Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV. Spotkanie

Następnego dnia Yui w spokoju wstała i zeszła na śniadanie. Sytuacja wydawała jej się na tyle dziwna, że ostrożnie stawiała swoje kroki przez całą drogę. Przyzwyczajona do licznych kłótni rodzeństwa, cisza panująca w głównej rezydencji wydawała się nierealna. Szczególnie mając na względzie Lambo, który nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu, a co dopiero w ciszy. Dlatego z największą uwagą rozglądała się po korytarzu, czy wszystko w porządku. Gdy powoli otwierała drzwi do jadalni przywitał ją głos Filippe:

- Bu!

- O ja! F-filippe! Nie strasz!

- Haha - zaśmiał się - mam Cię!

- To nie jest zabawne - naburmuszyła się.

- Daj spokój... Nie obrażaj się, no...

- A będę! - Zawołała wchodząc do sali.

- Yui! No weź!

- Jesteś paskudny!

- Bez przesady...

Yui go nie słuchała i zajęła swoje miejsce przy pustym jeszcze stole.

- Chcesz wiedzieć, czemu nie ma Lambo? - Udawała, że go nie słyszy. - Wpadł wczoraj w niezłe tarapaty...

- Nie żartuj sobie - mruknęła.

- Przepraszam - powiedział piegowaty w tamtym momencie w drzwiach stanęła Ottavia z młodszym Bovino na rękach.

- Dzień dobry.

- Dzień dobry ciociu!

- Czy z Lambo wszystko w porządku?

- Tak Yui, w jak najlepszym - powiedziała kobieta sadzając śpiącego chłopca na jego krześle. - Jak wam się spało?

- Dobrze.

- Nareszcie spokojnie.

- Cieszę się - odpowiedziała siadając po prawej stronie u szczytu stołu. Chwilę później wniesiono śniadanie. A Lambo wyczuwając w powietrzu zapach świeżego pieczywa od razu się obudził.

- Gyahuu! Lambo-siama glodny! Lambo chcie jeść! - Chłopczyk wziął do ręki mały widelczyk i zaczął nim uderzać o stół.

- Uspokój się! Dopiero, co przynieśli jedzenie - powiedział Filippe zabierając bratu "zabawkę".

- Oddaj! Moje! Moje! Moooojeee!

- Lambo! Przestań wrzeszczeć!

- Zachowuj się. Zjedz to - powiedziała spokojnie Ottavia dając dziecku pod nos owsiankę i chleb. Po kolejnych grymasach, wylaniu miseczki, awanturze i kilku niegroźnych wybuchach, kobieta podjęła przerwaną rozmowę.

- Dostaliśmy jakiś czas temu zamówienie na broń. Yui, Filippe, pojedziecie z Rosmary i Armando je dostarczyć.

- Lambo też chcie! Lambo teś!

- Nie. Masz jeszcze czas.

- Ale Lambo chcieee! - Młody Bovino rozpłakał się na całego. - Lambo chcieee!!

- Jesteś za mały. Nigdzie nie pojedziesz - powiedziała stanowczo czarnowłosa wstając ze swojego miejsca. Lambo natychmiast przycichł siąkając nosem. - Macie być gotowi za godzinę do drogi.

- Kiedy nie chcę. Czemu mam załatwiać takie sprawy?

- Filippe.

- Nie jadę. Wybijcie to sobie z głowy.

- Filippe! Jeśli mówię, że jedziesz, to jedziesz. Bez dyskusji. Macie z Yui słuchać i robić wszystko to, o co was proszą. - Chłopak prychnął. - Nie naróbcie nam wstydu.

Piegowaty marudził pod nosem do końca posiłku, natomiast Yui spokojnie kończyła śniadanie nie dyskutując z nadaną misją. W gruncie rzeczy bardzo się cieszyła, że będzie mogła uczestniczyć w czymś takim.

Godzinę później

Yui nerwowo poprawiała czarną spódniczkę od mundurka, natomiast Filippe, ubrany w garnitur, niecierpliwie kopał wszystkie kamyki wokół niego. Stali przed wejściem do posiadłości i czekali na dwójkę dorosłych, z którymi mieli jechać samochodem. Po chwili się zjawili. Wysoka, blondynka w sukience w łaty po kolana o zielonych oczach oraz czarnowłosy mężczyzna w białym garniturze.

- Czołem! Nie za zimno wam? - Przywitał się wesoło Armando.

- Nie będę wyglądał jak debil - mruknął chłopak, ze złością trzymając za swoją łaciatą muszkę.

- Jest w porządku - odpowiedziała Yui niepewnie.

- No już, bo się spóźnimy, a nasi klienci nie będą zadowoleni - odparła Rosmary wyciągając z torebki kluczyki do samochodu.

Pomimo żwiru, kobieta szła na szpilkach najszybciej z całej grupki. Usiadła za kierownicą srebrnego volvo. Poczekała aż dzieci się rozsiądą i odpaliła silnik.

- Po pierwsze, to ja rządzę tą operacją. Armando to moje wsparcie. Rozmowy i transakcję przeprowadzam ja. Wy pilnujecie sprzętu. Nie ruszacie go, dopóki nie pozwolę. Nie odzywacie się słowem, dopóki nie powiem. Jasne? Nie chcę, nie, nie chcemy ich zawieść. Nie wiem, jak wam, ale mi się nie widzi oddychanie pięć metrów pod ziemią. - Kobieta uważnie przyjrzała się dzieciom we wstecznym lusterku.

- Oczywiście.

- Niech będzie.

- Paniczu Filippe, proszę się zachowywać. Nie jedziemy do byle kogo.

- Tak wiem - machnął niecierpliwie ręką.

- Teraz w prawo - powiedział Armando bawiąc się swoim telefonem.

- Przecież wiem! Pamiętam drogę. Jechaliśmy nią przecież ledwo tydzień temu, idiota.

- Nie irytuj się, to piękności szkodzi.

- Zamknij się - fuknęła dociskając gaz.

Yui zafascynowana wyglądała przez okno nie interesując się zanadto rozmową dorosłych. Gdy za oknem zauważała coś charakterystycznego zapisywała to w swoim notesie razem z godziną. Filippe mocował się z westernową muszką założoną na szyję przez ciotkę. Ku swojemu coraz większemu zdenerwowaniu, nie potrafił jej ściągnąć. Jechali dwa dni z jednym postojem na zmianę kierowcy.

- Dobrze się jedzie.

- Aż za, miejsce spotkania bez zmian - powiedziała Rosmary zerkając na wyświetlacz komórki. - Ciekawe kto odbierze...

- Ostatnio kontaktowali się przez kogoś z zewnątrz, nie?

- Tak... nie możemy spuścić gardy. Was też to dotyczy. Wieziemy zbyt cenną broń, aby ktoś mógłby gwizdnąć nam ją spod nosa. Ech, potężne rodziny są takie kłopotliwe - westchnęła ciężko.

- Ktoś nas może... zaatakować? - Spytała niepewnie Pantalea cofając się od okna.

- Jak zawsze, dilerka bronią rzadko jest przyjemna. Szczególnie jeśli zleceniodawca ma trochę za uszami.

- Albo w kieszeni - dodał figlarnie mężczyzna - no, koniec gadki dojeżdżamy na miejsce.

- Nareszcie! - Zawołał z ulgą Filippe.

Znajdowali się na skwerze, który nie wyglądał zbyt przyjemnie. Mnóstwo śmieci, ruiny domu, a w powietrzu unosił się zapach spalenizny. Rosmary wyciągnęła z bagażnika większą torbę, po czym zatrzasnęła głośno klapę. Rzuciła w kierunku mężczyzny małą paczuszkę, do Yui woreczek, a Filippe wręczyła kilka zwykłych noży. Nic nie mówiła tylko wskazała gestem, aby szli za nią. Kluczyli między budynkami, a wraz ze zbliżaniem się do ustalonego miejsca, swąd spalenizny stawał się coraz wyraźniejszy. Armando poszedł pierwszy, ostrożnie rozejrzał się po pobojowisku, poczym wrócił do pozostałej trójki.

- Nikogo nie ma - wyszeptał.

Rosmary nic nie odpowiedziała i odwróciła się na pięcie. Skręciła w boczną uliczkę przeciwną do tej, którą przyszli. Grupka ruszyła za nią. Wchodzili w głąb miasta i dopiero gdy weszli do jednej z kawiarń blondynka wydała ciężkie westchnienie.

- Coś nie tak? - Zapytała cicho dziewczynka.

- Ta - powiedziała splatając swoje palce - jakieś informacje?

- Niczego nie przysłali, Rose. Może coś wypadło?

- Myślisz? Ach, wielka Familia ma mnóstwo na głowie i zapomnieli o dostawie. W takim razie po co w ogóle prosili o broń? To nie to Armando, kogoś by podstawili - powiedziała poważnie obserwując wnętrze.

- Ten pan znowu tu jest - powiedziała Yui zauważając mężczyznę w okularach przy stoliku obok.

- Cholera! - Zaklął Armando wkładając rękę do kieszeni marynarki.

- Profesjonalista - mruknęła w jego stronę blondynka. - Yui, pilnujesz torby i Filippe. Filippe, do nikogo się nie odzywacie, trzymacie się blisko siebie, wyciągacie broń dopiero, jak inni wyciągną, jasne? Macie się w pięć minut znaleźć na rynku przy fontannie. Zgubcie tę torbę, a złoję wam tak tyłki, że już nigdy nie siądziecie. Liczę do trzech - niebieskooka wzięła głęboki oddech. - Raz... dwa... trzy.

Dzieci zerwały się z miejsca zabierając torbę kobiety i pobiegły w stronę wyjścia, mężczyzna chciał się udać w ich ślady, ale został powstrzymany przez dwójkę dorosłych.

- Dokąd się pan śpieszy? - Spytała Rosmary stając przed nieznajomym.

- Nie wasz interes.

- Nasz, bo tak się składa, że te dzieci są z nami - powiedział Armando.

- Pieprzone Bovino - mruknął nieznajomy - nie macie pojęcia o co chodzi - uśmiechnął się złośliwie pod nosem.

Złapał blondynkę za przedramię rzucając nią o ścianę. Armando od razu ruszył do kontrataku i wykręcił mężczyźnie drugą rękę do tyłu. Ten udał ból i uderzył go łokciem w brzuch wyswobadzając się. Rosmary skorzystała z okazji i wbiła swoje dwie spinki, którymi miała spięte włosy prosto w kark przeciwnika powodując jednocześnie wyładowanie elektryczne skupionych w nich ładunków. Armando w tym czasie szybko się podniósł i związał nieznajomemu ręce metalowymi linkami, które łączyły się z bronią kobiety. Złapał go za włosy i podniósł na wysokość swoich oczu. Blondynka zaśmiała się tylko na widok nietrzeźwego przeciwnika.

- Odpowiesz nam na kilka pytań - powiedziała z lekkim uśmiechem.

- Rosmary Rise i Armando Verdici, ech... jesteście idiotami. Boss przyszedł po dzieci - powiedział brązowowłosy z diabelnym uśmieszkiem. - Dziewczynka wydaje się dość ciekawa.

- O co chodzi? Gadaj! - Zawołała zielonooka łapiąc mocno za jego podbródek.

- Jesteście niczym i skończeni.

Zanim zdążyła zadać następne pytanie, mężczyzna z szaleńczym uśmiechem przegryzł coś co miał w ustach i po krótkich konwulsjach wydał ostatnie tchnienie. Armando wypuścił ciało, które w miarę głośno uderzyło o posadzkę kawiarni.

- A tak miło było. Sprzątnąć mi to - powiedziała kobieta pstrykając palcem do pierwszego kelnera, który nawinął jej się pod ręką.

Chłopak lekko się odkłonił i po chwili zawołał kogoś z zaplecza do pomocy. Rosmary i Armando byli wówczas w drodze do młodszych towarzyszy.

^^^

- Czemu traktują nas jak dzieci? - Mruknął Filippe, gdy dobiegli do wskazanego miejsca.

- Bo nimi jesteśmy - odpowiedziała Yui siadając na chodniku obok torby. - Strasznie to ciężkie.

- Ciekawe dla kogo to miało być.

- Nie wiem... myślisz, że sobie poradzą?

- To DOROŚLI, pewnie że tak - powiedział z niechęcią.

- Cóż za uroczy widok - odezwał się mężczyzna łagodnym głosem. Miał krótkie brązowe włosy i piwne oczy. - Aż szkoda, że nie mam aparatu.

- Kim pan jest? - Zapytał Bovino. Intuicyjnie wyczuł niebezpieczeństwo i stanął przed koleżanką.

- Hihi, kimś kogo za niedługo spotkacie. Albo i nie - machnął niedbale ręką. W promieniach słońca zalśnił jego srebrny pierścień. - Jak na razie dam wam propozycję. Odsuńcie się od Vongoli albo źle skończycie.

- O czym pan mówi? My nie mamy z nimi nic wspól... - urwała w pół słowa, gdy poczuła duszący ucisk dłoni nieznajomego na swoim gardle.

- Yui! Puszczaj ją! - Filippe wyciągnął swoją broń celując ostrzami w mężczyznę.

- Jesteście małymi, głupimi dziećmi, choć Filippe ma przed sobą wspaniałą przyszłość. Czego nie można posiedzieć o Tobie. Truchła, takie jak ty, powinny być na cmentarzu - wyszeptał dziewczynce do ucha.

Zanim zrobił cokolwiek więcej tuż nad jego głową świsnęła kula. Z niewzruszonym wyrazem twarzy puścił brązowooką, która uderzyła głową o bruk. Czarnowłosy od razu rzucił się w jej kierunku.

- Jak zwykle kłopotliwa - powiedział pod nosem. - Mam dla Ciebie dobrą radę Bovino, uważaj na nią.

- O czym ty mówisz? - Zapytał zły jedenastolatek.

- Niczym. Tylko Cię ostrzegam. - Odparł mężczyzna odwracając się do niego tyłem.

Chwilę potem z ust Pantalei wypłynęła potężna dawka krwi, a ciało zaczęło poruszać się jak podpięte do prądu. Spanikowany Filippe zapomniał o mężczyźnie próbując przytrzymać ją tak, aby nie zrobiła sobie żadnej krzywdy. Nieznajomy z zadowolonym uśmiechem oddalił się w sobie znanym kierunku. Chwilę potem na miejsce dobiegła Rosemary z Armando. Uklękła obok dzieci, a mężczyzna odganiał gapiów.

- Filippe, uspokój się albo nic nie zrobię.

- Ale Yui...

- Nic jej nie będzie - powiedziała kobieta wyciągając z własnej torebki kilka przyrządów. - Co się stało.

- Nie wiem, stał tam, a chwilę potem trzymał ją za gardło... to nie jest normalne!

- Cholera, Armando! Weź ją na ręce, nic tutaj nie zrobię! - Powiedziała zła stukając metalową pałeczką o kamień, którym rynek był wyłożony. - Im szybciej ją zabierzesz tym lepiej. Filippe, weź torbę - rozkazała blondynka obwiązując Yui sznurkiem nadgarstki i stopy. - Jeszcze mamy szansę aby wyszła z tego cało.

Verdici nie zadawał żadnych pytań tylko wziął nastolatkę na ręce i szybko udali się w stronę kawiarni, z której niedawno wyszli. Bez przeszkód weszli na zaplecze. Gdy tylko Yui została położona na tapczanie Rise zajęła się uspokajaniem organizmu dziewczynki. Nie obyło się bez przekleństw, ale po półgodziny, czerwonowłosa spokojnie spała. Zdenerwowany chłopiec siedział obok niej.

- Nic jej nie będzie, na całe szczęście, a co z dostawą?

- Przed chwilą skończyłem rozmawiać. Niechętnie, ale się zgodzili, aby tu przyjść... jutro. Dziewiąty, ponoć osobiście się zjawi... - czarnowłosy wymownie spojrzał na młodego Bovino - ale czuję, że nie pójdzie to tak jak zaplanowaliśmy z szefem.

- Mnie to mówisz? Akurat teraz jakiś psychol musiał się pokazać? Cały plan spalił na panewce! - Zła uderzyła pięścią o stół. - Jak znajdę tego gnoja, co jej to zrobił to zabiję! W moich planach się nie miesza!

- O czym w mówicie? Mieliście tylko dostarczy broń! - Powiedział piegowaty stając pomiędzy dorosłymi.

- WY mieliście dostarczyć broń, my dostaliśmy trochę inne zadanie. Mniejsza o to - machnęła niedbale ręką - jak tylko Pantalea wstanie macie zejść na dół.

- A co z bronią?! Non stop mówisz, że trzeba jej pilnować a teraz mam ją zostawić?!

- Rozejrzałbyś się dookoła, jak na następnego Dona jesteś strasznie głupi - odpowiedziała wskazując na biurko. - Te durne krówska, to jakby nie patrzeć nasz symbol. Twój herb. Więc to nasze terytorium. Pilnuj jej  skoro tak się boisz. - To mówiąc wyszła razem z partnerem zamykając za sobą drzwi.

^^^

Strzał.
W pewnej, bocznej uliczce trwała nieprzerwana wymiana ognia pomiędzy dwoma osobami. Kobietą i mężczyzną. W pewnym momencie doszło do zwarcia. Czerwonowłosa wymierzyła cios w głowę, jednak brązowowłosy był szybszy i trafił ją prosto w przeponę. Nie mogąc złapać tchu cofnęła się jeden krok, co zostało wykorzystane i po uderzeniu w szczękę upadła na bruk. W ostatnim momencie uratowała się od krytycznego zderzenia głowy o kamień. Broń wypadła jej z ręki. Leżała na ziemi z klatką przygniecioną jego stopą. Swoje pełne nienawiści spojrzenie skierowała na jego postać.

- Cccc, słabo Fuoco, słabiutko - zacmokał patrząc jej prosto w twarz. - Nie rób takiej miny, już się Ciebie nie boję, nie mam czego.

- Nie... uda... Ci...

- Ćśś... nic nie mów. Już mi się udało. Yui Pantalea i Filippe Bovino są w moich rękach.

- Jest... silniejsza... niż myślisz - wychrypiała uśmiechając się z pewnością.

- Zobaczymy, jak na razie... masz chyba kogoś innego na głowie - zaśmiał się pod nosem na widok czarnego portalu tuż obok nich. - Do zobaczenia, dziękuję za krew - uśmiechnął się brązowowłosy wkładając swój pierścień w ranę na jej ramieniu. Syknęła z bólu, a on ulotnił się zanim srebrne łańcuchy dosięgnęły i jego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro