Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Zakład

   - Czy to prawda... - wyszeptała. - Pan Aizen was stworzył? - powiedziała to tak cicho, że nie mógł tego usłyszeć, bo nie odpowiedział ani słowa.

   Shira z przerażeniem wpatrywała się w horyzont, gdzie toczyły się walki. Ponura wizja krwi czy wymiany ciosów sprawiała, że gdzieś głęboko w ciele i umyśle słyszała cichy szept, który czekał, by przemienić się w krzyk.

   Stała blisko swego wroga. Zbyt blisko. Jednym ruchem mógłby zabić ją i odejść. Jego reiatsu emanowało potęga i chłodem... ale jak stabilne, a jednocześnie dzikie, próbujące się wyrwać ze smyczy, wszystko dookoła niszcząc.

   To było dziwne... Jego towarzysze walczyli z shinigami, a on stał z obojętnością wymalowaną na twarzy, jakby ich los nie obchodził go. Odetchnęła od siebie tę myśl.

   Zadrżała.

   Poczuła ucisk w sercu. Jej zawahanie zostało również zauważone przez podejrzanego Arrancara. Objęła się ramionami, trzęsąc się i wybijając oczy w jeden punkt przed nią. Rozchyliła lekko usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale po chwili je zamknęła.

   - Bya-Byakuya!! - ryknęła. - On jest ranny! I czuję... tego z wcześniej!

   ,,Robi wrażenie. Potrafi wyczuć zaburzenie przepływu reiatsu z powodu rany... A przede wszystkim wyczuwa ukrywane reiatsu... Wyczuła mnie. Do tego czuje reiatsu Grimmjowa i rozpoznaje go. Czym ty jesteś?"

   - Proszę o wybaczenie - pochyliła nisko głowę. - Muszę pomóc Byakuyi...

   Odwróciła się na pięcie i zbiegła ze wzgórza. Nie używała shunpo - techniki poruszania shinigami. Biegła jak najzwyczajniejszy w świecie człowiek. ,,Czym jesteś?" Doskonałe pytanie. Warto było o to zapytać Aizena.

   Shira przewróciła się dwa razy. Nie zważała na podarte i ubrudzone kimono. Musiała biec, do Byakuyi, do Hitsugayi, do towarzyszy. W jakiś sposób pomóc... Pomóc? Zatrzymała się między wysokimi, jasnymi murami z pomarańczową dachówką. Jak miała im pomóc?

   Krzyk. Jeżeli zbytnio się zbliży być może straci kontrolę... krzyk rozlegnie się po Soul Society.

   Zamyśliła się i nawet nie zauważyła jak pobliski budynek ulega zniszczeniu, a większe odłamki lecą w jej stronę. Zasłoniła się rękoma i nagle poczuła...

   ...silną dłoń zaciśniętą na ramieniu i prawym boku. Nie wierzyła własnym oczom. Uratował ją... Arrancar?!

   - Dziękuję za ocalenie, ale dlaczego to zrobiłeś? - zacisnęła dłonie w pięści, zaciskając mocno zęby, by się nie rozpłakać.

   - Nie uratowałem cię. Przechodziłem. Zakończyłem swoją misję, a ty stałaś mi na drodze.

   Pokręciła głową, siląc się na uśmiech.

   Wyciągnęła w jego stronę wciąż drżącą dłoń.

   - Załóżmy się.

   Ulquiorra spojrzał na nią z ukosa. Czego ta nędzna istota jeszcze od niego chciała?

   - Zakład? Nie bądź śmieszna - parsknął krótkim śmiechem. Nie spodziewała się po nim takiej reakcji, ale musiała przyznać, że naprawdę miał słodki śmiech.

   - Udowodnię, że Arrancarzy mają coś w sobie z ludzi! - krzyknęła, podnosząc głowę i wpatrując się w jadowicie malachitowe oczy. - Jeżeli wygram, podasz mi swoje imię i odpowiesz na moje pytania!

   Odwrócił się w jej stronę, by lepiej ją widzieć. Ona sobie z niego żartowała? Znajdzie coś w Arrancarach ludzkiego? To jak szukać w ciemności światła, które nigdy nie istniało. 

   - A jeśli ja wygram - Pobladła na twarzy. Właśnie. Co ona mogła dać mu w zamian? - Udasz się ze mną do Las Noches i będziesz niewolnikiem.

   Przeszedł ją dreszcz, ale musiała to zrobić. On znał odpowiedzi na pytania, których jeszcze nie zdążyła zadać, a i tak już wiedziała, że Karakura czy Seiretei nie odpowie na nie. Przełknęła ślinę. Przestała się trząść. Jej ruchy stały się pewniejsze, co nie umknęło jego uwadze.

   - Zgoda! - Niechętnie z jego strony, ale uścisnęli sobie dłoni, aby przypieczętować umowę. 

   Niedługo potem tajemniczy Arrancar zniknął, a odgłosy walki ucichły. Na sam dźwięk ostatniego wybuchu usłyszała znajomy chichot. 

   ,,Muszę szybko wracać!''

   Starała się nie patrzeć na martwych shinigami. Nie mogła! Wybierała takie drogi, by zaraz nie popaść w cholerny trans i stracić nad sobą kontrolę. Zwłaszcza, że tak dobrze jej szło utrzymywanie spokoju ducha.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro