Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ TRZECI.

   Nic się tu nie zmieniło - stwierdził, zaciągając się zapachem świeżo zrobionej kawy. Powolnym krokiem przeszedł pomiędzy biurkami, docierając do własnego miejsca pracy. Kiedyś komendant zaproponował mu osobne biuro, ale Nathaniel się nie zgodził, mówiąc, że woli być w towarzystwie. A wbrew pozorom ludzie tu pracujący wydawali się zbyt weseli i roztrzepani jak na tak odpowiedzialną robotę. Jesteśmy stuknięci, więc zostajemy policjantami. Zostaliśmy policjantami, więc jesteśmy stuknięci -wyjaśnił mu kiedyś jeden z jego współpracowników. Cień uśmiechu zamajaczył na ustach blondyna.

   Znów miał na sobie ten ciemnoniebieski mundur. Natalie kiedyś kazała mu go włożyć, bo chciała zobaczyć jak w nim wygląda. Stwierdziła, że bardzo pociągająco, a chwilę później mundur leżał już na podłodze. Poczuł nieprzyjemne ukłócie; odnosił wrażenie, że jest laleczką voodoo, a ktoś wbija w niego tysiące ogromnych szpilek. Tylko, że laleczki voodoo nie czują. Więc może to ona z zaświatów nadal się nim bawi i patrzy jak cierpi?

   Nie mógł pozbyć się przeświadczenia, że czuje jej dotyk na swojej skórze, jej ciepłe, miękkie usta na swoich. Dostrzegł na swoich rękach gęsią skórkę i był pewien, że to nie chłód ją powoduje. Z wielką chęcią strzeliłby sobie teraz w głowę, byleby nie zwariować.

   Kilka dni po jej śmierci, dwudziestosześciolatek stawił się na komendzie. Starał się stwarzać pozory zadowolonego z obrotu spraw, za każdym razem, gdy tylko ktoś pytał go o przebieg śledztwa. Tylko Olivier i komendant wiedzieli, do czego tak naprawdę doszło i jak bardzo go to boli.

   - Powinieneś odpocząć - powiedzieli mu wtedy.

   - Nie. Jest dobrze - odpowiedział z wymuszonym uśmiechem.

   Tamtego dnia, gdy wrócił do domu, czuł się tak wyczerpany jak nigdy. Padł na łóżko i nie zamierzał się z niego podnieść, ból, który czuł był nie do zniesienia.

   Nie dam rady - stwierdził; czuł jak łzy znów napływają mu do oczu. Od tamtego dnia stał się jak dziecko, za każdym razem się rozklejał, gdy zbyt dużo o niej myślał.

   Powoli podniósł się i powłócząc nogami powędrował do barku, w którym trzymał alkohol. Zmęczonym i zrezygnowanym wzrokiem zmierzył wszystkie napisy umieszczone na etykietach, po czym sięgnął po butelkę wypełnioną ciemno złotym płynem i wrócił do pokoju. Usiadł na podłodze, plecami opierając się o łóżko i wyprostował jedną nogę. Na drugiej zaś się podparł i gdy już uporał się z korkiem, upił solidny łyk whisky. Zignorował gorzki smak i upił kolejny i tak dopóki nie zniknęła ponad połowa zawartości.

   Przez zamroczony alkoholem umysł przeszła mu pewna myśl. Z drugą butelką whisky - już prawie pustą - doczołgał się do stojącej w rogu niskiej szafki i niezdarnie otworzył drzwiczki. Jego ręka chwilę błądziła w mroku, aż natrafiła na drobny otwór. Syknął i zaklnął głośno, gdy wyciągając fałszywe dno, uderzył się w głowę. Wygrzebał z wnęki spluwę, którą tam trzymał. Na wszelki wypadek - powtarzał sobie, gdy robił ową skrytkę.

   Wrócił na poprzednie miejsce, ciężko dysząc. Zamglonym wzrokiem przyglądał się trzymanemu pistoletowi. Obraz przed oczami już mu się rozmazywał i dwoił, a mimo to wypił resztkę ciemno złotego płynu. Szumiało mu w uszach, ale mimo to jej głos zdołał się przez niego przebić. Wołała go.

   - Nathaniel kochanie - zadrżał. - Nathaniel, chodź do mnie - miał wrażenie, że widzi ją tuż przed sobą. - Zrób to, a już zawsze będziemy razem - mamiła go. Jego ręka jakby samowładnie powędrowała ku górze i po chwili poczył zimną lufę przy skroni. Wpatrywał się przed siebie, gdzie zjawa z uśmiechem kiwała głową, popierając jego działanie. Jego palec spoczął na spuście.

   Ręka Nathaniela bezwładnie spadła na podłogę. Minęło kilka dłuższych chwil, gdy wreszcie zapadł w pijacki sen.

૪૪૪

  Pił już trzecią kawę, z wolna przeglądając artykuły, w których była wzmianka o Jeffie lub Jack'u. Przez te cztery lata trochę się ich nazbierało, choć Nathaniel wolałby, żeby było ich więcej. I żeby w każdym było coś nowego, a nie to samo.

   Tymczasem Olivier dopiero wszedł na komendę. Było wczesne popołudnie, a on wyglądał jakby dopiero co wstał - i tak właśnie było bowiem zaspał do pracy.

   - Wyglądasz jak dzieciak - stwierdził blondyn, zerkając na jego rozczochrane włosy.

   - A ty jak trup - odparł, przeczesując kasztanowe kosmyki palcami.

   - Zaspałeś? - Musiał przyznać, że trochę go to rozbawiło. To dobrze. Potrzebował takich chwil, zwłaszcza teraz.

   - Tak - mruknął, na wspomnienie przytulonej do niego Any. - Słuchaj mam prośbę, mogłbyś zająć się Lukiem dziś wieczorem? Chcę zabrać gdzieś Anę, na jakąś randkę czy coś.

   - Jasne, nie ma problemu - Olivier odniósł wrażenie, że na chwilę Nathanielowi wróciła stara radość życia.

   - Dzięki. Podrzucę ci go koło szóstej.

   - Nadal nie mogę uwierzyć w to, że jesteś ojcem - stwierdził.

   - Dlaczego?

   - Za młody jesteś.

   Spojrzał na niego ze zdziwieniem, a potem zaśmiał się cicho pod nosem.

   - Nie masz pojęcia jak szyblo zleciały te cztery lata - westchnął, odchylając się na krześle. Trzydzistolatek uśmiechnął się słabo; kiedyś marzył żeby to przytrafiło się jemu i Natalie. Ona jednak miała inne plany i dziś, Nathaniel był zły na siebie, że był tak nieuważny, i wkurzał go fakt, że Olivier miał rację.

   - Głupi ma szczęście - skwitował.

   - Aha. - Spojrzał nań pogardliwie. - To nagroda za dobre uczynki.

   - Wierzysz w boga? - Uniósł brew.

   - Nie, ale koncepcja karmy do mnie przemawia. Zbyt wiele razy udowodniła swoje istnienie - stwierdził.

   - Powinieneś napisać książkę.

   - Nabijasz się ze mnie?

   - Skądże.

   Zgromił go morderczym spojrzeniem, a następnie wrócił do papierkowej roboty, którą przydzielił mu komendant. Co jakiś czas słyszał jak Green śmieje się pod nosem, ale ignorował go. On mówił poważnie, a ten go wyśmiał; gdybyśmy tylko znaleźli się w innym miejscu - myślał. - To spuściłbym ci wpierdol.

   Brakowało mu tego i z ogromnym trudem musiał to przed sobą przyznać.  Tęsknił za życiem z dnia na dzień, bez większych planów na przyszłość. Chciał znów znaleźć się w ciemnym zaułku z bronią w ręce i grozić jakiemuś sukinsynowi, który wisiał mu kasę. Choć cieszył się, że się stamtąd wyrwał, to cały czas coś go tam ciągnęło. Ale dwudziestoośmiolatek wiedział, że nie zostawi Any i Luke'a, ich kochał bardziej niż ryzyko i zapach śmierci o poranku.

૪૪૪

   Popołudniu zajechał pod przedszkole, skąd odebrał swojego prawie już pięcioletniego synka. Chłopiec nie wyróżniał się niczym spośród innych dzieci; był przeciętnego wzrostu, przeciętnej budowy. Miał tylko złotawy błysk w zielonkawych oczach.

   - Słuchaj młody - spojrzał na niego we wstecznym lusterku. - Będziesz dziś spał u Nathaniela, co ty na to?

   - Dlaczego? - Spytał swoim dziecięcym głosikiem, który był nieco zbyt piskliwy.

   - Ponieważ my z mamą mamy bardzo ważne sprawy do załatwienia - odparł. - Ale - zaczął - obiecuję, że następnym razem zabierzemy cię ze sobą.

   - Naprawdę!? - Wyprostował się w foteliku.

   - Yhym - uśmiechnął się. - To co, pasuje?

   - Tak! - Pisnął, wyrzucając ręce do góry.

   Serce mu rosło, gdy widział jak się cieszy. Czegoś takiego nie czuł nigdy. To był nowy poziom szczęścia.

   Pojechali jeszcze po Anę, która dziś kończyła trochę później niż zwykle.

   - Chyba się zgubiła - powiedział, odwracając się do chłopca. - Idziemy jej poszukać?

   - Tak - pokiwał energicznie główką.

   Olivier wysiadł z auta, odpiął Luke'a, a potem trzymając go za rączkę ruszył ku wejściu. Wysoki na kilkanaście pięter, oszklony budynek był niczym labirynt i dwudziestoośmiolatek często zastanawiał się, jakim cudem Ana się tu odnajduje. On by chyba oszalał. W dodatku było tu stanowczo za mało wolnej przestrzeni.

   Zapukał w otwarte drzwi, a kiedy dziewczyna gwałtownie się odwróciła, ten przywitał ją szerokim uśmiechem.

   - Mama! - Rzucił się jej na szyję.

   - Co tu robicie? - Przytuliła go do siebie.

   - Zgubiłaś się, więc postanowiliśmy się poszukać - spojrzała na Oliviera z uśmiechem.

   -Jak dziecko. Słyszałeś, co ten twój tata wygaduje? - Zwróciła się do synka. - Ja się nigdy nie gubię, prawda? - Potarła nosem o jego nosek.

   - Tak - przytulił się do niej z ogromnym uśmiechem na ustach. Ana wzięła, go na ręce, a następnie podeszła do Oliviera i przywitała się z nim krótkim całusem.

   - Zaraz przyjdę, możecie powoli wracać do auta - oznajmiła.

   - Pamiętasz, że dziś wieczorem idziesz ze mną na randkę? - Zawadiacki uśmiech nie schodził mu z twarzy.

   - Nic takiego nie mówiłeś.

   - Więc mówię teraz.

   - Jesteś niemożliwy Olivier - zaśmiała się.

   - I właśnie dla tego mnie kochasz - przyciągnął ją bliżej siebie.

   - Oczywiście, że tak - złożyła delikatny pocałunek na jego ustach. - A teraz zmykajcie, muszę tu jeszcze wszystko poukładać.

   - Wygania nas - powiedział. - Chodź Luke - wziął go od blondynki - kupimy sobie coś dobrego. Ty za karę nie dostaniesz.

   Dwudziestosiedmiolatka jednie wystawiła mu język, a on odpowiedział jej tym samym. Wychowywanie dziecka sprawiało, że sami zaczynali zachowywać się jak dzieci.

   Siedzieli we dwóch na krawężniku jedząc gofry. Ile razy Olivier z Jordiem tak robili? Złotooki spojrzał na Luke'a, który był cały z czekolady i poczochrał go po włosach. Chłopiec podniósł głowę i uśmiechnął się do niego. Był taki niewinny; ciekawe czy ja też kiedyś taki byłem - pomyślał.

૪૪૪

  Dobre pięć minut stali już na klatce schodowej to pukając, to maltretując przycisk z narysowanym dzwoneczkiem.

   - Może zapomniał?

   - Wątpię. - Syknął.

   - Już jesteście? - Na dole schodów dostrzegli Nathaniela z zakupami w ręce. - Myślałem, że zdążę - westchnął i zaczął wspinać się po schodach. - Cześć młody, co tam u ciebie? - Uśmiechnął się do chłopca, a ten odwzajemnił gest.

   - Do jutra skarbie - ucałowała synka, po czym razem z Olivierem wyszła z bloku.

   - To co młody, co chcesz robić? - Spytał, otwierając drzwi. Nigdy nie miał specjalnych obiekcji co do dzieci, choć czasem go denerwowały.

   - Jesteś pewien, że sobie poradzi? - Mocniej ścisnęła rękę dwudziestoośmiolatka, gdy drzwi prowadzące do wnętrza bloku się zamknęły.

   - Tak - odparł. - Nie matrw się - uśmiechnął się do niej. - Zresztą, to nasz wieczór, zapomnijmy na chwilę o wszystkim - stanął przed nią.

   - W takim razie powiedz mi, gdzie mnie zabierasz - uśmiechnęła się, lustrując wzrokiem jego sylwetkę. Nie miał barów jak szafa, ani nie był jakimś chuderlakiem. Był pomiędzy. Anie to nie przeszkadzało.

   - Niespodzianka - pociągnął ją za sobą.

   Powoli się już ściemniało. Dzięki temu, kolorowe światła, którymi odznaczało się wesołe miasteczko były bardziej widoczne.

   - Nie wierzę - zaśmiała się. - Jesteś niemożliwy.

   - Wiem o tym - stwierdził, wprowadzając ją prowizoryczną bramę. - Nigdy nie byłem w wesołym miasteczku - przyznał.

   - No to teraz jesteś. Chodź - teraz to ona ciągła go za sobą. - Dwa poproszę - uśmiechnęła się do sprzedawcy żetonów siedzącego w budce. - Mam nadzieję, że nie masz lęku wysokości - zwróciła się do chłopaka ponętnym głosem.

   - Ja jestem dzielnym chłopcem - uśmiechnął się do niej zadziornie.

   - Zobaczymy - wsiadła do wagonika, a on usiadł tuż obok. Po chwili kolejka ruszyła i wagonik zaczął mozolnie wspinać się do góry, aby potem zjechać z niej z dość dużą prędkością. Choć Olivier czuł że wszystkie jego wnętrzności na przemian wzlatują i opadają, to nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Wpatrywał się przed siebie z lekko otwartymi ustami, delikatnie trzymając barierki zamontowanej w wagoniku. Ostry wiatr smagał go po twarzy, zaczesując kasztanowe kosmyki jego włosów do tyłu i sprawiając, że szeroko otwarte oczy zaczynały mu łzawić. Nie bał się. Czuł się wręcz cudownie, jakby latał.

   Ana spojrzała na niego kątem oka; na ustach chłopaka widniał szeroki uśmiech. Nie była w stanie uwierzyć, że ten nigdy nie był w wesołym miasteczku.

   - Wyglądasz jak dziecko! - Krzyknęła roześmiana. Spojrzał na nią, po czym chwycił jej rękę i z uśmiechem odpowiedział:

   - Za to mnie właśnie kochasz! - Odkrzyknął.

   Wkoło grała wesoła muzyka. Stoiska mieniły się tysiącami barw i każde z nich oferowało coś innego. Dało się słyszeć podekscytowane krzyki ludzi, którzy odważyli się wsiąść na jedną z tych tak zwanych "niebezpiecznych i strasznych" atrakcji jak na przykład kolejka górska. Słychać było śmiech dzieci i nawoływanie właścicieli stoisk, zapewniających wygraną. Słodki zapach waty mieszał się z zapachem prażonego popcornu i kukurydzy, sprawiając, że miało się na nie coraz większą ochotę.

   - Spróbuj szczęścia! - Krzyknął mężczyzna, opierający się o drewniany blat budki. - Ty, tak ty! - Spojrzał na Oliviera. Chłopak zaciągnął Anę bliżej stoiska i zapłacił mężczyźnie w spodniach na szelkach. - Masz trzy strzały. Jeśli trafisz trzy razy w sam środek, dostaniesz główną nagrodę - uśmiechnął się.

   Złotooki był pewny siebie. Potrafił celnie strzelać, więc taka gierka w wesołym miasteczku nie będzie dla niego większym wyzwaniem. Ustawił się tak jak na policyjnej strzelnicy i pociągnął za spust pistoletu na kulki. Jeden strzał, drugi i trzeci. Wszystkie trafione; na twarzy mężczyzny malowało się zdziwienie, a dwudziestoośmiolatek jedynie uśmiechnął się zwycięsko.

   - Proszę bardzo - wręczył Olivierowi dużego, pluszowego miśka w jasnym odcieniu beżu z błyszczącymi, czarnymi oczkami. Chłopak natomiast wręczył go Anie; pluszak był od niej dużo większy.

   - Dla ciebie - uśmiechnął się. Widział to kiedyś na jakimś filmie, który razem oglądali i postanowił sobie, że kiedyś też wygra dla blondynki misia w wesołym miasteczku, bo widział błysk w jej oczach, gdy oglądali tą scenę.

   - Dziękuję - uśmiechnęła się. Czuła się tak, jakby to była ich pierwsza randka. To właśnie w nim uwielbiała, jego drobne gesty sprawiały, że zakochiwała się w nim wciąż od nowa.

  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro