Rozdział 11
Sasuke wpatrywał się w swoje odbicie, nie bardzo wiedząc jak podejść Naruto. W myślach przerobił już chyba ze sto sposobów, ale żaden nie wydawał się odpowiedni.
- To trudniejsze niż obalenie niezbitych dowodów w sądzie - westchnął.
Do tej pory, zawsze to Naruto wyciągał rękę jako pierwszy, pomijając fakt, że to głównie ten młotek był winny wszelkim nieporozumieniom, ale tym razem doskonale wiedział, że cała wina spoczywa tylko i wyłącznie na nim. Wiedział, że nie może cofnąć swoich słów jak również tego jaki ból nimi zadał. Zwyczajnie nerwy mu puściły i chlapną największą głupotę w swoim życiu. Głupotę za którą teraz musiał zapłacić.
Popełnianie błędów nigdy nie leżało w naturze Sasuke, co za tym idzie przepraszanie z nie również. W ciągu całego swojego życia przepraszał zaledwie kilka razy. Większość z tych przypadków miała miejsce jeszcze jak był dzieckiem, a jedyną osobą którą przepraszał była jego matka. Uśmiechnął się na wspomnienie jej łagodnego spojrzenia. Nigdy nie potrafiła się na niego gniewać i nawet kiedy go upominała i starała się aby jej głos brzmiał ostro, wystarczyło że spojrzał w jej oczy i już wiedział, że wcale się na niego nie gniewa. Zawsze kiedy kończyła, ściskał ją z całych sił szepcząc cicho "Przepraszam, kocham cię mamusiu" i leciał dalej do swoich zajęć.
Wiele by dał, aby teraz to było równie proste.
Wziął jeszcze kilka wdechów, uchylił drzwi i wślizgnął się do środka. Naruto leżał odwrócony plecami i nawet nie drgnął, kiedy Sasuke ułożył się obok niego.
- Naruto, słuchaj... - zatrzymał się na chwilę, zastanawiając się jak zacząć. - Wiesz, że wcale nie miałem tego na myśli. Kocham Asami i Tome jak własne dzieci, tylko... - Wyciągnął dłoń i dotknął jego ramienia. Co jak co, ale wolałby nie mówić do pleców. Chciał patrzeć mu w oczy, aby móc zrozumieć czy idzie w dobrym kierunku. - Naruto, słuchasz mnie? - żadnej reakcji. W pierwszej chwili przestraszył się, że ma jeden z tych swoich ataków ale jak tylko przysunął się bliżej, usłyszał jego spokojny oddech. - Śpisz? - zdumiał się. To pierwszy raz, od wielu lat, kiedy Naruto zasnął bez jego obecności. Może jednak jest coś pozytywnego w całej tej sytuacji.
Sasuke oparł czoło o jego ramię i jeszcze chwilę wsłuchiwał się w oddech Naruto, chcąc się upewnić czy wszystko jest w porządku, po czym pocałował go w skroń, przytulił się do jego pleców i zasnął z myślą, że przecież jutro też jest dzień.
Jak tylko Sasuke ogarnął błogi spokój Naruto znów zaczął wpatrywać się w przestrzeń. Czuł się źle, że udawał przed mężem, iż śpi, jednak teraz nie był w stanie z nim rozmawiać i nie chodziło mu wcale o przeprosiny. W tej chwili, ta cała sytuacja stała się nieistotna. Miał teraz dużo poważniejszy problem, niż chowanie urazy za wypowiedziane w gniewie słowa. Nie umiał kłamać i wiedział, że wystarczyłoby jedno przenikliwe spojrzenie, czarnych jak noc, oczu Sasuke i musiałby wszystko wyśpiewać.
Nienawidził tajemnic. A szczególnie tajemnic przed Sasuke. Pamiętał jak przez niedopowiedzenia mało go nie stracił nim wszystko na dobre się zaczęło. Nie mógł dopuścić do podobnej sytuacji, jednak też nie mógł siać niepotrzebnej paniki. A wiedział dokładnie jak zareaguje Sasuke jeśli mu powie. Musi to sobie wszystko przemyśleć, choć czasu ma bardzo mało. Nie miał tak bystrego umysłu jak Sasuke czy Asami, którzy działali dosłownie z automatu i w ułamku sekundy znajdywali najlepsze wyjścia. Jemu zawsze pomagała rozmowa, burza mózgów, rozpatrzenie wszystkich za i przeciw, jak również spojrzenia na problem z innej perspektywy. Zawsze, w takich chwilach, zwracał się do Shizune, ale teraz przyjaciółka była poza jego zasięgiem. Odpowiedź Sasuke znał, bez potrzeby pytania go o stanowisko w tej sprawie. Najchętniej poszedłby teraz zapalić ale zatrzymywały go dwie sprawy. Pierwsza, rzucił palenie, druga leżała za jego plecami. Sasuke zawsze się budził jak tylko wstawał z łóżka. Czasem miał wrażenie, że ten drań, śpi z jednym okiem otwartym aby móc go pilnować.
Uśmiechnął się do siebie, odszukując jego dłoń. Przez chwilę patrzył w miękkim świetle świec na ich splecione palce. Dłoń Sasuke był duża i silna. Choć zawsze chłodna w dotyku rozgrzewała go i dawała poczucie bezpieczeństwa. Długie, smukłe i blade palce silnie kontrastowały z ciemniejszą karnacją Naruto. Nie przeżyłby jeżeli cokolwiek by mu się stało.
- Nie czas na rozklejanie się - szepnął wpatrując się w obrączkę. - Teraz potrzebujesz jasnego umysłu! - zacisnął dłoń w pięść aż zatrzeszczały kostki.
***
- I jak, wiesz gdzie są? - Orochimaru przeciągnął się leniwie na swoim ogromnym łóżku, zawieszając wzrok na gołym tyłku kochanka.
- Uzumaki nie zmienił adresu - Kabuto stał przy barku niespiesznie nalewając im drinki. Czuł, że Orochimaru bacznie go obserwuje ale nagość go zupełnie nie krępowała. - Co ciekawsze - przerwał na moment, chcąc wzbudzić większe zainteresowanie mentora. - Żyje z Sasuke Uchiha. - dokończył odwracając się. Chciał zobaczyć jak Orochimaru zareaguje na tą wiadomość.
Kabuto szczerze nienawidził Naruto właśnie z powodu obsesji jaką miał na jego punkcie profesor. Widział to w jego oczach, kiedy go przetrzymywali. Orochimaru chciał zniszczyć jego psychikę i przeciągnąć na swoją stronę. Jeśli by do tego doszło, Kabuto zostałby nie tylko zdegradowany, ale przede wszystkim na stałe wyrzucony z jego łóżka. A do tego nie mógł dopuścić. Gdyby wówczas Naruto nie został uwolniony, on już by się postarał aby nie przeżył całej tej kuracji. I teraz też nie miał zamiaru odpuścić. W głowie miał milion sposobów jak boleśnie zakończyć życie Naruto, nie wzbudzając przy tym żadnych podejrzeń.
- Czyżbyś był zazdrosny? - Orochimaru uśmiechnął się rozbawiony postawą Kabuto.
- To niedorzeczne - odparł, podając mu drinka. - To nic nieznaczący śmieć.
- Mówisz? - zakpił podnosząc szklankę do ust. Orochimaru doskonale się bawił, widząc go w takim stanie. Dobrze, że Kabuto znał swoje miejsce w szeregu. - A ten drugi?
- Jeszcze go nie namierzyłem - Kabuto zacisnął mocniej palce na trzymanej szklance.
Nie lubił przyznawać się do porażki. Ślad Yahiko urwał się praktycznie zaraz po tym jak opadł kurz po upadku Kaguyi. Na samo wspomnienie przebiegł go dreszcz. Tamtego dnia tak niewiele brakowało aby i oni wpadli. Gdyby zjawili się kilka minut wcześniej, zapewne skończyliby tak jak pozostali. Wówczas istnym cudem, dostrzegł skradającą się kobietę, a później nim zdążył mrugnąć, czterej ochroniarze leżeli martwi. Słyszał o niej wcześniej, ale sądził że opowieści były mocno przesadzone. Przecież tacy ludzie nie istnieją! Teraz był gotów to odszczekać.
- Hmm. To na co czekasz? Bierz się do roboty.
Kabuto jednym haustem dokończył drinka, zgarnął swoje rzeczy i nic nie mówiąc opuścił pokój. Na dziś koniec audiencji.
Orochimaru nie mógł powstrzymać się o uśmiechu. Pamiętał ich spotkanie w ZOO i już wówczas zauważył, że ci dwaj trzymają się bardzo blisko siebie a teraz miał pewność dlaczego.
- Dobrze, wręcz idealnie - wymruczał, wpatrując się w refleksy światła odbijane w krysztale. - Cudownie - pokój wypełnił jego złowieszczy chichot, który prędko przerodził się w szaleńczy śmiech o który nikt by nie podejrzewał tego szanowanego i podziwianego przez kolegów po fachu profesora.
-------------------------------------------
Dziękuję za wszystkie komentarze, które kocham i gwiazdki:)
Za wszelkie błędy bardzo przepraszam. Wytykajcie śmiało, będę poprawiać!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro