Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V. Rozmowa

Pierwsze, co poczuła po odzyskaniu świadomości to ból głowy. Tylko on został jako przypomnienie potwornego wyładowania, które szalało w niej wcześniej. Ostrożnie się podniosła do siadu i otworzyła oczy. Przywitały ją ciemnozielone, zmartwione tęczówki przyjaciela. Delikatnie się uśmiechnęła.

- Jak się czujesz?

- Lepiej - wyszeptała przez wysuszone gardło - pić mi się chce.

- Jasne! Trzymaj, woda. Znasz tego faceta?

- Nie - powiedziała spuszczając głowę i oddając szklankę - pierwszy raz go widziałam.

- Ja też... Ta cała Rosemary kazała nam zejść jak tylko wstaniesz, ale możemy jeszcze tu posiedzieć.

- Nie, chodźmy, może to coś ważnego - odparła spuszczając nogi.

Filippe tylko ciężko westchnął i poszedł w kierunku drzwi. Gdy nie patrzył, Pantalea skrzywiła się łapiąc za głowę. Włożyła rękę do kieszeni w spódnicy i dziękowała samej sobie w duchu, że pomyślała o kilku tabletkach. Połknęła pastylkę szybko dopijając wodę ze szklanki. Podbiegła do przyjaciela dołączając do niego już na schodach.

- Wszystko w porządku, Yui? - Spytała Rosemary znad filiżanki z kawą.

- Tak, przepraszam za kłopot - odpowiedziała siadając naprzeciw niej.

- Yui, nie musisz...

- Z tego, co słyszałam, to nie mogłaś uniknąć tego ataku - kobieta przerwała Bovino, ku jego irytacji. - Wszystko już przekazałam waszej opiekunce. Kim był ten człowiek?

- Nie wiem, pierwszy raz go widziałam...

- To nie dobrze - powiedziała z ciężkim westchnięciem splatając dłonie nad filiżanką. - Jeśli cokolwiek ukrywasz, lepiej żebyś od razu powiedziała. Przynajmniej Ottavii, nie możemy pozwolić, aby cokolwiek zagroziło jemu - wskazała niedbale na chłopaka - ani naszemu zadaniu. Rozumiesz?

- Tak, nie mam nic do ukrycia - odpowiedziała dziewczynka. To było oczywiste kłamstwo, ale jak dotąd nikt z rodu Bovino jej nie przejrzał i była za to wdzięczna losowi, bo za każdym razem, gdy padało podobne pytanie, naszyjnik po jej matce zdawał się palić dziewczynkę żywym ogniem. Tym razem Fortuna również spojrzała na nią przychylniejszym okiem.

- Więc to tak... - kolejne westchnięcie kobiety - no dobrze. Jeśli się dzisiaj spiszecie dostaniecie nagrodę - odparła rozsiadajac się wygodnie - po pierwsze pomogę Ci się doprowadzić do porządku, musisz wyglądać jak na kogoś z mafii, a nie uczennicę z podstawówki. Tobą Filippe, zajmie się Armando już szykuje odpowiedni strój na zapleczu. Bez dyskusji, ja tu rządzę. No, zjedzcie coś i zabieramy się za pracę - powiedziała dając znak kelnerowi. Chwilę później przed dziećmi postawiono świeże pieczywo i wszystko co potrzebne do kanapek. Blondynka w spokoju oddaliła się od stolika.

Było już późne popołudnie, gdy do kawiarni weszło kilku mężczyzn w czarnych garniturach uważnie obserwując otoczenie. Gdy podszedł do nich jeden z kelnerów ze środka grupy wyszedł starszy mężczyzna z laską w ręce. Chłopak ukłonił się nisko i zaprosił gestem przybyszów na zaplecze. Trzech mężczyzn poszło we wskazanym miejscu, natomiast reszta zajęła stolik w zaciemnionej części sali. Goście spoglądali zaintrygowani nagłym pojawieniem się takiej grupy ludzi, obserwowali całe zajście z niemal nabożną czcią, a gdy starszy mężczyzna zniknął z pola widzenia wrócili do swoich spraw.

- Proszę o wybaczenie tych wszystkich niedogodności, Dziewiąty Vongolo - powiedziała Rosemary zamykając drzwi za przybyszami.

- Nie szkodzi, czasem trzeba się pokazać - powiedział mężczyzna z laską siadając w fotelu za biurkiem.

- Moje zamówienie jest gotowe? - Zapytał jeden z mężczyzn. Wyglądał na najmłodszego z trójki i odrobinę mniej pewnego siebie od towarzyszy. W kieszeni marynarki miał włożoną jasnozieloną chusteczkę.

- Oczywiście, już pokazuję - pstryknęła palcami.

Zza bocznych drzwi wyszedł Filippe w świeżym, białym garniturze z wyszytym herbem rodu, a za nim Yui w ciemnym stroju ze zdobionym pudełkiem w ręce. Chłopak stanął koło Rosemary i skłonił głowę z szacunkiem w kierunku Dziewiątego, który z delikatnym uśmiechem przypatrywał się młodzieży. Yui skłoniła się głębiej niż chłopak, a potem jeszcze raz przed zleceniodawcą. Mężczyzna ze spokojem otworzył trzymaną skrzynkę przez dziewczynę i ostrożnie wyciągną pistolety. Obejrzał kilkukrotnie z każdej strony i na końcu złapał pewnie celując w młodą dziewczynę. Pantalea potrafiła tylko przełknąć ślinę, cała stała sparaliżowana. Filippe zaczął przebierać palcami obu dłoni próbując się uspokoić i nie wywołać zamieszania, ale nie szło mu to dobrze.

- Znakomite - odparł Strażnik Błyskawicy odkładając z powrotem broń. - Dziewiąty, co o tym sądzisz? - Yui niepewnie odwróciła się w stronę wspomnianego mężczyzny.

- Rzeczywiście, bardzo dobra robota. Warto było przyjść osobiście, aby zobaczyć owoc tak dużych starań. - Vongola z uznaniem spojrzał na dzieci. - Jutro skontaktuję się z Donem Bovino odnośnie dalszej współpracy w przyszłości.

- Będziemy ogromnie wdzięczni - powiedział Filippe.

- Będziemy już ruszać w drogę - odezwał się trzeci mężczyzna stojący po prawej Timoteo. Wkrótce potem świta Dziewiątego opuściła lokal.

- Było blisko - szepnęła Rosemary bardziej do siebie niż do dzieci, czy Armando, który zmaterializował się obok niej.

- Udało się?

- Chyba tak. Powiedział, że jutro się skontaktują.

- W takim razie prezentacja wypadła co najmniej wzorowo.

- Prezentacja?! On wymierzył w Yui broń! Gdyby strzelił byłoby po niej! Za kogo oni się uważają!?

- Filippe, to była V-vongola, nie mamy z nimi szans - powiedziała Yui ostrożnie widząc, jak złość buzuje w starszym.

- Co z tego?! Mógł Cię ZABIĆ!

- Nie mieli tego w planie - odpowiedziała spokojnie blondynka nalewając sobie wina - lepiej będzie dla Ciebie, jak zrozumiesz, że Vongola ZAWSZE wie, co robi.

Filippe nadal nieswój pomarudził chwilę pod nosem, a potem poszedł się przebrać w coś bardziej mu odpowiedniego. Yui natomiast siedziała na kanapie i zapisywała w swoim notesie kilka uwag na temat spotkania, które przed chwilą się odbyło.

^^^
Inne miejsce, inny czas

Zamyślona Fuoco chodziła przed oknem tam i z powrotem. Jej usta poruszały się nadzwyczajnie szybko, ale nie wypowiedziała głośno ani słowa. Jedyne, co można było usłyszeć to stukot jej wysokich szpilek na beżowych kafelkach podłogowych. Była ubrana na czarno z bordowym płaszczem narzuconym na ramiona, który sunął za nią po ziemi jak welon panny młodej. Ręce miała założone na piersi, a głowę co jakiś czas podnosiła do sufitu. W końcu odwróciła się tyłem do okna i podeszła do dużego, drewnianego stołu, który stał na środku pokoju. Na blacie widniała mapa świata z kilkunastoma pionkami rozłożonymi w różnych jej miejscach. Miały różne kolory, a czasem nawet kształtem różniły się znacząco od oryginalnych. Kobieta wzięła do ręki czerwoną królową i zaczęła się nią bawić w dłoni.

- Co mam z tobą zrobić, co? Jak na razie jestem na straconej pozycji - powiedziała kładąc pionek koło dwóch czarnych pionów różniących się między sobą wielkością.

Westchnęła głęboko, wzięła do ręki kieliszek z wcześniej nalanym naparem i spokojnie popijając, usiadła w wygodnym, bordowym fotelu na przeciwko dużego, ściennego lustra. Jednak na jego tafli, wcale nie było jej odbicia. Siedzenie zajmowała inna postać w ciemnogranatowym, odrobinę błyszczącym płaszczu.

- Ratując jednych, popchnęliśmy na dno drugich - powiedziała w spokoju - masakra z przyszłości stała się w przeszłości.

- Czyli ich odnalazłaś... - odezwał się inny kobiecy głos.

- Tak, nie było łatwo... przyszłość rośnie na prawdę na cienkim gruncie - powiedziała Fuoco odgarniając niesforny kosmyk włosów. - Nie chciał mnie słuchać... do tego znaleźli mnie i mam ogon.

- Jeden... dwa... trzy... cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć... dziesięć. JAKIM CUDEM?! Ty nierozważna idiotko! Nie, spokojnie, spokojnie. To nie tak, że cokolwiek powiedziałaś... nie, nadal nie rozumiem, JAK?!

- Majstrują przy losie Pantalei, Yui Pantalei - odpowiedziała czerwonowłosa z nachmurzoną miną.

- Tym bardziej uważaj na wszystko. Ani jej, ani Dziesiątemu Vongoli nie może się nic stać, bo wiesz czym to poskutkuje.

- Jestem świadoma problemu, dlatego informuję, że jeśli będzie trzeba skontaktuję się z... pewnymi osobami.

- To jest ostateczność, ale trochę chaosu może nam być na rękę. Tylko wybierz odpowiedni moment.

Po chwili, w lustrze zamiast postaci w ciemnogranarowym płaszczu znajdowało się odbicie Fuoco.

Kobieta wstała z fotela i udała się do łazienki. Postanowiła zająć się ranami dopóki eliksir działał. Ostrożnie przemyła ranę na przedramieniu, która była zbyt głęboka na sam plaster, więc sama musiała ją sobie zszyć. Skrzywiła się, gdy płyn dezynfekujący zetknął się z poważnymi otarciami od łańcuchów. Westchnęła w myślach, nie planowała tych śladów w swojej kolekcji bitewnych porażek, prawie całe ciało miała pocharatane, jednak najbardziej żałowała blizny ciągnącej się od ucha, przez policzko z zakończeniem przy wewnętrznym kąciku oka. Głębokie, nierówne cięcie, które ją oszpeciło.

- To nie tak, że jeszcze do nich wrócę - powiedziała do siebie zakręcając kran.

Spoglądając z powrotem na mapę miała ochotę coś rozwalić, czymś rzucić. Zrobić cokolwiek, żeby pozbyć się złości i frustracji w niej tkwiących. Miała trzymać się planu, ale czuła jakby coś lub ktoś dokładnie majstrował przy nim, aby udowodnić jak bardzo jest on zgubny. Dostanie się w ręce Vindice uznała za największą porażkę oraz ostatnie, poważne ostrzeżenie. To nie tak, że pierwszy raz czuła na sobie ich łańcuchy, co to to nie, ale nigdy tak nie uważała na wszystko, co mówi czy robi.

^^^

Wcześniej w więzieniu Vindice

Gdy jej przeciwnik zniknął, od razu została wciągnięta w czarny portal. Po przejściu znalazła się na ziemi, wśród kurzu i piasku. Zakaszlała parę razy, aby pozbyć się pyłu z ust i gardła, a potem z ogromną trudnością się podniosła. Doskonale wiedziała, gdzie jest i co ją czeka.

- Kim jesteś? - Usłyszała poważny głos za sobą. Jednak nie odwróciła się.

- Nazywaj mnie Fuoco - powiedziała poważnie poprawiając ubranie tak, aby nie było widać żadnych zdobień, głowę trzymała nisko, pilnując aby nikt nie zobaczył jej twarzy.

- Fuoco? Myślisz, że to mnie zadowoli? - Kobieta poczuła szarpnięcie za nadgarstki.

- Musi, nic więcej nie powiem. Nawet Vindice - utrzymywała poważny ton głosu chociaż łańcuch powoli zaczął wrzynać jej się w skórę.

- Nie satysfakcjonuje mnie to - coś dotknęło jej ramienia na kilka sekund, a potem zniknęło. - Nie jesteś Arcobaleno, więc jak...

- Lata ćwiczeń - przerwała rozmówcy. Coś szarpnęło ją za włosy, zamknęła oczy z całych sił.

- Nie przerywaj - usłyszała ostrzeżenie.

- Nie znamy Cię, kim jesteś?

- S-sojusznikiem Vongoli - wychrypiała, gdy inny łańcuch owinął się wokół jej szyi - nie złamałam żadnych... praw...

- Posiadasz ósmy żywioł nie będąc Acrobaleno, to jest Twoim wykroczeniem.

- Płomień Nocy nie jest Twoją własnością - odparła hardo Fuoco skupiając własne płomienie wokół siebie.

- Żaden z płomieni nie może równać się z ósmym. Tracisz tylko energię.

Nic nie odpowiedziała. Po chwili na jej czole pojawił się delikatny, ciemnopomarańczowy płomień, taki sam otoczył jej dłonie i utworzył mały krąg dookoła jej stóp. Otworzyła oczy, które w tym momencie przybrały czerwony odcień. Zanim Vindice się zorientowali, kilkoro z nich uderzyło o ścianę, a kobieta się oswobodziła. Płomienie natychmiast zniknęły.

- Wybaczcie, ale muszę jeszcze cos zrobić zanim odpowiem na wszystkie pytania. Jeśli będziecie odpowiednio śledzić Vongolę, to na pewno znowu się spotkamy. Jagerze, Bermudo, miłego dnia - powiedziała kłaniając się teatralnie.

Zniknęła wśród własnych, czarnych płomieni, zanim łańcuch wyższego z Vindice zdążył do niej dotrzeć.

ɅɅɅɅɅɅɅɅ

I jak? W następnym rozdziale o wiele więcej Lambo. Hehe.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro