Rozdział 27 || Cyborgi w operze
Stronger – The Score
(Perspektywa Sika)
Wyszedłem z pokoju Rady, z trudem zachowując powagę. Gdy tylko drzwi się za mną zamknęły, przejechałem dłonią po pasie, taki był przyjemny w dotyku. Anakin już był tylko przeszłością, a teraz jest Zakon: moja teraźniejszość i przyszłość. Może już być tylko lepiej.
Zbiegłem po schodach na dziedziniec i w wejściu wpadłem na Crisi i Telna.
- Czyli dobrze obstawialiśmy, co się stało – Teln spojrzał na mój płaszcz.
- Chyba tak. Rety! Chyba jeszcze do mnie nie dociera, że jestem już członkiem Zakonu.
- Ale od teraz pobudki cię nie ominą.
- Heh, dobra, to jest chyba jedyny minus.
- Sik! – krzyknął ktoś za mną.
Podeszła do nas Nara z jakimś kluczem w dłoni.
- Tutaj jesteś. Wyszedłeś tak szybko, a ja zapomniałam ci dać klucz do pokoju – włożyła mi przedmiot do ręki.
- Och, dziękuję. Całkiem zapomniałem. A, co z tą dwójką pozostałych? Wrócili już ze swoich misji?
Nara pokręciła przecząco głową.
- Zawiedli. Tylko ty przeszedłeś obie próby.
Opuściłem wzrok na ziemię.
- Och. Przykro mi.
Nara się jednak do mnie uśmiechnęła.
- Nie obwiniaj się. Może to po prostu znak, że jesteś wyjątkową osobą z wielkim talentem? A w razie pytań lub wątpliwości nie wahaj się i wal do mnie – powiedziała ciepło, po czym wróciła do środka.
Obróciłem klucz w dłoni i spojrzałem na Crisi i Telna. Oboje byli zaskoczeni, a zwłaszcza on.
- No, co?
- Łał, a już myślałem, że tylko miałem przywidzenia – Teln skrzyżował ramiona na piersi.
- O, co ci chodzi?
- Słuchaj stary i niech to pozostanie między nami. Mam wrażenie, że Nara cię podrywa.
- Co?! – krzyknąłem, ale Crisi przytkała mi usta ręką.
- Słuchaj, Nara jest bardzo oddana Zakonowi i tak dalej, ale sama jest dosyć chłodna w kontaktach międzyludzkich i trzeba się nieźle natrudzić, żeby zyskać jej zaufanie.
- I?
- A ty tylko się pojawiłeś i już, a to ci doradza, a to daje misję na drugą próbę, gdzie wcześniej tego nie robiła, a teraz milutko daje klucz do pokoju. Mi to pachnie podrywem na kilkanaście klików.
- Przesadzasz.
- Daj spokój – odparła Crisi. – Nie wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?
- Trochę wierzę, ale wątpię, żeby była szczęśliwa. Zresztą, ja i Nara tylko się przyjaźnimy, to wszystko.
Usta Telna wyszczerzyły się w uśmieszek.
- Aha, czyli jak znajdziemy was w łóżku, to nie będziecie wy, co?
Szybko zarobił łokciem w żebra.
- Wal się.
***
Jak się domyśliłem, pokój jest prawie taki sami jak Nary, z tą różnicą, że mój jest nieco jaśniejszy. Położyłem się na łóżku i myślałem o słowach Telna. Obiło mi się o uszy, że Nara ma raczej chłodne podejście do większości spraw, więc czemu dla mnie jest taka miła? Okej, dalej jestem znany jako bohater i tak dalej i może dalej budzę szacunek, ale ona też ma sporo w życiorysie. A nawet, gdyby to jak wyglądałby nasz ,,romans"? Z Crisi byłem tylko dla zabawy i nawet nie wiem, co to znaczy być w romantycznym związku. Co miałbym wtedy robić? Co mówić? W Nowych Nadziejach nie było czasu na rozkminę na takie tematy, a na Courscant byłem raczej skupiony, żeby ukrywać swoją stronę cyborga. Heh, trochę wstyd o tym mówić, ale dalej jestem prawiczkiem (i to jest jeszcze gorsze, gdy ma się żonatego brata bliźniaka z dwójką dzieci).
Szlag, znowu wspominam o Anakinie. Powinienem o nim zapomnieć, gdy tylko wróciłem z Courscant i zostałem Nowicjuszem. Ale też, co ja poradzę, że nie mogę wyrzucić go z głowy, bo kasowanie pamięci mi się nie uśmiecha? Po coś z nim przecież dzieliłem miejsce w brzuchu matki przez te walnięte dziewięć miesięcy. To samo, co Luke i Leia, odkąd pamiętam, zawsze trzymali się razem. Tak, wiem, są jeszcze mali, a my dorośli, ale gdyby ktoś mnie zapytał o zdanie to uważam, że rodzeństwo powinno trzymać się razem, niezależnie od wieku, płci czy poglądów. Ja i Anakin rzadko się w czymś zgadzaliśmy i to jeszcze na długo przed Zakonem. Potem potrafiliśmy nie odzywać się do siebie przez wiele godzin, a nawet dni, ale jakoś potem wyciągaliśmy ręce na zgodę. I może ta sytuacja jest gorsza od kłótni, kto wynosi śmieci, to będę to powtarzał cały czas: chcę się pogodzić z Anakinem, a nie z nim szarpać.
***
Zacząłem chodzić po siedzibie i nawet mimo późnej pory i siąpiącego deszczu jakoś nie chciało mi się wracać do pokoju. Po prostu potrzebowałem kilku dłuższych chwil na świeżym powietrzu. Poszedłem, więc pod altanę i usiadłem na podłodze wyłożonej panelami. Na Courscant rzadko medytowałem, bo Anakin twierdził, że wpadałem w jakiś letarg, z którego siłą trzeba było mnie wyciągać. Podobno to przez moją burzliwą przeszłość.
Krople deszczu stały się cięższe i słyszałem ich rytmiczne uderzenia o dach. Skrzyżowałem nogi i zamknąłem oczy.
Z początku było ciężko. Po tym wszystkim nie znosiłem braku ruchu. Chciało mi się pić i myślałem jedynie o swoim suchym przełyku. Po jakiejś godzinie, miałem zawroty i nie pamiętałem momentu bez uczucia pragnienia.
W drugiej godzinie nasiliły się zawroty. Przestałem już czuć nie tylko przełyku, ale też i żołądka. Czy ja je w ogóle jeszcze miałem? Czym w ogóle one są?
Trzecia godzina – moje ciało stało się cudownie lekkie i zmysły mi się wyostrzyły. Słyszałem każdy podmuch wiatru i kapiące krople, a nozdrza wypełniała mi woń mokrej ziemi.
Czwarta godzina – wszystko nagle przyspieszyło, że nie mogłem za tym nadążyć. Nadmiar wszystkich uczuć przyprawiał mnie o ból w całym ciele. Jakim cudem jeszcze żyję?
Piąta godzina – ciemność stała się jeszcze głębsza. Całkowicie zastygłem. Nawet pozorne uczucie swędzenia już mnie zaskakiwało. Ale dalej byłem nieruchomy.
Szósta godzina – moje ciało stawało się ciężkie, a umysł lekki. Myśli wzbijały się w górę, w wizję kolorów, linii i kształtów bez ładu i składu. Wszystko zdawało się być całkowitym przypadkiem.
Siódma godzina – najwyraźniejsza, w końcu kurwa, koniec dziwnych symboli. Szedłem po Ogrodzie Mocy bez celu, przeglądając każdy zakamarek. Widziałem każdy detal, na który wcześniej nawet nie zwracałem uwagi, na przykład te żółte kwiatki, które zawsze rosły z boku, dopiero teraz dostrzegłem na ich płatkach ciemniejsze paski. No to mam już niezłe odpały. Tymczasem kątem oka dostrzegłem, że konstrukcja migała wszystkimi kolorami, z wyjątkiem granatu. Heh, idealnie to odzwierciedla sprzeczne myśli hulające w mojej głowie.
Potem przestałem liczyć czas, nie widziałem nic i po prostu zawisłem w pustce. Po prostu świetnie.
***
Partial – Ólafur Arnalds
Obudziłem się w swoim pokoju i... chwila, co?! Przecież odpłynąłem w tej altanie! Niby jak tu trafiłem? O Mocy... głowa mnie rozbolała.
Tymczasem za oknem mocno już świeciło słońce. Która jest godzina? Nie powinien się już zbierać?
Drzwi się otworzyły i do pokoju weszła Nara z papierową torebką i termosem.
- Obudziłeś się.
Usiadłem i wtedy się zorientowałem, że byłem całkiem nagi. Po prostu nic na sobie nie miałem. Kołdra zakrywała jedynie moje krocze. Szybko nakryłem się po szyję, rumieniąc ze wstydu.
- Hej, spokojnie.
- Nara... ja...
- Sik, spokojnie, wszystko jest dobrze. Jak się czujesz?
Rozmasowałem czoło.
- C-co się stało? Pamiętam, że poszedłem do altany i...
- To wiem, kilka osób znalazło cię tam wcześnie rano. Na nic nie reagowałeś, chociaż twoje skany nie pokazywały niczego niepokojącego. Dlatego zabraliśmy cię tutaj, a nie do skrzydła szpitalnego.
Serce waliło mi jak szalone, więc próbowałem powoli oddychać. Pomogło, ale tylko trochę.
- Sik, powiedz, co się stało.
- Eee... ja... - nie umiem zebrać myśli.
Nara usiadła przede mną i jedną dłonią złapała moją, a drugą chwyciła mój podbródek.
- Hej, mów do mnie.
- Ja... chciałem się przejść, tak po prostu i pomyślałem, że sobie pomedytuję. Jednak wpadłem w jakiś letarg czy coś i odpłynąłem. Miałem jakieś wizję szlaczków i w pewnym momencie całkiem mnie ścięło.
- Na pewno tylko szlaczki?
Jej wyraz twarzy lekko mnie zaskoczył. Jakby wiedziała, że byłem w Ogrodzie, ale jak? Skąd miała o nim wiedzieć? Przecież nawet Crisi i Telnowi nic o nim nie mówiłem. Ale czuję, że nie ma sensu kłamać.
- Nie tylko. Bo mój model... znaczy w głowie mam obraz bądź projekcję pewnego miejsca, które nazywa się Ogród Mocy. Czasem się do niego przenoszę myślami, żeby się uspokoić. Poza tobą, nikt o nim nie wie.
- Intrygujące...
- Może, początkowo jednak go nie cierpiałem, bo w pewnym sensie dostałem go od Dooku, ale teraz... to jedyne miejsce, gdzie naprawdę mogę się uspokoić.
- Pokaż mi go.
- Ale ja nie umiem...
Nara mocniej złapała moją prawą rękę, która znowu stała się biała. Po chwili poczułem ładunek elektryczny przebiegający po moim ciele i... dziwne, nie umiem tego opisać. To coś jakbym czuł teraz wszystko...
- Podwójnie? – Nara czytała mi w myślach? Ale jak? – Zastosowałam sprzężenie zwrotne, takie wejście będzie potrzebowało pełnej harmonii obydwu cyborgów. Spróbuj.
Odruchowo zacisnąłem palce prawej dłoni i pomyślałem o Ogrodzie. Byłem w nim sekundę później, a Nara stała obok mnie, całkowicie realna. Przyglądał mu się przez chwilę, po czym spojrzała na mnie.
- Jest piękny.
- Dziękuję. Starałem się, żeby jak najmniej przypominał mi o Dooku, a stał się bardziej ,,mój".
- Heh, to chyba ci się udało. Możemy gdzieś przysiąść?
- Pod tamtym drzewem trawa jest bardzo miękka – wskazałem na drzewo za nami.
Usiedliśmy na ziemi i wtedy Nara nieco spoważniała.
- Sik, na pewno wiesz, jakie są cele Zakonu, tak?
- Oczywiście, dążenie, żeby galaktyka uznała nas za równych sobie.
- Między innymi, ale siedzeniem na tyłku nic nie zdziałamy. Coś ci mówi Anthon Heraxy?
- Chyba moja szwagierka coś kiedyś o nim wspomniała, ale samego gościa niezbyt kojarzę.
- Rozumiem, ale musisz wiedzieć jedno: to on założył Brygadę Antycyborgową.
Na dźwięk tej nazwy aż we mnie zawrzało, a konstrukcja stała się czerwona.
- I?
- Zadanie jest proste. Dziś wieczorem na Courscant odbędzie się przedstawienia, opera dla ścisłości. Pójdziemy tam i przekonamy tego gościa do naszych racji.
- Zaraz, poczekaj. A niby, co ta cała opera ma z nim wspólnego?
- To ma być jakieś przedstawienie dla senatorów z Senatu, ich rodzin oraz ważniejszych członków Brygady. Nie wgłębiałam się w te występy, ale szanowny pan Heraxy pod koniec ma wygłosić jakieś nudne przemówienie, w którym niby ma dowieść ,,zwycięstwa nad cyborgami".
- Huh, na Acearth mieliśmy takie powiedzenie: ,,Nie licz zysków ze zbiorów, gdy te jeszcze nie urosły". Coś w tym stylu?
- Tak... Nieważne. Ja mam umiejętności w takich sprawach, a ty znasz miasto, a sądząc po twoim dawnym życiu, chyba będziesz wiedział o takich uroczystościach.
- Nie bardzo. Owszem, Padme raz mnie kiedyś chciała zabrać, ale ja tak nie cierpię oper, że po prostu zacząłem symulować zaraźliwy przypadek grypy.
Nara zrobiła zaskoczoną minę, ale poważny wyraz szybko wrócił na właściwe miejsce.
- Więc plan jest taki. Włamujemy się tylnymi drzwiami, przechodzimy na kulisy, używamy silnych argumentów, dajemy znak pozostałym widzom i zwiewamy.
Słuchałem jej planu, gdy nagle coś do mnie dotarło.
- Zaraz! Powiedziałaś senatorom i ich rodzinom. Mam szwagierkę senatorkę i chyba wiesz, jakie mam relacje z bratem.
- To go ominiemy. Spokojnie. Wchodzisz? – wyciągnęła do mnie rękę.
Chyba nie mam wyboru. Zresztą również chętnie powiem to i owo temu szefunciowi Brygady.
- Dobra, wchodzę.
***
The Phantom Of The Opera – Andrew Lloyd Webber
- Miałem nadzieję, że już tutaj nie wrócę – westchnąłem, gdy nasz transportowiec leciał nad budynkami Courscant. – Mdli mnie na ten widok.
- Spokojnie, załatwimy sprawę i od razu wracamy. Obiecuję.
- Trzymam za słowo.
Lecieliśmy na tyły opery, podając się za zaopatrzenie techniczne, a tak przynajmniej mówiła mi Nara. Według niej, powinniśmy mieć miejsce na lądowisku z tyły budynku, a z stamtąd prosta droga do wejścia. Potem korytarzami technicznymi idziemy za kulisy, wchodzimy do garderoby Heraxy'ego, przekonujemy do naszych racji i uciekamy tą samą drogą. Z pozoru proste, ale i tak mam jakieś złe przeczucia, jak zwykle.
- Zaopatrzenie? – powiedział głos w komunikatorze. – Lądowisko 014.
- Dziękujemy – odparła Nara i lekko skręciła sterami.
Wylądowaliśmy i Nara otworzyła trap, a pracownikom na platformie przez komunikator powiedziała, że przesyłki są w skrzyniach na brzegu.
- Pamiętaj, musimy to zrobić po cichu – powiedziała do mnie, wstając z fotela.
- Tak, tak – obróciłem w dłoni prosty sztylet, który mi dała tuż przed odlotem.
Schowaliśmy się za pozostałymi skrzyniami na statku i poczekaliśmy aż pracownicy zabiorą towar. Wyszliśmy dopiero, gdy ich kroki całkiem ucichły.
- Tak właściwie, co było w tych skrzyniach? – spytałem z ciekawości.
- Trochę śmieci i ciche bomby z gazem usypiającym. Mają je przenieść do jednego z pokojów, gdzie siedzi większość ochrony, więc chyba domyślasz się ciąg dalszego.
- Heh, sprytnie.
Wyszliśmy ze statku i Nara spojrzała na dwie kamery nad wejściem. Mrugnęła parę razy i te się schowały, a lampki oznaczające nagrywanie się wyłączyły. Dwie kamery naraz? Ona mnie coraz bardziej zaskakuje.
- Chodź – szepnęła mi do ucha.
Bez problemu otworzyła drzwi i weszliśmy do środka. Coraz mocniej wyczuwam Anakina, niedobrze...
- Hej, wszystko w porządku? – Nara położyła mi dłoń na ramieniu, co mnie obudziło z jakiegoś zawieszenia.
- T-tak... Po prostu to załatwmy, dobrze?
- Spokojnie.
Nie wiem, czemu, ale jej głos działa na mnie uspokajająco. Ech, skup się!
Korytarz był cały szary, a pod ścianami rozciągały się kable, pewnie od nagłośnienia i innych systemów. Nasze kroki odbijały się echem od surowych ścian. W pewnym momencie zauważyłem okno z widokiem na publikę. Wyjrzałem i zacząłem szukać ciemno blond włosów i buzi z charakterystyczną blizną. Jest. W garniturze siedział obok Padme i jeszcze Obi Wana i Ahsoki, wszyscy tak się uśmiechali, że aż mnie skręciło w środku. Nie mogę patrzeć i usiadłem na zimnej podłodze. Nara kucnęła obok mnie.
- To on – bardziej stwierdziła niż spytała.
Pokiwałem twierdząco głową, z trudem powstrzymując łzy. Co się ze mną dzieje? Powinienem już dawno o tym zapomnieć, nie jestem już Skywalkerem, a zwykłym Sikiem. Ci ludzie są już dla mnie obcy, a mimo to siedzą mi w głowie.
- Dasz radę? – Nara odezwała się po dłuższej chwili.
- T-tak, nie martw się o mnie. Załatwmy tego typa.
***
Czułem się winny. Nie powinniśmy tracić czasu na moje rozczulania. Muszę wziąć się w garść. Nie wystawię na szwank całej misji, przez to, że nie mogę się ogarnąć z moją psychiką.
Nareszcie. Dotarliśmy, tylko... garderoba była pusta. Heraxy zniknął.
- Za późno – szepnęła Nara, waląc pięścią w ścianę.
- To moja wina, wybacz. Gdybym nie spojrzał przez to kretyńskie okno, to jeszcze byśmy go złapali.
- To nie twoja wina. Jeszcze mamy szansę, wejdziemy na scenę i tam się z nim rozmówimy – skierowała się w stronę pobliskich schodków na scenę, ale ją zatrzymałem.
- Chwila! Życie ci nie miłe? T-to najgłupszy pomysł, jaki w życiu słyszałem.
- Ach tak? To zapamiętaj pewną zasadę: Nowicjusz musi słuchać Mistrza i wykonywać jego polecenia.
- Och przepraszam. Ale czy to nie ty mi powiedziałaś, że Zakon preferuje działania po cichu?
- Preferuje, nie nakazuje. To różnica.
- Nie łap mnie za słówka! I nie będę robił jakiegoś przedstawienia.
- To czekaj tu i mnie ubezpieczaj. Idę! – poszła w kierunku sceny.
Zatłukę ją któregoś dnia!
***
Przekradliśmy się na schody, a Heraxy był w połowie swojej ,,wielkiej przemowy". Zwróciłem uwagę na jego śnieżnobiałe włosy i beżowy garniturek obłożony odznaczeniami. Przypomniało mi to choinkę na święta i zebrało mi się na wymioty. I widać, że sportu to on nie lubi.
- ...i dzisiaj mogę ogłosić pierwszy tydzień bez żadnego zgłoszenia! Cyborgi się wycofują i jestem wręcz przekonany, że to tylko kwestia tygodni aż pozbędziemy się tej ,,zarazy"!
Większość sali odpowiedziała mu brawami, w tym mój brat, tfu, Skywalker.
- Nie wydaję mi się – dobiegł do mnie szept Nary i zobaczyłem sztylet w jej dłoni. Domyśliłem się, co chciała zrobić, ale tego nie było w planie.
- Zaraz, czekaj! – próbowałem ją złapać, ale za późno i wylądowałem na drewnianej podłodze.
Nara wręcz skoczyła na Heraxy'ego i jednym ruchem poderżnęła u gardło i kilka razy dźgnęła w pierś. Krew tryskała na wszystkie strony, a ja mogłem tylko leżeć na deskach, patrząc na rzeź. Cholera!
Ktoś w publiki wrzasnął, ale Nara dźgała dalej. Podszedłem do niej i jakoś odciągnąłem do tyłu, wytrącając sztylet z ręki. Całe szczęście, że cały czas miałem na sobie kaptur, może nikt mnie nie rozpoznał?
- Spokojnie! – krzyknąłem do niej, ściskając z całej siły. – On nie żyję! Odpuść!
Nara po chwili przestała się szarpać, po czym wyśliznęła mi się, zaszła od tyłu i... ściągnęła kaptur!
- Co ty...
- Cicho! – syknęła mi do ucha, po czym zwróciła się do publiczności. – Widzicie tego cyborga? – krzyknęła do publiczności. – Czy kogoś wam przypomina? Nie? A, więc mają państwo przed sobą rzekomo zmarłego Sika Sorentiego-Skywalkera, kiedyś Nigreosa i Nową Nadzieję Separatystów. To właśnie on! Gdyby nie on, większość Zakonu dalej byłaby pod władzą Hrabiego Dooku, a wasze siły zniszczone przez latającą fabrykę. To on zapoczątkował rewoltę i dał nadzieję. I prawie jak skończył? Wyrzucony na śmietnik i przez własnego brata wydany na śmierć, przez szanowanego generała Anakina Skywalkera.
Kilka osób spojrzało w stronę brata (przestań tak o nim mówić!). Użyłem przybliżenia, był jednocześnie zawstydzony, jak i wściekły. On to dopiero jest zmienny.
- To cud, że Sik jest tu z nami. Ten mężczyzna, Heraxy, przyczynił się do śmierci wielu naszych braci i sióstr. Zrozumcie nas, jesteśmy rodziną i równie żywymi istotami, jak wy. Po prostu pozwólcie nam żyć wśród was bez strachu.
Nikt nie odpowiedział, gdy na scenę zaczęli wbiegać ochroniarze.
- Świetny plan – parsknąłem i odruchowo złapałem rękę Nary, biegnąc w stronę drugiego wyjścia.
Wparowaliśmy do korytarza technicznego i zabarykadowałem drzwi, ale wątpię, żeby długo wytrzymały napór.
- Kurwa, co cię napadło? Mieliśmy go nastraszyć, a nie wydobywać jego wnętrzności!
- Cel uświęca środki.
- Krwią?! Czyś ty na głowę upadła? I jeszcze mnie pokazywać na forum wszystkich ważnych osobistości. Nie wiem, czy to do ciebie dotarło, ale naprawdę mi zależało na dyskrecji.
- Ktoś musiał powiedzieć, co Skywalker ci zrobił, rodzonemu bratu.
- To już nie jest mój brat kobieto! Przestał nim być, gdy tylko cisnął mną na durny filar!
Podszedłem do jednej z odkrytych konsol w korytarzu.
- Co ty robisz?
- W przeciwieństwie do ciebie, ja jeszcze chcę się stąd wymknąć. Wyłączę światło i może uda nam się jakoś wymknąć bez siekania innych na kawałki.
- No to dawaj.
Wyjąłem kilka kabli i wcisnąłem kilka przycisków i zrobiło się zupełnie ciemno. Włączyłem noktowizor w oczach.
- Trzymaj się mnie – rzuciłem do Nary, łapiąc jej ramię.
- Też mam noktowizor idioto.
- Może, ale po twojej akcji wolę cię mieć na oku.
***
Ciemność była naszą zaletą i przebijaliśmy się przez ochroniarzy i spanikowanych widzów bez problemu. Do wyjścia dzieliło nas już tak niewiele.
Wtedy lampy znowu rozbłysły i wzrok wszystkich spoczął na nas. Złapałem miecze i je włączyłem.
- Nara! Za mnie!
- Ej! To ja tu dowodzę!
- Nie dyskutuj!
Stanąłem przed nią i przyjąłem obronną pozycję. Ochroniarze rozpoczęli ostrzał, ale bez problemu odbijałem ich strzały. Nawet nie przestawili broni na ogłuszanie, a na zabijanie. I weź tu się człowieku nie zdenerwuj.
- Wystarczy! – krzyknąłem po chwili, czując zbliżającego się Anakina. I nie był zbyt szczęśliwy.
Uniosłem ręce do góry i tłum ochroniarzy padł, popchnięty Mocą. To nasza okazja.
- Biegnij! – krzyknąłem do Nary i rzuciłem się do wyjścia.
Ledwo jednak dobiegłem do drzwi, gdy usłyszałem huk strzału i krzyk Nary. Odwróciłem się na pięcie i zobaczyłem, że leżała na ziemi z rozwalonym bokiem. Jeden ze strażników się ocknął i do niej wcześniej wycelował. Podbiegłem, więc do niego i ponownie powaliłem celnym ciosem w szczękę.
- Możesz iść? – spytałem, wracając do Nary. Rana wyglądała paskudnie, ale głośno tego nie mówiłem.
- N-nie...
- Szlag!
Zgasiłem miecze i wziąłem ją na ręce. Nie mam innego wyboru, a przecież jej tu nie zostawię. Może i dalej jestem na nią wściekły, ale dalej mam do niej trochę szacunku oraz to, że razem tu weszliśmy, więc razem też wyjdziemy. Dla mnie to oczywiste.
- Nawet nie waż mi się odpływać! – krzyknąłem, czując, jakby jej ciało wiotczało.
Naprawdę paskudnie oberwała i musi jak najszybciej trafić do skrzydła szpitalnego.
- Zostaw mnie – powiedziała, zamroczona bólem.
- Nie ma mowy.
- To rozkaz!
- Nie!
Wybiegłem z nią na lądowisko i prosto do statku. Ostrożnie posadziłem Nare na miejsce pasażera, a sam złapałem za stery.
- No to hop – włączyłem silnik.
Odlecieliśmy i po chwili wyszliśmy z atmosfery planety. Nara tymczasem straciła przytomność i robiła się coraz bledsza. Przyłożyłem jej dłoń do czoła.
- Hej, nie umieraj mi tu teraz. Potrzebuję cię.
Nie odpowiedziała. Przygryzłem wargę, ustawiłem komputer i po chwili wskoczyliśmy w nadświetlną.
***
Bad Liar – Imagine Dragons
(Perspektywa Anakina)
Gdy dotarłem na lądowisko było już po wszystkim. Statek Zakonu zdążył odlecieć, wraz z Sikiem. Nie wiem za wiele, ale chyba jeden z ochroniarzy zdołał trafić tą dziewczynę, co mnie ośmieszyła na tle wszystkich senatorów. Chętnie bym sobie z nią pogadał, ale Sik podobno wyniósł ją na rękach.
Będę miał przechlapane, gdy wszystko się wydało. Mogę mieć tylko nadzieję, że nikt jej nie uwierzył.
Wtedy podszedł do mnie Obi Wan, który skończył rozmawiać z ochroniarzem, który trafił tą dziewczynę.
- Coś wiadomo? – spytałem.
- Niewiele, Sik ogłuszył go chwile potem po trafieniu. Twierdzi jednak, że Sik wyglądał, jakby bardzo się o nią martwił i zasugerował, że mogą mieć romans.
Zachłysnąłem się śliną. Sik i romans? No wiem, że był z Crisi, ale do złudzenia mi to powtarzał, że to było tylko dla zabawy. Nie będę też ukrywał, że uważam, że jakaś dziewczyna-cyborg nie jest dla niego dobrą partią.
- Ale to nic pewnego – wtrącił szybko Obi Wan. – A jak się czujesz?
- Na razie dobrze, ale czuję, że jutro w HoloNecie rozpęta się niezła burza.
***
(Perspektywa Sika)
Prawie się roztrzaskałem na naszym lądowisku, ale mało mnie to obchodziło. Rana Nary wciąż krwawiła, a ona robiła się coraz bledsza. Wziąłem ją na ręce i wybiegłem, krzycząc:
- Hej! Pomóżcie! Nara jest ranna!
Przybiegło kilku techników, którzy wzięli ją na nosze, a ja mogłem tylko patrzeć, jak zabierają ją do skrzydła szpitalnego. Uch, nie cierpię tej bezczynności.
***
Trzy dni później
Przeglądałem HoloNet, żeby w końcu przestać myśleć o Narze: technicy nawet na chwilę nie pozwolili mi do niej zajrzeć, chociaż sami powiedzieli, że ją uratowałem. Było mnóstwo o naszej akcji w operze, ale równie dużo, a może nawet więcej artykułów o tym, co Anakin mi zrobił. I tu się ludzie podzielili na grupy tych, co uwierzyli i tych, co biorą to za stek kłamstw i ja zostałem podstawiony (eh, trzymajcie mnie).
***
Wyszedłem ze stołówki i wpadłem na Telna. Gadaliśmy o wszystkim i niczym, gdy ktoś zasłonił mi oczy dłońmi.
- Zgadnij, kto to?
Odwróciłem się i zobaczyłem uradowaną Narę.
- Nara? Ty... już wyszłaś? Przecież ta rana wyglądał okropnie. Myślałem, że będą cię trzymać, co najmniej tydzień.
Nie odpowiedziała i... wymierzyła mi siarczysty policzek.
- To za to, że mnie zignorowałeś mój rozkaz.
- Ale ja... - urwałem, gdy... Nara pocałowała mnie w policzek.
- A to za to, że mnie uratowałeś – powiedziała i po prostu poszła.
Zamrugałem kilka razy oczami i poczułem, jak policzki mnie piekły. Spojrzałem na Telna, który był równie zdezorientowany, co ja. Na koniec tylko wzruszył ramionami i powiedział:
- Kobieta zmienną jest.
***
No to chyba to jest na razie najdłuższy rozdział. Bayo!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro