Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VII.

Kiedy Hermiona była małym dzieckiem, nazywanym wtedy przez wszystkich Hermionką czas Świąt Bożego Narodzenia był dla niej magiczny (oczywiście chodzi o magię znaną przez mugoli, bo, mimo paru dziwnych wypadków, panna Granger nie miała wtedy pojęcia, że jest czarownicą) jednak teraz, dwudziesty piąty grudnia spędzał jej sen z powiek. Od popołudnia tkwiła w Centrum na świątecznym obiedzie. Przy stole pojawili się wszyscy. Wszyscy, oprócz profesora, który od kilku dni, ani nie pojawiał się w parku, ani nie odbierał od niej telefonów, co doprowadzało Hermionę do białej gorączki, a z racji natłoku przedświątecznych obowiązków, zwykła kończyć pracę późnym wieczorem, więc była przekonana, że nie ma już sensu pojawiać się u Severusa. Severusa, nie profesora... Oczywiście nie ośmieliła się zwrócić do niego po imieniu, jednak teraz stał się dla niej kimś w rodzaju... przyjaciela... sama nie wiedziała jak to nazwać, ale był jej bliższy. O wiele bliższy niż miesiąc temu, gdy stanęła przerażona w drzwiach jego domu i z przerażeniem spojrzała w ślepe czy.

Z Centrum udało jej się zerwać dopiero późnym wieczorem. Gdy tylko znalazła się za kierownicą samochodu, rzuciła okiem na zrobione przez nią ciastka, jakby sprawdzając czy od rana nie postanowiły zmienić miejsca pobytu.

Wpół do dziewiątej londyńskie ulice były opustoszałe więc Hermiona dotarła na Lancaster Gardens bez większych problemów. Jak zawsze zaparkowała pod furtką, a stanąwszy przed drzwiami domu, zapukała w nie cztery razy. Żadnej odpowiedzi. Cisza.

***

Severus Snape spał. Spał jak małe dziecko, zmęczone zabawą. Spał, bo naprawdę był zmęczony. Gdyby wciąż mógł używać magii, siedziałby teraz, kto wie, może nawet z panną Granger i popijał ciepłą herbatę, ale rzeczywistość była inna. Spał jak dziecko, bo od kilku dni, na stole piętrzyły się puste opakowania mugolskich leków.

Hermiona cicho weszła do domu. Gdy tylko otworzyła drzwi, Flame rzucił się jej na powitanie. Podrapała psa za uchem i ruszyła do kuchni. Zatrzymała się wpół kroku. Dawno nie widziała tu takiego bałaganu. W zlewie tkwił przerażający stos brudnych naczyń, a na stole leżała cała sterta leków. Pobieżnie przejrzała opakowania. Kilka antybiotyków, tabletki na gardło i coś przeciwbólowego. Dużo, czegoś przeciwbólowego.

Aż podskoczyła, słysząc skrzypienie podłogi w korytarzu. Odwróciła się powoli, zaciskając palce na różdżce.

Snape. Przerażony Severus Snape stał w ciemnych dresach, celując w nią różdżką trzymaną w drżącej dłoni.

— Profesorze, to ja — mruknęła cicho — Hermiona.

— Uduszę cię kiedyś, Granger — wymamrotał ciężko. Opuścił różdżkę i złapał za nasadę nosa. Musiało zrobić mu się słabo. Podparł się ściany.

— Profesorze?

— Zrób sobie herbaty — wymamrotał, wciąż stojąc przy ścianie.

— Może pan usiądzie? — nie czekając na odpowiedzieć, delikatnie złapała go za łokieć. Oparł się na niej i pozwolił poprowadzić do kuchennego krzesła. Mmachnęła różdżką, pozbywając się bałaganu.

— Co ty tu właściwie robisz, o tej porze? — był zbyt zmęczony na wymowną minę.

— Martwię się o pana — odparła, składając ręce na piersiach — nie odbiera pan, ani nie przychodzi do parku... co się dzieje?

Zacisnął usta. Co miał jej niby powiedzieć? Nie chciał się nad sobą użalać ani prosić o pomoc. Przecież sam świetnie sobie radzi...

— Profesorze? — drżącą dłonią odgarnęła włosy opadające mu na twarz. Jego oczy i blizny były niezdrowo zaczerwienione. Odwrócił od niej głowę — dlaczego nic pan nie powiedział?

— Nie musisz się nade mną litować, Granger... — wymamrotał do swoich kolan — już i tak marnujesz na mnie za dużo czasu.

— O czym pan mówi?! — wybuchnęła, nie mogąc pojąć sensu jego słów — profesorze ja... ja się nad panem nie lituje! Ja po prostu się martwię...

— Martwisz się, bo na na tym polega twoja praca w Centrum!

— Nie przychodzę tutaj, bo mam pana w grafiku! Przychodzę tutaj, bo pana lubię i będę się o pana martwić bez względu na to, gdzie będę pracować! — zbyt mocno zacisnęła pięści. Paznokcie zaczęły boleśnie wbijać się w skórę — a teraz, niech mi pan to pokaże!

Nie czekając na jego aprobatę, kucnęła przy krześle i musnęła palcami blizny. Nie miała wcześniej okazji dokładnie się im przyjrzeć. W kilku miejscach przecinały nasadę nos i brwi, jednak najwięcej było ich wokół oczu. Wyciągnęła różdżkę i rzuciła zaklęcie uzdrawiające. Potem następne i jeszcze jedno. Nic się nie działo. Wszystko wciąż pozostawało paskudnie zaczerwienione.

— Jad pochłania całą magię — wymamrotał cicho, składając ręce na piersiach. Było mu głupio. Okropnie głupio. Nie powinien się z nią kłócić. Nie chciał. Szczególnie nie teraz, gdy powiedziała, że gu lubi. Miał ochotę płakać ze szczęścia. Lubi go. Hermiona Granger go lubi.

— Zaraz... — mruknęła bardziej do siebie. Przeszła do przedpokoju w którym zostawiła torbę. Pogrzebała w niej chwilę, by znaleźć mniejszą w której przywykła nosić podręczną, magiczną apteczkę. Wróciła z nią do kuchni.

— Granger? — zapytał niepewnie. Kiedy milczała, miał wrażenie, że to całkiem inna osoba.

— Musiałam iść po torbę — odpowiedziała już o wiele spokojniej. Zlazła odpowiedni eliksir. Nasączyła nim gazę i niepewnie podeszła do Snape'a. Bała się, że go to zaboli. Zaboli i to bardzo... Nie było innego wyjścia.

Przetarła zaczerwienioną bliznę na skroni. Opuchlizna nieco zmalała. Uśmiechnęła się mimowolnie.

— Jak bardzo to boli? — spytała, przecierając kolejne blizny.

— Jest do wytrzymania — odpowiedział zwykłym dla siebie, chłodnym tonem — Granger ja... — odetchnął ciężko. Nie był w stanie jej przeprosić. Słowa uwięzły mu w gardle.

— Tak? — uśmiechnęła się słabo, z ulgą zdając sobie sprawę, że większość nagromadzonej w niej złości już wyparowało.

Zamknął usta równie szybko jak je otworzył. Znowu przyszło to przedziwne uczucie ściskające mu żołądek i przyprawiające o mdłości.

— Przeprosiny przyjęte — mruknęła ciepło, widząc jego zakłopotanie. Uśmiechnął się prawie ze niezauważalnie. Ona zauważyła.

Nasączyła drugą gazę i od nowa zaczęła przemywanie blizn.

— Co się właściwie stało?

— Wydawało mi się, że po prostu się przeziębiłem — odpowiedział z miną małego chłopca, tłumaczącego mamie dlaczego pobił się z kolegami — ale potem zaczęły boleć mnie oczy...

— Przecież mógł pan zadzwonić. Przyjechałabym. Nawet gdyby było późno — odgarnęła jego włosy przylepiające się teraz do blizn wilgotnych od eliksiru.

— Nie chciałem zawracać ci głowy...

— Proszę, niech nie myśli pan w ten sposób — pogładziła go po ramieniu. Nie miała pojęcia, skąd jej ręka wzięła się na jego barku. To był odruch. Odruch? Nigdy wcześniej nie skracał dystansu w takim tempie!

Zimna dłoń profesora objęła jej chudy nadgarstek. Severus zaczął kręcić kciukiem małe kółka, przyprawiając ją o ciarki. Przyjemne ciarki, jednak zachowanie nauczyciela wciąż było dla niej niezrozumiałe. Wcześniej tylko chodzili pod rękę w parku (i to tylko ze względu na notoryczne zapominalstwo Snape i nie branie ze sobą laski – a przynajmniej tak tłumaczyła to sobie Hermiona, usiłując zagłuszyć cichy głosik w głowie, każdego dnia szepczący jej o nim więcej i więcej. Bo musiała przyznać. Był dla niej ważny... był dla niej otwarty, ciepły i czuły, jakkolwiek niedorzecznie by to brzmiało, z zestawieniem z jego groźną miną i lodowatym spojrzeniem).

Severus opamiętał się dopiero po chwili. Od razu zabrał rękę. Nie powinien tego robić!

— Pójdę się przebrać — wymamrotał, powoli wstając z krzesła.

— Po co? — już odruchowo pomogła mu wstać, podpierając dłonią łokieć.

— Są Święta. Nie będę cie gościł w dresie.

W odpowiedzi roześmiała się szczerze. Uwielbiał jej śmiech. Spuścił głowę, by ukryć słaby uśmiech.

— Poradzi sobie pan? — zapytała, wstawiając wodę na herbatę. Miała wrażenie, że spojrzał na nią z politowaniem, więc nie odezwała się już ani słowem. Severus ruszył do sypialni. Musiał się pośpieszyć. Nie chciał, żeby długo czekała. Otworzył szafę i począł szukać czarnej koszuli zostawionej tu kiedyś przez Narcyzę. Dotykał kolejnych ubrań, aż w końcu w ręce wpadł mu nadzwyczaj gładki rękaw. Wyciągnął koszulę z szafy. To była ta, której szukał. A przynajmniej taką miał nadzieję.

Nim się przebrał, wstąpił jeszcze na szybki prysznic do łazienki, po czym, z wciąż wilgotnymi włosami wrócił do kuchni. Eliksir, którym panna Granger przetarła mu blizny oczywiście nie zadziałał „jak ręką odjął" pozbywając się wszystkich objawów złego samopoczucia, jednak Severus był znowu w stanie normalnie funkcjonować.

Dobrze znał swój dom, ale gdy tylko przekroczył próg kuchni, zwolnił kroku. Nie wiedział gdzie jest Granger. Nie słyszał jej. Nie pomagało też radio, włączone zapewne przez Hermionę. Zdecydował iść wzdłuż ściany. Może stała właśnie przy blacie i po prostu go nie zauważyła? Nie zdążył zrobić nawet kroku, gdy jej dłoń musnęła jego przedramię.

— Zrobiłam herbatę — mruknęła cicho, siadając przy stole. Severus też usiadł. Upił łyk ciepłego naparu. W miejscu, w którym go dotknęła pozostały jakby ciarki. Zdał sobie sprawę, że nie chciał, by zabierała rękę.

Rozmowa szybko zaczęła się kleić. Tak jak zawsze, gdy spotykali się na spacery, jednak w miarę upływu czasu i zapasu herbaty z Snape'owej szafki, wchodzili na coraz to trudniejsze tematy, a gdy stanęło na panu Weasley'u, Hermiona zaczęła cicho szlochać

— Granger? — wyciągnął rękę, by znaleźć na stole jej drżącą dłoń. Mocno oplotła jego palce swoimi. Miała ochotę wstać i przytulić się teraz do nauczyciela, ale byłoby to co najmniej niestosowne. Nim zdążyła cokolwiek zrobić, Severus już przed nią stał. Zmarszczyła brwi.

— Chodź — poprosił, delikatnie ciągnąc ją do góry. Powoli wstała. Dopiero teraz zwróciła uwagę na jego stój. W ciemnej koszuli wyglądał kompletnie inaczej niż w dresie. Chociaż wciąż nie były to jego złowieszczo powiewające szaty, elegancja dodawała mu dawnej dumy i dostojności — umie pani tańczyć, panno Granger? — Severus dobrze wiedział, że taniec był ryzykownym pomysłem, ale nie pozwoli jej płakać. Chciał, żeby jak najszybciej zapomniała o parszywym Weasley'u, nawet kosztem naśmiewania się z jego umiejętności tanecznych.

— N-nie jestem pewna... — mruknęła, wciąż zaciskając swoje palce na jego.

— Myślę, że bal Bożonarodzeniowy jest wspaniałym świadectwem pani umiejętności — odpowiedział, ze słabym uśmiechem. Zastanawiał się, jak to by było móc zwrócić się do niej po imieniu, ale zdawało mu się, że nigdy nie zdobędzie się na taką odwagę.

Hermiona nic już nie odpowiedziała. Stanęli na środku małej kuchni. Drżąca dłoń profesora znalazła się na jej tali. Zreflektowała się, kładąc swoją na jego ramię.

— Zaufasz mi, Granger? — powtórzył jej słowa, robiąc pierwszy krok.

— Mhm — przytaknęła z uśmiechem, pozwalając by ją prowadził. A prowadził doskonale. Nie przeszkadzała mu ani ślepota, ani mała przestrzeń. Gdy tańczyli, w Hermionie obudziło się coś, co czuła dawno, bardzo dawno temu. Poczuła, te kiedyś natrętne, motylki w brzuchu. Tańczyły w rytm ich tańca, a do panny Granger dotarło, że Ron miał być tylko drogowskazem. Drogowskazem, do mężczyzny przy którym czuła się bezpieczna i doceniona. Który słuchał jej z uwagą i mimo różnicy lat nigdy nie potraktował jak dziecko. Do mężczyzny, który właśnie obracał ją delikatnie, by po chwili znowu objąć. Rozstanie z Ronem miało doprowadzić ją właśnie tutaj. Nigdzie indziej.

Gdy z radia skończyły sączyć się przeciągnięte dźwięki jakiejś smętnej kolędy, stali zdecydowanie bliżej siebie. Niepewnie położyła głowę na jego barku. Miękkie włosy Severusa przyjemnie połaskotały ją w policzek. Zaczęła się następna piosenka. Snape zadrżał, gdy dotarł do niego sens jej słów:

All I want, is nothing more,

Thant hear you knocking at my door,

Couse if I could see your face once more,

I could die a happy man I'm sure...

Poczuł, jak w kącikach oczu zbierają mu się łzy. Miał ochotę ją teraz przytulić i powiedzieć, że mu się podoba. Że jest dla niego ważna. Że nie wyobraża sobie bez niej życia.

— Granger... — z trudem przełknął ślinę. Nie... może lepiej nic nie będzie już mówić...

— Tak? — delikatnie odgarnęła mu kosmyk opadający na policzek.

— Granger... chodzi o to, że... — odwrócił od niej głowę. Nie był w stanie tego powiedzieć. Nie teraz, kiedy wszystko układało się tak dobrze. A co jeśli zepsuje ich stosunki?

— Że — zachęciła go ciepło, znowu poprawiając mu włosy. Snape odetchnął głęboko. — Profesorze?

— Żemisiępodobasz — powiedział jednych tchem.

— Proszę? — przestali tańczyć. Nie mogła uwierzyć, w to, co właśnie usłyszała.

Snape puścił jej dłoń i odwrócił się do ściany.

— Przepraszam — wymamrotał cicho. Czuł się dokładnie tak, jak kiedyś, gdy Lily wybrała Jamesa zamiast jego.

Hermiona stała jak osłupiała, wpatrując się w jego plecy. Lubiła go. Bardzo. Była gotowa powiedzieć, że to było nawet coś więcej. Ale nigdy nie spodziewała się, że usłyszy od profesora takie słowa, jednak zdanie cichego głosiku w jej głowie było jasne i niezmienne: chciałaś to usłyszeć...

Wyciągnęła drżącą dłoń i położyła ją na jego ramieniu.

— P-profesorze... — wymówienie tego jednego słowa było tak trudne i bolesne, jakby przechodziła właśnie zapalenie krtani. Severus odwrócił głowę w bok, jak gdyby chciał spojrzeć na nią kątem oka. Stanęła bliżej, czując jak mieszanka strachu i niepewności trzęsie jej całym ciałem. Zebrała się w sobie i przełamała przerażenie. Przytuliła się do jego pleców. Momentalnie odwrócił się do niej przodem i mocno objął rękoma. Zamknęła zmęczone powieki. Z lubością przyjęła poczucie bezpieczeństwa i ciepła. Czas jakby się zatrzymał. Nie chciała, żeby ruszał na nowo. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro