Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ DRUGI.

   Wczesnym rankiem, kiedy słońce dopiero wychylało się zza horyzontu, opuścili Loveland. Wokół wciąż panował półmrok, a powietrze pachniało deszczem i wilgocią. Nic dziwnego, padało przecież prawie całą noc. Jack szedł kilka kroków za Jeffem i gdyby miał oczy, można by było powiedzieć, że bacznie obserwował każdy ruch przyjaciela. Niestety z powodu braku narządu wzroku, mógł tylko czuć i słyszeć jego obecność. Była niewiarygodnie cicha, a Killer nigdy nie był cichy. Słyszał jego delikatne kroki, gdy liście szeleściły pod podeszwami tenisówek chłopaka. To wystarczyło Eyelessowi, aby określić jak daleko przed nim znajduje się dwudziestoczterolatek i, że w ogóle nadal tu jest. Echolokacja była jego wybawieniem i stwierdził to już dawno temu. Mimo to, bywały dni, kiedy potrzebował oczu, właśnie dlatego Jeffrey nadal tu był. Bo potrzebowali się wzajemnie.

   Jednak dwudziestopięciolatek martwił się o przyjaciela. Nie podobało mu się to, że był taki cichy, to zwyczajnie do niego nie pasowało. Minął ponad miesiąc od tego, co wydarzyło się w Greenlee, od śmierci pewnej dziewczyny, która choć wkurzająca, dawała im poczucie normalności. O tak, to był powód, dla którego E.J zabronił Jeffowi zabić ją podczas snu. Później jednak zaczął twierdzić, że myślenie o tym w ten sposób było głupie i niezgodne z prawdą. Kiedy sobie to uświadomił, zaśmiał się sam z siebie. Nie wiedział jaki był Jeffrey Woods, ale wiedział, że Jeff The Killer nie słucha nikogo. Zachowanie Natalie przy życiu było wyłącznie jego decyzją. Jack nawet teraz uśmiechnął się pod maską. Kiedy nie ma się oczu i niczego się nie widzi, dużo się myśli. Więc myślał nad wszystkim, a w szczególności nad trzema rzeczami: swoją przeszłością, swoją przyszłością i nad tym co łączyło tą dwójkę. To były jego trzy ulubione tematy. Jednak ten trzeci pozostawał wciąż zagadką. Wychodził z założenia, że zna Killera i jest w stanie przewidzieć to, co zrobi. Ten jednak zaskakiwał go, niczym rój pszczół w szufladzie komody.

   Natomiast jegomość w białej bluzie aktualnie nic nie myślał. Jego umysł był pusty, opuściły go nawet głosy, które odkąd pamiętał w kółko powtarzały mu, że wszystko jest jego winą i wprowadzały w jeszcze większy obłęd. Teraz szedł przed siebie, pustym wzrokiem wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt w oddali z mieczem opartym na ramieniu. Dziwne, że jeszcze go nie zgubił.

   Kierowali się gdzieś na północny wschód od Loveland. E.J nie miał pojęcia, gdzie szukać Christine i szczerze liczył, że to ona znajdzie ich. Jej pomoc w obecnej sytuacji byłaby bardzo przydatna. Musieli się ukryć na jakiś czas, a z doświadczenia wiedział, że dziewczyna zna takie miejsca, o których poza nią - i nim - nie wie nikt. Gdyby ktoś urządzał konkurs w chowanego, ona by wygrała. To Jack wiedział na pewno.

   - Jeff - przystanął. - Zatrzymajmy się na chwilę - bardziej poprosił niż rozkazał, co niezbyt go zadowoliło. Nie był zmęczony, ale chciał się na chwilę zatrzymać.

   - Po co? - Odwrócił się do niego. Eyeless tego nie widział, ale wzrok Jeffa był bardziej martwy niż kiedykolwiek w życiu.

   - Po prostu.

   Usłyszał jedynie prychnięcie ze strony przyjaciela. Uniósł głowę do góry; tak bardzo marzył o tym, aby zobaczyć to poranne słońce, które tak subtelnie go grzało. Jednak mógł tylko słyszeć, a teraz słyszał powolne bicie swego serca i spokojny puls, nic więcej.

   Skrawki wspomnień zaczęły przewijać mu się w głowie. Czuł na szarawej skórze powiew delikatnego wiatru. Chciałby wrócić do tamtych lat dzieciństwa przed "wypadkiem", chciałby cofnąć czas, ale nie mógł. Nikt nie mógł tego zrobić, nawet najpotężniejsza istota, którą znał. On mógł tylko wyczyścić mu mózg, a tego nie chciał. Chciał pamiętać. Wszystko.

   Szli tak jeszcze kilka dni, aż znaleźli się w miejscu, gdzie postanowili zatrzymać się na trochę dłużej. Niewielki, dziki staw otoczony drzewami różnej wielkości idelanie nadawał się na tymczasowy "dom". To było trochę jak wyjazd z rodziną na wakacje. Tylko, że oni już nie mieli żadnych bliskich, ani nawet przyjaciół. Tylko siebie. I duchy. I głosy.

   To było jeszcze przed północą. Niedawno zaczęło się ściemniać, więc rozpalili ognisko, przy którym teraz siedzieli. Nie rozmawiali i jedyne co dało się słyszeć oprócz odgłosów nocy, to palące się drewno. Nie wiedzieli, że ktoś ich obserwuje. Jeffrey zafascynowany wpatrywał się w tańczące płomienie, a Jack czuł się zmęczony, przez co jego wyostrzone poprzez drobną modyfikację zmysły nie wyczuły dziewczyny, siedzącej na gałęzi drzewa tuż nad nimi. Ona tymczasem uśmiechała się pod nosem widząc starego przyjaciela. Zastanawiała się, czy pokazać się już teraz, czy rano. Pieprzyć to - pomyślała i nie dbając o dyskrecję, zeskoczyła na ziemię. Obaj wstali jak oparzeni, gotowi do walki. Nagle wszystkie mięśnie Eyelessa ożyły, a uwaga Killera skoncentrowała się na nieznajomej.

   - No co ty, nie poznajesz mnie? - Z ciemności dobiegł cichy szept.

   - Christine - stwierdził z ulgą. - Miło cię znów słyszeć.

   - Miło cię znów widzieć - wyłoniła się z cienia z uśmiechem na ustach.

   - Kto to? - Głos Woodsa był szorstki i śmiało można było stwierdzić, że nie jest przyjaźnie nastawiony.

   - To Chris - oznajmił. - Chris, to Jeff. Ona nam pomoże - stwierdził.

૪૪૪

   Już w drzwiach komendy dostrzegł znajomą blond czuprynę. Z wymalowanym na twarzy zdziwieniem podszedł do biurka, przy którym siedział Nathaniel i zapytał:

   - Co ty tu robisz? - Choć powiedział to spokojnie, to i tak zabrzmiało to zbyt ostro.

   - Pracuję - odparł, obracając się na krześle twarzą to Oliviera. Miał sine wory pod oczami, bladą cerę, a jego błękitne oczy wydawały się być wyblakłe. Na myśl przyszedł mu Jordie, gdy martwy leżał na ulicy. Wzdrygnął się na skutek nieprzyjemnego wspomnienia.

   - Mów. O co chodzi? - Serce mu waliło; przed oczami malował mu się tamten koszmarny dzień. Starał się go więc zagłuszyć, choć rozmowa z Nathanielem, który obecnie wyglądał jak trup nie wydawała się być dobrym pomysłem.

   - Muszę dokończyć tą sprawę - stwierdził ponuro, wracając do przeglądania starych raportów.

   - Poważnie? - Wiedział, że to komendant go o to poprosił. - Powinieneś był odmówić.

   - Dlaczego? - Mruknął pod nosem. Jego oczy błądziły po czarnych literkach, ale umysł jakoś nie potrafił złożyć ich w jedną, spójną całość. Ciałem był tutaj, ale duchem gdzieś daleko stąd.

   - Czy ty się widziałeś w lustrze? Wyglądasz jak trup.

   - Ostatnio trochę źle się czułem.

   - Od jej śmierci źle się czujesz. - Fuknął przyciszonym głosem. Nikt poza nim i komendantem nie wiedział co łączyło Natalie z Nathanielem. I tak miało już pozostać.

   Blondyn nie odpowiedział. Wyglądał tak, jakby puścił uwagę Oliviera mimo uszu, ale tak naprawdę była ona jak cios prosto w serce. Prawda - pomyślał. - Jestem żałosny.

   - Powinieneś iść do domu - stwierdził, siadając przy biurku naprzeciwko. - Coś zjeść i się przespać. Ty w ogóle śpisz ostatnio? Ana mówiła, że nie - martwił się. Może nie potrafił nazwać trzydziestolatka przyjacielem, ale martwił się. Czasem drażniło go to, że tak łatwo przywiązuje się do ludzi, a potem - jego zdaniem - aż nazbyt się o nich troszczy. Jordie zawsze się śmiał, mówiąc, że Olivier jest za dobry na ulicę. Wtedy zawsze robił coś głupiego, aby udowodnić Byersowi, że jest podłym draniem. To sprawiało jedynie, że jego przybrany, starszy brat śmiał się jeszcze bardziej.

   - Jak ci idzie szukanie Viktorii? - Spytał, kompletnie ignorując to, co złotooki powiedział przed chwilą. Od pewnego czasu Green miał tendencję do nagłych zmian tematu. - Masz coś nowego?

   - Nie - odparł, trochę zrezygnowany. - Utknąłem w martwym punkcie. W dodatku nie mogę się narazie ruszyć z miasta.

   - Luke? - Spytał od niechcenia.

   - Po prostu nie chcę zostawiać Anie na głowie całego domu. Już i tak rzadko w nim bywam - westchnął. Czuł się źle, że czasem przekłada pracę nad rodzinę.

   - Może weź kilkudniowy urlop, albo chorobowe? - Jego głos był taki beznamiętny, taki martwy.

   - I kto to mówi? - Kącik jego ust delikatnie uniósł się do góry.

   - Nie było mnie tu dwa lata - podniósł wzrok, spoglądając na dwudziestoośmiolatka. - Muszę nadrobić ten stracony czas - silił się na wesoły ton głosu i uśmiech, ale ostatecznie się poddał.

   - Umrzesz w tym miejscu, pod stertą papierów.

   - To dobre miejsce na śmierć - przyznał; dopiero teraz zauważył, że na kartce nakreślił ołówkiem kilka liter, składających się w jedno imię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro