Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7 || Opowieść o Nigreosie

Anakin 's Theme - John Williams

(Perspektywa Anakina)

Już od dawna jest ciemno, ale często mówią, że Courscant nigdy nie śpi. I mają rację. Statki na zewnątrz latają w te i z powrotem, a neony rozświetlają budynki. Zupełnie nie przypomina to Tatooine.

Westchnąłem i rozejrzałem się po opustoszałym mieszkaniu. Padme i bliźniaki już spali.

- Nigreos... Kim tak naprawdę jesteś? - szepnąłem mimowolnie.

- Czyli wygląda na to, że nie tylko ja mam śmieszne imię - powiedział jakiś chłopięcy głos.

- Skywalker...

Usłyszałem coś jakby szczęknięcie starego łańcucha i spojrzałem w bok. Chyba nigdy głośniej nie krzyknąłem. Koło mnie stał Nigreos, ale to nie był ten jakie pamiętałem. Ten był trupio blady w podartym kombinezonie. Wokół rąk, nóg i szyi był obwiązany łańcuchami.

- Witaj Skywalker.

- Nigreos? Co ty tu...

- Nie mam czasu na pogadanki. Przebywanie tutaj nie jest dla mnie zbyt przyjemne.

- Bo może byłoby ci lepiej, gdybyś zdjął to żelastwo. Zaczekaj...

Szarpnąłem, ale łańcuchy ledwo drgnęły, a Nigreos patrzył na mnie pustym wzrokiem.

- Przestań! Nie rozumiesz? Jestem duchem twojego brata.

- Zaraz, czyli, że on...

Duch pacnął się dłonią w czoło.

- Żyję. Jestem wizją tego, co ma dla niego nadejść jak nic się zmieni.

- Ale ja dalej nie rozumiem o, co chodzi z tymi łańcuchami?

- To łańcuchy winy. Im gorszym człowiekiem się jest, tym ten jest dłuższy.

- Eee... - zerknąłem za nim, jego kajdany ciągnęły się aż do windy.

- Tak, jest długi. Jeśli nic się nie zmieni to Nigreos właśnie tak skończy, jako zjawa skazana na bolesną wędrówkę.

- O nie... - odruchowo przyłożyłem dłoń do ust.

- Ale jest jeszcze nadzieja. Tylko ty możesz uratować brata, ale musisz go przy tym lepiej poznać.

- Co masz na myśli?

- Dziś odwiedzą cię jeszcze trzy duchy. One pokażą odpowiedzi.

Nigreos nagle zniknął, a ja musiałem usiąść.

- To chyba jakiś marny żart.

- Nope - powiedział chłopięcy głos, który usłyszałem wcześniej.

Obok mnie siedział chłopiec w kraciastej koszuli i spodniach przetartych do kolan. Przy okazji popijał jakiś soczek z kartonika. Z buźki do złudzenia przypominał mnie, gdy miałem dziewięć lat.

- Duch - bardziej stwierdziłem niż spytałem.

- Duch przeszłości tak dokładniej - rzucił kartonik za siebie i poszedł na balkon.

- Daj rękę.

- Ciebie pokręciło, tak.

Chłopiec tylko przewrócił oczami i złapał mój nadgarstek. Jak na dziecko ma strasznie dużo siły.

- No to wio.

Polecieliśmy, dosłownie. Chłopiec ciągnął mnie nad budynkami i pojazdami, śmiejąc się radośnie. Ja byłem przerażony. Nagle nami wstrząsnęło i mocniej złapałem jego nadgarstek.

- Daruj, dopiero się uczę!

Nagle miasto zaczęło znikać. Zmieniało się. Wysokie budynki zmieniały się w brudne chatki. Chłopiec leciał w kierunku jednej z nich.

- Trzymaj się!

- Co ty... - wylądowałem twarzą w kupce piachu. Ech, nienawidzę go.

Chłopiec natomiast koziołkował kilka razy, śmiejąc się radośnie.

- Wybacz, lądowania mi nie wychodzą. A teraz chodź.

Wyplułem piasek z ust.

- Czy ja wam coś zrobiłem?! Ktoś mnie tam na górze nie lubi?!

- Nie wiem, pytania i skargi składać do działu duchownego - chłopiec zaciągnął mnie do jednej z chatek.

- Patrz.

Wtedy usłyszałem krzyk kobiety i jakieś rozmowy. Ja rozpoznałem tylko jeden i to już mi chyba wystarczyło.

- Mama...

Moja matka leżała na twardej pryczy i krzyczała. Wokół niej kręciło się kilka kobiet z brudnymi ręcznikami i odrobiną wody. Kątem oka zauważyłem, że jedna już trzymała zawiniątko.

- Dobra, widzę główkę! - krzyknęła kobieta najbliżej matki. - Przyj!

Matka krzyknęła i po chwili rozległ się płacz dziecka.

- Okej, też chłopiec. Na moje oko zdrowy. Udało nam się.

Scena na chwile się rozmazała i później matka trzymała dwa zawiniątka. Uśmiechała się do nich, gdy jedna z niewolnic wkładała maskotki między pasy materiału.

- Są cudowni.

Wtedy do pokoju wpełzła Gardulla, wszędzie rozpoznam tego wielkiego gluta. Towarzyszył jej też jakiś mężczyzna. Był uzbrojony.

- Shmi, pamiętasz umowę. Musisz oddać jednego.

- Proszę, przecież nic nie zrobili.

Mężczyzna wyciągnął blaster i wycelował w matkę. Kilka niewolnic pisnęło i skuliło się po kątach. Zerknąłem na ducha, stał w bez ruchu. Ja nie mogłem czekać. Rzuciłem się na mężczyznę, ale tylko przez niego przeleciałem.

- Czas zdecydować.

Matka zerknęła na nas obu. Jedno z nas spało, a drugie uśmiechało. Głową wskazała na śpiące niemowlę.

- On. Ten młodszy.

Mężczyzna zabrał Nigreosa i bez słowa wyszedł.

- Idziemy - chłopiec złapał mnie za rękę.

Wszystko zawirowało i wylądowaliśmy w jakimś polu zboża. W pobliżu poczułem zapach dymu. Niedaleko nas stał statek i tamten mężczyzna próbował naprawić dymiący silnik. Ze środka dochodził płacz.

- Zamknij się!

Płacz nie ustawał. Mężczyzna cisnął klucz na ziemię i poszedł po dziecko.

- Więc na ten moment kończymy współpracę.

Rozejrzał się i zaczął iść w kierunku pobliskiego domu. Położył Nigreosa na progu, zapukał i szybko uciekł.

Znowu wszystko zawirowało i z powrotem byliśmy w mieszkaniu.

- Więc znasz początek brata.

- T-tak.

- Więc na tym moja rola się kończy - chłopiec zaczął znikać.

- Czekaj! Co było potem?

- To już nie moja działka.

- Okej, lubię młodego, ale czasem jest trochę za dziecinny - powiedział ktoś.

Drugi duch już na mnie czekał. Wyglądał jak ja przed wybuchem wojny, ale bez warkocza padawana i z trochę dłuższymi włosami. Miał już na sobie kombinezon Separatysty.

- Jak mam się do ciebie zwracać?

- Oficjalnie jestem Duchem Utraconej Nadziei, ale mów po prostu Nigreos.

- Łatwiej zapamiętać.

Nigreos złapał mnie za nadgarstek i zawirowaliśmy. Trafiliśmy do jakiejś bazy.

- Loty to przeżytek - duch czytał mi w myślach. - Później skarcę młodego. A teraz patrz.

Spojrzałem we wskazanym kierunku. Nigreos rozmawiał z jakąś dziewczyną i wyraźnie się o coś sprzeczali.

- Daj spokój Crisi! Obiecaliśmy sobie, że nie angażujemy się uczuciowo.

- Ale...

- Żadnego ,,ale". Jesteś dla mnie tylko przyjaciółką, nie kocham cię.

Dziewczyna milczała, po czym westchnęła.

- Rozumiem. Ale na pewno przyjaźń?

- Na pewno.

Scena się zmieniła. Teraz Nigreos rozmawiał o czymś z Dooku. Podszedłem bliżej.

- Z całym szacunkiem hrabio, ale uważam, że powinniśmy się pochylić nad regulaminem.

- Co masz na myśli Nigreos?

- Chodzi mi o pare zapisów. Jak dla mnie nie mają sensu. Na przykład uważam, że moglibyśmy zezwolić na dobrowolne odejście.

- Żeby zaraz zdradzili nas Republice? Nie wydaję mi się. Przypomnę ci, że wszyscy przyrzekaliście DOŻYWOTNIĄ wierność i oddanie Nowym Nadziejom oraz siłom Separatystów.

- Zapis zawsze można zmienić.

Nagle Dooku zapalił miecz i przyłożył niebezpiecznie blisko do jego twarzy. Nigreos stał w bez ruchu, a twarz pokrył mu pot.

- Masz coś do dodania?

- N-nie! To był głupi pomysł. Niech mi pan wybaczy.

Dooku zgasił miecz.

- Dobrze. Teraz idź na trening.

Nigreos założył hełm i szybkim krokiem przeszedł obok mnie. Wyraźnie usłyszałem szloch i odgłos pociągania nosem.

Duch podszedł do mnie bez słowa i położył dłoń na ramieniu. Z powrotem byliśmy w mieszkaniu.

- On się boi.

- Strach potrafi przejąć kontrolę nad życiem i je niszczyć. Trzeci duch ci to pokażę.

Drugi duch zniknął i nagle w pokoju zrobiło się lodowato. Mój oddech zamieniał się w parę. Wtedy pojawiła się postać w czarnym płaszczu.

Monster - Imagine Dragons

- Jesteś trzecim duchem?

Nie odpowiedział i tylko zsunął kaptur. Na twarzy nie wyglądał na starszego ode mnie, ale włosy miał już mocno posiwiałe, a w niektórych miejscach nawet białe. Ręką wskazał, żebym za nim poszedł.

Znowu byłem w bazie z poprzedniej wizji, ale... nic z niej nie zostało. Tylko palące się zgliszcza. Nagle coś drgnęło wśród gruzów i Nigreos z trudem się spod nich wygrzebał.

- Ał. Dio, nic ci nie jest?

Cisza.

- Dio?

Nigreos podniósł kilka śmieci i wygrzebał spod nich szczątki droida.

- Nie...

- Hrabia już nie stanowi zagrożenia - powiedział dziarski głos klona z oddali.

- No, Jedi nieźle się z nim rozprawili - odparł drugi.

Nigreos rozejrzał się przerażony i rzucił do ucieczki.

Wszystko zawirowało. Teraz byłem na Courscant w samym środku zimy. Padał gęsty śniegi i mocno wiało, a ja stałem przed wejściem do mojego domu.

- Co...

Trzeci duch wskazał coś za nami.

Z trudem powstrzymałem krzyk. Nigreos, wychudzony, w podartym kombinezonie, z trudem stawiał kroki.

- To t-t-tu-tut-tutaj - powiedział, szczękając zębami.

Odetchnąłem z ulgą i spojrzałem na ducha.

- To chciałeś mi pokazać. Gdy nie będzie Separatystów, mój brat będzie wolny, a ja mu wtedy pomogę.

Duch nie odpowiedział i nadal zachował śmiertelną powagę.

Poszedłem za bratem pełny pozytywnych uczuć. Zapukał, a ja z wizji mu otworzyłem. Ze środka dochodziły głośne śmiechy i rozmowy.

- To ty - powiedziałem ja z wizji.

- To ja.

- Czego chcesz?

- Separatystów nie ma. Dio został zniszczony. Poza tobą nie mam nikogo. Pozwolisz mi zostać na kilka dni? Nie potrzebuję wiele. Mały kąt na podłodze w zupełności mi wystarczy.

Wiedziałem, co będzie dalej. Ja się uśmiechnę, przytulę go i z chęcią zaproszę do środka.

Tak się jednak nie stało.

Ja z wizji zacząłem się śmiać.

- Ty tak serio? Myślisz, że ja, Mistrz Jedi, wezmę pod dach zdrajcę Republiki? Daruj sobie. Idź może pożebrać na ulicę lub znajdź jakąś pracę nierobie.

- Ale...

- Nie ma żadnego ,,ale". Chociaż nie... - ja z wizji na chwile zniknąłem i wróciłem z szalikiem - i tak miałem go zaraz wyrzucić.

- Dzięku... - drzwi zamknęły mu się przed nosem.

Nigreos założył szalik i potarł zmarznięte dłonie.

- Dokąd on idzie?

Duch nie odpowiedział.

***

Mój brat brnął przez zaspy śniegu z trudem stojąc na nogach. Mieszkańcy nawet nie niego nie patrzyli albo celowo popychali lub szturchali.

- Z drogi śmieciu! - krzyknął ktoś.

Nigreos został popchnięty i wylądował głową w zaspie. Z trudem się podniósł. Jakieś nastolatki patrzyły się na niego z boku i śmiały.

- Biedak! Cienias! Beksa!

Nigreos tylko pochylił głowę i skręcił w ślepą uliczkę. Schował się między pustymi skrzyniami i zaczął płakać. Podszedłem do niego i chciałem pogłaskać po głowie, ale moja dłoń przeszła przez niego. Nic nie mogłem zrobić. Nienawidzę tej bezradności.

Duch położył dłoń na ramieniu.

- Przyszłość to wielka niewiadoma - powiedział ochrypłym głosem. - Skąd wiesz, że się od niego nie odwrócisz?

- To mój brat! Nie zrobię mu tego!

- Na pewno? Może zrobi coś, czego nie będziesz mu w stanie wybaczyć?

- Nie ma takiej rzeczy!

- Jesteś pewny? Granice wybaczenia to bardzo umowna rzecz, mój przyjacielu.

- Ale...

Wyczułem coś i spojrzałem na brata. W dłoni obracał blaster.

- Mam coś do stracenia?

Przyłożył broń do podbródka i strzelił. Nawet nie zdążyłem drgnąć. Siła pocisku rozwaliła mu całą brodę i część gardła, a na ścianie za nim rozmazały się części jego mózgu.

Wtedy wszystko się rozmazywało.

- Nie! To nie może się tak skończyć! On nie może umrzeć. Kocham go! Proszę duchu, powiedz mi, co mam zrobić! Nie odwróciłem się od niego. Jest jeszcze nadzieja, musi być. Proszę!

Oślepił mnie blask białego światła.

***

Ktoś szarpnął mnie za ramię i wylądowałem na podłodze. Otworzyłem oczy i zobaczyłem nad sobą Obi Wana i Padme. To był tylko sen? Wszystko wydawało się takie prawdziwe.

- Anakin, słyszysz mnie? Padme się ze mną skontaktowała i...

Z całej siły złapałem rękaw jego szaty.

- Nigreos... On mnie potrzebuje, zostaliśmy rozdzieleni po narodzinach, boi się Dooku, on się zabiję, nie mogę się od niego odwrócić.

- Spokojnie Anakinie.

- Spokojnie? Spokojnie! Ja widziałem go mistrzu, cierpiał.

- Anakinie, nie da się pomóc każdemu. Zresztą jak to sobie wyobrażasz? Nigreos jest pewnie w Nowych Nadziejach całe swoje życie. Pomyślałeś, co on poczuje, gdybyś go ot tak zabrał?

- Nie...

- Właśnie. I wiem jak to dziwnie zabrzmi, ale musisz go podejść. Albo po prostu dać mu czas. Nie rób głupstw.

***

(Perspektywa Obi Wana)

Przyznaję, że sprawa Nigreosa też nie intryguje, ale chyba w innym stopniu niż w przypadku Anakina. On chyba nie pomyślał o jednym istotnym szczególe.

Są bliźniakami, to wiemy, ale przez to mają praktycznie te same geny. Ktoś chociaż przez chwilę pomyślał, że Nigreos może być wrażliwy na Moc? Jestem prawie pewny, że musi być w niej silny, a jego współpraca z Dooku raczej nie wyjdzie mu na dobre. Tylko czy on już nie będzie za stary na szkolenie? Dla Anakina zrobili wyjątek, ale miał wtedy tylko dziewięć lat, a teraz oboje mają po dwadzieścia cztery.

Muszę to przedyskutować z Radą.

***

I to się dzieje, gdy ,,Opowieść wigilijna" wchodzi autorce ciupkę za mocno. A rozdział ten wskoczył z lekkim poślizgiem, bo tak jakby skończyło mi się Wi-fi.

Niech Moc będzie z wami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro