026. CIERPIENIE
Kiedy znalazłam Luke'a siedzącego na ławce przy keyboardzie w moim pokoju, niemalże zaczęłam się z nim drażnić za bycie stalkerem. Ale wtedy zobaczyłam jego minę.
— Przepraszam, jeśli za bardzo naciskałam — odezwałam się. — Nie powinnam była zmuszać cię do pokazania im tej piosenki.
— Nie. — Pokręcił głową, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. — Potrzebowałem tego. Wyszedłem tylko dlatego, że to było...
— Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz — przerwałam mu. — Zasługujesz na spokój, a ja i tak przesadziłam.
— Muszę coś powiedzieć.
Usiadłam na materacu sąsiadującym z instrumentem.
— Okej. Zamieniam się w słuch.
— Nie żałuję zbyt wielu rzeczy oprócz ucieknięcia od moich rodziców — wydusił, a ja poczekałam, aż zacznie mówić dalej.— A szczególnie od mojej mamy, więc... Dziękuję.
— Pomogłeś mi z moimi koszmarami i żałobie po mojej siostrze — zauważyłam. — Jesteś jedyną osobą, która rozumie, przez co przechodzę.
— Nawet nie rozumiem wszystkiego — dodał z niewielkim uśmiechem. — Ale się staram.
— Wiem. Chciałam, żebyś poczuł się lepiej. Zamknął ten rozdział, wiesz?
— Tak. Było idealnie.
Luke trzymał mnie za rękę dłużej, niż to było konieczne, a ja poczułam całą chmarę motylków w brzuchu. Nie było inaczej niż podczas wszystkich pozostałych razy, kiedy to robił, ale z jakiegoś powodu to wydawało się inne. Czuliśmy swój ból. Rozumieliśmy siebie nawzajem.
— Cieszę się, że to ci pomogło.
Byłam w stanie policzyć każdą jego rzęsę. Byłam pewna, że czuł mój oddech na swojej skórze. O Boże, mam nadzieję, że nie śmierdzi mi z buzi! Jadłam sałatkę z tuńczykiem na lunch! Odsunęłam się przerażona, że duchy są w stanie czuć cuchnący oddech.
— Ta nasza relacja jest bardzo interesująca — skomentował.
— Co masz na myśli? — spytałam, unosząc brew.
— Za każdym razem, gdy czuję, że się do ciebie zbliżam, ty się odsuwasz. Zamykasz. Nie wiem, co robię źle.
— Nie chodzi o ciebie, tylko o mnie.
Jak miałam mu powiedzieć, że chyba śmierdzi mi z buzi? Co za wstyd! Ale gdyby tak było, to już by to zauważył.
— Nie mów tak — jęknął. — Nie chcę, żebyśmy ciągle miotali się w tę i z powrotem. Co naprawdę do mnie czujesz, Adelaide? Bądź szczera.
Zamarłam, gdy wypowiedział moje prawdziwe imię. To przypomniało mi o wszystkim, przez co ostatnio przeszliśmy. Przypomniało mi, że Caleb włada moją duszą. Luke jest martwy. Ja nie. On musi przejść na drugą stronę.
Beze mnie.
Znowu zostanę sama. I pomyśleć, że to wszystko wydarzyło się, bo szukałam ducha mojej siostry. Smutno było myśleć, jak życie może przekręcić się do góry nogami, a świat stać się brzydki, kiedy dorośniesz.
— Luke, dlaczego udajemy? — odezwałam się, odwracając w jego stronę.
— Ty mi powiedz. — Jego oczy rozbłysły. Źle zrozumiał to, co powiedziałam.
— Nie, nie chodzi mi o ukrywanie naszych uczuć. — Pokręciłam głową. — Dlaczego udajemy, że w ogóle moglibyśmy być razem? Jasne, mogę cię dotknąć. Ale jesteś martwy. Musisz przejść na drugą stronę, bo nie masz innego wyboru. Nie możemy być razem.
— Nawet przez krótki czas? — Przysunął się bliżej mnie. — Kochanie kogoś nawet przez krótko jest lepsze niż niekochanie nikogo nigdy.
— Jesteś pewny? Jest tak wiele niepewności. Co, jeśli w zaświatach o mnie zapomnisz? Ja nie zapomnę o tobie. Na pewno znajdziesz inne dziewczyny-duchy. Ból nie zawsze jest tego warty. Nie chcę, żebyśmy nadal cierpieli.
— Ale ja właśnie mówię, że to jest tego warte! — Luke zawsze uwielbiał dramatyczne, inspirujące przemowy. — A co, jeśli znajdziemy jakiś inny sposób na zdjęcie klątwy?
Nie miałam na to czasu. Próbowałam uratować nasze serca przed złamaniem.
— Nie ma innego sposobu! Willie ma rację. — Czułam łzy napływające mi do oczu. — Jestem związana z klubem i Caleb Covington zmusi was do tego samego albo was zamorduje. Wymaże wasze istnienie! Jeśli powstrzymałabym cię przed przejściem na drugą stronę, bo nie byłbyś pewny co do twojej niedokończonej sprawy, znienawidziłabym siebie.
— To byłaby moja decyzja.
— Dobra, dobra. — Machnęłam rękami, obracając się dookoła. W tamtym momencie nie mogłam na niego patrzeć. To było dla mnie zbyt wiele. — Poudawajmy przez chwilę, że możesz zostać, a wszystkie nasze problemy z Calebem zniknęły. Co wtedy?
— Już zawsze będziemy razem tworzyć muzykę.
— Nie rozumiesz! — Zaczęłam szlochać. — Ja żyję! Będę się starzeć! Ty już wiecznie będziesz miał siedemnaście lat, a ja fizycznie mam już osiemnaście, choć urodziłeś się cztery lata przede mną.
— Co z tego? Zestarzejesz się tak jak Bobby i o mnie zapomnisz? — Cierpienie było widoczne w jego oczach. — Zapomnisz o nas wszystkich? Ruszysz dalej, będziesz miała dzieci. Będziesz tworzyła nową muzykę.
— A co mam myśleć? — Mój głos łamał się tak samo jak moje serce. — Nie mogę zatrzymać czasu.
— Zaczynam myśleć, że masz jakieś inne powody, dla których chcesz, żebyśmy przeszli na drugą stronę. Chcesz się mnie pozbyć, a nie mnie uratować — oskarżył mnie, a jego oczy po raz drugi tego wieczoru stały się przekrwione. — Nie pozbędziesz się mnie tak szybko!
— Nie próbuję się ciebie pozbyć! — zaprzeczyłam zrozpaczona. — Po prostu myślę realistycznie.
— Więc przestań! Duchy nie są realistyczne, prawda? Ale tu jestem.
— Jesteś.
— Nawet nie wiemy, czy się zestarzejesz. Nie wiemy, czy możesz nas widzieć i dotknąć dzięki magii Caleba. To może być dlatego, że umarłaś i zostałaś przywrócona do życia. Możesz jednocześnie znajdować się w obu światach.
— Może... — wymamrotałam.
— Gdyby Caleb nadal władał twoją duszą, to myślisz, że nadal by cię nie skrzywdził? Willie powiedział, że wykorzystywał nas, by dostać się do ciebie. To oznaczało, że przed nami Caleb stracił swój wpływ na ciebie.
— Myślisz, że jestem wolna. — Mój głos był ledwo głośniejszy od szeptu.
— To miałoby sens. Jeśli myśli, że potrzebuje trzech kolejnych duchów, żeby cię kontrolować, to może jesteś silniejsza, niż myślisz, Lilo Mae. — Jego słowa miały sens w mojej głowie. — Jeżeli ci zależy, to z nas nie rezygnuj.
Wtedy coś sobie uświadomiłam.
— Nie wierzysz, że przejdziecie na drugą stronę, prawda?
— Co masz na myśli? — spytał, marszcząc brwi.
— Nie jesteś pewny, czy The Orpheum jest waszą niedokończoną sprawą. Albo może nie myślisz, że będziecie mieć szansę tam zagrać. Próbowałeś przekonać mnie, żebym z tobą była, bo myślisz, że już niedługo przestaniesz istnieć.
Szeroko otworzył oczy, potwierdzając moje obawy.
— Wcale ni...
— Co? Więc chciałeś po prostu zniknąć, znowu umrzeć i zostawić mnie w żałobie?! — Byłam wściekła. — I nie mam w tym nic do gadania? Czy nie lepiej byłoby dołączyć do klubu Caleba?
— Nie, jeśli to oznaczałoby wieczność bez ciebie. — Przez to wyznanie moje serce przestało bić, ale na szczęście nie dosłownie.
— Co?
— Słyszałaś mnie.
— Jesteś szalony.
— Być może. — Szeroko się uśmiechnął. — Na twoim punkcie.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Jakim cudem mógł być wesoły i sobie żartować w takiej chwili?
— A może wszyscy powinniśmy dołączyć do klubu? — zasugerował. — W ramach ostatniej deski ratunku.
Popatrzyłam na niego.
— A jak czułaby się z tym Julie? Już i tak tyle straciła. Nie możemy jej porzucić.
— Cóż, jeśli naprawdę by chciała, to mogłaby do nas dołączyć.
— Teraz już jestem pewna, że oszalałeś. — Moje życie było mieszanką szoku i przerażenia decyzją, jaką mieliśmy podjąć. To nie wydawało się prawdziwe. A przynajmniej chciałam, by takie nie było. — Julie nie może zostawić Carlosa i Raya. Wiesz, że nie powinna.
— Wiem... — Spuścił wzrok.
— Luke, nie możesz poprosić ją, by była jak my. Julie jest dobrym dzieciakiem.
— Nawet nie wiem, dlaczego się staram.
Miałam przeczucie, że chciał wyjść.
— Poczekaj!
— Po co? Jasno powiedziałaś, co czujesz.
— Luke...
— Przestań. Powiedziałaś, że nie chcesz, byśmy byli razem, bo nie chcesz, żebyśmy cierpieli. — Podszedł do mnie i ujął moją twarz w dłonie. — Już na to za późno.
Tuż po tych słowach zniknął. Nawet nie miałam szansy odpowiedzieć. A nawet gdybym ją miała, nie wiedziałabym, co powiedzieć.
Zżerało mnie poczucie winy.
Zraniłam go. Zraniłam go, gdy pokazał mi się od tej najwrażliwszej strony.
Czułam się jak gówno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro