Rozdział V
Dopiero po chwili kolacja zaczęła płynąć w luźniejszej atmosferze. Przytulona do Matteo Amadea opowiadała właśnie historię o tym, jak znalazła swojego smoka.
— Wiecie, jego jajo leżało normalnie na wysypisku odpadów — mówiła. — Jakby ktoś go skreślił jeszcze zanim się wykluł. Akurat pękało, więc usłyszałam to charakterystyczne trzeszczenie. Dosłownie na moich oczach wyszedł ze skorupy... i kichnął, podpalając mi tym samym najlepszą sukienkę. — Zaśmiała się. — Ale wiecie, jak spojrzałam w te wlepione we mnie żółto-zielone ślepka i na tę bezzębną mordkę to wiedziałam, że muszę go przygarnąć. A miałam wtedy, hm, może z jedenaście lat?
— Faktycznie, traktuje cię trochę jak matkę — zauważył Czkawka, co znów spotkało się ze śmiechem dziewczyny. Przy swoim chłopaku natychmiast odżyła. Zresztą, on też wydawał się już mniej zmęczony.
— Myślę, że bardziej jak taką zrzędliwą starszą siostrę — sprostowała. — Żebyście widzieli minę moich rodziców, jak przywlekłam smoka do domu. Mama to myślałam, że zawału dostanie — parsknęła. — Ale na szczęście babcia się za mną wstawiła. Stwierdziła, że skoro jego własna matka już go porzuciła, nie ma szans, żeby inne smoki go przyjęły. Zwłaszcza, że był... cóż, właściwie nadal jest... dużo mniejszy niż reszta. Przez to uważają go za słabszego. I może faktycznie nie jest tak silny i wytrzymały, ale na pewno przewyższa ich wszystkich szybkością. A ja uwielbiam to słynne uczucie wiatru we włosach. — Zaśmiała się. — Chyba w końcu to zauważył, bo raz przed wylotem po jedzenie położył się przede mną tak, jakby chciał, żeby na niego wsiąść. I tak powolutku, powolutku opracowaliśmy własną technikę, własny styl. Z pierwszego lotu pamiętam tyle, że wróciłam do domu cała mokra. — Zakończyła swoją opowieść, na którą reszta zareagowała śmiechem.
— Pozwólcie, że nakreślę wam kontekst sytuacji — wtrącił nagle Matteo, zakręcając na palcu kosmyk włosów swojej dziewczyny. — W naszej krainie żyje się ze smokami w zgodzie... Ale niekoniecznie się na nich lata. Ludzie uważali ją za wariatkę.
Znów wszyscy się roześmiali.
— Nadal uważają — przyznała Amadea.
— Ty, to ty jesteś taką damską wersją Czkawki — oznajmił nagle Mieczyk. Zlustrował ją wzrokiem.
— Tak! — przytaknęła Szpadka. — Smok się zgadza.
— Kolor włosów też.
— No i stroje też macie takie same. No z wyjątkiem tej takiej fioletowej wstążeczki. — Wskazał na przyczepioną do kombinezonu szarfę, leżącą teraz na jej udzie.
— Właśnie — wciął się zażenowany Czkawka, chcąc natychmiast zmienić temat. — Co właściwie znaczą te wasze wstęgi?
Amadea i Matteo spojrzeli na siebie. W końcu dziewczyna westchnęła.
— Ty im wytłumacz — poprosiła swojego chłopaka. — Bardziej w tym siedzisz.
Brunet uśmiechnął się.
— To takie jakby... odznaczenia dowódców — wyjaśnił. — Wiecie, u nas jest kilka jednostek. Mniej lub bardziej znaczących, choć wszystkie są potrzebne. Kilka oddziałów żołnierzy, każdy ze swoją specjalizacją. Dowódca jednostki stojącej niżej w hierarchii podlega temu, który dowodzi wyższą. Kolory szarf zależą od rodzaju oddziału i jego miejsca w hierarchii. Najwyższy dowódca ma nad sobą tylko takiego jakby... naszego wodza. To w ogóle dość skomplikowany system. — Matteo podrapał się w głowę.
— A co znaczą wasze kolory? — zapytał Śledzik z ekscytacją.
— Czerwony — brunet wziął w dłoń swoją szarfę, przyczepioną do jego pasa — to dowódca najwyższej jednostki szermierczej. Najlepsi z najlepszych żołnierzy w walce wręcz. Fioletowy — tym razem sięgnął po szarfę znajdującą się przy boku Amadei — to dowódca najbardziej elitarnego oddziału w naszej armii. Zresztą, stworzonego właśnie przez tego dowódcę. — Uśmiechnął się. — Grupa zwiadowcza, przeprowadzająca ataki z powietrza, nadzorująca przebieg bitwy, szyk żołnierzy i dorzucająca ewentualne sugestie.
— I zagrzewamy do walki! — dodała Amadea z udawanym oburzeniem.
— I podnoszą morale — przyznał Matteo. — Znów nakreślę wam sytuację, u nas kobiet nie przyjmuje się do wojska. Uważa się, że mają inne zajęcia. To w ogóle nieprawdopodobne, że nasz, hm, wódz zgodził się dać jej własny oddział.
— Ja to mam teorię — wtrąciła się Amadea — że Matteo po prostu nie chciał uczyć mnie walki wręcz i zrobił wszystko, żebym przeszła do innej jednostki. — Zaśmiała się.
— I na dobre nam to wszystkim wyszło — odpowiedział chłopak ze śmiechem. — Uwierzcie mi, jest beznadziejna w jakimkolwiek posługiwaniu się bronią.
— Smok jest moją bronią — przyznała Amadea. — Cud, że w ogóle nauczyli mnie korzystania ze sztyletu.
— Jeszcze z łukiem radzi sobie całkiem nieźle — przyznał jej chłopak. — I to by było na tyle.
— Skoro kobiety nie są mile widziane w waszej armii — skrzywiła się Astrid — to jak ty się tam tak właściwie dostałaś?
Amadea i Matteo znów spojrzeli na siebie, po czym parsknęli śmiechem.
— Spadła nam z nieba — zaczął brunet.
— Akurat w środku ćwiczeń — kontynuowała dziewczyna. — Trenowaliśmy z Miko beczkę połączoną z saltem i ze zwodem, gdy jakiś kretyn, najpewniej z oddziału kłusowniczego, zestrzelił nas, wiecie, takim sznurem z ciężarkami.
Astrid spojrzała znacząco na Czkawkę i mocniej ścisnęła jego dłoń. Przełknął ślinę. Oj, znał to narzędzie.
— Zanim zdążyłam to odwiązać, już toczyliśmy się po ziemi.
— Wpadła na mnie — wtrącił jej chłopak.
— Mało brakowało, a wpadłabym na jego miecz — sprostowała Amadea. — I co zrobił mój drogi Matteo? Podał mi drugi miecz i postanowił zademonstrować swojemu oddziałowi, jak w trzech krokach pokonać przeciwnika.
— Udało mi się w jednym — dodał, na co Amadea przewróciła oczami. — Dobrze chociaż, że złapała miecz za dobrą stronę.
— Pamiętam jego słowa jakby to było wczoraj — zapewniła i odchrząknęła, próbując naśladować głos ukochanego. — Tak nie walczcie. Jak widać na załączonym obrazku, złość nie jest dobrym doradcą.
— Oj tak, była wtedy wściekła — przyznał chłopak. — W końcu przecięła tę linę z ciężarkami i odleciała, jeszcze po drodze wystawiając mi język.
— A dwa dni potem dostałam wezwanie do wojska.
— Nie została w moim oddziale nawet tygodnia. — Zaśmiał się. — Namówiłem wodza, żeby dał jej własny, bo przecież z nią nie można było pracować.
— Tere fere. — Amadea przekornie zmarszczyła nos. — Tak właśnie powstała moja elita elit. Liczy tyle osób, ile jest oddziałów, żeby w razie czego na każdy przypadał jeden jeździec.
— Przyznam się nieskromnie, że dostałem nawet propozycję wstąpienia do tej jednostki, jako jej pośredni twórca. — Uśmiechnął się Matteo. — Ale wolałem zostać z moimi ludźmi, a lataniem zająć się hobbystycznie.
— Latanie pojął szybciej niż ja szermierkę — przyznała Amadea.
— A co to za smok? — Czkawka wskazał głową śpiące obok zwierzę. — Ten, na którym latasz?
Matteo uniósł brwi.
— Jak to? — Zdziwił się. — Nie znacie Błyskokłów?
— Oni myśleli, że na świecie została tylko jedna Nocna Furia — powiedziała Amadea.
— Dajcie spokój, jest ich całkiem sporo. Może nie spotyka się ich tak często jak Śmiertników albo Zębirogów, ale z całą pewnością nie wyginęły.
— Chociaż my też prawie nie widujemy na przykład Koszmarów Ponocników, których u was już trochę zauważyłam. A twojego smoka, Śledziku, to widziałam jedynie na rysunku mojej babci. Jak on się nazywa? — Zmarszczyła brwi. — Gronkiel?
Wiking z dumą pokiwał głową.
— Tak, to moja księżnisia. Żywi się skałami, może wasze jej po prostu nie odpowiadają?
Amadea pokiwała głową.
— Tak może być — przyznała. — Jest naprawdę fascynujący.
— Nuuuudy — wtrąciły nagle bliźniaki. Wszyscy spojrzeli na nie ze zdziwieniem. — Za to my mamy bardziej genialny plan. — Mieczyk uśmiechnął się przebiegle.
— Co? — Czkawka zmarszczył brwi. Spojrzał na Astrid, ta jednak wzruszyła ramionami. Za bardzo ich wciągnęła opowieść przybyszy, nawet nie zauważyli, jak bliźniaki coś knuły.
— Uuustawka! — zawołali Mieczyk i Szpadka jednocześnie i wyrzucili ręce w górę.
— Czkawka i Amadea na smokach! — oznajmił blondyn.
— I Astrid z Matteo w pojedynku! — dodała dziewczyna. Pary spojrzały na siebie ze zdziwieniem. Właściwie to czemu nie?
— Myślę, że to nie takie głupie — powiedziała powoli Astrid. — A może się czegoś od siebie nauczymy?
Amadea skinęła głową.
— Zgadzam się. Tylko najpierw Miko musi wyzdrowieć. Pyskacz powiedział, że tak za trzy dni będziemy mogli wrócić do normalnego wysiłku.
— W takim razie za trzy dni. — Uśmiechnął się Czkawka. — A teraz może zbierajmy się już spać? — zaproponował, na co wszyscy przystali z ochotą. Zrobiło się już naprawdę późno. — Matteo, możesz spać... — poczuł, jak Astrid daje mu kuksańca w żebra. Skrzywił się lekko. — Uhm, w Akademii? Tam, gdzie Amadea.
Para spojrzała na siebie.
— Jasne, dzięki wielkie. — Uśmiechnął się chłopak.
— Sączysmark, odprowadzisz ich — powiedziała Astrid stanowczo, a po jej twarzy błąkał się uśmiech.
— Co?! Chyba sobie żartujesz!
— Odprowadzisz.
Brunet wypuścił powietrze ze świstem.
— Zawsze to ja muszę mieć najgorzej — mruknął.
— A my się zbieramy — oznajmił Mieczyk.
— Mamy jeszcze do zrobienia... To i tamto, cześć wszystkim! — dodała Szpadka, popychając brata, by jak najszybciej zniknąć z pola widzenia Czkawki i Astrid.
— Dlaczego oni zawsze się wywiną z robienia czegokolwiek? — zawołał oburzony Sączysmark.
— Dobra, idźcie już wszyscy. — Machnął ręką Czkawka. Przekonywanie, że ktoś powinien zostać nie miało większego sensu. Wolał zająć się wszystkim sam, ale przynajmniej w przyjemnej ciszy.
— Ja posprzątam — dodał.
— Chciałeś powiedzieć my posprzątamy — poprawiła go Astrid. Spojrzał na nią z wdzięcznością.
— Ble — oznajmił Sączysmark. — Dobra, chodźcie, gołąbeczki. — Machnął ręką na Amadeę i Matteo. — Zaprowadzę was do Akademii.
Nowoprzybyły chłopak zagwizdał.
— Ancilla, rusz się — zawołał do smoka, który podniósł łeb, słysząc swoje imię. — Za chwilę się wyśpisz.
Z nozdrzy zwierzęcia wypłynął kłąb białego dymu. Błyskokieł jednak podniósł się posłusznie i powlókł się za swoim właścicielem, żałośnie zamiatając przy tym ogonem.
Czkawka spojrzał czule na Astrid i cmoknął ją w czoło.
Zostali sami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro