Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XV. Plany na przeszłość

Jej oczy już dawno nie wydawały się tak ciężkie. Minęło sporo czasu aż w końcu mogła je otworzyć bez natychmiastowego ich zamykania. Zresztą, nie tylko jej powieki ważyły przysłowiową tonę, miała wrażenie, że całe ciało zmienili jej na te z kamienia. Do tego ostry, przeszywający ból głowy w okolicy skroni. Najmniejszy ruch sprawiał jej trudności, nie była w stanie nawet podnieść się z materaca, żeby wypić szklankę wody, którą miała przygotowaną obok łóżka.

Jednak mimo całego protestu swojego ciała, nie poddawała się. Wiedziała, że musi wstać i zrobić to czego od niej wymagają. Musiała złożyć raport póki jest w stanie, póki jej przyszłość dalej istniała. Dopóki jej cała pamięć nie zniknęła.

Przez jej umysł przebiegało na raz miliony myśli. Starych, nowych, jej własnych i tych mniej jej. Hałas rozsadzał jej czaszkę, a mózg ze współpracą z logiką próbował ułożyć wszystko w całość. Żałowała, że nie jest komputerem, którego nadpisywanie pamięci odbywało się bezboleśnie. Mieszające się wspomnienia nowe i stare powodowały kolejne zawroty głowy. Było jej niedoborze.

Przełom nastąpił, gdy spadła z łóżka. Kolejna porcja siniaków podziałała na swój sposób orzeźwiająco dla jej organizmu. Pozwoliło jej to na niezdarne poruszanie rękami i nogami. Na czworakach dotarła do drzwi, dzięki klamce udało jej się jako tako podnieść. Zmieniła uchwyt i naparła na drewno swoim ciałem, aby je otworzyć. Ciężko sapiąc wydostała się z sypialni do salonu. Słońce spokojnie rozświetlało jedyny duży pokój w jej mieszkaniu. Pionki rozstawione na mapie lśniły w jego jasnych promieniach, tak rozstawienie nie było najgorsze.

Złapała się za głowę. Na widok części z figur jej myśli znowu zaczęły się kotłować. Pierwsze szachy, na które zwróciła uwagę wywołały u niej płacz, część czerwonych leżała stracona obok planszy. Poświęcone. Ponownie. Nie wiedziała tylko po co.
„Niektórych nici przeznaczenia nie możesz przeciąć” - przypomniała sobie słowa ostatniej osoby, którą mogła spytać o radę. Mogła, bo pionek przedstawiający Makoto Kozato był jednym z przewróconych. Martwy, nie powstanie na polu bitwy. Masakra na rodzinie Simon już się wydarzyła, choć w jej wspomnieniach miało to nastąpić za pięć lat.

- Zrobiłam co mogłam - wyszeptała z trudem.

Wspomniała swój krótki pobyt na prywatnej wyspie. Bała się, że sobie nie poradzi, że będzie zbyt wymagająca, ale co mogła poradzić? Ktoś Dziesiątemu musiał pokazać jak korzystać z płomieni, nakierować i wytłumaczyć, że płomień ziemi różni się od płomienia nieba, że jest bardziej niebezpieczny. Nie mogła go wiele nauczyć, sama nie potrafiła zrobić nim wiele, ale wierzyła, że Enmie się uda zapanować nad własną mocą samemu. Był tak podobny do Pierwszego...

Bezwładnie opadła na swój bordowy fotel zaraz obok stołu. Musiała ponownie zebrać siły. W lustrze naprzeciwko widać było tylko jej odbicie. Jej śniada skóra wyraźnie pobladła, długie czerwone włosy były przepocone i wyraźnie skołtunione. Krople potu zdobiły jej czoło, a szrama, która ciągnęła się od wewnętrznego kącika prawego oka, przez policzko do płatka ucha, znowu przypomniała o sobie brzydkim, lekko poszarpanym wyglądem. Oszpeciło ją to, ale nie to ją bolało najbardziej, a wspomnienie, które za tym się kryło.

„Ty Debilu! To nie było tego warte!”

Krzyknęła w stronę srebrnowłosego, który z wyraźnym trudem podnosił się z ziemi.

„Obiecałem Dziesiątemu, że będę Cię chronił. Nie zawiodę po raz drugi.”

„Ale...”

„Rodzina Tsunayoshiego jest najważniejsza.”

Rodzina zawsze na pierwszym miejscu, a kiedy postawisz tam siebie? - Nie powiedziała mu wtedy tego. Żałowała, że nie zmusiła się na ostatnie słowo w tej dyskusji. Kilka dni po ich rozmowie Strażnik Burzy został zamordowany. W kolejnych tygodniach straciła pozostałych bliskich. Nie umiała się pozbierać. Została sama, a Vongola upadła.

- Co to za mina, moja kochana?

Podskoczyła zaalarmowana, słysząc niespodziewany głos.

Na parapecie od wewnętrznej strony okna siedział młody mężczyzna, na oko dwudziestoparoletni w zwiewnej białej koszuli oraz krótkich spodenkach. Nogi miał skrzyżowane, ręce splecione na piersi. Głowę przekrzywiał w bok, aby dodatkowo zaznaczyć, że przygląda się kobiecie z troską.

- Mogłeś mnie uprzedzić. - Powiedziała łapiąc się za serce.

- Jak?

- Zapukać? Nie pomyślałeś o tym?

- Och - zamrugał kilkukrotnie, otwierając szerzej oczy - ale czy Vindice potrzebują zapowiedzi?

Westchnęła cicho.

- Prawda, nie potrzebujemy zapowiedzi, jednak prawie przyprawiłeś mnie o zawał.

- To nie moja wina, że opuściłaś gardę.

- Nie mówili ci, że zachowujesz się coraz bardziej jak Suolo, Vento?

- Daleko mi do naszego lidera, wierz mi.

Mężczyzna machnął ręką na znak porzucenia tego tematu. Jego szare oczy uważnie przestudiowały wygląd znajomej. Po chwili względnej ciszy, zeskoczył z parapetu i podszedł do kobiety.

- Nie mogliśmy się z tobą skontaktować dlatego przyszedłem.

- Bermuda Cię wysłał?

- Czy ty zawsze musisz wszystko rozgryzać - skrzywił się - tak, wysłał mnie. Robicie tutaj tyle zamieszania, że jak się nie uspokoi to wyciągnie ostatniego asa z rękawa, czy coś takiego.

- Asa z rękawa? A to nie my?

- Nie wiem, tego dziadek mi nie powiedział. Ale jego mina nie była zbyt szczęśliwa, gdy to mówił. W sumie to myślałem, że mnie zaraz udusi.

Blondyn się zaśmiał, na co Fuoco ciężko westchnęła. Jej rozmówca zdecydowanie zbyt długo przebywał w pobliżu więzienia Vindice.

- Tsunayoshi pozna jutro ostatniego swojego strażnika, więc przekaż, że nie muszą się martwić. Wszystko idzie zgodnie z planem.

- A co z tym całym Paulem? Pozbyłaś się już go?

- Jeszcze nie.

- Fuoco...

- Jak będę mieć okazję, to zabiję gnoja.

Minę miała zaciętą, a na dodatkowe potwierdzenie swoich słów, uderzyła pięścią w oparcie fotela. Mały ruch, na którego zużyła część odzyskanej energii i wywołał u niej niepożądane symptomy. Przeszył ją zimny dreszcz, po których nastąpił ostry napad kaszlu. Gdy spojrzała na swoją dłoń, zobaczyła tam krew. Z prawie niewidocznym uśmiechem przyjęła husteczkę od gościa i wytarła nią rękę oraz twarz.

- Co wymyśliłaś dla tej dwójki?

- Nic odkrywczego, Rokudo chce rządzić światem, więc dałam mu sposobność osiągnięcia celu. Dałam mu naboje opętania.

- Nie boisz się o swojego Tsunę? - Spytał sarkastycznie.

- Jeśli nie pokona Mukuro to nie ma dla niego miejsca na tronie Vongolskim, nie sądzisz?

- Przede mną siedzi masochistka najwyższego sortu, a to ze mnie się śmiejecie, że jestem sadystą - powiedział kpiąco. - Cóż, patrząc w przyszłość, może rzeczywiście się nie nadaje? Ktoś, kto nie umie dobrze ocenić ludzi, nie jest kimś, kto może prowadzić innych.

- Jak możesz!

- Jesteś ślepa w tym względzie, więc się na mnie nie unoś. A teraz spróbuj się odprężyć, dobra? Muszę pomóc Ci złożyć raport, a potem wracać.

Fuoco westchnęła po raz kolejny, po czym ułożyła się wygodniej w fotelu. Chwilę później poczuła dłonie Vento na swoich skroniach. Zamknęła oczy aby się lepiej skupić. Czując znajomą energię płomieni, zaczęła myśleć o wszystkim co zrobiła do tej pory. Atak na Estraneo, spotkanie z Vindice, wszystkie wymiany ognia z Paulem, pomoc Mukuro jak i Dziesiątemu Simonowi oraz wszystkie inne jej dokonania oraz plany. Słowem, pozwoliła chłopakowi na dostęp do wszystkich jej wspomnień i myśli od momentu pierwszego skoku w czasie.

- Galla powinna to już dostać. Już wiem czemu dziadek tak, Cię nienawidzi - uśmiechnął się promiennie.

- Czy wszyscy iluzjoniści cieszą się jak ktoś kogoś nie lubi? Czy tylko ci sadystyczni?

- Moja duma nie pozwala mi się z tobą nie zgodzić. Każdy lubi mieć przewagę nad innymi. I nie radzę porównywać mnie do Mukuro, mamy odmienny bagaż doświadczeń.

- Vento...

- Tylko Ci radzę. Przeszłość już drastycznie się zmieniła, ale widocznie brakuje jeszcze wyeliminowania jednej zmiennej, skoro dalej tu jesteś, pomimo zmiany linii czasowej. Powodzenia!

Blondyn uśmiechnął się szeroko stukając w podłogę starą, drewnianą laską, którą wyczarował z powietrza. Brązowooka tylko potrząsnęła z niedowierzania głową.

- Jak wy to robicie?

- Magik nie zdradza swoich sztuczek- odpowiedział uśmiechając się jeszcze szerzej.

Skłonił się teatralnie, pod jego stopami powstał czarny portal, w który wpadł praktycznie od razu.

Fuoco spojrzała ponownie na mapę na jej stole. Została jej jeszcze jedna zmienna do odkrycia.

Sobota, godzina 20
Szpital Namimori

Yui najbardziej na świecie nienawidziła budzić się w szpitalu. To zawsze znaczyło, że wcześniej wydarzyło się coś złego. Za pierwszym razem zginęła jej matka, co prawda została później zaadoptowana przez Bovino, ale dla niej dalej nie zmieniło to faktu, że została sierotą. Za drugim, zabiła człowieka. Żyje w świecie mafii, nie powinno jej to dziwić, inicjacja powinna kiedyś nastąpić. Jednak musiała by być psychopatą albo chociaż socjopatą, aby to na nią nie zadziałało. Teraz był trzeci raz i wraz z otwarciem oczu, przygniotły ją wyrzuty sumienia wraz ze złością na samą siebie. Miała tylko uczyć przez weekend Fuutę japońskiego. Wiedziała, że wiele osób ostrzy sobie kły na chłopca, ale była pewna swoich umiejętności. Myślała, że da radę go ochronić. Nie miała pojęcia, że Małego Księcia ma na oku silny iluzjonista.

Zawiodłam. Chyba nie stracę przez to ich zaufania?

Poczuła dreszcze na całym swoim ciele. Jeśli coś złego stanie się Fuucie i ją za to obwinią... Nie chciała być po ich złej stronie, a wątpiła, aby dało jej się w miarę szybko odzyskać ich zachowanie. Szczególnie Gokudery, który dbał o Tsunayoshiego jak o jajko.

Podczas własnej bitwy z myślami usłyszała, jak ktoś wchodzi do jej sali. Odwróciła w tamtą stronę głowę. W drzwiach stała drobna, czarnowłosa Japonka z wyrazem ulgi niezbyt umiejętnie schowanym za fasadą złości. Jej lekko chorowitemu wyglądowi zaprzeczyły energiczne kroki, jakie stawiała zbliżając się do jej łóżka. Yui uśmiechnęła się w jej stronę.

- Wiesz, jakie masz szczęście, że mieszkam dwa bloki dalej, co nie?

- Też się cieszę, że cię widzę, Kushiro-chan.

- Nie strasz mnie tak więcej.

Dziewczyna przysunęła sobie krzesło bliżej łóżka chorej. Zmartwionym wzrokiem sprawdziła, czy bandaże są na swoim miejscu i poprawiła kołdrę czerwonowłosej.

- Nie mogę niczego obiecać.

- Od dzisiaj leżysz tutaj przez następny tydzień. Ani mi się waż myśleć o wychodzeniu. Obyło się bez transplantacji, ale było blisko. Straciłaś sporo krwi. Gdyby nie twój sąsiad karetka pewnie by nie przyjechała.

- Hę? Jak to dzięki sąsiadowi?

- Gdy dzwoniłam po karetkę dla ciebie, dowiedziałam się, że nie ma żadnej w pobliżu. Jakiś większy wypadek zdarzył się niedaleko i większość medyków wyjechała. Już wtedy byłaś w ciężkim stanie, a powiedzieli, że mamy czekać na jakąś z piętnaście minut - powiedziała oburzona. - Na szczęście, w tamtym czasie po schodach wchodził jeden z twoich sąsiadów, który pomógł mi wstępnie cię opatrzyć, a potem hm, nakłonił dostawcę pizzy, aby pomógł nam cię tutaj przywieźć. W ostatniej chwili trafiłaś na salę operacyjną. Więcej szczęścia niż rozumu.

- Dzięki, że przyszłaś i przepraszam, że ciebie w to wciągnęłam - Yui uśmiechnęła się smutno.

Wiedziała, że Sui nie chciała mieć nic wspólnego z mafią, a jednak przez to, że jej pomogła dała się w to wkręcić.

- Wystarczy, że oszczędzisz mi szczegółów. W szkole powiem, że jesteś chora.

- Jeszcze raz dzięki, ale co tu robisz o tej porze? Myślałam, że godziny odwiedzin są do siódmej?

- Przyniosłam mamie coś na ząb, ma nocną zmianę jako dyżurna pielęgniarka oddział wyżej. Przy okazji postanowiłam zajrzeć co u ciebie. Przynieść ci coś w poniedziałek po szkole?

- Nie, nie trzeba. No może, coś do przebrania. Zakładam, że nie muszę ci dawać kluczy do mojego mieszkania.

- Wiesz, przedłożę rękę, przez tą wybitą dziurę, ale wolałabym się nie włamywać.

- To one jeszcze stoją? - Yui zamrugała zaskoczona.

- A czemu miałyby nie? Pewnie jesteś jeszcze w szoku, nie będę zabierać ci więcej czasu. Wypoczywaj.

- Nie jesteś ciekawa co się stało?

- Mówiłam ci już - Sui wzięła głębszy oddech - nie chce znać szczegółów, Yui-chan.

- Sui!

Czerwonowłosa szeroko się uśmiechnęła patrząc na rumieniącą się koleżankę. Posłusznie dalej leżała w swoim łóżku, ale oczami wyobraźni, właśnie trzymała Japonkę w niedźwiedzim uścisku. Jej intencje musiały dotrzeć do czarnowłosej, gdyż tak lekko się wzdrygła.

- Wypoczywaj - powiedział szybko wstając ze swojego miejsca.

- Do zobaczenia, Sui-chan!

Poniedziałek, 6 rano

Gdy odzyskał przytomność, pierwszym, co usłyszał było czyjeś głośne klaśnięcie w dłonie, a później lekko kpiące:

- Jak się spało?

Skrzywił się w odpowiedzi. Bolało go całe ciało, najbardziej szczęka. Stracił siedem zębów, miał połamane żebra i obstawiał złamanie w którejś z nóg, ale ze względu na dalej działające znieczulenie, nie potrafił określić w której. Nie był w stanie rozmawiać, a przynajmniej nie z właścicielem tego  głosu.

- Nie bądź taki oschły. Martwiłem się o ciebie, Filippe!

Czarnowłosy był wstanie powiedzieć, że mężczyzna wcale nie przejął się specjalnie jego stanem. Prychnął pod nosem arogancko. Paul, martwiący się o niego? Ten sam co podobno wie o nim więcej niż on sam? Wiedział, że brązowowłosy tylko udaje.

- Co to za ponury nastrój?

- Zostaw mnie f spokoju - powiedział nastolatek przewracając oczami.

- Rozumiem, że nowe zęby się sprawują?

Filippe ponownie westchnął. Podświadomie przejechał językiem po sztucznych zębach, które zostały mu wstawione kilka godzin wcześniej.

- Sądząc po twoich obrażeniach, nasz trening się opłacił. Mogłeś skończyć gorzej. Kilku innych uczniów leży w śpiączce.

Paul mówił spokojnym obojętnym tonem głosu. Stwierdzał fakty, nic więcej. Wiedział, że nawet jeśli pochwali w ten sposób jego starania, to nastolatek i tak poczuje się zmotywowany. Sama przegrana wywoływała w czarnowłosym determinację do spełnienia celu, a mężczyźnie to wystarczało. Chłopak to był jego najważniejszy z pionków, którego pobudki znał najlepiej. Postanowił wykorzystać okazję i pociągnąć jeszcze za kilka nerwów młodego Bovino.

- Czego chcesz jeszcze? Podaj mi telefon muszę poinformować...

- Już wiedzą. Wysłałem wiadomości jakiś czas temu, ale widocznie nikogo nie zainteresowały.

Filippe zacisnął obolałe szczęki na ile potrafił. Nie chciał wierzyć w to co usłyszał. Sam sięgnął po urządzenie leżące w szpitalnej szafce, o mało nie spadając z łóżka. Skrzynka odbiorcza pokazywała brak nowych wiadomości, w przeciwieństwie do nadawczej. Zacisnął mocniej palce na telefonie, a potem wybrał jeden z numerów. Zgłosiła się poczta głosowa. Próbował ponownie. Nikt nie odebrał.

- Och, jak tak teraz myślę to byli tutaj w szpitalu wszyscy kilka godzin temu.

Czarnowłosy zatrzymał rękę w powietrzu, słowa mężczyzny sprawiły, że na moment porzucił myśl o rozwaleniu urządzenia o ścianę.

- Co?

- Wydaje mi się, że widziałem Dziesiątego i kilku jego ludzi na korytarzu... Ach! Sasagawa Ryohei leży kilka pokoi dalej. Pewnie zmartwił się jego stanem zdrowia.

- Czyli...

- Ale wątpię żebyś mógł z nimi porozmawiać. Z tego co kojarzę wyszli jakiś czas temu...

Yui musiała w takim razie też tu być. Pewnie się martwi... Ale czemu nie chce odebrać mojego telefonu? Może przyjdzie tutaj sama? Będę musiał się przygotować...

Oczami wyobraźni widział jak drzwi do jego sali otwierają się z hukiem, a w przejściu pojawia się Pantalea. Jej czerwone włosy w nieładzie, zaczerwienione policzka i świecące się brązowe oczy wpatrzone w niego ze zmartwieniem. Małe usta rozchylone łapczywie wchłaniające powietrze. Lekko spocona, kurczowo trzymająca się framugi swoimi zgrabnymi dłońmi, z lekko drżącymi nogami ze zmęczenia. W końcu biegła całą drogę, aby upewnić się, że nic mu nie jest...

- Z tego co mi wiadomo, Pantalea spotkała się tylko z Dziesiątym.

Bovino poczuł ukłucie w klatce piersiowej na te słowa.

Widziała się z Dziesiątym, ale ze mną nie?

Lewy kącik ust brązowowłosego poszedł odrobinę wyżej od prawego, gdy rozciągnął je w uśmiechu, oczy przymrużył, co spowodowało, że jego twarz nabrała dość wrednego wyglądu. Wiedział, że w tym momencie chłopak myśli tak, jak się tego spodziewał.

- Mówiłem, że tę dziewczynę interesują tylko ludzie z władzą. Jednak to jeszcze nie koniec.

- Co masz na myśli? - Spytał podejrzliwie piegowaty.

- Pozycja strażnika błyskawicy. Powinieneś się skupić na tym, aby trafiła w twoje ręce.

- Planowałem to od samego początku - odparł chłopak arogancko.

- Oczywiście, Szefie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro