Rozdział XIII
Amadea otworzyła ciemnobrązowe oczy bardzo powoli. W głowie jej pulsowało i przez chwilę nie widziała nic poza ciemnością. Usiadła na zimnej ziemi. Dopiero po chwili dostrzegła przed sobą metalowe kraty.
— Obudziłaś się. — Padło bardziej stwierdzenie niż pytanie. — Długo spałaś.
Spojrzała na kawałek nieba, które zabarwiło się już różem jutrzenki.
— Co? — Próbowała zapytać, ale głos odmówił jej posłuszeństwa. Odchrząknęła. — Gdzie... Amadeus? — Zmarszczyła brwi, nagle przypominając sobie wszystko. Przytrzymała się krat, wstając powoli z każdym kolejnym słowem. — Mira! I ten smok... Te oczy... Biel, czerń, ughh. — Jedną rękę przyłożyła do skroni. — Co ty mi zrobiłeś? — zapytała cicho, patrząc na niego groźnie. Amadeus zaśmiał się. W odpowiedzi wcisnął klucz do zamka i przekręcił go, czemu towarzyszył charakterystyczny chrobot. Amadea zmarszczyła brwi.
— W co ty grasz? — zapytała, gdy stał już bezpośrednio przed nią. Uśmiechnął się tylko.
— Daj ręce.
— Co?
— Daj ręce.
— Zwariowałeś?
— No dawaj! — zawołał z irytacją. Amadea niechętnie wyciągnęła w jego kierunku swoje ręce, a on związał je grubym sznurem. — No. — Uśmiechnął się z zadowoleniem. — To zapraszam na wycieczkę.
— Po co mnie wiążesz? — zapytała podejrzliwie. — Przecież i tak nie mam jak uciec.
— O nie, nie, nie masz na czym uciec. Ale ja cię znam, siostrzyczko. Zdolna z ciebie bestyjka. No, chodź, pokażę ci moje królestwo. — Gestem dłoni wskazał na otwarte drzwi celi. Amadea zacisnęła mocno usta.
— Od kiedy z ciebie taki gentleman? — zapytała sucho, a on pokręcił głową z niedowierzaniem.
— Nadal mi nie wierzysz? Po tym wszystkim co razem przeszliśmy?
— Po tym jak podstępem zwabiłeś mnie na wyspę, związałeś, nie wiem, może też jakoś zaczarowałeś i na koniec wsadziłeś mnie do celi? No wybacz, jakoś ci nie wierzę.
Amadeus zaśmiał się.
— Całkiem słusznie. Dobrze, w takim razie ja pójdę pierwszy.
Wyszedł z celi i obrócił się.
— Widzisz? Żyję.
Amadea mruknęła coś niezrozumiałego, ale wiedziała, że i tak nie ma lepszego wyjścia. Wolała już spędzić z Amadeusem trochę czasu, wysłuchać go i może znaleźć na niego jakiś haczyk niż siedzieć bezczynnie w celi. Podeszła więc do niego, zachowując jednak pełną ostrożność.
— Wiedziałem, że się nie powstrzymasz. — W jego oku pojawił się błysk. — Zawsze byłaś ciekawska.
— Zacząłbyś w końcu gadać z sensem — fuknęła tylko.
— Ależ już przechodzę do rzeczy. Pozwól, że pokażę ci mój nowy dom. — Ręką zakreślił łuk, pokazując coś w rodzaju małego miasteczka. Amadei serce zabiło szybciej. Mimo całej swojej niechęci musiała przyznać, że widok był imponujący. Dużo bardziej imponujący niż wtedy, gdy oglądała go z ukrycia parę dni wcześniej Poszła za bratem dalej.
— Spójrz, nie krzywdzimy waszych smoków — oznajmił, wskazując na duże, uklepane pole po jego lewej stronie. Amadea przystanęła na chwilę, przyglądając się otwartej przestrzeni. Widząc to, jej brat również się zatrzymał. Przypatrzyła się rozgrywanej tam scenie. Dziewczyna o śniadej cerze właśnie uspokajająco mówiła do jednego ze Śmietników Zębaczy. Amadea nie słyszała, co dokładnie, ale smok był wyraźnie zainteresowany jej słowami. Co jakiś czas przekręcał głowę, nawet nieświadomie zbliżając się do dziewczyny, aż w końcu mogła go dotknąć. Podrapała jego pyszczek z delikatnym uśmiechem. Amadea znów poczuła uznanie dla tego, co działo się na tej wyspie. Z drugiej jednak strony zastanawiał ją prawie zupełny brak emocji w tej dziewczynie. Właśnie udało jej się oswoić pięknego smoka, a nie wykazywała żadnej radości, jedynie ten uśmiech... Widoczny jakby przez mgłę... Taki bardziej nieświadomy? Mimowolny.
— To Achacja — odezwał się w końcu Amadeus, patrząc na śniadą dziewczynę z wyraźnym zadowoleniem. — Tresuje smoki samym słowem. Myślę, że sama zwróciłaś na to uwagę. Nowe doświadczenie, co?
— Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałam — przyznała.
— Mało jeszcze widziałaś, siostrzyczko. — Zaśmiał się, ruszając dalej. — Właśnie na tym to polega. Łączę różne metody działań różnych jeźdźców. I powstaje piękna armia. A smoki? Nie musimy nawet trzymać ich w celach. Nie uciekną. W jednym masz rację. Szybko się przywiązują. — Przypatrzył jej się uważnie, a ona starała się nie zwracać na to uwagi. Czuła się już wystarczająco niekomfortowo.
— Tu, po prawej są kwatery moich ludzi — oznajmił w końcu, co przyjęła z niemałą ulgą. Odwróciła głowę, jednak jej uwagę przykuła jedynie stojąca przed nimi postać.
— Mira? — zapytała cicho, ale dziewczyna tylko drgnęła lekko na dźwięk swojego imienia i spojrzała na nią zamglonym wzrokiem.
— Wszystko jest gotowe — powiedziała do Amadeusa, całkowicie ignorując przyjaciółkę. Amadea zmarszczyła brwi.
— Mira co...?
— Tak, świetnie, chodźmy dalej. — Przerwał jej Amadeus, łapiąc za jej ramiona i ciągnąc ją dalej. Próbowała się wyrwać, ale na nic się to zdało. Zawsze był silniejszy od niej.
— Co tu się dzieje? — zapytała ostro. — Co jej zrobiłeś?
Wzruszył ramionami.
— Nic. Może po prostu nie chce się już do ciebie odzywać?
Nie, coś jest zdecydowanie nie tak. — Pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos. Mira co prawda zawsze była małomówna i nie okazywała wielu emocji, ale nigdy jej tak nie ignorowała. I jeszcze to jej puste spojrzenie...
— Tu, siostrzyczko, mieszkam. — Z zamyślenia wyrwał ją głos Amadeusa. Zobaczyła przed sobą imponującą chatę, na której drzwiach czarno-białą farbą namalowano smoka zjadającego własny ogon. Między jego rogami znajdowała się biała kula, mająca przypominać kulę światła. Amadea znów zmarszczyła brwi. Podeszła bliżej i opuszkami palców przejechała po malunku. Miała wrażenie, że skądś tego smoka kojarzyła. Ta budowa, te kolory... Światło...
— Idziemy! — ogłosił Amadeus, nie dając jej nawet czasu do namysłu. Pociągnął za jej związane ręce, mimowolnie wpijając w nie sznur. Zacisnęła mocniej usta, ale nic nie powiedziała. Szli dość długo. Amadea wcale się nie dziwiła, że swój dom postawił tak na odludziu. Nawet wśród zaufanych ludzi był samotnikiem. Ale czy na pewno zaufanych? Przed jej oczami znów stanął obraz Miry.
— Tu jest arena dla treserów — oznajmił w końcu, pokazując na wyrysowane na ziemi pole. Kilku jeźdźców pojedynkowało się na miecze, kilku strzelało z łuku, jeden nawet rzucał nożami w ustawione drewniane cele.
— Jak już rozpoczniemy atak na twój kraj, nie będą mieli sobie równych. Muszą się szkolić, żeby nas nie zawieść.
Amadea znów się zastanowiła. Nas?
— Trzech minut byś na tej arenie nie wytrzymała, siostrzyczko. — Zaśmiał się chłopak. — Twój bohater maksymalnie pół godziny.
Ciemnowłosa zacisnęła wargi.
— Zamiast gadać, moglibyśmy pójść dalej — powiedziała tylko chłodno.
— Tak, to będzie już ostatni punkt naszej wycieczki. Może zdecydujesz się do nas przyłączyć? — Uniósł brwi. Amadea parsknęła.
— Chyba ci się coś w głowie poprzewracało, braciszku. — Uśmiechnęła się ironicznie. Amadeus roześmiał się.
— Zobaczymy, zobaczymy.
W końcu doszli do namiotu, zrobionego z czarnych płócien.
— Tak z ciekawości, pamiętasz Hersylię? — zapytał, odsłaniając przed nią wejście. Przemknęło jej przez myśl, że to jedyne miejsce, które pozwolił jej zobaczyć od wewnątrz.
— Nie bardzo — przyznała, rozglądając się po wnętrzu. Zdziwiło ją to, jak małe się wydawało. Wręcz przytłaczające. Ciemne płótna dawały klaustrofobiczne wrażenie i miała uzasadnione obawy, że cała ta konstrukcja za chwilę zawali się prosto na nią. Nienawidziła małych przestrzeni. Czuła, jak jej oddech nagle przyspieszył i stał się coraz płytszy.
— Och, ale twój żołnierzyk na pewno ją pamięta. — Usłyszała głos Amadeusa, jednak w ciemności namiotu nie widziała nawet jego sylwetki. Zmrużyła oczy, starając się nie myśleć o tym, że za chwilę pewnie zabraknie jej tlenu. Damski śmiech całkowicie wybił ją z rytmu.
— Tak, Matteo. — Westchnęła dziewczyna. — Miał mi się oświadczyć — wyznała, a Amadea zrobiła krok w stronę, z której dochodził jej głos. — Byłam pewna, że to zrobi. Zawsze robił to, czego od niego oczekiwano. A potem spotkał ciebie. — Głos nagle stał się chłodny, nieprzyjemny. Amadea skrzywiła się.
— Teraz robi to, co sam uważa za słuszne — odpowiedziała. W namiocie znów rozległ się śmiech.
— Zobaczymy jak długo...
Zmarszczyła brwi.
— Co? O co tu chodzi? Coraz mniej mi się to wszystko podoba. Amadeus, chcę stąd wyjść. Już wolę siedzieć w tej celi — oznajmiła, znów nerwowo robiąc krok do przodu i tym samym pokonując strach.
— Ależ nie ma problemu. Mamy już dla ciebie kilka smoków, które tylko ty możesz wytresować.
Amadea wciągnęła powietrze ze świstem.
— Co? Przecież mówiłam ci, że nigdy nie będę dla ciebie pracować.
Jej brat uśmiechnął się.
— Nigdy nie mów nigdy, siostrzyczko. Hersylia? — Zwrócił się do swojej wspólniczki. Nagle w namiocie rozbłysło białe światło, oślepiając Amadeę. Natychmiast zacisnęła powieki, przyciskając do nich dłoń. Gdy je otworzyła, zobaczyła tylko czarno-białe oczy. Jej umysł zarejetstrował jedno słowo, wypowiedziane spokojnym damskim głosem.
— Śpij.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro