Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19 || Rocznica

Alone – Alan Walker

(Perspektywa Anakina)

Jutro minie okrągły rok, odkąd Sik z nami mieszka. Rok odkąd przestał być Nigreosem, wojownikiem Separatystów i Nową Nadzieją na usługach Dooku, a stał się Sikiem Sorentim-Skywalkerem, moim bratem bliźniakiem odnalezionym po latach. Heh, pamiętam jego pierwsze dni u nas i istny armagedon z tym związany: załatwianie dokumentów, żeby mógł funkcjonować, zakładanie konta w banku, potem jakieś ubrania, bo moje rzeczy wyglądały na nim co najmniej dziwnie i nie zapomnijmy, że trzeba mu było pokazać miasto. Reakcje Sika były różne: po wszystkim uparł się, żeby spędzić kilka tygodni u ojca, a potem zarzekał, że ma skończoną jakąś akademię, bo Dooku nie chciał się niby otaczać kretynami (co w sumie okazało się prawdą i Sik otrzymał kopię dyplomu, którego pierwowzór zostawił na Erabanie). Z jego psychiką jednak nie jest najlepiej: za każdy, nawet najmniejszy błąd, przepraszał, jakby zrobił coś niewiadomo jak złego, stał się milczący, niewiele go cieszyło, mało je i widać, że jest ciągle zaniepokojony. Nie znam się, ale chyba to powoli podchodzi pod depresję. Jak mam być szczery to tylko przy Dio zachowuje się tak jak wcześniej.

- Planujesz coś na jutro? – spytał Obi Wan, gdy przyszedł w odwiedziny.

- Miałem plany zabrać Sika na jakiegoś drinka, bo w końcu to taka nasza rocznica. On jednak nie chcę słyszeć o żadnym wyjściu.

- A, co w ogóle u niego?

- Ech, nie pytaj. On na wszystko odpowiada wymijająco i równie dobrze mógłby nie mówić nic.

- Tak, to nie brzmi ciekawie. Jak tak na niego patrzę to mam wrażenie, że czegoś się boi.

- To przez to zamieszanie z cyborgami – westchnąłem. – Wszyscy są zdenerwowani.

***

(Perspektywa Sika)

Na Courscant mieszka ponad trylion ludzi w tym my... były Separatysta i jego droid. Z czego ja jestem cyborgiem, który od roku musi już żyć w ukryciu.

Pamiętam to aż zbyt dobrze. Akurat wróciłem wtedy z krótkich wakacji u ojca i zastałem niezdrowo poważną sytuację. Spytałem o, co chodzi i Anakin opowiedział mi wszystko: że jeden z cyborgów przypadkiem się ujawnił i szybko namierzono jeszcze kilku innych. Byłem wtedy na skraju omdlenia, a potem Obi Wan dodał, że wszyscy byli kiedyś Nowymi Nadziejami i spytał czy ja coś o tym wiem.

Powiedziałem ,,nie". Skłamałem. Dlaczego? Chyba ze strachu. Wolałem odsunąć od siebie wszelkie podejrzenia przynajmniej do czasu aż wszyscy dostatecznie mi zaufają i uwierzą, że nie zrobię im krzywdy. I cóż, Anakin, Padme i Obi Wan myślę, że, by zrozumieli, Ahsoka miałaby na początku mały problem, ale raczej, by zrozumiała, najgorzej z Lux'em i Satine, bo ich w sumie znam najkrócej. Zresztą ten Bonteri od początku wydawał się do mnie uprzedzony, gdy dowiedział się, że blisko współpracowałem z Dooku, zabójcą jego matki. Kryze też miała do mnie wątpliwości przez jej poglądy, ale z czasem udało mi się ją jakoś do mnie przekonać. Próbuje sobie wmówić, że po prostu potrzeba czasu.

Rozejrzałem się po ,,mojej miejscówce". Znaczy ja ją tak nazywam, bo często tu przychodzę, gdy chcę pobyć sam ze sobą. To stara loża po dawno zamkniętym klubie, okno już dawno zostało wybite, a ściany pokrywało wulgarne lub durne graffiti. Mimo to mogłem tutaj odpocząć i wpatrywać się w przelatujące pojazdy. To mnie trochę uspokaja.

Zamknąłem oczy i przeniosłem się do Ogrodu Mocy.

***

Ogród to jedno z niewielu miejsce, gdzie czuję się zupełnie bezpiecznie. Od usunięcia Dooku i złączenia z moją ludzką stroną to wszystko wydaje się takie wolne i swobodne. Ale ja taki się nie czuję. Ciągle żyję w strachu przed rozpoznaniem. Sama myśl, że wszyscy mogliby się ode mnie odwrócić, gdy tylko poznają prawdę paraliżuje mnie od lęku.

Zerknąłem na konstrukcję w centrum, była smutno szara.

Odkryłem, że jej kolor odzwierciedla moje aktualne emocje i tak: niebieski to radość i spokój, żółty niepokój, czerwony złość i strach, zielony obrzydzenie, szary smutek (ten kolor jest teraz u mnie szczególnie częsty), różowy (miałem go z raz czy dwa) to uczucie bycia kochanym, najgorzej, gdyby była granatowa, bo oznacza poważne problemy z psychiką. No niby to żadna emocja, ale ma być dla mnie sygnałem, że jest coś nie tak.

Skierowałem się do centrum, poza prostymi kwiatami obrastającymi konstrukcję, dodałem jeszcze trochę czerwonych róż. Zerwałem jeden z kwiatów i przez chwilę rozkoszowałem się jego zapachem. Podszedłem do małego stojaka i włożyłem ją do glinianego wazonu. Koło niego stał kawałek drewna w kształcie jakiejś dziwnej bryły. Sik, gdy byliśmy osobno, strugał coś w nim, ale bez celu, bo musiał jakoś rozładować złość. Postanowiłem ją zachować dla wspomnień, bo nie chcę tak po prostu zapomnieć o przeszłości, co jak, co, ale mam też z niej wiele miłych momentów.

Poczułem słońce prażące mi plecy, więc schowałem się w cieniu pobliskich drzew. W ich chłodnym cieniu oddychałem głęboko i spokojnie, przechodząc w stan medytacji. Kiedyś nie rozumiałem sensu siedzenia w jednym miejscu z zamkniętymi oczami i głęboko oddychając, ale Anakin kiedyś pokazał mi to i owo i to czasem naprawdę pomaga na moje nerwy.

Teraz jednak było na odwrót. Jestem beznadziejny, mimo wykształcenie i zrobieniu kilku kursów dzięki pomocy Padme, nie mam żadnej stałej pracy i moim sukcesem jest kilka drobnych prac dorywczych. Do prac remontowych mam dwie lewe ręce, a, gdy wezwali hydraulika i byłem wtedy sam w domu to zdzieliłem go patelnią, bo myślałem, że to jakiś włamywacz. Z Crisi czy Telnem rozmawiałem może z trzy razy, bo to z reguły ja zapominałem o spotkaniach, a u nich ciężko z zasięgiem. Ech! Nic nie umiem zrobić dobrze!

Wyszedłem z Ogrodu.

***

Schodząc na dół, usłyszałem jakieś męskie głosy i śmiechy. Początkowo to zignorowałem, gdy ktoś powiedział:

- Patrzcie chłopaki, kolejna puszka!

,,Puszka" – przezwisko cyborgów, którego szczerze nienawidzę.

- C-co? Nie jest cyborgiem! – pisnął dziewczęcy głos dziecka.

- Tak, jasne. Rękę sobie pomalowałaś na srebrno? Nadajecie się tylko na złomowisko!

Znowu odpowiedziały te śmiechy, ale teraz nie wytrzymałem. Szybko poszedłem do źródła hałasu i zauważyłem kilka napakowanych facetów, którzy popychali małą dziewczynkę. Mała mogła mieć najwyżej jedenaście lat, a zamiast lewej ręki miała lśniącą protezę.

- Spadaj puszko! – warknął jeden z osiłków i popchnął dziecko tak, że się przewróciło.

No nie! Nie mogę przejść obok tego obojętnie.

- Ej! – krzyknąłem do nich, wymachując zaciśniętą pięścią. – Może pomęczcie kogoś swoich rozmiarów?

- Na, co się lampisz cymbale? – warknął kolejny, trzymając swoją pięść zaledwie kilka centymetrów od twarzy dziewczynki. – Gejem jesteś?

- A, co? Zainteresowany? Zostawcie ją w spokoju!

- Na Courscant nie ma miejsca dla cyborgów!

- Ach tak? A od kiedy możecie robić, co wam się żywnie podoba? Spadajcie stąd, bo wezwę policję!

- Patrzcie jako chojrak!

- Dio, kręć numer.

- Bip boop!

Wtedy cała grupka podniosła ręce do góry i odsunęli się od dziecka.

- Okej! Jak tam chcesz.

Podszedłem do dziewczynki i pomogłem wstać.

- Wszystko w porządku?

Tylko na mnie spojrzała, po czym uciekła z piskiem. Zaskoczony, spojrzałem na Dio, po czym się odwróciłem i... zarobiłem pięścią w brzuch. Zgiąłem się w pół i zostałem popchnięty na ziemię przez tych typów. Nic nie powiedzieli i zaczęli mnie kopać po plecach i brzuchu. Bolało jak cholera, ale nie krzyczałem.

Komponenty nr. 76 i 77: naruszona struktura.

Dio cudem się wyswobodził między kolejnymi kopniakami i poraził jednego z nich prawie do nieprzytomności. Dwóch pomogło ustać swojemu kumplowi i całą grupą rzucili się do ucieczki. Heh, cykory. Powoli podniosłem się z ziemi i próbowałem odetchnąć, ale całą pierś mam obolałą, skończy się to siniakami jak nic.

- Dzięki Dio. Uh. Lepiej wracajmy.

***

Little One – Kara – Philip Sheppard

Wróciłem do apartamentu jeszcze na długo przed wieczorem i od razu zamknąłem się w swoim pokoju. Nie jest on duży, ale dla mnie idealnie. Jasny, dzięki beżowym ścianom i kilku oknom. W rogu jest szafa, w której mam trochę ubrań i jakieś drobiazgi (oficjalnie części zapasowe dla Dio, ale w tajemnicy trzymam też tam trochę swoich elementów), a poza tym jeszcze jedna szafka, która stoi pusta i stolik, na którym z reguły się walają ogłoszenia o pracę lub moje CV.

Wyszedłem dopiero na kolację i cały czas trzymałem głowę nisko. Nie mam ochoty tłumaczyć się z odrapanej skóry na twarzy. Wolałem tylko szybko zjeść zupę i zniknąć pod kołdrą do rana, gdy będę sam.

Tylko Padme ma chyba jakiś skaner w oczach... heh... i kto to mówi?

- Co się stało?

- Ech, jacyś gamonie zauważyli protezę u dzieciaka i ubzdurali sobie, że jest cyborgiem. Trochę mnie pokopali, ale w sumie byli mocni tylko w gębie. Nic mi nie będzie.

- Na pewno? Może cię obejrzeć?

Poziom stresu: 90%

- Nie! – oboje spojrzeli na mnie zaskoczeni. Szlag. – Znaczy... to tylko kilka siniaków, naprawdę.

Odsunąłem talerz i poszedłem do pokoju.

- Tri di bri boop.

- Tak, mogłem zareagować trochę za gwałtownie, ale wiesz jak to jest.

- Brep boop.

- Tak... Muszę im w końcu powiedzieć. Tylko jak? Przecież nie mogę ot tak powiedzieć, że jestem cyborgiem. Ech, muszę to przemyśleć.

***

Nie mogłem spać. Znowu. Nie wiem dlaczego, kiedyś miałem koszmary z Dooku, ale minęły po moim krótkim wyjeździe na Acearth. Po prostu coś mi nie pozwalało zmrużyć oka. Zszedłem do salonu i usiadłem na kanapie, zapalając tylko jedną lampę. Za oknem życie na Courscant nawet na chwilę nie ucichło. Ja jednak nawet nie patrzę i skupiam się na nożu, przerzucając z ręki do ręki. Anakin spytał mnie kiedyś, co niby w nim widzę, po czym chciał, żebym nauczył go kilku sztuczek. Tak... spróbowaliśmy raz i skończyło się uciętym palcem wskazującym (całe szczęście, że to była proteza, bo Padme, by mnie ukatrupiła).

W głowie próbuję sobie ułożyć, co im powiedzieć, gdy w końcu zbiorę się na odwagę, żeby się ujawnić. Już nawet nie wspomnę o tym dziwnym przeczuciu, które mi mówi, że w końcu będę musiał to zrobić. Czemu to wszystko musi być takie pogmatwane?

- Wujku?

Podskoczyłem i zobaczyłem w wejściu Luke'a i Leie w piżamkach. Co jest? O tej porze to z reguły śpią jak zabici.

- Czemu nie śpicie? – podszedłem do nich.

- Usłyszeliśmy ciebie – szepnęła Leia.

Heh, mają trochę ponad dwa latka, a i tak mówią już całkiem sporo. Te maluchy zaskakują mnie na każdym kroku i są jednym z niewielu moich powodów do radości. Uśmiechnąłem się do nich.

- Chodźcie. Wasi rodzice mnie zabiją, jeśli nie będziecie w łóżkach.

Zaprowadziłem ich do pokoju i położyłem Luke'a do łóżka, a Dio pomógł Lei i nakrył ją kocem. O ile Luke bardziej woli R2, to ona jest wręcz zakochana w moim droidzie, zresztą ze wzajemnością. Heh, czasem nawet jestem trochę zazdrosny.

- No, a teraz zamykamy oczy i spać.

- Może opowiesz nam bajkę wujku? – poprosiła Leia.

Zaskoczyła mnie.

- Ale... ja nie znam żadnych bajek.

- To może wymyśl coś dla nas? – nalegał Luke.

Spojrzałem na Dio i przez chwilę się zastanowiłem. Chyba mam pewien pomysł.

- Okej. Niech wam będzie. To będzie bajka o pewnym chłopcu i małym robocika, którzy mieszkali w wielkim, starym domu z innymi dziećmi. Wszyscy tam byli pilnowani przez złego czarnoksiężnika i zmuszani do jego ochrony nawet za cenę życia. Było tak przez lata, ale chłopczyk i droid chcieli być jak ludzie z zewnętrznego świata, którego jednak też się bali... bo byli inni. Wtedy poznali pewnego rycerza, który miał rodzinę i mnóstwo przyjaciół, ale często czuł się równie nieszczęśliwy, co nasza parka. Dlatego rycerz postanowił pomóc chłopcu i robocikowi uciec do bezpiecznego miejsca. Po drodze spotkali wiele niebezpieczeństw i przeszkód, ale się wspierali i pokonali je wszystkie. W pewnym momencie spotkali też dwa urocze elfiki – bliźniaki zachichotali – które pomogły chłopcu na nowo odnaleźć radość z życia.

- Jak to się kończy? – spytał Luke.

- Razem dotarli do ciepłego domu rycerza i żyli tam długo i szczęśliwie. Wszystkie dzieci z domu odzyskały też wolność, a czarnoksiężnika wtrącono do lochu.

- Podoba mi się ta bajka – powiedziała Leia i nawet nie ukrywała ziewnięcia.

- Cieszę się, a teraz spać.

Dzieci szybko usnęły, a ja cicho wyszedłem z pokoju i sam ziewnąłem. Rety, nie wiedziałem, że jakaś naprędce wymyślona bajeczka może uśpić dorosłego chłopa. Nagle dostałem powiadomienie o jakiejś wiadomości, ale ją zignorowałem. Od kiedy nie ma Nowych Nadziei to przychodzą mi tylko jakieś głupie reklamy, pomimo blokad.

Położyłem się do łóżka i teraz niemal od razu zasnąłem.

Masz jedną nową wiadomość. Nieodczytana. Wdrażam procedurę zgrania i odtworzenia.

***

(Perspektywa Anakina)

Już od rana Luke i Leia opowiadali mi i Padme jak Sik opowiedział im bajkę na dobranoc, gdy nie mogli zasnąć. Heh, on mnie nigdy nie przestanie zaskakiwać. Pan Nie Nadaje Się Na Tatusia ułożył cudze dzieci do snu lepiej niż ich właśni rodzice. A jak o nim mowa... Sik do teraz nie wstał, a z reguły to on był pierwszy na nogach (opisywał to jako skutki zrywania się na poranne treningi). Nie chcę go jednak budzić, niech sobie pośpi.

Akurat kończyłem dopijać kawę, gdy nagle jednak usłyszałem głos brata z pokoju, a raczej... śpiew?

Hold on just a little while longer

Hold on just a little while longer

Hold on just a little while longer

Everything will be alright

Everything will be alright

To bez zwątpienia głos Sika, ale nigdy nie wyglądał na kogoś muzykalnego, chociaż trzeba przyznać, że głos ma niezły. Tylko, co to za piosenka, bo ja jej na pewno nie znam. Może gdzieś ją usłyszał, gdy siedzi sobie sam w domu i teraz ją nuci? Może.

Zajrzałem do niego i nie ukryłem zaskoczenia. Sik dalej spał, leżał na plecach, a ustami dalej ruszał, śpiewając. Szarpnąłem go za ramiona i niemal spadł z łóżka.

- Będę za pięć minut Hrab... Och, Annie? Co się stało? – spytał, jak gdyby nigdy nic.

- Ty mi powiedz. Śpiewasz przez sen?

- Ja? Chyba coś ci się przesłyszało.

- Słuch to ja mam jeszcze dobry. Wyraźnie było słychać jak śpiewasz jakieś Hold on coś tam, coś tam.

Sik na chwilę wyraźnie się speszył i przygryzł wargę.

- Eee... ach tak! Kiedyś przypadkiem ją usłyszałem i jakoś ciągle mam tą melodie w głowie. Nigdy tak nie miałeś?

- Jakoś nie.

- Heh, to masz szczęście. To może ja się przebiorę. Mógłbyś?

Udam, że nic nie przykuło mojej uwagi.

- Dobra... - wyszedłem z jego pokoju.

***

Anakin 's Theme – John Williams

Kilka godzin później

(Perspektywa Sika)

Szlag, szlag i jeszcze raz szlag. Anakin chyba zaczyna się czegoś domyślać. Mam przechlapane!

Poziom stresu: 98%

Okej, wdech i wydech. Przecież musi być jakieś rozwiązanie. Po prostu się skup! Anakin może czasem jest ciężko kapujący, ale skoro słyszał jak ,,śpiewam" i połączy z moimi innymi zachowaniami to doda dwa do dwóch i jestem spalony. Musi być jakiś sposób, żeby o tym nie myślał, a najlepiej, żeby zapomniał o całej sytuacji. Może też go potraktować patelnią jak tamtego hydraulika? Nie, prawie tamtego gościa zabiłem i najadałem się tylko wstydu. To nic nie da. Może zrobić coś dla niego, żeby przestał o tym myśleć, a dzisiejsza sytuacja sama mu wyleciała z głowy. To ma sens, ale, co zrobić? Nie ma zbyt wiele rzeczy, które lubimy robić razem, a może... Jestem genialny!

***

Wiedziałem, że Anakin wychodzi ze Świątyni po południu, więc na spokojnie wymyśliłem swój plan, który nazwałem: ,,Nasza rocznica, czyli Anakin zapomina o dzisiejszej sytuacji i jestem ocalony", w skrócie NRCAZoDSiJO... nieważne...

No to wio. Napisałem do niego wiadomość, żebyśmy spotkali się na placu, którego współrzędne mu dosłałem nieco później. Ubrałem się w swoją ulubioną niebieską koszulkę, nieco za duże spodnie, wysokie buty i skórzany napierśnik. Anakin i Padme tego nie wiedzą, ale, gdy szukali mi ubrań to ja często zaglądałem do kontenerów ze starymi ubraniami roboczymi, które tylko tam czekały na wywózkę na wysypisko. Im po prostu wmówiłem, że znalazłem ten strój niemal za darmo w sklepie z używaną odzieżą.

Okej, idzie. Narzucił na siebie jakieś wypłowiałe ponczo, żeby ukryć swój miecz i szaty Jedi. Klasyk.

- Co to była za pilna sprawa? – Anakin zaczął jako pierwszy.

- Cóż, po prostu chciałem powiedzieć wszystkiego najlepszego tobie i sobie. Chyba dzisiaj mija równy rok odkąd z wami mieszkam.

- Pamiętałeś.

- No wiesz, tak jakby w ten dzień wyzwoliłem się całkowicie spod Dooku, dziwnie, gdyby zapomniał.

Parsknął śmiechem. Jestem na dobrej drodze.

- To, co planujesz? Jakiś drink? Lub coś?

Spojrzałem za siebie i wskazałem na czubek opuszczonej wieży kilkadziesiąt metrów za nami.

- Kto pierwszy na szczycie? Ale bez Mocy, schodów czy windy.

- Eee... No nie wiem.

- Co staruszku? Już odpadasz?

- Przypomnę ci, że wiekowo jesteśmy tacy sami.

- Więc?

Przewrócił oczami, ale uśmiechnął się.

- Więc wchodzę. Będę czekał na górze.

- Chyba ja na ciebie. Start!

Nie mówiąc nic więcej, wystrzeliłem jak z procy, podbiegając do małego wzniesienia, skąd miałby dobry wyskok na ścianę wieży i zaczepienie dla rąk. Wszystko sobie wcześniej wyliczyłem, ale już na ścianie zatrzymałem się i spojrzałem na Anakina. Był nieco niżej i wybrał klasyczne podejście wdrapując się na główne wejście. Zaśmiałem się i ruszyłem dalej. Sprawnie prułem do góry i w połowie drogi znowu spojrzałem na brata. Był jakieś 10 metrów za mną, ale również sprawnie sobie radził.

- Jak tam braciszku? – krzyknąłem do niego.

- Wprost świetnie. Mogę tak codziennie.

- Okej, będę czekał.

Ruszyłem dalej, zatracając w chwili i adrenalinie. Szczyt był już coraz bliżej, wygraną mam w kieszeni. Złapałem za krawędź szczytu, gdy nagle ktoś złapał mnie za nadgarstki. Zaskoczy, zostałem wciągnięty na górę i zobaczyłem uradowanego brata. Skąd on...?

- Trzeba być sprytnym braciszku – skrzyżował ręce na piersi.

- Okej, wygrałeś. Tym razem.

Usiadłem obok niego i przez chwilę w milczeniu oglądaliśmy miasto.

- Mamy dobre życie Sik – powiedział Anakin z nietypową dla niego podniosłością.

- Najlepsze – zgodziłem się. – I nic tego nie zmieni... Nigdy.

Oboje czuliśmy tą chwilę i spojrzałem na powoli zachodzące słońce. Parsknąłem śmiechem.

- Co tam? – spytał Anakin.

- Heh, przypomniało mi się coś. Jako dzieciak w czasie zbiorów popołudniami przekradałem się na farmę sąsiadów i podkradałem im cały wielki kosz z owocami z ich drzew. Były wyśmienite!

- Powiedz, że chociaż się dzieliłeś z rodzicami?

- Chciałem, ale... z reguły wszystko zjadałem sam.

- Jak ty to zmieściłeś? – spojrzał na mój brzuch.

- Sam się zastanawiam, ale biegając po polach szybko to spalałem, że nawet nie było po mnie widać. Jedynie ból brzucha był wciąż taki sam.

- I nigdy cię nie podejrzewano?

- Coś tam sądzili, ale nie mieli dowodów, a nawet gdyby to bym się wszystkiego wyparł i zwalił na ciebie.

- Wtedy się nie znaliśmy.

- Zamknij się.

Roześmialiśmy się i aż nie mogłem uwierzyć, że dowiedzieliśmy się o sobie tak właściwie przez zwykły przypadek i to, że on się trochę spóźnił...

***

No to zaczynamy część drugą koledzy i koleżanki

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro