024. POCZĄTEK WSZYSTKIEGO
Po powrocie do domu poszłam prosto do mojego pokoju, by się „pouczyć". Wiedziałam, że Daniel coś podejrzewał, ale miałam nadzieję, iż zrzuci to wszystko na babskie sprawy.
☁
— Proszę, czy możesz mnie posłuchać? — próbowała przekonać mnie Lila, moja siostra. — Nie możemy wymknąć się z domu.
— Rodzice tego nie rozumieją, okej? — Prychnęłam, wpychając rzeczy do torby. — Nie rozumieją naszej miłości do muzyki. Co z tego, że dali nam szlaban? To może być nasza wielka szansa. Idziemy tam.
Szłyśmy na występ, który ją zabił.
— Nie chcę. Będziemy mieć inne szanse.
— A co, jeśli nie? — Praktycznie krzyknęłam. — Co, jeśli to koniec i spędzimy resztę naszych żyć na żałowaniu? Co wtedy?
— Będziemy bezpieczne! Nasi rodzice nas nie znienawidzą!
— Och, ciebie nigdy nie znienawidzą! To ty jesteś tą grzeczną, tą ulubioną.
Milczała. Patrzyła się na mnie, a ja zaczęłam odczuwać poczucie winy. W końcu się odezwała.
— Nie powinnyśmy.
— Lila, masz dwadzieścia lat! Kiedyś musisz nauczyć się podejmować własne decyzje. Nie możemy wiecznie słuchać się mamusi i tatusia — powiedziałam, odsuwając jej dłonie od twarzy. — Ja też prawie jestem dorosła. To część dorastania.
— Może — mruknęła i przygryzła dolną wargę. — Ale co, jeśli...
— Żadnych „ale"! To tylko jedna trasa, a ludzie już nie mogą się doczekać, aż nas zobaczą.
Wszystkie wspomnienia wróciły, dzięki czemu przypomniałam sobie, że moja starsza siostra za wszelką cenę chciała zadowolić ludzi. Nie potrafiła nikomu odmówić, chociaż zazwyczaj była posłuszna starszym. Właśnie dlatego Lila miała tyle problemów ze sprzeciwianiem się.
— Nie chcesz ich rozczarować, co?
— Nie — wymamrotała. — Ale Addie...
— Już o tym rozmawiałyśmy. Nic nam nie będzie. Co takiego złego może się stać? Będziesz się dobrze bawić? — Parsknęłam. — Przyjdź przynajmniej na ten jeden koncert, okej? Jeśli ci się nie spodoba, to wystąpię solo.
— Nie chcę, żebyś szła sama. Nie powinnaś być sama.
Kiedy to powiedziała, zalała mnie fala wspomnień, w których Lila Cooper broniła mnie, jej młodszą siostrę. Było zbyt wiele razy, w których zrobiłam coś niebezpiecznego, a siostra wyciągnęła mnie z tarapatów — malowanie graffiti na budynkach, opuszczanie szkoły na rzecz występów. Lila zawsze była przy mnie.
— Miło, że w końcu się zgadzamy.
Sceneria zmieniła się na scenę. Śpiewałam jakąś piosenkę, która nie wydawała mi się aż tak nieznajoma jak wcześniej. To było „Podbiję Świat". Mój uśmiech był tak szeroki, że mógłby rozjaśnić cały pokój. Wtedy nie potrzebowałybyśmy tych głupich świateł.
Popatrzyłam na Lilę, ona również szeroko się uśmiechnęła. Kiedy dotarłyśmy do drugiego powtórzenia refrenu, skrzywiłam się. Wiedziałam, co zaraz się wydarzy. Ponownie podchodziłam do mojej siostry. Usłyszałam trzask. Z całych sił pragnęłam zacisnąć oczy. Nie chciałam tego widzieć. Próbowałam krzyczeć, jakoś uciec z własnego umysłu, zrobić cokolwiek, by to zatrzymać.
Zanim się zorientowałam, byłam już na cmentarzu ze łzami spływającymi po moich policzkach. Ułożyłam bukiet róży na grobie i zaszlochałam.
Lila Grace Cooper
30 września 1979 — 23 maja 2000
Ukochana córka i siostra
— Witaj moja droga — odezwał się nieznajomy mi głos. Teraz byłam na tyle mądra, aby wiedzieć, że moim rozmówcą był Covington. — Widzę, że jesteś smutna. Pozwól, że złożę ci ofertę nie do odrzucenia.
— Jaką? — wymamrotałam, wycierając twarz. Obserwując tę sytuację, chciałabym móc w jakiś sposób ostrzec sama siebie. To prawdopodobnie była druga najgorsza rzecz, jaką w życiu zrobiłam, zaraz po wyciągnięciu mojej siostry na koncert, który ją zabił.
— Tęsknisz za nią, czyż nie? — spytał z udawanym współczuciem. Teraz już wiedziałam, że jego intencje nie były czyste. — Co, gdybym powiedział, że mogę pomóc ci znowu ją zobaczyć?
— Jak to? — wyjąkałam zaskoczona.
Nie rób tego, młodsza ja — pomyślałam pomimo faktu, że nie mogłam niczego zmienić.
— Mogę dać ci wszystko, czego tylko zapragniesz. — Uśmiechnął się złowieszczo. — Na całą wieczność.
— Nie wiem, czy powinnam — odparłam, wycofując się. Dopiero teraz zauważyłam, że moje lewe ramię było w gipsie. Wszystko zaczynało mieć sens.
— Czyż nie była dla ciebie najważniejszą osobą na świecie? — zapytał. — Tak powiedziałaś na scenie.
— Widziałeś nasz występ w zeszłym tygodniu?
Przerażało mnie to, że wiedział, kim jestem. Musieliśmy niedawno ją pochować.
— Moją pracą jest poznawanie utalentowanych młodych ludzi — wytłumaczył. — Takich jak ty.
Wszystko, czego chciałam na całą wieczność.
— Chyba nigdy więcej nie będę w stanie zagrać.
— Pomyśl o tym. Gdybyś zmieniła zdanie, to moja wizytówka.
Mężczyzna mi coś podał. Spuściłam wzrok, by popatrzeć na kartkę.
Caleb Covington, duch, muzyk i artysta
Prezes i założyciel The Hollywood Club
— Duch i muzyk? — zapytałam z zaskoczeniem i skołowaniem. Kim był ten gość, który myślał, że może mnie wykiwać? — Wszyscy wiedzą, że duchy nie istnieją.
— Ach, ale właśnie rozmawiasz z jednym z nich! — Uśmiechnął się szeroko, rozchylając ramiona.
— Więc dlaczego cię widzę?
— Magia. — Poruszył palcami. — Mogę sprawić, że będę widoczny dla takich żyjków jak ty. Zaczarowałem też tę wizytówkę. Jeśli postanowisz przyjąć moją propozycję, spal ją.
— Spal?
— Tak, spal. Oparty mnie znajdą i będę wiedział, gdzie cię szukać. — Uśmiechnął się pod nosem. — Nadal mi nie wierzysz?
— Nie. — Skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej. — Nie jestem wariatką.
— Może to pomoże.
Przeszedł przeze mnie, a ja poczułam chłód przeszywający moją skórę, przez co przeszedł przeze mnie dreszcz.
— Co do cholery? — wymamrotałam.
— Adelaide? — spytał.
— Tak?
— Będę czekał na twoje przyjęcie oferty.
Po puszczeniu mi oczka rozmył się w powietrzu. Mrugnęłam. Jak on to zrobił? Przyjrzałam się nagrobkowi, poszukując jakiegoś potwierdzenia, że to nie była prawda, ale nic nie znalazłam. Caleb musiał być prawdziwym duchem, przez co moją głowę zalała lawina myśli. Zaczęłam rozważać jego ofertę. Jeśli miał tak ogromną moc w świecie duchów, czy mógłby oddać mi moją siostrę i sprawić, bym ją widziała.
Co, gdybym powiedział, że mogę pomóc ci znowu ją zobaczyć?
To była najbardziej kusząca propozycja, jaką kiedykolwiek usłyszałam. Gdyby Lila tutaj była, dałabym sobie radę ze wszystkim.
Nawet z jej śmiercią.
Kto wie? Może znowu mogłybyśmy zacząć razem śpiewać?
Czułam, że wszystko, czego doświadczyłam tego dnia, cała logika została przejęta przez wspomnienie. Zagościła we mnie nadzieja.
☁
Minął rok, a kalendarz wskazywał pierwszą rocznicę jej śmierci. Wdałam się w kłótnię z rodzicami o moje decyzje życiowe, a w mojej głowie pojawiła się wizytówka. Kiedy zasnęli, zakradłam się na dół i wzięłam zapalniczkę.
Dam radę. Co takiego złego może się wydarzyć? Spalę wizytówkę jakiegoś gościa?
To udowodniłoby, że oszalałam i nigdy więcej nie musiałabym gdybać. Miałam szesnaście lat, mogłam decydować sama za siebie. Kto potrzebował świadectwa ukończenia szkoły średniej, kiedy mogłabym być z moją siostrą przez całą wieczność?
Prawie zaczęłam się wahać, gdy przyłożyłam płomień do rogu karteczki.
No dalej, Adelaide. Czego się tak boisz?
Ogień pożarł wizytówkę i przez kilka sekund myślałam, że już nic się nie wydarzy. Wtedy pojawił się ten mężczyzna sprzed roku.
— Zawiodłem się na tobie, Adelaide. Naprawdę myślałem, że nie zajmie ci to tak długo. — Zmarszczył brwi. — Ale w końcu się udało. Jak mniemam, zgadzasz się dołączyć do mojego klubu?
— Tak, jeśli ta propozycja nadal jest aktualna. Ile to kosztuje?
— To nie będzie kosztowało cię ani grosza.
Nie brzmiało źle. Dożywotnie członkostwo rozszerzające te siedemdziesiąt do dziewięćdziesięciu lat, które żyje człowiek? Bardzo chętnie!
— Więc tak, chciałabym być częścią The Hollywood Club.
— Cudownie! — Uniósł kąciki ust. — Uściśnij moją dłoń.
Ujęłam jego palce i zaskoczeniem odkryłam, że moja ręka przez niego nie przeniknęła. Prąd poraził moje ramię, a dłoń zaczęła świecić na niebiesko-fioletowo. Kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam scenę z kobietą ubraną jak flapper girl. Przy barze siedzieli mężczyźni w garniturach. Widownia siedziała przy stolikach.
— Podoba ci się?
— Wygląda niesamowicie! Ale super...
— Tak myślałem. Mamy już zarezerwowane dla ciebie miejsce na scenie!
Przykuwał mnie przepych i blask tego klubu. Nie dałoby się tam czuć źle. Mogłabym tak imprezować przez całe wieki.
— Chodźmy na scenę, co ty na to?
Caleb pstryknął palcami, po czym nagle pojawiłam się na scenie w sukience typu flapper. Śpiewaliśmy i tańczyliśmy naprawdę długo. Co dziwne, nie przejmowałam się bólem nóg. To nie miało żadnego znaczenia. Liczyło się tylko to, że świetnie się bawiłam!
Nasz klub podróżował po całym świecie — Barcelona, Paryż, Rzym, Ateny, Santiago, każde znane miasto, o jakim bylibyście w stanie pomyśleć. Poznałam wielu nowych ludzi i nawet zaprzyjaźniłam się z pewnym skejterem. Był kierownikiem marketingu. Ponoć byłam naprawdę wyjątkowo, bo to sam Caleb zwerbował mnie do dołączenia.
Po jakimś roku pracy dla Caleba Covingtona w końcu postanowiłam ponownie poruszyć temat mojej siostry. Kiedy ostatnio go o nią pytałam, stwierdził, że muszę sobie na to zasłużyć i wydawało mi się, że starałam się wystarczająco mocno.
— Calebie, czy mogłabym z tobą porozmawiać?
Odwrócił się z szerokim uśmiechem na twarzy.
— Czego potrzebujesz?
— Zastanawiałam się, czy mógłbyś pomóc mi znaleźć moją siostrę, Lilę Cooper — zaczęłam, mając coraz większe wątpliwości z powodu jego miny. — Obiecałeś, że dasz mi wszystko, czego tylko zechcę.
— To nie jest wszystko, czego chcesz? — Rozchylił swoje ramiona: typowy dla niego gest.
— Chcę moją siostrę.
— Niestety, nie mogę ci tego obiecać. — Potarł o siebie swoje dłonie. — Wiesz, nawet ze wszystkimi moimi znajomościami, nikt jej nie znalazł. Wiesz, że jest druga strona, prawda?
— Słyszałam o duchach, które na nią przeszły.
— A pomyślałaś kiedyś, że Lila również mogła to zrobić?
Opadła mi szczęka.
— N-nie. Nie mogła. Nie zrobiłaby tego! Ja jestem jej niedokończoną sprawą, nie może mnie zostawić!
Zalała mnie fala paniki.
— Przykro mi, ale taka jest prawda, Adelaide. — Caleb posłał mi wymuszony uśmiech. — Nie potrzebowała cię. Ruszyła naprzód i ty też to powinnaś zrobić. Razem z nami.
— N-nie w-wierzę w to — wyjąkałam.
— Taka prawda. Nie potrzebujesz swojej siostry. Teraz my jesteśmy twoją rodziną.
— Nie! Nie wierzę w to!
Tuż po tych słowach cała zapłakana wybiegłam z klubu.
— Addie, poczekaj! — zawołał za mną Willie. — Nie możesz stąd wyjść.
— No to patrz! — warknęłam, trzaskając mu drzwiami przed twarzą.
Zaczęłam spacerować po Los Angeles. Wyglądało na bardziej współczesne, niż się spodziewałam. Jakim cudem minął tylko rok?
— Przepraszam pana. — Przykułam uwagę kogoś, kto mnie mijał. — Jaki jest dzisiaj dzień?
— Dwudziesty trzeci maja.
— Jakiego roku? — Podążyłam za nim i stuknęłam go w ramię.
— 2020. — Popatrzył na mnie dziwnie. — Co brałaś, młoda?
Nic nie odpowiedziałam. Zmrużył oczy, po czym odszedł.
Błąkałam się wzdłuż ulicy. Nie było jeszcze nocy, więc może mogłabym znaleźć jakąś budkę telefoniczną i zadzwonić do rodziców? Nie mogło minąć dwadzieścia lat! Byłam tam tylko przez kilka miesięcy, może półtora roku. Dlaczego nigdzie nie było budek telefonicznych?
Poczułam przeszywający ból w klatce piersiowej i upadłam na ziemię. Co się dzieje?
— O mój Boże! Chyba ma napad! — krzyknęła jakaś kobieta. — Pomocy!
Nieznajomi ludzie mnie otoczyli. Coś ponownie mnie poraziło i było tak bolesne, że straciłam wzrok. Następnym, co pamiętam, było obudzenie się w ciemnym pokoju. Nic nie było w nim widać.
Nagle pojawiło się światło, więc zaczęłam iść w jego kierunku. Obudziłam się w szpitalnym łóżku.
☁
Tak naprawdę obudziłam się w moim łóżku. Co to było?!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro