Rozdział 14 || Baza Krzyku
Dark Night – Kara – Philip Sheppard
(Perspektywa Nigreosa)
Odgłos asteroid uderzających o kadłub okrętu stał się już monotonny. Mam coraz gorsze przeczucia, minęło już prawie godzina od nadania wiadomości i nie było nawet jednego odzewu. Nie oczekuję od razu cudów, ale nie będę też ukrywał, że odrobina więcej zapasów bardzo się przyda. Oczywiście, że od razu poleciłem przeszukanie całego statku, ale to niestety niewiele dało. Parę sztuk blasterów, kilka karabinów, jakieś działka i odrobina części zamiennych dla cyborgów.
Heh, poleciłem... jeszcze chyba do mnie nie dociera, że to ja tutaj dowodzę. Cały czas byłem tylko od wykonywania rozkazów, a nie ich wydawania. Widzę też, że pozostałe Nowe Nadzieje oczekują moich kolejnych decyzji. Sami jeszcze nie mogą zrozumieć, że po uwolnieniu mogą bez problemu mieć własne zdanie lub opinię, jestem gotowy wysłuchać każdego. Niestety, wykonywanie poleceń ,,z góry" chyba zawsze będzie łatwiejsze niż ich wymyślanie czy coś.
,,Nie jestem terrorystą, chcę walczyć o wolność", powtórzyłem w głowie.
Ech, powinienem zajrzeć do centrum dowodzenia.
***
Idąc do sterowni minąłem kilku naszych, którzy próbowali znaleźć sobie zajęcie. Patrzyli na mnie jak na bohatera, tego, który jako pierwszy sprzeciwił się Hrabiemu Dooku. Ja się nim jednak nie czuję, bo po prostu wszyscy jesteśmy tu dobie równi, przeszliśmy takie samo szkolenie i już chyba jedyne, co nas różni to płeć, wiek, rasy i parę elementów cyborgów. Wszyscy mi salutowali, jak jakiemuś generałowi czy coś, odpowiadam skinieniem głowy, ale w myślach sobie powtarzam, że nie powinni tego robić. Ja tylko zrobiłem to, co każdy z nas, by mógł zrobić.
Drzwi do pomieszczenia otworzyły się przede mną z sykiem. Wszedłem do środka i kilka osób wstało od swoich stanowisk i stanęło na baczność.
,,Nie jestem terrorystą, chcę walczyć o wolność".
- Wracajcie do pracy – rzuciłem szybko i podszedłem do Flasha, który sterował okrętem.
Spoglądałem też na wyniki radarów i innych komputerów oraz odczytywałem wysyłane na bieżąco raporty od innych Nowych Nadziei rozproszonych po całym statku. Nie jest nas zbyt dużo, ale na razie jakoś ciągniemy. Kilka powtórzyłem w duchu słowa, które wyryłem w swojej pamięci tak, że jeśli dożyję późnej starości to nadal będę je pamiętał.
,,Nie jestem terrorystą, chcę walczyć o wolność".
W geście pokrzepienie położyłem dłoń na ramieniu Flasha i wyczułem napięcie w jego protezach. Żadne z nas nie pilotowało niczym większym niż pierwszy lepszy mały myśliwiec, a, co dopiero tu mówić o tak wielkim okręcie jak te należące do floty Separatystów. Flash jest jednak dobrym pilotem, nawet najlepszym z nas wszystkich, więc z czystym sumieniem obsadziłem go na to miejsce.
- Wszystko będzie dobrze – powiedziałem. – Po prostu leć do przodu i powiadom mnie, gdy będziemy wychodzić z pasu asteroid.
Poszedłem do Crisi, która cały czas sprawdzała łączność i transmisję, na wypadek odpowiedzi ze strony Republiki.
- Dalej nic – powiedziała głosem już pozbawionym nadziei.
- Odpowiedzą, czuję to. Teln! Masz jakieś namiary na najbliższy neutralny układ?
- Nic z tego, najbliższy taki jest na drugim krańcu galaktyki, paliwa nam na tyle nie starczy.
- Szukaj dalej. Przecież musi coś być.
Oparłem się o fotel Crisi i pomasowałem obolałe czoło. Dziewczyna zdjęła słuchawki i położyła dłoń na moim ramieniu.
- Powinieneś odpocząć. Od kilku godzin jesteś na nogach.
- Nie – odparłem stanowczo. – Republika może odpowiedzieć w każdej chwili i muszę przy tym być.
- Anne widziała jak oddawałeś swoją porcję Blookrium Paolo.
- On bardziej tego potrzebował.
Ech, Blookrium, czasem nazywana ,,krwią cyborgów", podobnie jak adrenalina czy program bazowy napędza nasze komponenty, a bez niej to tak jakby odcięli nam tlen. Okej, bez adrenaliny jeszcze, by się ciągnęło, ale jeszcze bez Blookrium to śmierć na miejscu. Ciecz równie tajemnicza, co niezwykła o charakterystycznym czerwono-granatowym kolorze i zapachem trochę przypominającym stary olej. Smak ciężko jest określić, bo każdy czuję, co innego: w moim przypadku mieszanka świeżych owoców z sadu, piwo i... piasek? Dobra, wiem, jak to dziwnie zabrzmi, ale jak zawsze przyjmuję swoją porcję to mam wrażenia, że w ustach czuję jego drobinki.
- Pilnuj łączności – powiedziałem po dłuższej chwili ciszy.
Crisi przewróciła oczami wróciła do pracy, a wtedy podeszła do mnie Kotty. Była wśród nas najmłodsza i dopiero kilka dni temu ukończyła szkolenie kadeta. Jeśli pamiętam, miała może z czternaście lat, ale inteligencji odmówić jej nie można. Wyglądał też jednak na najbardziej przerażoną tym wszystkim.
- Przepraszam sir – powiedziała cicho. – Przypomniało mi się jednak, jak kiedyś usłyszałam o starej i już dawno opuszczonej bazie Republiki z samego początku wojny.
Od razu mnie zaintrygowała.
- Słucham.
- Podobno klony służyły na niej tylko kilka kilka tygodni, bo front się przesunął czy jakoś tak. Wcześniej o niej nawet nie pomyślałam, ale uznałam, że powinniśmy ją sprawdzić.
- Wiesz, gdzie ona jest?
- Na planecie Nilom, leży na pomiędzy Środkowymi a Zewnętrznymi Rubieżami. Typowa zimowa, dosyć często są tam burze śnieżne, ale może dzięki nim ukryjemy się przed Separatystami.
- Brzmi idealnie. Podaj jej współrzędne.
- Oczywiście – zamrugała kilka razy oczami i przed oczami miałem ciąg cyfr.
- Nawet nie wiesz, jak nam pomogłaś.
***
Flash ukrył nasz statek pomiędzy oblodzonymi formacjami skalnymi, co wydaje mi się najrozsądniejszym rozwiązaniem. Może niewiele da sobie radę z bardziej wyspecjalizowanym sprzętem, ale na mniej złożone maszyny powinno to zadziałać. Dawna baza była ukryta w obszernych lodowych bryłach, ale to stanowiło tylko zewnętrzne pozory. W środku ściany były tradycyjne, metalowe no i może w kilku miejscach zardzewiałe. Na jakiś czas jednak powinno nam to w zupełności wystarczyć.
- Nie jest luksusowo, ale trochę pracy i da się z tego zrobić porządną placówkę.
- Dziękuję Kotty. To naprawdę wspaniałe. Uwaga! – zwróciłem się do wszystkich. – Niech połowa osób zajmie się przeczesywaniem bazy na inne zagrożenia, a pozostali wraz ze mną zaczną rozkładać niezbędny sprzęt.
- Tak sir! – wszyscy odpowiedzieli chórem.
***
(Perspektywa Crisi)
Wbrew moim poprzednim obawom, dość łatwo podpięłam łączność i dalej mogłam czekać na odpowiedź Republiki. Nie mogłam się jednak skupić na słuchaniu tych głupich szumów i liczeniem, że któryś z nich nagle okaże się głosem jakiegoś senatora.
Okej, baza jest świetna, ale widok Kotty sprawia, że w głowie błyska mi czerwona lampka. Niby skąd jakiś dzieciak, który niedawno był ledwie kadetem, wiedział o tak dobrze zachowanej bazie Republiki? Jeszcze trzyma się tak blisko Nigreosa i patrzy na niego jak na bóstwo... Nie jestem zazdrosna, ale przypomnę, że między nimi jest z dziesięć lat różnicy i no. Ta dziewczyna coś knuje, czuję to w protezach.
Podbiegłam do głównego hangaru, gdzie Nigreos pilnował kontroli kilku śnieżnych śmigaczy, które przed chwila znaleźliśmy. Kotty na szczęście nie było w pobliżu.
- Nigreos, mogę z tobą na słówko?
- Jasne, o, co chodzi?
- Nie zastanawiało cię, skąd Kotty wiedziała o tej bazie?
- Podobno słyszała to od kadeta, który słyszał, jak Dooku o tym mówił.
- I ot tak jej uwierzyłeś?
- Nie, żeby coś, ale teraz pilniejsze sprawy niż ustalanie takich pierdół.
- Ustalanie źródła informacji o naszej kryjówce uważasz za pierdołę?!
- Zaraz, zaraz – Nigreos podszedł bliżej. – Ty jesteś zwyczajnie zazdrosna! Myślisz, że przespałbym się z jakąś nastolatką?!
- Nawet o tym nie pomyślałam!
- Nie kłam, trochę cię już znam.
- Ja chcę ci po prostu powiedzieć, że powinieneś mieć Kotty na oku.
- Jezu! Jesteś czasem taka...
Nagle naszą kłótnię przerwał czyjś przerażony krzyk. Spojrzeliśmy na siebie i pobiegliśmy do centrum dowodzenia. Znaleźliśmy tam Pearl, która z przerażeniem patrzyła na coś na ziemi.
- Pearl, co się stało? – spytał Nigreos. – Krzyk było słychać jeszcze z hangaru.
- Paolo...
Podeszliśmy bliżej i Nigreos zasłonił mi oczy.
- Nie patrz – szepnął.
Ja jednak widziałam już wystarczająco. Paolo leżał z trzema dziurami po strzałach z blastera w głowie. Kto to mógł zrobić?
***
Traitor – Marina Kaye
(Perspektywa Nigreosa)
Od razu zająłem się oglądaniem miejsca zbrodni. Jestem zły na siebie, jako dowódca powinienem zauważyć lub wyczuć zdrajcę, bo inaczej tego nazwać nie można.
Crisi również wróciła do swoich zajęć, więc sam próbowałem coś znaleźć. Broni nie ma, to raczej oczywiste. Rany postrzałowe przeszły na wylot i są mocno rozszarpane, więc strzały musiano oddać z bliska. Skup się Nigreos, odpowiedź musi być blisko, chyba, że...
Dobra, to może trochę chore, ale mogę jeszcze spróbować podpiąć się do pamięci Paolo. Skóra na ręce zniknęła automatycznie i złapałem przedramię chłopaka. Paolo wchodził do centrum i pierwsze, co zobaczył to Kotty, która rozmawiała z kimś przez holoprojektor. Przybliżyłem obraz i zobaczyłem kochanego Hrabiego Dooku. Wyraźnie słyszałem jak Kotty podawała mu współrzędne naszej bazy. Paolo krzyknął coś do niej, podbiegł i szarpali się przez dłuższą chwilę. Wtedy Kotty wyszarpała swój blaster i strzeliła. Zostałem wyrzucony z zapisu pamięci.
- Kotty... Zabiję cię...
Jak szalony wybiegłem z pomieszczenia i pędziłem w stronę hangarów. Moc tam mnie kierowała i się nie myliła. Kotty, jak gdyby nigdy nic sobie spacerowała. Wskazałem na nią palcem.
- Ona zabiła Paolo! Łapcie ją!
Wszyscy spojrzeli na dziewczynę, która zrozumiała swoją sytuację. W ułamku sekundy wyjęła ze skrzyni karabin i mimo drobnej postury była gotowa nas wszystkich powystrzelać.
Nie darmo jednak jestem jednym z najlepszych strzelców. Wyjąłem blaster i szybko oddałem kilka strzałów. Trafiłem w głowę i pierś. Kotty otworzyła tylko szeroko oczy, wypuściła broń i padła na podłogę. Wszyscy patrzyli to na nią, to na mnie.
- Co do... - jęknął Teln.
- Później powiem. Kotty nas zdradziła i podała nasze współrzędne Dooku.
Nagle bazą wstrząsnęło i kilka osób wyjrzało z hangaru, w tym ja. Zakląłem na całe gardło. Fala droidów bojowych już szła w naszą stronę...
***
- Co robimy? – spytał ktoś, ale nie kodowałem kto.
Zerknąłem na wszystkich, zachowując spokój.
- Przygotujcie broń i zestrzelcie jak najwięcej droidów. Ja do nich wyjdę.
- Życie ci nie miłe?! – krzyknął Teln.
- Trochę miłe. Rób, co mówię.
Wszyscy złapali za broń, a ja wyszedłem na zewnątrz. Niepostrzeżenie oparłem dłonie na mieczach i skupiłem się na dwóch Tri-droidach Octuptarrach. Plan był szalony, ale miał też największe szanse powodzenia.
Gdy od droidów dzieliło mnie może z dziesięć metrów, uniosłem ręce do góry. Szybki skan nie wykrył żadnej Nowej Nadziei, która została po stronie Separatystów ani Dooku. Tyle dobrego, ale to pewnie tylko początek.
- Nie strzelajcie! – krzyknąłem. – Przybyłem się poddać!
Droidy spojrzały na siebie zdezorientowane. Czułem na sobie zarówno zaskoczone, jak i wściekłe spojrzenia moich ludzi.
- Jako dowódca buntu uznałem, że walka z wami nie ma sensu – ciągnąłem. – Przeważacie nas tak znacząco, że nawet nasze szkolenie, nie dałoby wam rady.
Wtedy wyczułem coś w Mocy i z trudem powstrzymałem uśmiech. Musiałem tylko grać na czas.
- Bardzo wiele się ostatnio wydarzyło, ale odkryłem, że ryzykuję zbyt wiele, porywając się z taką małą grupą na tak wielką potęgę Separatystów...
(Perspektywa Crisi)
- Co on kurwa robi? – syknął Teln.
Pokręciłam głową.
- Nie mam pojęcia. Dajmy mu jeszcze kilka minut.
- Co? Przecież on się teraz zniża do poziomu Kotty! – burknęła Pearl. – Zastrzeliłabym go od razu.
- Po prostu mu zaufajmy, to dalej nasz dowódca.
- Niestety... - mruknęło kilka osób.
(Perspektywa Nigreosa)
Okej, droidy są już mocno zdezorientowane. Jeszcze tylko kilka minut...
- ...dlatego uważam, że powinniśmy na spokojnie usiąść i ustalić warunki ugody. Jestem pewny, że...
- Zastrzelić go! – krzyknął jakiś droid.
Kurwa.
Droidy zaczęły strzelać, ale w ostatniej chwili dobyłem miecze i odbijałem ich strzały. Trudno, czyli pierwotny plan będzie trzeba wprowadzić w życie. Biegłem w kierunku pierwszego Tri-droida, uskakując przed jego potężnymi działami. Torując sobie drogę przez droidy, jak szalony parłem do przodu i uczepiłem się jego nogi. Dalej mijając strzały, wspinałem się na górę i zawisłem głową w dół na jednym z działek.
- Czaruj Dio!
Wspiąłem się na głowę maszyny i z całej siły zacisnąłem dłonie na rękojeściach, bo drugi Tri-droid za nami zaczął do mnie strzelać. Siła jego pocisków była tak duża, że prawie wyrywało mi protezy, ale wtedy Octuptarr, na którym stałem odwrócił się i dzięki ingerencji Dio zaczął strzelać do kolegi. Szybko go załatwił i ogromna machina runęła na droidy, przygniatając pod sobą dwadzieścia procent wszystkich droidów, a w eksplozji niszcząc prawie drugie tyle.
- Koniec zabawy – zsunąłem się do działek droida i kilka ciachnięć mieczy starczyło, by całkiem pozbawić go jedynej broni.
Zeskoczyłem i biegiem wróciłem do bazy, gdy pokonany Octuptarr również runął. W kilka chwil droidy straciły większość swoich sił. Wycofałem się do środka, a pozostali wpatrywali się we mnie jak w jakieś bóstwo.
- Zastrzelić je! – krzyknąłem, na dobre rozpędzony adrenaliną.
Wszyscy ustawili broń, ale zanim ktoś zdołał strzelić z nieba sfrunęła fala zielonych pocisków, a przez gęste chmury przebijały się Kanonierki Republiki i myśliwce. Po chwili z droidów zostały już tylko części.
- Dobra, kto nie dopilnował łączności? – spytał Teln, a potem wszyscy spojrzeli na Crisi.
- Eee... mogłam trochę o niej zapomnieć.
- Nieważne! Wsparcie mamy – krzyknąłem radośnie i wybiegłem z bazy wraz z resztą buntowników.
Klony od razu zajęły się wyjmowanie skrzyń z zaopatrzeniem ze statków, więc poleciłem pozostałym, żeby im pomogli. Ja tymczasem powoli skierowałem się na trzy myśliwce Jedi z boku, a konkretniej na ten żółty i jego pilota.
Skywalker wysiadł z kokpitu i uśmiechnął się do mnie.
- Ktoś zamawiał wsparcie?
***
Dobra, ten rozdział miał być już wczoraj, ale ktoś mądry (czytaj: autorka) po napisaniu tak jakby zapomniał opublikować. Więc maraton na ten moment się kończy, a ja życzę udanego powrotu do szkółki (pozdrawiam z drugiej klasy liceum po podstawówce na profilu psychologiczno-pedagogicznym z okropną rozszerzoną biologią) ;-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro