VII. Znajomi i nieznajomi
Kiedy odzyskała przytomność czuła się potwornie. Wróciły do niej wszystkie zdarzenia z ostatniej misji. Miała mętlik w głowie, nie była w stanie się go pozbyć ani uporządkować chociażby. Strzały, krzyki, metaliczny odgłos spadającej kuli na posadzkę, łomoty drzwi, jej przyśpieszony oddech, płacz, śmiech, groźby, spływająca krew i wybuchy mieszały się z jej wnętrzem: strachem z paniką ukrytą gdzieś głęboko, adrenaliną powodującą dziwną radość, traumą, która próbowała wydostać się na zewnątrz i ją sparaliżować; poczuciem obowiązku i pewnej dozy zgubnej dumy. Jednak, siedząc na szpitalnym łóżku z podkurczonymi nogami najbardziej chciała odpędzić od siebie tylko jedną scenę, moment, gdy pod wpływem słów nieznajomej zastrzeliła tamtego faceta. Im bardziej się starała zatrzeć obraz dziewczyny, tym częściej pojawiał się on w jej umyśle, wracał z zakamarka pamięci, którego nie chciała wspominać. Wysoka, czarne, długie włosy spięte w kucyk. Po wielu godzinach wpatrywania się w jej obraz, Yui mogła stwierdzić, choć nie ze stu procentową pewnością, że wydawała jej się dziwnie chuda, no i jej oczy. Miała wrażenie, że widziała gdzieś podobne. Tylko gdzie? U kogo? Biła się z myślami przez kolejne dni, nie rozmawiała z nikim kto przyszedł do niej w odwiedziny. Jedyną osobą, która dotrzymywała jej towarzystwa mimo to, był Lambo. Chłopiec skakał po pokoju, jej łóżku, nawet gdy przychodziły po niego pielęgniarki i siłą go musiały wyrzucać. Z czasem Pantalea sama zaczęła na niego reagować. Uśmiechała się do niego oraz pobłażliwie słuchała jego niemądrych, jak i niespójnych historyjek.
Teraz siedziała sama, wpatrując się w ciemniejące niebo za oknem. Spędzała ostatnią noc w szpitalu. Cieszyła się, że wraca, będzie mogła położyć się we własnym, miękkim łóżku ze świeżą pościelą, ubrać wygodne spodnie i koszulkę, pozbywając się już znienawidzonej, szpitalnej piżamy. Z drugiej strony palce ją świerzbiły, aby dostać się do swojego komputera i przeszukać wszystkie możliwe fora, strony w Internecie w poszukiwaniu nieznajomej twarzy. Jej wewnętrzna ciekawość uniemożliwiała spokojne oczekiwanie na ranek i wypis. Chciała jak najszybciej się stamtąd wydostać.
Siedziała plecami do drzwi, dlatego nie zauważyła na początku kto wszedł. Dopiero odgłos cichego kaszlnięcia zmusił ją do odwrócenia się. Tuż przed nią stała ciemnowłosa w nienagannym, czarnym mundurku i niezbyt zadowoloną miną. Jej oczy były osobliwe, tęczówki były mieszanką brązu i czerwieni, jednak wydawało się jakby druga barwa przeważała nad pierwszą. Ciche prychnięcie nieznajomej zmieszało Yui, ale nie dała po sobie tego poznać. Ottavia, zabiłaby ją za taki brak profesjonalizmu. Zanim się odezwała odczytała nazwę z plakietki na piersi dziewczyny: Sette Venti.
- Kim ty...
- Tego to ja chcę wiedzieć - mruknęła dziewczyna z założonymi rękami na piersi - ktoś chce się z Tobą zobaczyć.
- Kto taki? - Zdziwiła się brązowooka wstając z posłania.
- Stoi za drzwiami... Możesz wejść - dodała głośniej w kierunku drzwi.
Po chwili, przez próg przeszedł niski chłopak, wyraźnie obawiający się wszystkiego na swojej drodze. Skulony, stawiał kolejne kroki, twarz miał zakrytą cieniem kaptura o wiele za dużej, czarnej bluzy. Cały czas młócił młynka palcami u rąk, przez co Pantalea mogła zobaczyć liczne otarcia i bandaż założony na prawej. Z jego postawy wyczytała, że ta osoba raczej się jej boi i jest strasznie niepewna, natomiast dziewczyna obok niej wyraźnie spięta. Czerwonowłosa czuła podskórnie, że każdy jej ruch jest analizowany przez nieznajomą. Przełknęła ślinę, gdy gość zrzucił kaptur. Czupryna, która jej się ukazała zmusiła ją do zrobienia kroku w tył, a spojrzenie czerwonych oczu ze źrenicami w dość nietypowym kształcie zaparło jej dech w piersiach. Nastolatka zrobiła trzy kroki w przód, ostrożnie uszczypnęła chłopaka przed sobą w policzek, a potem siebie.
- Niemożliwe... - wyszeptała zanim zalała się łzami.
Następnego ranka, korytarzem szpitala szedł ucieszony Filippe, który nawet z przyjemnością znosił okrzyki młodszego brata. Pozwolił mu nawet otworzyć drzwi do pokoju Pantalei. Jednak, gdy tylko przekroczyli próg, uśmiechy zamarły na ich twarzach. Łóżko pacjentki było puste. Zniknęło kilka jej osobistych rzeczy, a zasłonki w oknie delikatnie poruszały się na wietrze, który dostawał się przez otwarte na oścież okno. Żadnego śladu, dokąd mogła pójść dziewczyna. Młody Bovino, wściekły uderzył pięścią w ścianę.
^^^
Wysoki mężczyzna o brązowych włosach uważnie obserwował, jak Filippe po powrocie do posiadłości praktycznie szaleje nie mogąc znaleźć dwunastolatki. Uśmiechnął się pod nosem zanim zeskoczył z drzewa. Przeszedł przez podwórko, jakby należało do niego. Zobaczył jak wściekły czarnowłosy wychodzi z domostwa trzaskając drzwiami. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy nieświadomy chłopak pobiegł wprost na niego. Buzowały w nim emocje i nieznajomy nie mógł już się doczekać rozmowy ze starszym z synów szefa rodu Bovino. Zderzyli się.
- Co do... To ty! - Powiedział zły Filippe.
- Pantalea zniknęła? To nie dobrze, prawda? Chcesz ją znaleźć?
- Wiedziałem, że to twoja sprawka! Gdzie ona jest!? - Chłopak napiął wszystkie mięśnie, próbując uwolnić własne płomienie.
- Ła, ła, ła... Spokojnie, paniczu. Nie ja maczałem w tym palce - piwnooki podniósł ręce w obronnym geście, choć dobrze wiedział, że nic mu nie grozi. - Przyszedłem podać pomocną dłoń, z tak delikatnymi płomieniami nie uda ci się daleko zajść.
- Nie jestem słaby - wycedził przez zęby zaciskając dłonie w pięści.
- Oczywiście, że nie - zapewnił go mężczyzna - a ja pomogę ci być silniejszym. O wiele silniejszym. Silniejszym od Lambo - dodał ciszej, rzucając Filippe złośliwe spojrzenie.
- Czego chcesz? - Odparł Bovino trochę spuszczając z tonu.
- Mam pewną sprawę do załatwienia w przyszłości, więc kiedy nadejdzie czas mi pomożesz.
- Jaka to sprawa?
- Nie musisz być tak podejrzliwy - zaśmiał się lekko szatyn - po prostu cię wesprę w treningu. A moje sprawy, są moimi sprawami. Jestem po twojej stronie Filippe Bovino. Nie możemy pozwolić, aby Lambo zgarnął tobie należną pozycję, nieprawdaż?
Lokaty trochę się zdziwił ostatnią wypowiedzią, ale ostatecznie uścisnął dłoń nieznajomemu. Jeśli ten facet pomoże mu stać się silniejszym od młodszego brata, to co mu szkodzi? Starszy uśmiechnął się szeroko na ten gest.
- Mów mi Paul, jestem szczęśliwy, że będziemy razem pracować.
^^^
Fuoco siedziała zamyślona w pewnej kawiarni na północy Włoch. Powoli upijała z filiżanki ciemny, gorzki napój z nieobecnym wzrokiem w dokumentach przed sobą. Tym razem miała założoną długą, ciemną suknię i wysoko upięte włosy oraz mocniejszy makijaż na twarzy. Gdzieś na granicy świadomości, czuła pożądliwe spojrzenia mężczyzn, którzy siedzieli w głębi, w sekcji niedostępnej dla cywili. Ona natomiast znajdowała się idealnie na granicy, doskonale zdając sobie sprawę ze swojego wyglądu. Odstawiła filiżankę delikatnie na spodek, po czym zaczęła pakować papiery to torby obok niej. Nadal nie wiedziała, czy dobrze robi, dlatego w trochę dziecinnym odruchu bawiła się swoim srebrnym pierścionkiem ze szmaragdem na palcu. Wyczuła wcześniej niż usłyszała, jak zbliża się do niej wyczekiwany towarzysz. Mężczyzna po trzydziestce nie prezentował się zbyt elegancko. Spodnie na szelkach widocznie były nie pierwszej jakości, a podwinięte rękawy białej koszuli nosiły ślady farb, na głowie znajdowała się jasnobrązowa kaszkietówka dopasowana kolorem do płaszcza. Uśmiechnął się do niej lekko, siadając naprzeciwko. Odwzajemniła gest.
- Długo czekasz?
- Niezbyt - odpowiedziała skupiając się na porcelanie w ręce.
- Coś cię trapi? Możesz mi powiedzieć - mężczyzna dotknął jej dłoni.
- Raczej nie powinnam - nie podnosiła wzroku.
- Coś z pewnością możesz.
Czerwonowłosa zaczęła bawić się luźnym kosmykiem włosów przy twarzy. Zbierała myśli. Wiedziała, że mężczyzna nie będzie jej popędzać. Biła się jeszcze przez moment z myślami, ale w końcu przyznała rację swojej pierwotnej decyzji. Jeśli ktoś miał udzielić jej odpowiedzi, to tylko ten mężczyzna w brudnej i znoszonej kaszkietówce przed nią. Wzięła jeszcze jeden łyk kawy, po czym skierowała swój wzrok prosto na niego.
- Sądzenie zmarłych. Naprawdę wierzysz, że można to zrobić? Nawet nie wiesz ile zasad jest nałożonych na nasz świat.
- Są ci, co patrzą w przyszłość i ci co pilnują przeszłości - zaczął poważnie zaczynając się bawić obrączką na palcu. - Nie chcę znać szczegółów. Nigdy nie chciałem i raczej nie będę chciał. Można to zrobić, ale nie radzę.
- Jesteś sprzecznością - westchnęła zakładając ręce na piersi.
Czerwonowłosy zaśmiał się łagodnie. Jego oczy ujawniły nietypowy kształt tęczówek. Przeczesał ręką włosy nadal się uśmiechając.
- Pewna podobna do ciebie kobieta powiedziała mi to samo. Nie mogę się dziwić. Nie zaprzeczę. Cały nasz ród taki jest, nie uważasz?
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała poważnie podnosząc filiżankę do ust.
- Z całą pewnością odradzałbym działanie pochopne. Jeśli ktoś kogoś musi spotkać, to nawet jeśli przyniesie to okrutny los, musi się to stać. Niektórych nici przeznaczenia nie jesteś w stanie przeciąć. Jeśli ktoś cię skrzywdził, nie mścij się. Jeśli ci zagraża, spowolnij go. Nigdy nie eliminuj. Nikt nie powiedział, że to proste. Zadbaj o przyjaciół i rodzinę, jeśli są silni, to sobie poradzą. Miej wiarę.
- Czasami się zastanawiam, czy nie jesteście czymś zaślepieni. Jak mogłeś tu przyjechać?
- Wiem, co masz na myśli. Nie pierwsza mnie ostrzegasz. Wiem już, co mnie czeka, nie jestem głupcem.
- Więc dlaczego? Dlaczego, Makoto? - Głos prawie niezauważalnie załamał jej się na końcu zdania.
- To jest cisza przed burzą. Idealna tafla jeziora długo taką nie pozostanie. Prędzej czy później ktoś do niego wskoczy albo wyjdzie. To kwestia czasu, który już się zbliża. Mogę nie zdążyć ze wszystkim, ale moje dzieci będą musiały to udźwignąć. Jesteśmy silni - puścił do niej oko. - Jesteś mądra, jestem z ciebie dumny. Poradzisz sobie, Fuoco - dodał z wyraźnym akcentem.
Odchodząc jeszcze raz położył swoją dłoń na jej i zgrabnym ruchem włożył za rękaw bluzki świstek papieru. Chwilę później już wychodził z budynku. Brązowooka wpatrywała się w dno filiżanki. W końcu odważyła się zajrzeć na ukrytą karteczkę. Było tam kilka słów w niezrozumiały języku dla osoby postronnej, ale nie dla niej. Spaliła karteczkę w rękach zużywając odrobinę pomarańczowych płomieni. Ulotniła się kilka minut później w bocznej uliczce.
^^^
No i jest kolejny rozdział.
Mam nadzieję, że wam przypadł do gustu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro