Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Jak mam być z wami szczery, to cała historia zaczęła się od tego, że siedziałem przy barze w klubie ,,Outlander" ze złamanym nosem. Krew przestała mi już lecieć jakiś czas temu, ale bolało jak jasny gwint. Spojrzałem na swoje dłonie, a raczej poobijane kostki.

Piero, barman i mój dobry znajomy, podsunął kieliszek z alkoholem.

- Na znieczulenie.

Przyjrzałem się swojemu odbiciu w lusterku, które mi pożyczył. Mój nos był cały siny i bolał, gdy tylko lekko go dotknąłem.

- Im szybciej to zrobisz, tym lepiej – wtrącił Piero i bliżej podsunął mi drinka.

Szybko wypiłem zawartość i złapałem nos w obie dłonie. Zamknąłem nosem i nastawiłem go pewnym ruchem. Syknąłem z bólu.

- Skurwysyn...

- Coś nie tak stary?

- Jakiś skurwiel próbował mnie okraść, ustawiłem go. Miał farta, że trafił mnie w nos i zdążył spierdolić.

- Ktoś z okolicy?

- Niby, kto stąd odważyłby, by mi się podskoczyć Piero? Pewnie jakiś młodziak.

- Heh, może, a swoją drogą to chyba jesteś magnesem na kłopoty.

- Hej, bo się zaraz obrażę – próbowałem udawać urażonego, ale parsknąłem śmiechem.

- No pomyśl, Sik Sorenti, łowca nagród, jeden z najlepszych snajperów na Courscant, ulubieniec Borgkama i Srebrny...

Przytkałem mu usta dłonią.

- Kurwa, nie tutaj.

- Och wybacz – zamilkł na chwilę, po czym spytał szeptem: - A swoją drogą? Jak to u was jest? Zgłosiło się ponad dwustu łowców, a ostała się tylko wasza szóstka? Tacy jesteście obcykani w tej technice?

- Myślałem, że też się na tym znasz.

- To ty chyba nie widziałeś mojej siedmioletniej siostrzenicy w akcji. Stary, ona czasem tak wywija na swoim tablecie, że głowa mnie boli, gdy tylko na to patrzę.

- Sam mówiłeś, że to sprytny dzieciak.

- Fakt, zresztą mniejsza. Opowiadaj.

- Przecież ci mówiłem, to nie chodziło o to, że pozostali odpadali przez brak umiejętności. Ba, nawet bym powiedział, że wielu z nich było w tym o wiele lepszych ode mnie czy chłopaków. Po prostu psychika im siadała.

- Siadała psychika? Nie rozumiem.

- Słuchaj, sieć to coś więcej niż kolorowe reklamy i artykuły, kto ubrał jaką sukienkę czy kto z kim ma romans. To skomplikowany układ do tego stopnia, że można go uznawać nawet za inny świat – rozejrzałem się, żeby mieć pewność i zacząłem szeptać. – Srebrnym Surferem może być tylko ta osoba, która umie oddzielać umysł między światem realnym a Cyberprzestrzenią.

- Aha... Powiedzmy, że rozumiem.

Przewróciłem oczami, a mój komunikator zadzwonił. Zabrzęczał jednak trzy razy z krótkimi przerwami: wezwanie Srebrnych Surferów.

- Chyba jesteś potrzebny – wtrącił Piero.

- Tak... - rzuciłem mu kredytka za drinka i szybkim krokiem wyszedłem z klubu.

***

W sumie to teraz powinienem wyjaśnić to miejsce, o które będzie dużo szumu w tej części. HunterLife to coś jak gildie, ale na moje oko bardziej zorganizowane: w skrócie, wpływa zlecenie, Borgkam, szef i założyciel, wybiera wolnego łowcę, który sprawdzi się najlepiej i wysyła do klienta, by uzgodnić szczegóły. Niby w gildiach jest dość podobnie, ale tam często się zdarza, że łowcy podbierają sobie zlecenia, by szybciej dorobić, a w HunterLife można tylko o tym pomarzyć. Podziwiałem Borgkama, sam bym nie dał rady tego wszystkiego tak ogarnąć jak on. Poza tym to właśnie on nam zaproponował szkolenie na Srebrnego Surfera i nauczył czegoś takiego jak Skok Łowcy – skok, który pozwala zlecieć z bardzo dużej wysokości i to bez żadnego uszczerbku. A to tego nasza standardowa stawka została podwojona w stosunku do innych gildii (pewnie też dlatego wiele z nich musiało zwijać interes, bo po prostu nie mieli już łowców).

Okej, a teraz wróćmy do historii... chociaż tą część chętnie bym ominął... ech, nieważne, bo się jeszcze popłaczę.

HunterLife ma wiele małych przyczółków, gdzie łowcy trenują lub, rzadko i na krótko, nawiązują między sobą współpracę. Gniazdo Srebrnych Surferów jest tylko w jednym miejscu, nieco bardziej ukryte i tylko my mamy tam dostęp. Bo właśnie tutaj wchodzimy do Sieci, chociaż Borgkam już nam mówił, że wkrótce będziemy mogli wejść tam całym ciałem, gdzie i kiedy chcemy. Warunek będzie jeden: pod żadnym pozorem nie możemy się tym ujawnić przed Republiką, bo o ile jeszcze jakoś tam znoszą samych łowców to pozycja Srebrnych Surferów wciąż jest nieustalona i karana i były już przypadki, że łapali kogoś z zewnątrz pod zarzutem wnikania w Sieć. Jak mam być szczery to nawet nie wiem z jakiej racji, poświęciłem się i przeczytałem prawo Republiki od deski do deski i nie było nawet wzmianki, żeby nasz zawód miał być w jakiś sposób nielegalny (chociaż na upartego można, by to było podciągnąć pod nielegalną wersję slicerstwa). Ale, co zrobisz, politycy uważają, że wszystko wiedzą najlepiej, ale, gdy czasem się słyszy ich przemowy to z trudem jest powstrzymać się od śmiechu (serio Anakin? Foch? Gdzie tu niby wspomniałem bezpośrednio o Padme? No gdzie? Właśnie, więc przestań udawać wielce obrażonego).

Dobra, bo się niepotrzebnie rozpisuję. Zszedłem na dół, przyszedłem jako ostatni. Borgkam, pięćdziesięcioparo letni, ale wciąż żwawy facet o prostej posturze z brązowo-szarymi włosami i heterochromią: jedno oko brązowe, drugie niebieskie. Właśnie kończył wpisywać jakieś dane do komputera.

Na samym środku pokoju są rozłożone fotele z kablami, które podpinamy do adapterów (takich małych stacji doczepionych do naszych ubrań, które stanowią swego rodzaju przejście w Cyberprzestrzeń). Chłopaki już siedzieli na swoich miejscach.

- Hej – rzuciłem do siedzącego najbliżej mnie Timothy'ego.

- Hejka! – uścisnął mi dłoń. – Wiesz o, co chodzi?

- Heh, gdybym wiedział to bym do was napisał. Ale niestety, czytać w umyśle to ja akurat nie umiem.

Timothy się zaśmiał.

- Szkoda, bo właśnie miałem zagadać do takiej niezłej szprycy.

- Dobra, gotowe – Borgkam wcisnął jakiś przycisk i obrócił się do nas ze swojego fotela.

- To powiesz szefie o, co w końcu chodzi? – spytał Numo, jedyny Twi'lek w naszej głupie.

- Jakiś czas temu wykryłem coś na rodzaj wirusa. Dobra, początkowo chciałem go sam zlikwidować lub wysłać tylko jednego z was, ale jego konstrukcja jest zaskakująco złożona.

- Wirusy... - mruknąłem pod nosem.

Nienawidzę tego dziadostwa. Często pojawia się niewiadomo, skąd, a potrafi narobić niezłego sajgonu. A gdybym miał je porównać do realnego świata to bez wątpienia wybrałbym... seryjnych morderców. Z nimi tak jest, na chwilę stracisz uwagę i już cię nie ma. Sieć to nie gra, gdzie po śmierci odradzasz się chwilę później. Po prostu: zginiesz w świecie wirtualnym, to w realu również stajesz się trupem. W sumie to dziwne, że tak naprawdę jedynie śmierć łączy oba te światy.

- Zaczynamy – powiedział Borgkam i odwrócił się do komputera.

Rozsiedliśmy się w fotelach, które są rozstawione tak, że nasze głowy tworzą idealne koło. Nad nami wiszą też lampy (nie wiem, po co), w które są wbudowane skanery do kontroli funkcji życiowych.

Wziąłem wiszący kabel i wetknąłem go w swój adapter. Przez moje ciało przeszedł lekki impuls jak po trzepnięciu prądem, ale już dawno się do niego przyzwyczaiłem i nie robi mi żadnej różnicy.

- Wchodzicie do Sieci za 3... 2... 1...

Wszystko się rozmazało w czerni, zieleni i błękicie.

***

Cyberprzestrzeń to w dużej mierze czarna pustka z budowlami z zielono-niebieskich płyt. Jeśli im się przyjrzeć, to można w tych kolorach dostrzec pewne dane, ale dostrzeżenie, a ich rozumienie to dwie kompletne różnie sprawy.

Z nawyku, spojrzałem w dół, a ubiór Srebrnego Surfera: czarny, przyległy kombinezon z prostym, szarym pancerzem na piersi i udach, na stopach wysokie buty i pas, sam nie wiem po, co. A i jeszcze hełm, który wyglądem bardziej przypomina kask z pierwszego lepszego sklepu i nakładką na oczy (widzę, dzięki wąskiej sparzę pośrodku). Spojrzałem na swoją dłoń, nic mi jej nie zakrywa, a w Sieci trochę przypomina widmo; może trochę straszne, ale da się do tego przyzwyczaić.

- To, co robimy? – spytał Numo.

- Zlokalizowałem wirusa w głębszych warstwach Sieci. Wolałem was nie wysyłać bezpośrednio obok niego, żeby was nie zaskoczył – usłyszałem głos Borgkama w słuchawce.

- Głębsze warstwy, świetnie – mruknął Castle, on to zawsze znajdzie jakiś sposób, żeby ponarzekać. – Kto pierwszy?

Timothy przyłożył dłoń do podłoża, by stworzyć otwór na tyle szeroki, żebyśmy wszyscy mogli przez niego wskoczyć. Nie mam nic do głębszych warstw, w zasadzie jedyna różnica między nimi, a powierzchnią jest taka, że tam można o wiele łatwiej znaleźć bardziej niegrzeczne treści. Castle to taki przyzwoitek, więc dlatego kręcił nosem, gdy się o tym wspominało.

Po chwili wszyscy wskakiwali do środka, ja byłem ostatni. Coś mi jednak nie pasowało. Ech, miałem złe przeczucia.

***

Pewnie wylądowałem na twardej powierzchni i znowu zapaliła mi się czerwona lampka. W Sieci z reguły jest nieco chłodniej niż w świecie realnym, a tu było na odwrót. Było cieplej i poczułem krople potu na twarzy. Pot w Sieci? Ech... gdybym tylko wtedy wiedział... (nie, Anakin, wszystko w porządku, lećmy dalej).

Nic nie grało. Nigdzie nie widziałem chłopaków, a dookoła mnie roztaczała się ciemność, którą przełamywały jedynie kłęby fioletowego dymu.

- Chłopaki?

Brak odpowiedzi. Słyszałem jedynie echo swojego głosu. Minęła dłuższa chwila, zanim usłyszałem jakiś wrzask, potem kolejny. Odwróciłem się na pięcie i wtedy spojrzałem w jej oczy (choć wtedy jeszcze nie znałem ich właściciela). Błyszczące, nawet trochę hipnotyzujące, miały taki charakterystyczny zielony odcień, które trochę mi się skojarzyło z morzem i od razu zapadł w pamięć. Poza tym nie widziałem nic, ciało przez te cholerne obłoczki.

- K-kim ty jesteś? – próbowałem być twardy, a ni w ząb mi to nie wychodziło.

Widmo nic nie mówiło. Tylko się we mnie wpatrywało. Dopiero po chwili poczułem jak łapało mnie za rękę. Bezskutecznie próbowałem się temu wyrwać.

- Spokojnie! – jak teraz o tym myślę, to pasowało to pod głos kobiety, ale dalej myślałem o tym wtedy jako o ,,ktosiu". – Nie walcz. Musisz żyć!

Złapała mnie za ramiona, tworząc wrażenie, jakby obwiązywała mnie metalowymi łańcuchami. Próbowałem z tym walczyć, naprawdę, ale w końcu ugięły się pode mną kolana i uległem tej siłę, chociaż umysł i ciało wołały na alarm.

Potem była ciemność i odpłynąłem myślami.

***

Zamrugałem kilka razy, by przyzwyczaić się do ostrego światła lamp wiszących nad moją głową. Kurwa... jeszcze chwila i bym zwymiotował. Okej, przez chwilę czułem się jeszcze całkiem nieźle, ale po chwili dostałem zawrotów i skręciło mnie z bólu. Wrzasnąłem i ktoś położył mi dłonie na ramionach, szepcząc coś:

- Spokojnie Sorenti... Już po wszystkim...

Atak minął chwilę później i zobaczyłem nad sobą Borgkama. Przygryzł dolną wargę, co było i tak dużo jak na człowieka, którego twarz z reguły nic po sobie nie zdradzała. Spojrzałem w bok na stolik, na którym walały się nożyczki i mnóstwo bandaży, z czego część była zakrwawiona.

Próbowałem coś powiedzieć, ale gardło miałem suche jak wiór.

- Jak się czujesz? – spytał szef.

- Durne pytanie – wycharczałem, ale potem westchnąłem. – Chujowo... Moja głowa...

Borgkam podał mi szklankę wody. Wypiłem zawartość i pomogło, ale tylko odrobinę.

- Okej, teraz powiedz mi, co się stało. Sprzęt wariował, przez chwilę nawet myślałem, że wybuchnie. Potem dosłownie wystrzeliłeś z fotela, zakrwawiony.

- To wyjaśnia te bandaże – zerknąłem na stolik.

- Tak... kable się wyrwały siłą, więc do było do przewidzenia. Całe szczęście, że Bane akurat był w pobliżu i jakoś pomógł mi cię tu dotaszczyć.

- Bane?

Słynny Cad Bane, nie lubimy się to za mało powiedziane. Nie cierpimy się i jawnie to sobie pokazujemy: z reguły to są słowne przepychanki, podbieranie zleceń z zewnątrz i mniejsze bójki. Tak to z reguły traktujemy się jak powietrze, więc informacje, że mi pomógł nie mało mnie zaskoczyła.

- A chłopaki, co z nimi?

Borgkam na chwilę opuścił wzrok, dochodził moment, gdy mój dotychczasowy świat się zawalił i musiałem stanąć przed faktem.

- Nie żyją...

Faktem zostania ostatnim Srebrnym Surferem...

- Co? Szefie, nie mam ochoty na żarty.

- Sorenti... Sik... ale to prawda. Przykro mi. Gdy tylko zrzuciło cię z fotela, ich aparatura przestała dawać jakiekolwiek oznaki życia. Próbowałem coś zrobić, podkręcić hormony czy coś, ale bez skutku. Za jakieś dwie godziny, mój znajomy zawiezie ich ciała na Naboo, żeby je skremować. Co prawda, tylko Timothy stamtąd pochodził, ale to jest jedyne miejsce, gdzie możemy ich wszystkich razem pochować.

- A ich rodziny? – mój głos drżał i powstrzymywałem się od łez. – Przecież Numo miał dwie młodsze siostry, Castle jakiegoś bliskiego kuzyna, a Armin...

- Powiadomię ich w odpowiednim czasie. Połóż się, musisz odpocząć.

Próbowałem coś powiedzieć, protestować, naprawdę chciałem pożegnać chłopaków, ale po raz pierwszy w życiu odebrało mi mowę. Runąłem na łóżko jak kłoda.

Szef wyszedł, więc zostałem sam w sali. Ja, ostatni żyjący Srebrny Surfer, jeśli ja bym zginął, to byłby nasz koniec. Owszem, można byłoby rozpocząć nabór i treningi, ale kiedy ktoś by do mnie dołączył? Najwcześniej za parę lat, a ja... nowi mieliby ze mną piekło. Chłopaki byli dla mnie jak rodzina i tworzyliśmy zgraną paczkę, a teraz zostałem sam jak ten palec. To ten cały wirus ich zabił, a może ta kobieta, która mnie złapała? Już nic nie wiem, nic nie będzie takie samo...

Łzy płynęły mi po policzkach, a początkowe łkanie w końcu przerodziło się we wrzask bezsilności i bólu. Nie... nie wytrzymam!

***

(Perspektywa Anakina)

Sik rzucił rysik i wyszedł z pokoju, trącając mnie ramieniem. Wiedziałem, że przeżył traumę, ale też sądziłem, że odciął się od tego na dobre, a tymczasem to do niego wróciło. Lepiej, żeby zrobił sobie przerwę, ale też mu nie odpuszczę. Musi z tym stanąć twarzą w twarz, a nie ciągle uciekać.

To ja coś jeszcze dodam: Sik może uważać, że nasze pierwsze spotkanie odbyło się podczas kradzieży Holokronu, ale dla mnie to było właśnie wtedy, w apartamencie.

Gdy Sik leżał i się kurował po tamtym, pamiętam, że siedziałem z Padme w mieszkaniu, w końcu ciesząc się swobodą, że nie musieliśmy się już ukrywać. Gdy Wojna się zakończyła, wyznałem wszystko Radzie i, ku mojemu zaskoczeniu, praktycznie z miejsca to zaakceptowała (chociaż teraz odnoszę wrażenie, że już wcześniej mogli się czegoś domyślać).

Pamiętam, że robiłem coś do picia i wchodziłem do salonu, gdy poczułem zakłócenia w Mocy tak silne, że aż się zachwiałem. Padme szybko do mnie podeszła i pomogła usiąść, co chwila pytając, co się stało. Zamroczyło mnie i chyba trochę nie kontaktowałem, że dopiero po czasie powiedziałem:

- To było, jakby... jakbym wyczuł innego mnie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro