Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8. Bliźniaki stają się sobie bliższe

(Perspektywa Anakina)

Wszystko się popsuło. Ahsoka i Obi zaczęli się przekonywać do Sika, a tu solidny gong. Nie chciałem wierzyć, że zabił Almę z zimną krwią, choć wszystko było przeciwko niemu. Najbardziej obawiałem się tego, że nie chcieli go słuchać, że Sik odpuścił po kilku próbach wytłumaczenia się. Twierdził, że chciał jej pomóc, ale było za późno, ale równie dobrze mógł mówić do ściany. Obi Wan całkiem go ignorował, a Ahsoka przewracała oczami, gdy Sik tylko otwierał usta. Patrząc na ich zachowanie to zaczynałem się też bać czy nie będą chcieli usilnie ustawić mnie przeciwko niemu. Bo z jednej strony miałem przyjaciół i osoby, które były dla mnie rodziną, a z drugiej rodzonego brata, którego ledwo, co znałem.

I chyba bardziej byłem po stronie Sika, choć nie mówiłem tego głośno. To była zwykła intuicja. Czułem, że cała sytuacja miała drugie dno, a oni po prostu nie dopuszczali do siebie myśli, że widzieli zaledwie kilka scen z przykrym finałem.

W pobliżu planety krążył jeden z Krążowników Republiki (wojna się skończyła, ale zawsze lepiej było uważać, prawda?). Podczas lotu Sik zasugerował, że trzeba byłoby zniszczyć fabrykę, a Obi Wan? Przyznał mu rację, ale nie dosłownie. Potem mówił tak, jakby to był pomysł Jedi.

I muszę przyznać, że w takich chwilach brat mi imponował. Początkowo miałem go za nerwusa, a teraz całą sytuację odbierał z niewiarygodnym dla niego spokojem. Gdy coś mi tłumaczył, a Ahsoka wtrąciła jakąś kąśliwą uwagę w jego stronę, to mógłbym się założyć, że zauważyłem chytry uśmieszek na jego twarzy, a oczy mówiły: ,,Zobaczymy, kto się będzie potem śmiał".

Wylądowaliśmy w hangarze i pokierowali nas w stronę centrum dowodzenia. Sik miał głowę zadartą wysoko do góry. Dopiero załapałem, że pierwszy raz był na Krążowniku, więc jego ciekawości nie można było się dziwić. Zresztą widziałem to już na Monleskin. Choć miał swój cel to oglądał wszystko i wszystkich, choć mieszkał na Courscant to widać było, że pozostawał ciekawy świata i pomyślałem, że to był z jeden powodów dlaczego wybrał taki zawód (choć i tak chciałem go o to zapytać prędzej czy później). Zabawne, byliśmy przecież w tym samym wieku, a jakbym widział w nim tego małego chłopca z Tatooine, którym kiedyś byłem.

Szliśmy korytarzami w milczeniu, ale kątem oka cały czas spoglądałem na Sika. Trzymał się nieco z tyłu, zapatrzony we wszystko z prawie dziecięcą radością, a nawet zamienił po drodze zamienił kilka słów z paroma klonami i widać, że one też go polubiły.

Potem znowu jednak skupiłem się na Smarku i Obi Wanie, których zachowanie też już było momentami dziecinne, ale w tym negatywnym znaczeniu. Nawet na niego nie spoglądali i, gdy klony nie chciały przepuścić dalej to po prostu sobie poszli, a ja sam musiałem wyjaśniać, że był z nami. Po tej sytuacji chwilę porozmawialiśmy:

- Wybacz mi za nich. Zależało im na sprowadzeniu świadka, ale nie mogę pojąć, czemu tak cię traktują.

- Spokojnie Annie. Nie mam żalu ani do ciebie, ani do nich. Choć fakt, teraz to zachowują się jak gówniarze. Ale spokojnie – poprawił torbę, którą wziął z Przemytnika (przed zejściem do Krążownika zobaczyłem, że pakował do niej kilka przedmiotów, ale jakoś zapominałem spytać o jej zawartość) – zaraz zobaczysz, kto tu powinien kogo przepraszać.

- Wierzę na słowo. A, co zrobisz ze... swoimi rodzicami? – szepnąłem mu do ucha, a on natychmiast zmarkotniał.

- Pogadam z nimi. Nie ma innej opcji. Tylko... cierpną mi nogi na samą myśl. Heh, jestem mistrzem snajperki, bójki mi nie obce, a poderwane laski mógłbym liczyć w dziesiątkach, a oblatuje mnie strach przed rozmową z ,,rodzicami" – ostatnie słowo powiedział z wyraźnym trudem.

- Wiesz, jakbyś chciał to mógłbym tam z tobą polecieć. W końcu ta sprawa dotyczy również i mnie – spojrzał na mnie, jakby chciał od razu odmówić, ale po chwili się zastanowił.

- Przemyślę to...

***

W centrum dowodzenia liczyłem na odrobinę normalności, ale znowu nic z tego. Gdy tylko połączyliśmy się z Radą, Obi Wan i Ahsoka mówili jeden przez drugiego, że nam nawet nie dali dojść do słowa. Raz Sik chciał trochę pokazać swoją obecność, ale Smark posłał mu takie spojrzenie, że natychmiast zamilkł. Potem spojrzeliśmy na siebie zdegustowani ich zachowaniem.

- ...więc myśleliśmy, że sprawa została wykonana w całości z naszymi zaleceniami, ale ktoś – Obi Wan wymownie spojrzał na Sika – nie umiał powstrzymać swoich agresywnych popędów.

- Ja pierdolę... - mruknął Sik, ale tak, że tylko ja go usłyszałem.

- Kwestia wynagrodzenia zostanie poważnie zredukowana – dodała Ahsoka z nieco złośliwym uśmiechem.

I tu Sik już nie wytrzymał. Ale nawet mu nie przeszkodziłem.

- Kurwa! Gdyby nie ja, to ta baba zrobiła, by z was placki! Uratowałem wam tam zasrane tyłki, bo wy co najwyżej umieliście ganiać z patykami i wymagać niewiadomo, czego! Bez urazy – odparł w moją stronę.

- Spokojnie. Masz rację.

- Przepraszam? – wtrącił hologramowy Windu. – Skywalker, twój brat dostał ścisłe instrukcję odnośnie zlecenia, a i tak zrobił wszystko po swojemu, a mimo to bierzesz jego stronę?

- Tak – odparłem stanowczo. – Bo pewne dwie osoby – spojrzałem z wyrzutem na Obi Wana i Ahsoke – nawet nie dały mu powiedzieć, co dokładnie się wydarzyło. Sik ma rację. Ocalił nam tam życie i bez jego pomocy nawet nie weszlibyśmy do środka. Niech cała Rada ma świadomość, że zrobię, co w mojej mocy, żeby Sik dostał pełną stawkę i dobrze radzę nie kombinować.

Zakończyłem połączenie. Sik skinął na mnie głową w geście podziękowania, ale Smark z Obi Wanem byli jeszcze tylko bardziej oburzeni. Chyba nigdy nie widziałem ich tak wkurzonych.

- Anakin! Co to miało być?! Stajesz po jego stronie? Po tym, co on tam zrobił?

- ,,On" ma imię – Sik przewrócił oczami, krzyżując ramiona na piersi. – Strażnicy pokoju od siedmiu boleści...

- Coś ty powiedział? – syknęła Ahsoka.

- No, halo! Wojna ledwo, co była, więc sądziłem, że przywykliście do tego, że plany bardzo lubią się zmieniać w trakcie akcji. No chyba, że większość Jedi ma się za pępki galaktyki, którym należy tylko przytakiwać i nie mieć własnego zdania – zdjął torbę. – Wszystko miałem wam przekazać dopiero na Courscant, ale im szybciej załapiecie tym lepiej.

Rzucił Obi Wanowi torbę i odwrócił się na pięcie.

- Będę czekał przy Przemytniku – rzucił na odchodne i już po chwili go nie było.

Po chwili ciszy Obi otworzył klapę i na stół wyłożył kamerę, płytę i jakiś notes. Najpierw przyjrzeliśmy się temu drugiemu i wszystkich zatkało. Były tam całe pliki danych, z których wynikało jedno: Separatyści pod koniec wojny zaczęli porywać dzieci lub je odkupywać, by szkolić je na wzór jakichś sił specjalnych, które miały ruszyć na front, gdy tylko trochę podrosną. Projekt upadł wraz ze śmiercią Sidiousa i padł rozkaz do eliminacji tych dzieci. Może ojcostwo już mnie rozmiękczyło, ale odruchowo pomyślałem o Luke'u i Lei. Jakby oni tam trafili, nagły strach tak mnie sparaliżował, że zwykłe wzięcie oddechu nagle stało się cholernie trudne.

Drugi był dziennik i... no kolejny dramat. Ta Alma opiekowała się dzieciakami i zżyła, będąc dla nich jak starsza siostra. Opisywała wspólne zabawy pomiędzy jej kolejnymi eksperymentami, a ich śmierć... dlatego była taka jaka była. Ja z Obi Wanem staliśmy zszokowani, a u Ahsoki mógłbym się założyć, że zobaczyłem łzy, choć szybko je wytarła.

Ostania była kamera. Na szczęście wszystko nagrywała, więc odruchowo przesunęliśmy do momentu tuż przed katastrofą i... poczułem dziwną ulgę, bo obraz pokrywał się ze słowami Sika, ale jednocześnie ktoś zginął. Było wszystko dokładnie tak jak on chciał powiedzieć: wpadł do pomieszczenia i przez chwilę oglądał urządzenie, potem musiał dostrzec Almę (dźwięk się nie nagrywał), bo dobył blaster, ale po chwili włączył niszczarkę, choć było widać, że zrobił to w zwykłym stresie i strachu. Następnie przywarł do wyjścia i skulił, myśląc pewnie, że już było po nim. Alma wpadła do środka, a jej ramiona wśliznęły między ostrza. Jej wrzask otrzeźwił Sika, który przez chwilę jej się przyglądał, ale potem... rzucił się jej na pomoc, chciał pomóc kobiecie, która chwilę wcześniej chciało go brutalnie zamordować. Złapał za wajchę i próbował wyłączyć urządzenie, ale to nic nie pomogło. Coś krzyczał. Wtedy się przewrócił w chwili, gdy ramiona oderwały się od kobiety. W tej samej chwili Obi Wan wyłączył nagranie. Bez słowa spojrzał na Ahsoke, a ich poczucie winy było takie wyraźne, że można, by je było pociąć nożem.

- Chyba macie mu coś do powiedzenia, prawda?

***

Sik sprawdzał coś na komputerze na ramieniu i minę miał dość nietęgą, a nawet wyglądał, jakby w urządzeniu zobaczył coś, co go przeraziło. Lecz, gdy tylko nas zobaczył, to wrócił do swojego słynnego uśmieszku. Obi Wan z Ahsoką wręcz rzucili się w jego stronę i przepraszali, jedno przez drugiego. Tylko brakowało, żeby padli na kolana i błagali o wybaczenie.

- Wybacz, naprawdę powinniśmy cię posłuchać – powiedział Obi. – A tymczasem... nie wiem, co nas napadło.

- Tequila Old Town.

- Co? – spytaliśmy jednocześnie.

- Tequila Old Town. Moja ulubiona. Chętnie przygarnąłbym jedną butelkę, a wtedy może uznam, że nie było sprawy.

Sik uśmiechnął się szeroko, Obi Wan ze Smarkiem zaskoczeni patrzyli na siebie, a ja z trudem powstrzymywałem się od śmiechu. Nie wiem jak on to robił, ale całe napięcie sprzed kilku godzin nagle gdzieś zniknęło. Potem spojrzał na komputer i znowu spoważniał.

- Słuchajcie... Jesteśmy zaledwie jeden krótki skok od Stewjonu. Mógłbym wam na chwilę porwać Anakina i wysiąść? Spotkalibyśmy się już na Courscant, bo to jednak dla nas dość ważna sprawa.

- Nie widzę problemu – odparł Obi Wan. – Jak będziecie wracać to wyślijcie wiadomość i podamy współrzędne do spotkania.

- Dla mnie spoko. Annie?

- Jak najbardziej za.

***

(Perspektywa Sika)

Podróż to była zbyt szybka chwila. Miałem wrażenie, że dopiero wsiadałem z Anakinem do Przemytnika, a już wchodziliśmy w atmosferę Stewjonu. A ja nijak nie wiedziałem jak zacząć rozmowę z rodzicami. Szczerze to chyba przez moment liczyłem, że na widok Anakina sami zaczną temat, ale teraz miałem wrażenie, że on głównie będzie stał, kompletnie zdezorientowany.

I to nie był jedyny powód moich zmartwień...

Jak Obi i Ahsoka szli do mnie z przeprosinami, to akurat na komputerze sprawdzałem swój skan medyczny. Już nie pamiętałem, kto mnie na to namówił i często miałem to za ,,zapychacza pamięci" to z czasem wyrobił mi się taki nawyk, że po każdym zleceniu sprawdzałem zapisane dane. I cóż... te najlepiej nie wyglądały. Prawie przez cały czas miałem wysokie ciśnienie, reakcje ciała były nieco za szybkie, impulsy to była jakaś samowolka, a o tętnie to już się nawet nie będę rozpisywał. Najdziwniejsze było to, że nic z tego nie poczułem, choć może te wymioty w kiblu w klubie powinny zwrócić moją uwagę? Ale, co wtedy? Miałbym odpuścić akcję? Wyjść do Jedi i powiedzieć: ,,Sorry, ale nic z tego, bo trochę źle się czuję?". Anakin chyba, by zrozumiał, ale reszta z miejsca spisała na nieudacznika. Mimo wszystko, to zlecenie to była moja szansa udowodnienia Jedi, że łowcy nagród znają się na czymś więcej niż tylko bójki i popijawy. I to mi wyszło, ale czy za cenę zdrowia?

- Hej w porządku? – Anakin położył dłoń na moim przedramieniu. Naprawdę się martwił. – Zrobiłeś się strasznie blady.

- Tak? Spokojnie, wszystko gra. Po prostu się zamyśliłem.

Nic nie odpowiedział, ale nie wyglądał na przekonanego. Nie miał jednak czasu, żeby to wyrazić, bo wylądowaliśmy. Odruchowo zrobiło mi się cieplej na sercu na widok znanych mi widoków, ale zaraz wróciła myśl, że były częścią kłamstwa, w którym żyłem. Z kolejnego zamyślenia wyrwał mnie jednak odgłos wiadomości. Tata?

,,Sik, jak najszybciej przyjedź do domu. Chodzi o mamę..."

Pokazałem wiadomość Anakinowi i bez słów stwierdziliśmy, że trzeba było się pośpieszyć. Wysiedliśmy i poprowadziłem go najszybszą drogą do wioski, w której mieszkałem. Pierwotnie po drodze chciałem pokazać mu bliskie okolice, ale teraz nawet nie umiałem się na tym skupić. Myślałem jedynie, żeby jak najszybciej dotrzeć na miejsce.

Okolica w ogóle się nie zmieniła od mojej wyprowadzki, dom tak samo. Dostrzegłem lekki błysk w oku Anakina, gdy wskazałem mu budynek. Nie musiał mówić, żebym wiedział, że pomyślał o Tatooine. Nigdy tam nie byłem, ale z tego, co słyszałem to o takich domach jak tutaj nawet nie mogło być mowy.

Zapukałem i tata otworzył po dłuższej chwili.

- Sik? Jak...

- Akurat byłem w okolicy. Musimy porozmawiać...

Tata już otwierał usta i mógłbym się założyć, że oczy na chwilę mu się zaszkliły, ale to szybko minęło. W tej samej chwili Anakin wychylił się za mnie i lekko uśmiechnął do mężczyzny. O dziwo, nie wyszło mu tak sztucznie jak się obawiałem.

- Wiedziałem, że to się kiedyś wstanie... Wchodźcie. Wszystko wyjaśnię, obiecuję, ale...

- A mama to, co? – spytałem, może nieco pyskując bez namysłu. – Będzie sobie stała z boku?

- Sik, błagam... Mama... umiera...

- Co?

***

Tata zaprowadził nas na górę i mieliśmy wejść do sypialni, gdy z pokoju rozległ się okropny kaszel mamy. Już przed oczami widziałem jak ta silna kobieta z dzieciństwa teraz tam leżała taka słaba. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Dobrze, że Anakin pozwolił mi się o siebie oprzeć, bo na pewno bym się przewrócił. Przez cały ten czas nie odezwał się słowem, ale może w tej sytuacji to było nawet lepiej?

- N-nie dam rady. Nie mogę.

Usiadłem na pufie pod ścianą, a Anakin ukląkł obok, kładąc dłoń na moim kolanie.

- Poczekamy tutaj.

Tata tylko skinął głowę w geście zrozumienia i wszedł do sypialni.

Czułem jak całe moje ciało cierpło z nadmiaru emocji. Ręce mi drżały, a ja za nic nie umiałem tego powstrzymać. Łzy to już była kwestia czasu. Anakin cały ten czas był przy mnie, a w pewnym momencie przytulił. Nie miałem żadnego odruchu, żeby go odepchnąć, a wtulił twarz w jego ramię. Gdy tata wyszedł i powiedział, że już po wszystkim, przytulił się do nas i może to przez te ciepło, ale płacz zniknął.

Teraz była tylko pustka...

***

Służby dość szybko zabrały ciało i ostatni raz spojrzałem na mamę, zanim położyliby ją do trumny. Była taka chuda i blada, co trochę się kłóciło z ciepłem jej brązowych włosów. Czując nowe łzy, odwróciłem wzrok i po chwili ją zabrali, a ja usiadłem na kanapie obok taty. Nie miałem do niego żadnego żalu, że nic nie powiedział o stanie mamy. Odkąd się wyprowadziłem, nigdy nie obarczali mnie swoimi problemami. Nie mówili dlaczego, ale sądziłem, że woleliby, żebym rozwijał się w nowym miejscu niż żył w rozjazdach między Courscant a Stewjonem.

Zbliżał się wieczór, który ja głównie spędziłem w salonie, pogrążony w myślach. Ojciec był zaskakująco spokojny (albo przynajmniej starał się sprawiać takie wrażenie), a Anakin... Cóż. Po wszystkim, w domu zapanowała głęboka cisza, którą przerwał tylko raz, żeby mi powiedzieć, że wysłał Obi Wanowi wiadomość z krótkim opisem sytuacji i, że wrócimy znacznie później niż zakładaliśmy. Odpowiedziałem mu tylko marnym ,,okej" i to był chyba jedyny moment, gdy coś się działo.

Jeszcze propo niego, siedzieliśmy na dwóch różnych krańcach kanapy. Mimo swojego zamyślenia, opierałem się ramieniem o oparcie, a nogi miałem skrzyżowane to widziałem jak on siedział sztywno, jakby połknął kij. Później stwierdził, że po prostu nie czuł się swobodnie z myślą, że spotkanie zaczęło się jak zaczęło, ale też miał świadomość, że był w domu obcych mu ludzi, którzy jednak wychowali jego rodzonego brata, ale nie było wiadomo jak tu trafiłem.

Były już grubo po północy, gdy w końcu przeszliśmy do tego na czym nam najbardziej zależało. Tata usiadł między nami, wyraźnie zmieszany i widać było, że próbował to wszystko ułożyć sobie w głowie. W końcu sam zaczął historię:

- Ja i Lora poznaliśmy Shmi, gdy odwiedzaliśmy mojego kuzyna na Zewnętrznych Rubieżach, ale już nie pamiętam, gdzie dokładnie. Szybko się zaprzyjaźniliśmy, ale wiadomo, na częste kontakty nie mieliśmy, co liczyć. Jakiś czas później wysłała jednak do nas wiadomość z prośbą, żebyśmy pilnie przyjechali.

Ja i Anakin spojrzeliśmy na siebie, ale żaden nie był jeszcze skory do zabrania głosu.

- Mieliście zaledwie kilka tygodni. Shmi była przerażona, ale nie tym, że było was dwóch, ale, że Gardulla zagroziła jej, że jeśli nie pozbędzie się jednego to zginiecie obaj. Wiecie, sami wtedy bezskutecznie staraliśmy się o własne dziecko, wy byliście tacy słodcy i... Zgodziliśmy się.

- Ale to wy wybraliście Sika czy... - wtrącił Anakin.

- Nie, Shmi nam go podała. Ty się uśmiechałeś – spojrzał na Anakina – a ty spałeś – potem zwrócił się do mnie. – Nie wiem, czemu podała nam ciebie, ponieważ po wszystkim straciliśmy kontakt. Jedynie później się dowiedzieliśmy, że Shmi, na wszelki wypadek, skłamała, że zmarłeś we śnie w obawie czy jednak nie zaczną cię szukać, żeby sprzedać.

Tata pochylił głowę, Anakin położył dłoń na jego ramieniu a ja znowu się zamyśliłem. Można było powiedzieć, że byliśmy na równi: ja wychowałem się w obcych stronach, ale byłem wolny. Natomiast Anakin został z mamą, ale z dzieciństwem pod znakiem niewoli.

Dopiero po chwili mnie oświeciło. Przecież jak byłem mały to uważałem, że miałem najlepszą rodzinę w galaktyce. To Lora i Drake mnie wychowali, opiekowali, gdy byłem chory, ale i karali za wybryki. Nie byliśmy spokrewnieni, a jednak nawet przez chwilę nie czułem się przy nich ,,obcy". Przytuliłem ojca, ale już się nie odzywałem.

***

(Perspektywa Anakina)

Pierwszy i ostatni raz zobaczyłem Lorę, gdy wynosili jej ciało. Na dobrą sprawę to w ogóle nie znałem tej kobiety. A jednak na pogrzebie nie mogłem się opędzić od wspomnień i uczuć, identycznych, gdy chowaliśmy mamę. Już kilka razy przyłapałem się na myślach, że znowu byłem na Tatooine, na farmie Larsów (jak się nad tym zastanowić to ani razu nie myślałem o nich jak o rodzinie).

Cała ceremonia poszła nawet szybko aż w końcu na cmentarzu zostałem tylko ja i Sik. On cały czas stał z boku, z pochyloną głową. Podszedłem do niego.

- Hej... Jak się czujesz?

- A jak się mam czuć? Mama nie żyję i cały mój świat pierdolnął koziołka. Kurwa, Anakin, już nawet nie wiem, kim jestem.

- Sik Sorenti-Skywalker? – odparłem, ale zaraz pożałowałem. Spojrzał na mnie wrogo, że aż ciarki przechodziły.

- Jasne... Okej, jesteśmy braćmi, ale, co my o sobie wiemy? Jedno wielkie nic, a tego się nie zmieni ot tak. A Sorenti? Kurwa... Wracajmy, błagam.

***

Cała podróż minęła w milczeniu. Znaczy, kilka razy próbowałem zagaić rozmowę, ale słowa jakoś grzęzły w gardle. A Sik? Nie wyczułem od niego żałoby, a... pustkę. W jednej kwestii miał rację: to, co kilka tygodni temu wydawało się mu oczywiste, dziś już takie nie było. Nie wiedział, kim był i nie utożsamiał się z żadnym nazwiskiem. Wtedy był tylko Sik. Tak bardzo chciałem mu pomóc, ale obawiałem się, że przypadkiem chlapnę coś głupiego i tylko pogorszę sytuację.

Ku małemu zaskoczeniu, odezwał się sam, gdy już wylądowaliśmy.

- Słuchaj... może przełożymy całe ,,zapoznawanie się" na później? Naprawdę chciałbym poznać twoich przyjaciół i rodzinę, ale... wiesz... - zarumienił się tak, jakby mówił coś wstydliwego.

- Spokojnie, rozumiem. Nie spiesz się. Jak tylko poczujesz się gotowy to daj znać i śmiało możesz się do mnie zwrócić, gdy będziesz miał problem. Przecież jesteśmy rodziną.

Mruknął coś pod nosem, ale nie wnikałem. To nie był dobry czas.

- Wiesz, mogę cię podrzucić prosto pod dom – powiedział w końcu. – To żaden problem.

- Nie trzeba. Dam sobie radę. A ty wracaj i odpoczywaj.

Skinął tylko głową, a ja zabrałem rzeczy i wyszedłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro