ROZDZIAŁ ÓSMY.
Nie wiedział kiedy zrobiło się jasno, ani jakim cudem noc minęła tak szybko. Nie był w stanie zasnąć. Nie dlatego, że miał koszmary, tylko po prostu. Zupełnie tak, jakby sen nie chciał do niego przyjść. Może na niego nie zasługuję - myślał, choć nawet ta czynność aktualnie wymagała od niego zbyt wiele wysiłku. Jego ruchy były powolne i ospałe, jakby poruszał się w trybie "slow motion". Stwierdził, że dziś nie stawi się na komendzie, bo nie ma na to sił. Zrozumieją - doszedł do wniosku i przewrócił się na bok, przykrywając kołdrą. Dopiero teraz udało mu się na chwilę przysnąć.
Już od razu po wejściu do lokalu, dostrzegł za ladą znajomą twarz. Uśmiechnął się lekko pod nosem, podchodząc do dziewczyny.
- Dzień dobry - powiedział, na co ta delikatnie drgnęła jakby wyrwana z transu. Już miała chyba powiedzieć coś niekoniecznie miłego, ale gdy zobaczyła kto przed nią stoi, to na jej usta wkradł się uśmiech.
- Dzień dobry - odparła. - Miło cię znów widzieć.
- Ciebie również.
- Co pan sobie życzy?
- Małą czarną poproszę.
- Już się robi - odwróciła się do niego plecami, a jej włosy lekko uniosły się do góry, aby za chwilę znów opaść. Choć nie było w niej nic fenomenalnego, to Nathaniel i tak nie mógł oderwać od niej wzroku.
- Cóż za ironia - mruknął, śledząc jej ruchy. - Osoba, która nie lubi kawy pracuje w kawiarni.
- Nie oferujemy tylko kawy - postawiła przed nim filiżankę. - Mamy też herbatę i ciasteczka - na kilka sekund ich oczy się spotkały.
- Więc ja poproszę to ciasteczko.
- Jakie?
- Zdam się na twój gust.
- Mam nadzieję, że lubisz czekoladę - zaśmiała się.
- Uwielbiam.
- To bardzo dobrze - talerzyk z kawałkiem ciemnego ciasta i mały widelczyk wylądowały na blacie, tuż obok filiżanki. - Smacznego.
- Dziękuję - dziewczyna zaczęła krzątać się za ladą, co niesamowicie przeszkadzało blondynowi. Nie dlatego, że hałasowała, tylko dlatego, że chciałby z nią porozmawiać, chciałby, żeby siedziała teraz naprzeciw niego. - Usiądź sobie na chwilę, zrób sobie herbaty, zjedz ze mną ciasto - zaproponował.
- To bardzo miłe z twojej strony, ale ja pracuję.
- Daj spokój jestem tu tylko ja i tamten starszy pan, przecież nikt cię za to nie zwolni.
- A jeśli tak?
- To ja cię zatrudnię. Będziesz moją osobistą kawiarką - zaśmiała się słysząc to. - Poważnie, ta kawa jest świetna.
- Dziękuję - nie był do końca pewien, ale chyba się zarumieniła. - Często robiłam kawę mojemu tacie. A on mi powtarzał, że każda kobieta powinna umieć robić dobrą kawę.
- Dostałabyś ode mnie sześć plus za tą kawę.
- No teraz to już przesadzasz - zaśmiała się po raz kolejny.
- Chcesz kawałek ciasta? Dobre.
- W to nie wątpię - przyznała, wracając do pracy.
- Oh no nie bądź taka, Nat - zrobił maślane oczy, a ta nie mogła się im oprzeć.
- Na chwileczkę, dobrze?
- Dobrze - uśmiechnął się zwycięsko. Czuł, że się dogadają. A może liczył na coś więcej.
૪૪૪
Późnym popołudniem obudził go dzwonek do drzwi. Człapiąc jak nowonarodzona kaczka podszedł i otworzył drzwi, nawet nie wyglądając przez wizjer. Jego zmęczone spojrzenie napotkało zielonkawe oczy Any, która stała właśnie przed nim, trzymając synka za rękę.
- Nathaniel, wszystko w porządku? - Zmartwił ją wygląd trzydziestolatka.
- Co? Tak. Nie. Wejdź, nie stój tak - gubił się w tym do chciał powiedzieć. - Chcesz może coś do picia? Kawa, herbata?
- Skoro pytasz to poproszę kawę - w duchu dziękował, że nie poprosiła o herbatę. Chyba nie byłby w stanie jej zrobić.
- Co cię do mnie sprowadza?
- Byłam ciekawa jak się trzymasz - zmierzyła go wzrokiem. Miał sine wory pod oczami, rozczochrane włosy i generalnie wyglądał jak chodzący trup.
- Szczerze? Nie najlepiej.
- Zauważyłam - mruknęła. - Powinieneś wyjechać. Wziąć urlop i pojechać na wakacje.
- Chciałem ją zabrać na wakacje. Pojechać z nią na Florydę, albo gdzieś dalej. Miałem wziąć urlop po tym jak rozwiążemy sprawę i... - nie był w stanie powiedzieć nic więcej. - Z każdym dniem jest coraz gorzej Ana.
- Ale w końcu będzie lepiej - sama w to nie wierzyła.
- Minęły cztery lata. Cztery jebane lata, ja nie mogę o niej zapomnieć, nie mogę przestać myśleć, nie mogę przestać jej kochać - widziała łzy w jego błękitnych oczach. - Kiedyś myślałem, że nie znajdę osoby, którą zdołałbym tak pokochać. Teraz chciałbym, żeby tak było.
- Przestań. Nie mów tak, robisz sobie tylko większą krzywdę.
- Nic gorszego mi się już nie przydarzy. Ja ją zabiłem Ana. To gorsze niż tortury i śmierć w męczarniach.
- Przykro mi, ale nie możesz się pogrążać. Posłuchaj, wiem, że ci ciężko, na twoim miejscu też pewnie bym odchodziła od zmysłów. Ale myślę, że ona nie chciałaby, żebyś się tak użalał tylko dokończył to, co zacząłeś.
- Ona nigdy mnie nie kochała.
- Musiała cię kochać, nie zabiła cię.
- A po co miała zabijać takiego frajera?
- Nie jesteś frajerem. To normalne, że cierpisz po stracie bliskiej osoby.
- Ana, ja zaczynam bać się ciemności. Muszę spać z zapalonym światłem, bo widzę ją w mroku, jak na mnie patrzy, słyszę, jak coś do mnie szepcze. Nawiedza mnie w snach, jest wszędzie. A ja nie potrafię się jej pozbyć.
Nie wiedziała co mu odpowiedzieć. Miała wrażenie, że rzeczywiście zwariował, ale nawet jeśli to nie mogła go tak zostawić. Byli przyjaciółmi, więc musiała mu pomóc, nawet jeśli nie za bardzo wiedziała jak, a nie umiała się postawić na jego miejscu, bo nigdy w życiu nie przeżyła czegoś takiego.
- Nathaniel... - Zaczęła.
- Chciałem się zabić. Chciałem zrobić to wielokrotnie, ale nie potrafiłem. Nawet na to jestem za słaby - nie obchodziło go, że właśnie rozklejał się przed Aną. Ona mogła go widzieć w takim stanie.
- Oh Nathaniel - zamknęła go w szczelnym uścisku. Srece jej się krajało, gdy widziała go tak złamanego. Uważała, że na to nie zasłużył. - Wszystko się w końcu ułoży. Ale nie możesz się poddać. Jej już tutaj nie ma i nie wróci. Musisz być silniejszy niż twoje koszmary - czuła jakby mówiła do dziecka, ale aktualnie blondyn był w takim stanie, że prawie w ogóle nie różnił się od pięcioletniego Luke'a. - Wiesz, że możesz na nas liczyć i prosić o pomoc zawsze kiedy jej potrzebujesz. Tylko nie zamykaj się w sobie, proszę - całe ramię miała już mokre od jego łez.
- Ja nie wiem co mam robić. To mnie już chyba przerasta. Nie potrafię z tym żyć.
- Potrafisz. Tylko to jest cholernie trudne.
- Chcę, żeby żyła, żeby to się nigdy nie wydarzyło, żeby nigdy nie stała się mordercą.
- Ja wiem - delikatnie głaskała go po głowie. Nie miała pojęcia jak z nim rozmawiać. - Uważam, że powinieneś pójść do psychologa. Może wtedy będzie ci łatwiej.
- Zastanowię się - mruknął; ciepło bijące od dziewczyny trochę go uspokoiło.
૪૪૪
Olivier leniwie przeglądał internetową prasę, szukając nowych informacji i popijając kawę. Znużonym wzrokiem śledził literki wyświetlające się na ekranie; zaraz tu chyba usnę - myślał, odchylając się do tyłu. Już powoli przymykał oczy, aby zamknąć je na dłuższą chwilę, ale ktoś zadzwonił.
- Komenda miejska w Greenlee, w czym mogę pomóc? - Zapytał.
- Dzień dobry, z tej strony sierżant Collins z komendy miejskiej w Hawthrone, kazano nam dzwonić, gdybyśmy wpadli na jakiś trop - wyjaśnił. - Przyszła do nas kobieta. Mówiła, że widziała jak rudowłosa dziewczyna wchodziła do domu podejrzanej.
- Czy ktoś tam mieszka? - Spytał, zanim tamten zdążył powiedzieć coś więcej.
- Tak. Viktor Ivers.
- Podała opis kobiety?
- Długie, rude włosy, szczupła i niewysoka, na jej oko miała około dwudziestu lat. Nie rozmawiała z nią, ale podobno dziewczyna przychodziła tam bardzo często, a nawet chyba tam mieszkała.
- Kiedy widziała ją po raz ostatni?
- Miesiąc temu - słysząc to Lavelle jedynie cicho westchnął.
- Będę jutro. Dziękuję za informacje, będziemy w kontakcie - oznajmił i następnie się rozłączył. Na jego ustach mimowolnie pojawił się uśmiech.
Bez większego namysłu wstał, opuścił komendę i skierował się w stronę domu Nathaniela. Chciał mu przekazać dobre wieści. Mógłby to zrobić przez telefon, ale czuł że musi mu o tym powiedzieć prosto w twarz.
Dojście na miejsce nie zajęło mu dużo czasu, raptem kilka minut. Za to miał wrażenie, że stoi pod tymi drzwiami już wieki. Wziął głęboki oddech i zapukał po raz kolejny.
- Nathaniel, otwórz - powiedział. - Wiem, że tam jesteś więc mnie nie drażnij, bo je wyważę.
Blondyn nie chciał się ruszyć z łóżka i jedynie mocniej naciągnął kołdrę na głowę, próbując zagłuszyć przytłumiony głos dwudziestoośmiolatka. Usłyszał, że jego telefon cicho brzęczy; sięgnął po niego i przeczytał wiadomość od przyjaciela.
Olivier: Otwórz kurwa.
Trzydziestolatek ledwo zdołał wysyłać mu odpowiedzieć.
Ty: Idź sobie.
Kiedy złotooki otrzymał owy sms przez chwilę zastanawiał się, czy napisał do odpowiedniej osoby. A kilka sekund później zdecydował się zadzwonić. Ku jego zdziwieniu mężczyzna odebrał.
- Co ty odwalasz? Idź sobie? Poważnie?
- Daj mi spokój - wymamrotał tak cicho, że ten był ledwo go usłyszał.
- Otwórz mi do cholery, muszę ci coś powiedzieć. I przestań zachowywać się jak dzieciak, bo zaczynasz mnie wkurwiać.
Nathaniel nie mógł go już słuchać, więc się rozłączył. Olivier czuł wzbierającą w nim złość, ale dość szybko się opanował i zostawił go w spokoju. Niech sobie tam zdycha - stwierdził. Zachowanie jego przyjaciela naprawdę powoli zaczynało go denerwować. Wychodząc z bloku trzasnął drzwiami tak mocno, że hałas rozniósł się po całej klatce schodowej. Odetchnął głęboko kilka razy, a następnie wybrał kolejny numer.
- Ana, jesteś w domu? - Zapytał, jak tylko odebrała.
- Tak, a co?
- Nic konkretnego. Co powiesz na to, żeby wieczorem gdzieś wyskoczyć? - Nawet jeśli Green podniósł mu trochę ciśnienie, to Olivier nadal był w dobrym humorze, a ponad to chciał uczcić jakoś fakt, że poszukiwania Viktorii Kelly ruszyły nieco do przodu. Ale być może nie powinien chwalić dnia przed zachodem słońca.
૪૪૪
- Luke już śpi, więc chyba możemy się zbierać - powiedziała półszeptem; na jej ustach malował się przepiękny uśmiech. Jak on ją kochał, nie było słów, które mogłyby to opisać.
- Jesteś pewna, że się nie obudzi? - Położył ręce na jej biodrach.
- Idziemy tylko na kolację prawda? Nie wrócimy nad ranem.
- Jesteś pewna? - Uśmiechnął się zadziornie.
- Niegrzeczny z ciebie chłopiec - złączyła ich usta w krótkim pocałunku. - Idę się szybciutko przebrać.
Tymczasem Nathaniel przewracał się z boku na bok. Musiał wstać i rozprostować kości, bo miał już dość tego leżenia. W dodatku chyba zgłodniał.
Zajrzał do lodówki i martwym wzrokiem przeleciał wszystkie produkty, ostatecznie stwierdzając, że nie ma w niej nic dobrego. Następnie postawił wodę, jeszcze nie wiedział na co konkretnie, ale nie za bardzo się tym przejmował. Ziewnął, przeciągnął się i jakimś cudem wylądował na balkonie. Na zewnątrz nie było zbyt ciepło, ale za to niebo było czyste i można było podziwiać gwiazdy. Z jego ust wydobył się kłębek pary, oparł się rękoma o barierkę i uniósł głowę odrobinę do góry. Pozwolił żeby chłód przeszył całe jego ciało i zaczął powoli zamrażać go od środka.
Z tego odrętwienia wyrwał go gwizd, oznajmujący, że woda się zagotowała. Choć i tak minęła dłuższa chwila nim to do niego dotarło i woda zaczęła kipieć. Z kubkiem gorącej herbaty udał się do salonu, gdzie leniwie znów zaczął przeglądać akta, raporty i inne bzdety, które wciąż zapominał odnieść na komendę. Tak naprawdę to nawet tego nie czytał, nie miał po co. Ale zatrzymał się przy jednej z kartek, bo jego uwagę przykuło odręczne pismo, jedno zdanie dopisane do reszty czarnym długopisem:
"Ofiara była w drugim miesiącu ciąży."
Zabrakło mu sił w rękach. W całym ciele. Spojrzał raz jeszcze, a potem kolejny i jeszcze jeden, i tak przez kilka dobrych minut. Zaczynał się zastanawiać czy przypadkiem całkiem mu nie odbiło i czy nie zaczyna mieć omamów. Jakimś cudem udało mu się wstać i pójść po telefon, koniecznie musiał zadzwonić.
- Wiedziałeś? - Ledwo udało mu się wypowiedzieć to słowo.
- Co? O czym?
- Błagam powiedz, że nie - głos mu się łamał.
- Nathaniel, o co ci chodzi?
- Czy wiedziałeś, że Natalie była w ciąży? - Spytał, starając się powstrzymać łzy. A Olivierowi przez myśl przebiegło jedynie "kurwa".
- Nie - odparł po chwili. Wtedy w trzydziestolatku coś pękło, rozłączył się i osunął się na ziemię, wręcz zanosząc się płaczem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro