Rozdział 10 || Próba generalna
End Of The World - Arcando, ThatBehavior, Neoni
(Perspektywa Nigreosa)
A ja głupi liczyłem na dłuższą chwilę spokoju. Zaledwie kilka dni po zabawie na Kashyyyku z samego rana zostałem brutalnie wyciągnięty z łóżka i kazano mi się stawić na głównym lądowisku. I nie byłem sam. Wszystkie Nowe Nadzieje zostały wezwane. Stanąłem obok Telna i Crisi, którzy podekscytowani szeptali coś między sobą.
- O, co chodzi?
- Nie słyszałeś? - szepnął podekscytowany Teln. - Gwiazda Śmierci została ukończona.
- Już? Myślałem, że ma być gotowa dopiero za kilka miesięcy.
- Bo miała - odparła Crisi. - Droidy jednak się ostatnio sprężyły z robotą i stacja już jest sprawna.
- Nieźle. A wiadomo coś więcej?
- Niestety niewiele. Ale z tego, co wiadomo na pewno to ma być niewykrywalna stacja bojowa. Z niej mają też wypływać wszystkie najważniejsze decyzje. Będzie jednak stale w ruchu, więc szanse, że Republika ją znajdzie są niskie.
- A, czemu nas wezwali?
- Nie rozumiesz? Nowe Nadzieje będą jedną z pierwszych jednostek, które będą na niej stacjonowały.
- Wszyscy?
- Tak.
Rety, no ja nie wierzę. Słyszałem wiele opowieści i teorii o Gwieździe Śmierci. Nie raz próbowałem też ją sobie wyobrazić, ale nawet mój system tego nie ogarniał. A pomyśleć, że jeszcze kilka tygodni temu ot tak trzymałem całe plany w dłoni. Dooku kategorycznie zabronił mi wtedy do nich zaglądać. Aż żałuję, że go wtedy posłuchałem.
O wilku mowa. Dooku właśnie zaczął mówić:
- Jak już pewnie wiecie, Gwiazda Śmierci została ukończona. Nowe Nadziej dostąpiły w niej tego zaszczytu stacjonowania na jej pokładzie. Zatem wszyscy wsiadajcie do transportowców i ruszamy od razu. Na miejscu otrzymacie dalsze instrukcje.
Idę na statek, ale mam jedno pytanko? Skąd w sumie się wzięła nazwa bazy?
***
Podróż minęła szybko i bez problemu. Nasz statek wylądował w jednym z olbrzymich hangarów. Zadarłem głowę do góry i nie mogłem odmówić podziwu. Blaszaki odwaliły kawał dobrej roboty. Kątem oka zauważyłem Dooku i zaciekawiony, podszedłem do niego.
- Hrabio! Mogę zadać jedno pytanie?
Dooku spojrzał na mnie i odesłał droida.
- Tak?
- Skąd pomysł na taką nazwę bazy? Gwiazda Śmierci musi chyba coś znaczyć.
- Po, co ci takie informacje?
- Czysta ciekawość, nic poza tym.
- Wszystko się okaże w swoim czasie. Za chwilę odbędzie się próba generalna i liczę, że zjawisz się w centrum dowodzenia... NS-127.
Dooku szybko gdzieś zniknął, gdy do mnie dotarło, co on powiedział. Nigdy nie zwracano się do nas naszymi numerami cyborga. O, co chodzi?
***
Dzięki nowo wgranym planom, pewnie szedłem korytarzami bez obaw, że się zgubię. Równy rytm kroków Nowych Nadziei i droidów jednak lekko mnie drażnił, a ostre światła lamp przyprawiały o lekki ból głowy.
Gdy doszedłem do metalowych drzwi, Dio przysiadł na moim ramieniu. Wtedy wejście rozsunęło się z sykiem i wszedłem do pomieszczenia. Dziesiątki droidów siedziało wzdłuż rzędów paneli sterowania. W komputerach natomiast migały liczne światełka i przyciski i nawet mój system nie potrafił ich wszystkich zliczyć.
Dooku, Tel i Crisi stali przed wielkim ekranem, który wypełniała prosta brązowo-szara planeta. Byłem zaskoczony. To była Erabana - planeta, na której mieściła się nasza baza. Myślałem, że odlecieliśmy dalej.
To w pewnym sensie mój dom. To tam spędziłem większość swojego życia, odkryłem swój potencjał wojownika Separatystów, poznałem Crisi i Telna... Co to miało znaczyć?
- Zaprosiłem waszą trójkę, żeby mi towarzyszyli na ceremonii uruchomienia bazy. Od teraz żaden układ nie sprzeciwi się sile Konfederacji Niezależnych Systemów - Dooku był z siebie taki dumny.
- A to nie jest tak, że przemoc rodzi tylko większą przemoc? - wtrąciłem.
- Nie, gdy zademonstrujemy siłę stacji - Dooku posłał mi lekko przerażających uśmieszek. - Erabana od początku była wskazana jako cel prezentacji niszczycielskiej siły Gwiazdy Śmierci.
Przeszedł mnie dreszcz.
- Tak nie można! Erabana to nasz dom!
- To BYŁ nasz dom NS-127. Kontynuować operację.
- Co?! Nie może pan!
Crisi położyła dłoń na moim ramieniu.
- Rozpocząć procedurę zapłonu - powiedział jeden z droidów.
- Rozkaz, rozkaz - kolejny droid pociągnął jakąś dźwignię.
Rozległo się niskie buczenie i podłoga zawibrowała. Czułem te drgania w całym ciele.
Nagle zielony promień pomknął ku planecie, po czym ta eksplodowała, rozerwana na strzępy, stając się chmurą ognią. Po chwili nie było już nic...
- Ja pierdolę kurwa mać... - szepnął Teln.
NIESTABILNOŚĆ SYSTEMU
***
Moja kwatera na Gwieździe ograniczała się tylko do pryczy i małej szafki, ale to w tej chwili mnie nie obchodziło. Dio był w stanie uśpienia w swojej stacji, więc byłem sam ze swoimi myślami. Kiedyś wyrzucałem sobie, że za dużo rozkminiam, ale to często jest silniejsze ode mnie. Ściągnąłem rękawice i obejrzałem swoją protezę dłoni. Bez sztucznej skóry wyglądają na o wiele węższe. Nie ma w nich nic z człowieka, tylko mechaniczne serwomotory z odsłoniętymi przewodami. Palce są elektrostatyczne, więc mam w nich czucie, ale jego poziom został specjalnie obniżony. Dzięki temu na wypadek rany lub uderzenia czuję mniejszy ból niż przy protezie spod znaku Republiki lub naturalnej dłoni.
- Jestem człowiekiem? Kogo ja oszukuje? Jestem tylko kupą blach i kabelków z naciągniętą skórą, a jedyne, co umiem robić to zabijać i oszukiwać.
Nagle drzwi się otworzyły i do środka wszedł nie, kto inny jak Hrabia Dooku. Chyba ściskał coś w dłoni, ale nie jestem pewny.
- Hrabio Dooku - zerwałem się na równe nogi. - Co pana tu sprowadza?
- Czemu nie stawiłeś się na zbiórce godzinę temu?
Szybko przejrzałem listę poleceń. Faktycznie, było tam powiadomienie o zebraniu.
- Przepraszam! Widocznie to jakiś błąd systemu, że nie otrzymałem powiadomienia.
- Więc zaraz to naprawimy - Dooku otworzył dłoń, w której trzymał jakiś pendrive.
- Co to jest? Antywirus?
- Nie żartuj NS-127. To booter P-03.
Analiza w toku... Booter P-03 - zastępca P-01 i dodatku P-02. Poza podstawą obu systemów zawiera nowe funkcje i ulepsza stare i wadliwe. Sekwencje zadań stają się wymuszone. O niestabilności systemu nie ma mowy. Wszelkie emocje są tłumione. Liczy się tylko misja.
- C-co? Skąd pan go ma?! To jest w ogóle możliwe... - zaczynałem się pocić.
- Mamy paru dobrych naukowców. Każdy cyborg już go otrzymał i zostałeś tylko ty.
Sięgnąłem po miecze, ale Dooku był szybszy. Mocą cisnął mną o ścianę, a potem jedną ręką przycisnął, a drugą sięgał do głównego panelu na karku.
- Niech pan zaczeka! - mówiłem już na skraju paniki. - To nic nie da! Mogę się zrestartować!
- Nie nabierzesz mnie NS-127. Ten twój ,,restart" nie dotyczy programu bazowego.
- Programu bazowego?
Ten program to moja podstawa cyborga, po prostu nic, by bez niego u mnie nie działało jak powinno. Nie chcę być bezmyślną maszyną! Nie chcę!
- Najwyższy czas na bezwarunkowe oddanie sprawie Konfederacji.
Poziom ukończenia: 100%. Następuję zmiana programu bazowego.
***
Departing Courscant - John Williams
(Perspektywa Anakina)
Pogodziłem się z Padme i obiecałem na siebie bardziej uważać, a nasze rozmowy i wszelkie wzmianki o Nigreosie ograniczyć do minimum. Przystałem na to, ale przecież nie było mowy o myśleniu o nim. Psychologiem to ja nie jestem, ale czuję, że do niego docieram. Muszę go tylko jakoś przekonać, żeby spróbował odejść lub ewentualnie pomóc mu w ucieczce i potem dowieść, że istnieje życie poza wojną. Pokażę mu uroki Courscant i razem nadrobimy czas stracony przez rozłąkę. Nie mogę się tego doczekać! Może nawet kogoś sobie znajdzie i będę świadkiem na jego ślubie? Albo doczekam się bratanka lub bratanicy, najlepiej dwójki.
***
,,Nie chcę! Proszę! NIE!". Cisza, bardzo długa cisza. ,,Jak rozkażesz hrabio". Nagle błysnęło zielone światło i jakiś promień uderzył w planetę, całkiem ją niszcząc.
Otworzyłem oczy, byłem w mieszkaniu. To było dziwne. Nagle mój komlink zapiszczał. Odebrałem.
- Tak?
- Generale? - usłyszałem głos Rex'a. - Znaleźliśmy go. Mamy pana brata.
***
Poleciłem Rex'owi i reszcie Legionu, żeby przetransportowali Nigreosa do Świątyni i tam przekazali Strażnikom. Tam miał na mnie czekać w jednej z sali do medytacji. Wiem, trochę głupie, ale po otrzymaniu wiadomości niewiele myślałem.
Gdy dotarłem pod pokój, dałem znak Strażnikom, żeby byli gotowi do ewentualnej interwencji. Wątpię, żeby Nigreos mnie zaatakował, ale nie mam dużego wyboru.
Był tam. Siedział wyprostowany na pufie, a dłonie miał zakute w kajdany. Nigdzie nie widziałem jego droida.
- A ten twój maluch, gdzie? - próbowałem nieco rozluźnić napiętą atmosferę.
- Twoje klony nas rozdzieliły. Muszę przyznać, że zrobili na mnie duże wrażenie i naprawdę mnie zaskoczyli.
- Słuchaj - z trudem kryłem uśmiech. - Kiepsko zaczęliśmy, ale jeszcze możemy to zmienić. Po prostu powiedz mi, co wiesz o Separatystach i będziesz wolny.
Spojrzał na mnie spod łba.
- Czy ty zgubiłeś piątą klepkę gdzieś na Zewnętrznych Rubieżach, jak myślisz, że ot tak wam wszystko powiem?
Ugryzłem się w język.
- Dobra, faktycznie słabo to zabrzmiało, ale pamiętaj, że jestem tu po to, aby ci pomóc.
Dalej milczał, ale po jego twarzy widziałem, że bił się z myślami. Nie chcę go zmuszać, bo tylko pogorszę sytuację.
- Na dzisiaj kończymy, a jutro porozmawiasz z Radą. Będę przy tobie, a teraz może załatwię ci jakiś pokój. Nie będziesz przecież spał w więziennej celi.
- Dzięki - lekko się do mnie uśmiechnął.
Sukces!
***
Nigreos otrzymał pokój po jednym z Jedi, który zginął podczas wojny. Potem chciałem mu już dać spokój, ale Mistrz Windu uparł się na postawienie Strażników, zaklejenie okien i zamontowanie kamer. Nie chciałem się już kłócić.
***
(Perspektywa Obi Wana)
Moc drżała i nie dawała mi zasnąć. Musiałem się przejść. Korytarze Świątyni znam niemal na pamięć, ale w mroku dostają dodatkowego uroku. Moc zdaje się wtedy wypełniać każdy możliwy kąt. Czasem nawet mam wrażenie, że czuję tu obecność Qui Gona.
Wtedy wyczułem zakłócenie, jakby jeden krótki krzyk, który zamilkł wśród działów w Archiwum. Szybko tam pobiegłem, zakłócenia dochodziły z pobliża Skarbca.
Nagle znikąd wyszła postać w długim płaszczu i głębokim kapturze. Szybko przeszła koło mnie i już jej nie było. Nie była jednak źródłem zakłóceń, więc sam poszedłem dalej. Źródło znalazłem szybciej niż sądziłem.
Był nim martwy padawan z poderżniętym gardłem.
Tamta postać też wychodziła z tego działu. Szybko wybiegłem z Archiwów, ale nikogo już nie widziałem.
***
I don't know why - Imagine Dragons
Spotkanie Rady odbyło się z samego rana. Powiedziałem wszystko, co widziałem.
- Wątpię, żeby morderca był Jedi, wyczułbym to. Strażnicy przy wejściu jednak nic nie widzieli, a inne wyjścia wyglądają na nietknięte.
- Czyli sprawca dalej musi być w Świątyni - odparła Mistrzyni Ti.
- I chyba wiemy, kto nie jest Jedi, a tutaj przebywa - mruknął Mistrz Windu, krzyżując ręce na piersi.
- Nie ma pan racji Mistrzu Windu - wtrącił Anakin. - Przed spotkanie Rady byłem pod pokojem Nigreosa i Strażnicy mnie zapewnili, że przez całą noc nigdzie się nie ruszał. Zapis z kamer również to potwierdził.
- Mistrzu Skywalker, ja bym wolał, żeby twoje uczucia do brata nie zakłócały wniosków.
- Dla mnie mówienie faktów a moja relacja z Nigreosem to dwie różne sprawy.
- Z twojego punkt widzenia.
- Wystarczy! - lekko uniosłem głos. - Powinniśmy teraz ustalić tożsamość mordercy, a nie dyskutować o więziach rodzinnych członków Rady.
***
(Perspektywa Anakina)
Udało mi się jakoś odciągnąć podejrzenia od Nigreosa, chociaż Mistrz Windu dalej mu nie ufa. Zawsze jednak taki był, więc to mnie nie dziwi. Ja wiem, że mój brat nie zabił tego padawana i powinienem go chronić przed oskarżeniami.
Siedział na brzegu łóżka, wyprostowany. On jakiś kij połknął? Nieważne.
- Hej Nigreos.
Odwrócił się.
- Skywalker, dobrze cię widzieć. Coś wiadomo z tym padawanem?
- Skąd ty...
- Wbrew pozorom, ściany są tutaj bardzo cienkie. Podejrzewają mnie, tak?
- Tak - kłamstwo nie ma sensu. - Chociaż na kamerach cały czas cię widać.
- No raczej. Zresztą Strażnicy, by wam coś powiedzieli.
- No jasne, a teraz odpocznij jeszcze chwilę. Niedługo będą cię przesłuchiwać.
Podszedłem do drzwi, gdy nagle poczułem lufę blastera na plecach.
- A teraz równym kroczkiem do centrum dowodzenia i grzecznie podajesz mi kody dostępu - Nigreos szeptał prosto do mojego ucha.
- Co ty... - odruchowo sięgnąłem po miecz, ale Nigreos złapał mój nadgarstek.
- Nieładnie. Jestem jednym z najlepszych strzelców Separatystów. I spokojnie, twoja żoneczka byłaby smutna widząc martwego mężulka.
Pomyślałem o Padme. Nie mogłem jej stracić. Westchnąłem.
- Dobrze. Ale potem mnie wypuścisz, tak?
- Masz moje słowo.
***
Ze mną, Nigreos swobodnie szedł korytarzami. W międzyczasie na ucho zdradził mi szczegóły swojego ,,wspaniałego planu". Ten drań zdołał jakoś zhakować kamery, że nie złapały momentu jego nieobecności, a potem doszedł do informacji, że Jedi, którego pokój jest pod nim jest aktualnie na misji. W nieznany sposób, Nigreos zrobił pod łóżkiem dziurę w podłodze, więc dostał się niżej i mógł spokojnie wyjść. Szukając jednak informacji w Archiwach trafił na tego padawana i od razu zabił. Gdy minął Obi Wana, szybko wrócił do pokoju z powrotem przez dziurę i szybko sobie wykalkulował, że przyjdę do niego i wykorzysta mnie jak kartę dostępu, żeby dostać się do najpilniej strzeżonych informacji.
Bezradnie próbowałem się rozglądać dookoła, ale Nigreos zmusił mnie, żebym patrzył tylko przed siebie.
Nagle podbiegła do nas Ahsoka.
- Cześć Rycerzyku!
- H-hej Smarku - miałem wrażenie, że Nigreos mocniej przycisnął lufę.
- Spław ją - syknął mi do ucha.
- S-smarku, pogadamy później, dobrze? Ja i Nigreos mamy kilka spraw do omówienia.
Poszliśmy dalej.
- Gadka godna trzylatka, ale niech ci będzie.
***
- To tutaj.
Weszliśmy do pomieszczenia i Nigreos zamknął za nami drzwi.
- Teraz kody, biorę informację, idziemy do hangaru i tam cię puszczam.
- Nie ujdzie ci to na sucho.
- Heh... Już mi przecież uszło. Dawaj te kody.
Przygryzłem wargę i zerknąłem na miecz, na szczęście Nigreos mi go nie zabrał. Złapałem go w ułamku sekundy, włączyłem, a Mocą wyszarpałem blaster z jego ręki. On jednak nawet się nie wzdrygnął.
- Poddaj się! - krzyknąłem. - Nie masz dokąd uciec.
Uniósł ręce do góry i zaczął się śmiać.
- A, kto tu mówi o ucieczce? Jestem bezbronny, więc, kto tutaj jest tym złym Skywalker?
- Nie mam czasu na gierki!
- Ach tak? To ja ci coś powiem. Ubzduraliście sobie wygraną - Nigreos chodził w te i z powrotem, a ja wodziłem za nim wzrokiem. - Spisaliście nas jako ,,tych złych" i koniec. Żałosne.
- Już nie bądź taki pewny, zaraz ktoś tu na pewno przyjdzie i ten uśmiech zejdzie ci z twarzy.
Nigreos podszedł do mnie i położył dłoń na ramieniu.
- No tak, jesteś znacznie głupszy ode mnie... Pozwalając mi podejść tak blisko!
Czy jego tęczówki nagle zrobiły się czerwone?! Nigreos zamachnął się i uderzył mnie prosto w twarz. Z trudem ustałem na nogach i przegryzłem wargę. Poczułem krew spływającą mi po brodzie.
- Jesteś wolny, słaby - wytrącił mi miecz i przyparł do ściany. - I przestarzały.
Z trudem oddychałem, a przed oczami mi pociemniało. Prawie nie mogłem się ruszyć, a Nigreos trzymał mnie tylko za gardło i nadgarstek. Jak on to robi? Próbowałem ruszyć ręką z komunikatorem, ale Nigreos zacisnął palce tak mocno, że syknęłam z bólu.
- Och... chcesz zadzwonić? To takie oczywiste. Sam nie zrobiłbyś nic. A teraz... - Nigreos wyjął nóż ubrudzony krwią - stój spokojnie. Ten nóż załatwił jednego padawana, ale z takim marnym Jedi jak ty tez powinien sobie poradzić. Nie kręć się, postaram się być... delikatny.
Zamknąłem oczy i lekko opuściłem głowę. Nie dam sobie z nim rady...
- Padme... Wybacz mi...
- Mistrzu...
***
(Perspektywa Ahsoki)
Dotarłam w ostatniej chwili. Nigreos już przykładał nóż do gardła Rycerzyka.
- Cały wysiłek włożony w twój trening poszedł na marne. Jaka szkoda.
Podbiegłam do nich i wysokim kopnięciem trafiłam go w głowę. Nigreos runął na podłogę i chyba stracił przytomność, ale on mnie nie obchodził. Podeszła do Rycerzyka.
- Mistrzu, wszystko w porządku?
- Ahsoka... - był zszokowany. - Ocaliłaś mnie...
Nagle rozległ się śmiech, bardzo dziwny śmiech, jakby przerywany, a głos nie mógł należeć do człowieka, a raczej jakiegoś droida. Spojrzeliśmy na Nigreosa, leżał nieruchomo, a z jego ucha wypływało coś czarnego.
- Zakon schodzi na p-p-ps-psy. Jaki jest z niego pożytek? A Rada? Phi... - z jego ust wypływała żółta substancja. - Anakin Skywalker to kupa gó...
Butem przycisnęłam jego twarz, żeby już go nie słuchać.
Wtedy drzwi się otworzyły i do środka wpadła cała Rada.
- Co tu się dzieje?! - krzyknął Obi Wan na nasz widok.
- Nigreos chciał zabić Rycerzyka.
- Chciał mnie zmusić, żebym mu podał kody dostępu.
Rozległo się charczenie. Nigreos wyszarpał się i patrzył na nas wszystkich wzrokiem szaleńca. Czarny i żółty płyn wypływały z niego strumieniami, a w dłoni trzymał blaster.
- Pieprzcie się wszyscy! Ja nigdy nie zawodzę. Zabiję was wszystkich! A Separatyści rozgniotą waszą Republikę na pro...
Powietrze przecięła niebieska klinga miecza i pozbawione głowy ciało Nigreosa upadło na ziemię. Anakin, ciężko dysząc, zgasił miecz i padł na kolana. Obi Wan podszedł do niego i przytulił.
- Był zbyt niebezpieczny. Zrobiłeś, co musiałeś.
- Co oni z nim zrobili?
Obi Wan dalej uspokajał Anakina, a ja spojrzałam na ciało. Podchodząc bliżej, dostrzegłam cienkie kable wystające z jego szyi i głowy. To nie był człowiek, w środku były tylko jakieś metalowe części.
- To nie on! To droid!
Mistrz Windu przyciągnął Mocą głowę droida i obejrzał.
- Te plotki o zmiennokształtnych droidach chyba jednak są prawdziwe.
Okej, maszyna maszyną, ale gdzie w takim razie jest pierwowzór?
***
(Perspektywa NS-127)
System zapisywał każde słowo Dooku, a podzespoły optyczne śledziły jego ruchy.
- ...niestety nasz szpieg prawdopodobnie został zniszczony - ciągnął Hrabia.
Szpieg? Nie otrzymałem informacji, że kogoś wysłaliśmy. Chyba, że to była tajna misja, bo wtedy to jest zrozumiałe.
- Szpieg miał w sobie informacje o naszej bazie, ale zanim Republika do nich dotrze to my możemy dalej działać. Zanim jednak na cel naszej machiny obierzemy Courscant to rozgrzejemy broń na mało znaczące światy. Nikt nie ucierpi od ich braku. Zatem następnym celem Gwiazdy Śmierci będzie... - moje podzespoły wyłapały moment, gdy Hrabia patrzył prosto na mnie - Acearth!
***
Kolejny dzień, kolejny rozdział. Wy to chyba macie ze mną dobrze. Już standardowo Niech Moc będzie z Wami. (I prawie 3K słów, ludzie, co się dzieje???)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro