Rozdział 18
Witajcie Kochani.
Powiem szczerze, że mnie wczoraj zaskoczyliście. Myślałam, że po tak długiej przerwie rozdział przejdzie niezauważony, a tu taka miła niespodzianka. Naprawdę się wzruszyłam. Bardzo Wam wszystkim dziękuję i życzę miłego czytania.
- Itachi, to chyba nie jest dobry pomysł. - Shizune miętosiła koc w dłoniach.
- Kochanie, nie martw się o dzieci. - Itachi usiadł na skraju łóżka i pogładził dłonią jej policzek. - Są pod dobrą opieką. Chociaż pojedźmy tam i niech cię obejrzą, zrobią badania i dopiero wówczas podejmiemy ostateczną decyzję. Ten niefortunny wypadek może okazać się najlepszą rzeczą, jaka nas spotkała. Musimy chociaż spróbować.
- No nie wiem - Shizune spojrzała na niego.
Ona już dawno pogodziła się z tym, że resztę życia spędzi na wózku. Nie chciała rozbudzać w sobie po raz kolejny nadziei. Przecież próbowali już wszystkiego i za każdym razem werdykt był ten sam. Nieodwracalne zmiany, więc niby czym ma się różnić szpital w jakimś niewielkim kraju, o którym wcześniej nawet nie słyszała? Poza tym, jak mogłaby porzuć dzieci na tak długo? Oczywiście wiedziała, że zarówno Sasuke, jak i Naruto dobrze się nim zajmą, i jest oczywiście jeszcze Tsunade i Sakura, ale przecież oni wszyscy mieli swoje życia, jak również i swoje problemy, a dwójka małych dzieci, nawet tak mądrych, jak jej, to jednak duże obciążenie.
Patrzyła w jego pełne nadziei oczy i nie mogła znaleźć żadnego racjonalnego argumentu przeciw temu wyjazdowi, a nie chciała się przyznać, że zwyczajnie się boi. Nie wiedziała, czy jest na tyle silna, aby po raz kolejny znieść słowa "Przykro mi, nic nie możemy zrobić".
- Dobrze - rzekła w końcu. - Ale mam pewne warunki - dodała szybko, widząc pojawiający się szeroki uśmiech męża.
- Wszystko, czego zapragniesz. - Cmoknął ją w nos.
- Po pierwsze. Niezależnie co powiedzą tamtejsi lekarze, to będzie ostatnia próba.
Uśmiech Itachiego nieco zbladł, ale po chwili zastanowienia przytaknął. Z jednej strony ją rozumiał, nie jeden raz wypłakiwała się w jego ramionach, kiedy kolejni specjaliści rozkładali ręce, ale przecież medycyna idzie naprzód i teraz są zupełnie inne możliwości niż siedem lat temu, czy nawet rok temu. I nawet jeśli teraz się nie uda, to następnym razem na pewno znajdzie sposób, aby mimo wszystko ją przekonać do kolejnej próby. Nie pozwoli, aby straciła nadzieję.
- Po drugie. Zadzwonisz do Kushiniy i poprosisz ją o pomoc.
- Oczywiście kochanie. Czy moja królowa ma jeszcze jakieś życzenia? - Uniósł jej dłonie i ucałował, nie zdradzając się nawet jednym gestem, że z Kushiną rozmawiał już parę dni temu i obiecała przyjechać jak najszybciej.
- Już do niej dzwoniłeś. - Shizune bardziej stwierdziła niż zapytała. - Oni mi tego nie wybaczą. Ty bierzesz na siebie ich gniew. - Chciała zabrzmieć gniewnie, ale nie była w stanie ukryć wesołości. Już sobie wyobraża minę Naruto i Sasuke, kiedy w drzwiach stanie Kushina.
- Nie musisz się niczym przejmować. Dzieci są pod dobrą opieką. Zobaczysz, że jeszcze jak wrócimy to żadne z nich nie będzie chciało wracać do domu.
- Nawet tak nie żartuj! - Shizune pacnęła go w ramię. - Naprawdę myślisz, że tym razem będzie inaczej? - Spojrzała na niego poważnie.
- Jestem tego pewien - odparł równie poważnie.
**********
- Twój mąż jest bardzo porywczy. - Kobieta zwróciła się do Naruto. - Panuj nad sobą smarkaczu, bo to się może źle dla ciebie skończyć. - Mocniej przycisnęła nóż do krocza Sasuke.
- Może tak byśmy wszyscy się uspokoili i spokojnie porozmawiali. - Kakashi próbował załagodzić sytuację. - Sasuke. - Spojrzał na niego. - Odpuść.
Kakashi nie przypuszczał, że za tym wszystkim może stać właśnie ona. Konan. Zabójczyni z Akatsuki. Ani Sasuke, ani Naruto nie wiedzieli z jak niebezpieczną osobą mają do czynienia. Tak jak on nie przypuszczał, że Sasuke może być aż tak narwany, aby ją atakować, chociaż patrząc na twarz Naruto mógł to przewidzieć. Powinien był to przewidzieć i nie zgadzać się, aby Sasuke brał udział w dzisiejszej akcji. Kakashi westchnął. Oto po raz kolejny dowiódł sam sobie, że byłby fatalnym ojcem.
Sasuke skrzywił się, ale rzeczywiście był na straconej pozycji. Sam zachodził w głowę jak ta drobna kobieta, zaledwie jedną ręką, była w stanie całkowicie zablokować jego ruchy. Rozluźnił ciało dając do zrozumienia, że się poddaje. Usiadł rozcierając obolały nadgarstek. Nawet nie zauważył, gdzie i kiedy znikł nóż, którego zimne ostrze nadal czuł na swojej skórze. Blondynka usiadła, jak gdyby nigdy nic, założyła nogę na nogę i uniosła szklankę z wodą do ust. Sasuke nie spuszczał z niej wzroku.
- Darujmy sobie resztę uprzejmości i przejdźmy od razu do rzeczy - kobieta zwróciła się do Naruto. - Potrzebuję twojej pomocy, doktorku.
- Mojej? - Naruto zdziwił się. - Jeśli chodzi o terapię, to wystarczy się zapisać, nie trzeba... - Naruto urwał widząc minę Kakshiego. No co on znowu takiego powiedział?
- Nie chodzi o terapię - rzekła spokojnie. - Chodzi o wydarzenia sprzed siedmiu lat.
W jednej chwili Naruto pobladł, wszystkie mięśnie się napięły a skórę pokrył zimny pot. Mimo upływu czasu tamte wydarzenia, cały czas kładły się cieniem na jego życiu i miał wrażenie, że tak już będzie zawsze, ale co ta kobieta może mieć z tym wspólnego? Kim ona, do jasnej cholery, jest? Chyba że to ona...
- Czy ty...
- Nie - odparła, niemalże czytając jego myśli. - Nie ja. Ale zabiłam tych, którzy za tym stali. A przynajmniej większość z nich - mówiła spokojnie. - Osoba bardzo mi bliska, również padła ich ofiarą. Trzymali ją w celi obok. Nie wiem co mu zrobili, ale teraz... - urwała na chwilę. Wspomnienie ukochanego, tego co się z nim stało, sprawiało jej ból. - Myślę, że tobie też to dawali. Chcę, abyś pomógł mi znaleźć tych, którzy za tym stoją i odwrócić działanie tego gówna.
- Przecież sama powiedziałaś, że ich... - Naruto nie był w stanie wypowiedzieć tego głośno. - Więc jak mam ci pomóc?
- Danzo nigdy nie stosował takich rzeczy, tego jestem pewna. To był ktoś od Kaguyi i to ktoś z zewnątrz. Udało mi się ustalić jego pseudonim. Wąż. To jego musimy znaleźć - spojrzała na Kakashiego. - A ty, doktorku, jakie masz objawy?
- Ataki paniki, utraty przytomności, oderwania od rzeczywistości, koszmary, z których budzi się z krzykiem - głos zabrał Sasuke. - Co będzie dalej?
Sasuke starał się zachować spokój. Względny spokój, gdyż w jednej chwili dotarło do niego kilka rzeczy. Pierwsza, miał szczęście, że go nie zabiła. Druga, Naruto zawdzięcza jej życie. Trzecia, Naruto jest w niebezpieczeństwie. Spojrzał na niego. Trzymał się dzielnie, choć Sasuke widział ile go to kosztuje. Pod stołem odnalazł dłoń męża i ścisnął ją na znak, że nie jest w tym sam.
Ich wczorajsza awantura, cała sytuacja z Sakurą, w jednej chwili zeszła na drugi plan. W oczach męża błysnęły łzy. Naruto się bał. Widział to wyraźnie i nie mógł powstrzymać napływającej fali wściekłości. Ile, do jasnej cholery, muszą jeszcze przejść?! Od samego początku ich związek, oni sami, wystawiani byli na naprawdę ciężkie próby. Dwa razy mało go nie stracił i na samą myśl, że znowu... Nie! Nie tym razem! Wszystko będzie dobrze! Musi być! Po prostu musi i już!
Konan ściągnęła przeciwsłoneczne okulary. Najpierw przyjrzała się Naruto, a następnie zwróciła do Sasuke.
- Znacznie gorzej.
Ton, jakim to powiedziała, sprawił, że Naruto skulił się w sobie. Już teraz miał wystarczająco ciężko, ale sam zauważył, że ostatnio jest z nim naprawdę znacznie gorzej. Coraz ciężej było mu zachować koncentracje. Czasem najprostsze czynności były dla niego wyzwaniem, jednak, do tej chwili, żywił nadzieję, że to wszystko jest tylko stanem przejściowym. Teraz poczuł jakby dostał obuchem w głowę. Wszystko się zaczynało rozpadać, jak elementy źle dopasowanej układanki, a wyglądało na to, że tak naprawdę, to dopiero początek.
-------------------------------------
Dziękuję za wszystkie komentarze, które kocham i gwiazdki:)
Za wszelkie błędy bardzo przepraszam. Wytykajcie śmiało, będę poprawiać!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro