszcze scena z Narą, ale uznałam, że lepiej będzie pasować w następnym rozdziale. Czekajcie *tu wstawcie sobie lenny face*, bo sama nie umiem, a zresztą piszę na komputerze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro