016. PROBLEM
— Twoja mama zastępcza już tu jedzie — powiadomił mnie pan Ray po zakończeniu rozmowy telefonicznej. — Nie wiedziałem, że jesteś adoptowana.
— Oficjalnie nie jestem — wymamrotałam. — To długa historia.
— Próbuję powiedzieć, że rozumiem twoją złość i potrzebę bycia nierozważną, ale proszę, nie wciągaj w to Julie, dobrze? — poprosił. — Wiem, że możesz być dobrym dzieciakiem, więc proszę, postaraj się.
Mrugnęłam. Czy on myślał, że kłopoty Julie były moją winą?
— Co to miało znaczyć? — zapytałam powoli, zmieniając moją pozycję z nonszalancko skulonej na wyprostowaną.
— Nie wiem już, co dzieje się z moją córką. — Westchnął. — A z tego, co wiem, jesteś jedynym, co zmieniło się w jej życiu.
Ponownie mrugnęłam.
— Panie Molina, nie kłamałyśmy, gdy powiedziałyśmy, że zaspałyśmy w domu Flynn — przyznałam. — Nie obudziła nas. Nie chciałyśmy opuścić lekcji. Julie skłamała, że nic się nie stało, bo nie chciała pana stresować. Już i tak znajduje się pan pod dużą presją.
Kiwnął głową, w końcu mnie rozumiejąc.
— Następnym razem bądźcie ostrożniejsze, okej? Nie chcę, żeby jej ciocia Victoria zniszczyła waszą przyjaźń, bo będzie myślała, że masz na nią zły wpływ.
A więc o to tak naprawdę chodziło. O ciotkę Victorię. Rozejrzałam się po korytarzu, by zobaczyć, jak nas podsłuchuje. Szeroko otworzyła oczy, gdy ją na tym przyłapałam.
— Nie chciałam cię o nic oskarżać, mija — zaczęła, myśląc, że złagodzi to uderzenie delikatnym tonem.
— Eso es exactamente lo que has querido decir — odpowiedziałam po hiszpańsku, zaskoczona, że tyle pamiętałam. — No mientas.
Mój hiszpański najwidoczniej się poprawił.
— Chiquita... — zaczęła, wyciągając do mnie ramię.
Wybiegłam na werandę i usiadłam na schodkach, starając się powstrzymać płacz. Nieważne, co zrobię, wszyscy uważają, że jestem błędem.
— Dlaczego nie umarłam? — mruknęłam, przyciągając kolana do klatki piersiowej. — Tak byłoby lepiej.
Wydawało się, że powodowałam więcej powodów, niż naprawiałam.
— Hej, nie mów tak — odezwał się znajomy mi męski głos.
— Reggie? — wymamrotałam cicho. — To ty?
— Tak — potwierdził, siadając obok mnie. — Mogę cię zapewnić, że jest mnóstwo osób, które cieszy się, że nie umarłaś.
— Tak? — Przetarłam oczy.
— Tak.
Na chwilę zamilkł, niepewny, co powiedzieć. Miałam wrażenie, że to Alex zawsze był tym wrażliwym, Luke tym głupkowatym łamaczem serc, a Reggie tym zabawnym i „głupim". Tak naprawdę był o wiele mądrzejszy, niż się wydawało.
— Ja zdecydowanie cieszę się, że nie umarłaś. Kto wtedy by sobie z nas żartował i nas pilnował? Kto namówiłby Julie, by dołączyła do zespołu?
Tak naprawdę chodziło tylko o muzykę.
— Flynn.
Da się mnie zastąpić.
— Może, ale ona nie wiedziałaby, co dzieje się z Lukiem — zauważył Reggie. — Wiesz, ostatnio lubię obserwować ludzi. Niewiele więcej mogę robić z takimi jednostronnymi przyjaźniami.
— Do czego dążysz? — Uniosłam brew.
— Julie jest szczęśliwsza, a to uszczęśliwia Raya. Jesteśmy już najlepszymi przyjaciółmi, więc jestem tego pewny — wytłumaczył. Zaśmiałam się, a on uśmiechnął. — Alexowi na tobie zależy, bo właśnie taki jest. Mi zależy, bo nigdy nie wyśmiewałaś mojej miłości do muzyki country ani nie traktowałaś mnie, jakbym był głupi. Wiele osób należących do zespołów ma przyklejane etykietki. Dla ciebie jestem po prostu mną.
— Tak, zdecydowanie jesteś najdziwniejszy, ale czego tu nie kochać? — drażniłam się.
— Masz rację, jestem zajebisty. — Szeroko się uśmiechnął i poprawił swoją skórzaną kurtkę.
— Przepraszam za to, jak potraktowałam cię pierwszego dnia i nazwałam kobieciarzem. To było niemiłe. Zasługujesz na coś lepszego.
— Ech, w końcu po raz pierwszy zobaczyłaś mnie, jak kręciłem tyłkiem na scenie, a potem zacząłem flirtować ze sługuskami Carrie. To trochę zabolało, ale było sprawiedliwe.
— Chyba tak. Nadal źle się z tym czuję.
— Niepotrzebnie.
Siedzieliśmy tam jeszcze przez kilka minut w komfortowej ciszy. To nie było typowe dla Reggiego, ale mi odpowiadało.
— Mia i Teresa podziwiają cię jak ich starszą siostrę, którą jesteś. Nawet Blake, nieważne jak bardzo męskiego zgrywa — dodał. — No cóż, na tyle męskiego, na ile może być dzieciak. Taylor i Daniel nie traktują cię inaczej niż resztę swoich dzieci.
Zaśmiałam się na część o Blake'u.
— Jak często jesteś w moim domu?
— Czasem mi się nudzi. — Wzruszył ramionami. — Zdarza się.
— Dziwak. — Żartobliwie go szturchnęłam.
Po kilku sekundach ciszy uświadomiłam sobie, że nie wspomniał o jednej osobie.
— A Luke? — spytałam cicho.
— Luke... Jest skomplikowany. — Zerknął na mnie, zaczynając wspominać. — Zanim umarliśmy i cię poznaliśmy, był marzycielem. Marzycielem ze złamanym serce.
Nie byłam pewna, co miał na myśli, więc uniosłam brwi skołowana.
— Luke zawsze mierzył wysoko — wytłumaczył. — Nie wiedział tylko, że spadnie z tej wysokości.
Skrzywiłam się.
— Nie pozwolił nikomu mu przeszkodzić. Nawet swoim rodzicom. Powiedział im wiele przykrych rzeczy, których już nie mógł cofnąć. Ale pewnie już się domyśliłaś po tym, co powiedział Alex.
Kiwnęłam głową.
— W każdym razie to go męczy. Ale przy tobie jest bardziej żywy, niż był pod koniec swojego życia, wiesz? Jakby wcale niczego nie psuł.
Przygryzłam wargę.
— Nie może tak naprawdę myśleć, prawda?
— Bez urazy, ale znam go dłużej niż ty. Luke wcale nie jest taki pewny siebie, jak się wydaje. Aż do teraz nigdy nie widziałem go takiego zmotywowanego.
Interesujące.
Oparłam głowę na jego ramieniu, uprzednio upewniając się, czy nikogo nie ma w pobliżu.
— Dzięki, Reg.
— Nie ma sprawy, Lil' Mae. — Objął mnie ramieniem, a ja poczułam coś nowego.
Tu było moje miejsce. W niczym nie przeszkadzałam światu. Byłam częścią świata. Pisane jest mi tu być. Moje życie ma cel. Westchnęłam, wtulając się w chłopaka.
— Nigdy nie miałem siostry, ale wyobrażam sobie, że gdybym ją miał, to byłaby dokładnie taka jak ty — wyszeptał. — Mam taką nadzieję.
— Naprawdę? — Przechyliłam głowę, by zobaczyć jego minę.
— No jasne. — Uśmiechnął się.
— To dobrze.
Usłyszałam dźwięk tarcia opon o asfalt, więc szybko wstałam.
— Za co to było? — spytał Reggie, a jego ciemne brwi się uniosły.
— Chyba moi rodzice zastępczy już przyjechali. Zaraz dostanę kazanie.
— Powodzenia. Później wyślemy kogoś, żeby sprawdził, jak się masz.
— Lilo Mae, kiedy zapytałaś, czy możesz nocować u koleżanki, zgodziłem się, bo myślałem, że będziesz odpowiedzialna! — syknął Daniel, przeczesując dłonią włosy. — Wiesz, co powie Taylor, gdy się dowie? Masz szczęście, że Ray zadzwonił do mnie, a nie do niej.
— Wiem i przepraszam. Ale nie kłamałam. Zaspałam i to było niechcący. Jutro napiszę sprawdzian, okej?
— Twoja nauczycielka powiedziała, że to był bardzo ważny sprawdzian i jeśli nie będziesz miała dobrego wytłumaczenia na swoją nieobecność, będzie musiała obniżyć ci ocenę o dwa stopnie.
Moja szczęka opadła.
— Naprawdę?
Nie miałam o tym pojęcia.
— Nie możesz oblać matematyki! — Usiadł obok mnie i wziął głęboki oddech, aby się uspokoić.
— Jejku. Do zobaczonka później. — Reggie mi zasalutował, zanim zniknął.
— Bardzo przepraszam, panie Danielu. Obiecuję, że to się już nie powtórzy. Musiał pan kiedyś zaspać, prawda? Sprawa z zespołem nie poszła zbyt dobrze i byłyśmy wykończone. Jestem nastolatką. Czy nie wolno mi popełniać błędów?
Dokładnie przyjrzał się mojej twarzy, po czym zdecydował, że mówiłam prawdę.
— Masz rację. Nie musisz być idealna, a i tak bardzo się starasz.
Tak, tak!
— I nie było mnie na lekcji w ubiegły piątek przez moją utratę przytomności, więc według statutu powinnam pisać sprawdzian jutro — zauważyłam. — Więc nie powinnam mieć obniżonej oceny, bo nie miałam odpowiednio dużo czasu na naukę, a, szczególnie, że jestem nowa w szkole.
— Dobrze. Porozmawiam z twoją nauczycielką i zobaczę, czy pozwoli ci jutro to nadrobić. Ale to nie oznacza, że ujdzie ci to na sucho po raz kolejny.
— O nie, oczywiście, że nie.
— Nie powiem Taylor ani nie dam ci szlabanu, o ile obiecasz, że dzisiaj będziesz się uczyła i dobrze pójdzie ci na jutrzejszym sprawdzianie.
Miałam zamiar dzisiejszego wieczoru wystąpić, ale kto powiedział, że nie mogę zrobić obu rzeczy?
— Obiecuję.
— No cóż, skoro już to ustaliliśmy, lepiej wracajmy do domu. Pójdę podziękować Rayowi, że mnie o wszystkim powiadomił.
Mężczyzna wszedł do środka, więc zostałam sama, dopóki kolejny duch nie wyrwał mnie z zamyślenia.
— Lila! Jesteś podekscytowana naszym występem? — spytał, opadając na miejsce obok mnie.
— Nie wiem, jak to wyjdzie. Dopiero co zasłużyłam na zaufanie Daniela. Nie mogę tego zepsuć.
— Co? Po tej całej sprawie z marudzeniem i przepraszaniem nas zostawisz? — Urażony Luke ponownie wstał. — Hipokrytka.
— Zamknij się! — Również się podniosłam, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. — To nie zależy ode mnie.
— Nie dał ci szlabanu. A my planujemy pomóc Julie się wymknąć.
— Julie zgodziła się wymknąć? — upewniłam się zszokowana. To nie pasowało mi do takiej grzecznej dziewczynki jak ona.
— Tak. To dla nas naprawdę ważne. Proszę. Wyjdziesz stamtąd, zanim się zorientujesz.
Dobrze to przemyślałam.
— Tylko jedna piosenka?
— „W końcu wolni". — Kiwnął głową.
— To chyba mnie nie zabije. — W końcu mnie przekonał. — O której wychodzimy?
— O siódmej. — Klepnął mnie w ramię — Dzięki, Lila! Jesteś najlepsza!
Gdy zobaczyłam uśmiech na jego twarzy i poczułam szybsze bicie serca, wiedziałam już, że miał na mnie wpływ.
Kurde!
Choć raz Reggie wiedział coś, o czym ja nie miałam pojęcia. Coś, czego rozwikłanie zajęło mi naprawdę długo.
Luke mnie lubił. Może nawet w ten sposób.
I chyba ja czułam do niego to samo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro