Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXIII. Burzliwy wieczór

Pantalea siedziała z brodą podpartą na dłoni i spoglądała przez okno na coś w oddali. Była w stanie powiedzieć, że wczorajszy nocny deszcz dzisiaj nie wróci, białe chmury sunęły leniwie po niebie. Nie wiedziała czy brać to za dobry znak, czy wręcz przeciwnie. Lewą dłonią wystukiwała bliżej nieokreślony rytm, raz szybki, raz wolniejszy. Powinna w tym momencie siedzieć nad swoimi podręcznikami albo zdaniem, ale nie potrafiła się skupić.

- Priorytety, muszę wybrać priorytety - mruknęła do siebie nie zmieniając pozycji.

Kubek z herbatą powoli stawał się już zimny, tusz na kartkach dawno wysechł. Zbliżał się wieczór, a dziewczyna wciąż czuła w sobie tępą pustkę podszytą zdenerwowaniem. Nie mogąc tego coraz bardziej znieść, osunęła się na krześle. Jej wzrok zatrzymał się na wysokości leżącego swobodnie pióra na otwartym zeszycie. Obie ręce skrzyżowała na piersi i poddała się głębszym rozmyśleniom. To nie był jej ulubiony stan. Zdecydowanie wolała się ubrać i wyjść gdzieś. Coś zrobić. Przebiec te dwadzieścia kółek dookoła osiedla i paść ze zmęczenia. Wszystko byle tylko nie zadawać sobie pytań, które krążyły jej po głowie. I wspomnień. To nie pierwszy raz, gdy widziała braci Bovino w szpitalu, a jednak utknął jej ich obraz w pamięci.

Przygryzła wargi z całych sił. Zorientowała się dopiero, gdy poczuła jak krew zaczyna jej spływać po brodzie. Podniosła się szybko i poszła do łazienki. Musiała to opatrzyć. Obiecała sobie, że nie będzie się angażować, że będzie spokojnie czekać na wyniki jak na osobę z boku przystało. Jednak się przeliczyła.

Już, już. Będzie dobrze. Lambo to silny chłopak nic mu nie będzie. -  Wspomnienie tego, jak Bianchi pocieszała Haru oraz Kyouko wypłynęło na powierzchnię. Stała wtedy w drzwiach. Zbyt przerażona, żeby wejść do sali. Stała w przejściu i słuchała wszystkiego co się tam działo. Potem szybko uciekła do Filippe. On też leżał ciężko ranny. Na jego widok również zaczęła wątpić. Podeszli do tego zbyt optymistycznie? Czy Varia to po prostu za dużo? Była nastolatką, której przyjaciele lądowali jeden po drugim w szpitalu. Sama, za wielką wodą. Złapała się mocniej za umywalkę. Nie było nic w czym mogłaby im pomóc.

Byłaby w stanie to znieść, gdyby nie jej sny. Z każdym jednym dniem stawały się coraz wyraźniejsze i przerażające. Miała ich dość. Budzenia się cała spocona, z bijącym sercem jak u królika. Robiło jej się nie dobrze na samo wspomnienie. Dzisiejszy poranek był najgorszy ze wszystkich. Obudziła się bez tchu, a gdy odzyskała władze nad ciałem od razu musiała podejść do lustra. Stała przed nim dobrą godzinę zanim upewniła się, że jej twarzy nie zdobi szrama od kącika prawego oka aż po ucho z tej samej strony. Zaraz potem zwróciła kolacje. Dziękowała w duchu, że nie pamiętała co się wydarzyło dokładnie. Zostały z nią tylko emocje, które i tak były dla niej zbyt przytłaczające. Ktoś zginął, na jej oczach. To musiał być ktoś ważny, ale kto, nie potrafiła określić. Członek rodziny? Przyjaciel? Bliski? Znajomy? Dostała kolejne pytania bez odpowiedzi. Wiedziała tylko, że przez to wszystko obudziła się w niej ta druga strona. Nie poszła do szkoły, zamiast tego szukała przez internet odpowiednich soczewek. Na próżno, gdyż w południe jej oczy znowu stały się brązowe jak zawsze. Po czerwieni nie zostało nic. Bezbrzeżna żałość i wściekłość trzymały ją aż do wczesnego popołudnia.

W końcu Yui miała dość siedzenia w domu. Ubrała na siebie czarną bluzę ze srebrnymi zdobieniami, chwyciła za telefon i wyszła na dwór. Było już chłodno i ciemno. Niebo było całe upstrzone gwiazdami. Z rękami w kieszeni szła powoli wzdłuż drogi. Mijała ludzi to tu i tam, obserwowała mijane boczne uliczki. Zatrzymała się dopiero na wysokości spożywczego. Neon znanej sieci wyglądał na w miarę nowy. Zwykły sklep na osiedlu. Widziała grupkę nastolatków przy stojakach rowerowych. Około piątka chłopaków śmiała się głośno popijając napoje z puszki. Poczuła ucisk. Wtedy zrozumiała, po co tak na prawdę przyleciała na ten rok do Japonii.

Dryń. Dryń. Brrr. Brrr.

Ze smutnym spojrzeniem zaakceptowała połączenie przychodzące.

- Jup, co jest?

Odpowiedziało jej przekładanie urządzenia z rąk do rąk z hasłem: "ty mów!", a potem głośny stukot. Westchnęła dokładnie w tym samym momencie co kolejny rozmówca.

- Powinniście bardziej uważać. Pomyślałam, że może chcesz wiedzieć co u nas.

- Oj, też za wami tęsknie - głos Pantalei nabrał lekko wesołego tonu - nawet nie wiecie jak tu nudno.

- Za to ja bym się ucieszyła z powrotu mojej prawej ręki - dziewczyna w telefonie cicho westchnęła.

- To tylko rok.

- Nie forsuj się, wiesz że zawsze przyjmiemy Cię z otwartymi ramionami, Yui.

- Adi, Adi, Adi jak zwykle przejmujesz się wszystkim.

- Jak nie ja to kto?

- Lepiej powiedz jak się czuje twój chłopak.

- C-co? Ja nie wiem...

- Bardziej oczywista być nie możesz.

- YUI! - Dziewczyna po drugiej stronie słuchawki podniosła zdenerwowany głos.

Pantalea zaczęła się śmiać. Potrafiła sobie wyobrazić czarnowłosą, która jest cała czerwona z zawstydzenia. Nie ukryjesz tego, że mamy ledwo po naście lat - pomyślała z zadowolonym uśmieszkiem. Ile by dała, żeby być obok niej w tej chwili...

- Słuchasz mnie?

- Hm?

- Mówiłam, że wkrótce możesz dostać nowe dokumenty. Jesteśmy na ostatniej prostej.

- To świetnie! Zaczniemy się odkuwać w końcu.

- A co u Ciebie, hm?

- U mnie? Nic ciekawego. Jak już mówiłam jest tu strasznie nudno.

- Yui...

- To już ta godzina? Przepraszam, Ad, ale muszę kończyć.

- Jasne - dziewczyna westchnęła w słuchawkę. Ewidentnie wiedziała, że Pantalea nie będzie chciała się zwierzać. - Śpij dobrze w takim razie.

- Miłego dnia!

Rozłączając się, poczuła kolejny ciężki kamień na sercu. Wolno i bez większego zapału stawiała kolejne kroki w stronę mieszkania.

^^^

Ciężko było powiedzieć, że pokój nie należał do zamieszkanych. Kartki, książki, gazety, artykuły piśmiennicze, wszystko to zajmowało każdy możliwy skrawek przestrzeni. Okno było otwarte dla wpuszczenia jak największej ilości świeżego powietrza. Na samym środku stała kanapa i stolik kawowy przed nią. Mężczyzna siedział zgarbiony opierając się o drewniany blat i wpatrywał się w szereg zdjęć na stole. Zastanawiał się. Nagle szybkim ruchem odwrócił jedną z fotografii tyłem do siebie.

- Z nimi nie mogę zadzierać - mruknął - ty mi nie pomożesz, za słaby, nie, nie, nie - mówił pod nosem zakrywając kolejne portrety.

Czy wiedział, że porywa się z motyka na słońce? Nie. Czy jego pracodawca o tym wiedział? Zaczynał podejrzewać, że tak. Mimo to był zdeterminowany. To co na niego może czekać było dla niego wystarczająco satysfakcjonujące. Szczególnie, że jak się zdołał dowiedzieć jego aktualne ja, miało się o wiele lepiej.

- Trzeba się tylko pozbyć tych, co nie zgadzają się z naszą przyszłością - powiedział wstając z kanapy.

Podszedł do okna z lekkim sercem. Skoro jego cel się nie zmienił, nie było sensu martwić się sprawami dookoła niego.

Paul przekręcił swój srebrny pierścień na palcu, wesoło nucąc sobie znaną melodię.

^^^

Na widok dziesiątej herbaty z rzędu, Fuoco ośmieliła się spojrzeć spode łba na latające dziecko przed nią. Ono z kolei wydawało się nie wzruszone jej postawą.

- To już mogłeś dać samą wodę. Albo wino.

- Coś ci nie pasuje?

W odpowiedzi rzuciła mu mordercze spojrzenie, po czym, po raz kolejny, wzięła filiżankę do ręki i upiła łyk napoju.

- No właśnie.

- Veritaserum nie zadziała na osobę, która nie kłamie.

- Ósmy płomień, wytłumacz się. - Bermuda udał, że nie usłyszał jej przytyku.

- Ach, więc chcesz juz przejść do tej części. Nie muszę Ci tłumaczyć jak bolesna i przerażająca jest wojna. A ta zgarnęła spore żniwo. Tym dotkliwsze, że burza nie mogła wykorzystać swojego potencjału. Tym razem, mam zamiar dać jej odpowiednie warunki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro