012. POZNANIE WILLIEGO
Kiedy dotarliśmy do parku, Alex i Reggie już czekali na ławce, śpiewając serenadę jakiejś przypadkowej parze. Typowo dla nich. Szczerze mówiąc, to było dość urocze.
— Hej! Co zajęło wam tak długo? — zapytał Reggie, zeskakując na ziemię.
— Nie każdy potrafi się teleportować — przypomniałam im.
— Racja. Przepraszamy, że cię zostawiliśmy — odezwał się Alex. — Skoro już wszyscy tu jesteśmy, chodźmy poznać Williego.
Zauważyłam nastolatka z długimi, ciemnymi włosami, który jeździł na desce w pobliżu służb porządkowych.
— Witam panów policjantów!
Zauważył Alexa, więc szybko do nas podjechał.
— Hej! Co tam, stary? Przyprowadziłeś przyjaciół.
— Tak. To moi kumple z zespołu, uch, Luke i Reggie.
— Hej. Fajnie, jestem Willie. — Wyciągnął rękę, a Luke ją uścisnął. Wychyliłam się zza bruneta, by Willie mógł mnie zauważyć. Zamarł w miejscu z szeroko otworzonymi brązowymi oczami. — O mój Boże, myślałem, że... Co tutaj robisz?
Zanim się zorientowałam, byłam przytulana przez nieznajomego ducha.
A ten uścisk był dość silny.
— Woah! Hej, ręce z daleka — powiedział Patterson, gdy to przytulenie trwało trochę zbyt długo. — Dopiero co ją poznałeś.
— Kogo, Adelaide? Nie, znamy się już od dawna. — Willie klepnął mnie w ramię i pociągnął mnie na bok. — Jak uciekłaś? Nie rozumiem, naprawdę myślałem, że...
— Nazywam się Lila Mae — przerwałam mu. — Nie Adelaide. Chyba mnie z kimś pomyliłeś.
Rysy jego twarzy opadły, po czym zamieniły się w pełne zrozumienia.
— Och, tak, rozumiem. Na tym świecie jest mnóstwo ludzi. Mówią, że ma się po siedem osób, które wyglądają tak samo jak ty.
— Jasne. — Odsunęłam się i zauważyłam, że Luke i Reggie przysunęli się bliżej mnie.
Alex wyglądał na skołowanego, jakby to zachowanie nie było typowe dla Williego.
— Lila jest żyjkiem — wytłumaczył. — Jest jak Julie, tylko że może dotykać duchów.
— Fajnie. — Nonszalanckie zachowanie skejtera pojawiło się równie szybko, co zniknęło. — Więc... Przyszliście nauczyć się jakichś sztuczek?
Pomachał palcami w kierunku policji, przez co ich syreny zaczęły wyć, a światła migać. Szybko podbiegli do pojazdów, by sprawdzić, co się stało. Willie uśmiechnął się złowieszczo.
— Jeszcze raz! Jeszcze raz! — zawołał Reggie, gdy dźwięk ucichł.
Pokręciłam głową. Był jak dzieciak.
— Właściwie to myśleliśmy o czymś większym — odezwał się Luke. — Stary kumpel z zespołu nas okradł. Chcemy skonfrontować się z nim twarzą w twarz.
— Okej. Czy ten, uch, stary kumpel jest żyjkiem?
— Och, jest żyjkiem. — Reggie skrzyżował ramiona. — Zbyt wyrafinowany na hot dogi z ulicy.
— Tak, wybaczcie. Rozmawianie z żyjkami jest spoza mojej ligi.
— Możemy rozmawiać z Lilą Mae — zauważył Luke.
— To pewnie dlatego, że umarłam i powróciłam do życia — wytłumaczyłam Williemu. — To długa historia.
Uniósł brwi.
— Jest pewien duch, który mógłby wam pomóc. Jest taką grubą rybą.
— Dosłownie wszystko by pomogło.
— Och, okej. Um, cóż, muszę pójść i zając się paroma rzeczami, ale spotkajmy się w miejscu, w którym ja i Alex się poznaliśmy, o ósmej.
— Okej.
— Do zobaczenia! — Brunet odjechał.
— Chłopaki, dyskoteka jest o dziewiątej. Myślicie, że się wyrobicie? — spytałam. — Julie będzie naprawdę zraniona, jeśli się nie pojawicie.
— Tak, damy sobie radę — zapewnił mnie Alex. — Ufam Williemu.
Skrzywiłam się.
— Bez urazy, ale nie odczuwam od niego dobrych wibracji.
— Wibracji?
— Tak. Coś mi tu nie pasuje. I to jest znajome... Nie wiem. Mam naprawdę złe przeczucie.
— Znam Williego lepiej niż ty, Lila — zauważył urażony Alex. — Nigdy by mnie nie zranił. Nigdy by nie zranił nas.
— Chyba nie chcę tego robić. Jeśli postanowicie pójść, to będziecie sami. Powiem Julie, co się stało, jeśli się spóźnicie.
— Lilo Mae! — jęknął Luke.
— Tak będzie sprawiedliwie — zaprotestowałam. — Przez nas muszę wszystkich okłamywać.
— Sama stwierdziłaś, że tu przyjdziesz, okej? Nikt cię do tego nie zmuszał.
Blondyn czuł się wyraźnie urażony, że nie ufałam Williemu. Biedny Alex już nawiązał z nim więź emocjonalną.
— Przyszłam powstrzymać was przed robieniem głupot. Jak widać, to nie wyszło.
Obserwowali, jak odchodzę, ale wtedy musiałam się odwrócić. Zapomniałam, że nie mam żadnych pieniędzy ani jak wrócić do domu.
— Luke, potrzebuję więcej pieniędzy, żeby wrócić — przyznałam z rumieńcem na twarzy.
— Trzymaj. — Wepchnął mi do dłoni kilka banknotów. — Nie chcesz nam pomóc, więc możesz jechać sama. Żegnaj, Lila.
Z załzawionymi oczami przyjęłam te pieniądze i gniewnie odeszłam w stronę najbliższego przystanku. Gdy wycierałam policzki, w mojej głowie pojawiło się kolejne wspomnienie.
— Proszę, czy możesz mnie posłuchać? — ciągnęła dziewczyna podobna do mnie. — Nie możemy wymknąć się z domu.
— Rodzice tego nie rozumieją, okej? — Prychnęłam, wpychając rzeczy do torby. — Nie rozumieją naszej miłości do muzyki. Co z tego, że dali nam szlaban? To może być nasza wielka szansa. Idziemy tam.
— Nie chcę. Będziemy mieć inne szanse.
— A co, jeśli nie? — Praktycznie krzyknęłam. — Co, jeśli to koniec i spędzimy resztę naszych żyć na żałowaniu? Co wtedy?
— Będziemy bezpieczne! Nasi rodzice nas nie znienawidzą!
— Och, ciebie nigdy nie znienawidzą! To ty jesteś tą grzeczną, tą ulubioną.
Milczała. Patrzyła się na mnie, a ja zaczęłam odczuwać poczucie winy. W końcu się odezwała.
— Nie powinnyśmy.
— Mogłabyś już zapłacić? — odezwał się ktoś zirytowanym tonem. — Nie możesz pojechać busem, jeśli nie zapłacisz.
— Przepraszam pana — wymamrotałam do kierowcy, wrzucając wyliczoną kwotę do słoika.
Gdy siadałam na miejscu, cała się trzęsłam. Ten bus był taki sam jak tamten, ale czegoś mi brakowało. A raczej kogoś. Przyciągnęłam nogi do klatki piersiowej i oparłam podbródek na kolanach.
— Wszystko dobrze, skarbie? — zapytała mnie urocza starsza kobieta.
— Mam kiepski dzień — przyznałam. — Pokłóciłam się z moimi przyjaciółmi i czuję zbliżającą się migrenę... Ale nic mi nie będzie.
— Chcesz może leki? — Wyjęła buteleczkę z czymś.
— Nie, dziękuję.
Byłam na tyle rozsądna, by nie przyjmować tabletek od nieznajomych, nieważne, jak niewinni i mili się wydawali.
Wyskoczyłam na przystanku kilka przecznic od mojego domu. Nie chciałam, żeby moi rodzice zastępczy wiedzieli, iż jechałam busem, zamiast przespacerować się z Julie. Spotykanie się z nią było moją przykrywką w razie, gdyby zadawali jakieś pytania.
— Witaj, Lilo Mae. Jak minął ci dzień? — spytała Taylor, kiedy otworzyłam drzwi. — To świetnie, że znalazłaś przyjaciół i występujesz na dyskotece.
— Tak. Już nie mogę się doczekać. — Mój głos ociekał sarkazmem.
Zmarszczyła brwi.
— Proszę, nie mów takim tonem.
— Przepraszam, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Boli mnie głowa i przez to ciężko mi się cieszyć.
— Och, w takim razie może nie powinnaś iść na dyskotekę? Będzie tam głośna muzyka, to może wszystko pogorszyć.
— Nie, nie. — Machnęłam dłonią, jednocześnie poszukując leków przeciwbólowych w szafce. — Niedługo przestanie. Muszę tylko wziąć tabletkę lub dwie.
Ponownie zmarszczyła brwi, ale się nie kłóciła.
— Zawsze możesz do mnie zadzwonić, jeśli będziesz tego potrzebować.
— Wiem, dziękuję. Możesz obudzić mnie, kiedy będę musiała już wychodzić?
— Jasne.
Kiedy znalazłam się w moim pokoju, usłyszałam, jak pan Williams wjeżdża na podjazd. „Teraz albo Nigdy" od Sunset Curve grało na tyle głośno, że je usłyszałam, a Daniel świetnie się przy tym bawił razem z Blakiem i Mią.
Ku mojemu przerażeniu, okazało się, że nie mogę już powstrzymywać emocji. Złapałam moją poduszkę i zaczęłam się trząść, próbując uspokoić moje ciało. Tusz do rzęs plamił materiał, ale w tamtym momencie tylko to mogłam zrobić, by nie krzyczeć. Chciałabym powiedzieć Danielowi i Taylor o wszystkim — o moich wspomnieniach, o zespole, o Luke'u.
Nie mogę.
Wyślą mnie do terapeuty, który zadecyduje, że ponownie oszalałam. Nigdy nie będę mogła grac z Julie, Alexem, Reggiem i Lukiem. Moje życie wróci do bycia jak to robota.
Nie mogę tak żyć.
Mogę zrobić tylko jedno.
Podeszłam do keyboardu stojącego przy mojej ścianie. Byłam ograniczona do tego instrumentu, ponieważ zostawiłam gitarę u Julie. Byłam pewna, że przyniesie ją na dyskotekę.
Zaczęłam piosenkę. Nie była wesoła ani nie nadałaby się na imprezę szkolną, ale na to miałam ochotę.
Nadal płakałam, gdy śpiewałam i grałam. Przynajmniej trochę bardziej się kontrolowałam.
Gdy w końcu dokończyłam nowy utwór, była już dwudziesta. Niedługo powinnam zbierać się na dyskotekę, by wcześniej przygotować wszystko na scenie. Przećwiczyłam kilka wesołych piosenek, by odpowiednio się nastroić.
Mój makijaż był okropny, więc zmyłam tusz do rzęs, łzy i smarki. Nałożyłam sporą ilość korektora pod oczy, by ukryć ich opuchnięcie oraz zaczerwienienie.
— Lilo Mae? Mogę wejść? — spytała Teresa, pukając do drzwi.
— Jasne.
Dziesięciolatka weszła do środka z piękną, białą sukienką.
— Mama kazała ci to przynieść. Możesz ją włożyć, jeśli chcesz.
Teresa wyglądała na tak szczęśliwą, że nie miałam serca mówić jej, iż na dyskotekę powinno się ubrać coś luźniejszego. Wzięłam od niej ubranie oraz podziękowałam. Wyszła z pokoju, bym mogła się przebrać. Wtedy okazało się, że Taylor znała mój dokładny rozmiar.
— Jesteś śliczna! — pochwaliła Teresa na mój widok.
— Dziękuję.
Obie zeszłyśmy na dół po tym, jak wysłałam wiadomość do Julie, przypominając jej o mojej gitarze.
— Och, jak pięknie! — zawołała pani Williams. — Wiedziałam, że będzie ci pasowała! Jesteś gotowa do wyjścia?
— Tak.
Podwiozła mnie do szkoły, gdzie Teresa i Mia mi pomachały. Chciały pojechać razem z nami.
— Hej Julie! Hej Flynn! — zawołała po dotarciu na salę gimnastyczną. — Ładnie tu udekorowałaś.
— Dzięki! Ale nie powinnam przypisywać sobie wszystkich zasług, nie zrobiłam tego sama.
Ludzie zaczęli zbierać się w pomieszczeniu, więc Flynn włączyła swoją konsoletę.
— Czy są tu jakieś Rysie? — krzyknęła do mikrofonu. — Zróbcie hałas!
Wszyscy zaczęli wiwatować.
Zaśmiałam się. Oczywiście, że były tu Rysie — w końcu byliśmy na dyskotece.
— Okej, okej, okej. Może nie aż taki hałas. Po drugiej stronie korytarza są lekcje panowania nad gniewem.
Tłum się zaśmiał, a Flynn do nas podeszła.
— Jak się czujecie?
— Trochę się denerwuję — przyznała Julie.
— Ja też — dodałam, czując motylki w brzuchu. Jednak nie chodziło o sam występ, tylko o to, czy chłopcy zdążą.
— Dacie sobie radę — zapewniła nas brunetka. — Wasz sprzęt jest za kulisami. Chodźcie!
Podążyłam za Moliną na bok i wdrapałam się po schodkach.
— O mój Boże, obie wyglądacie niesamowicie! To nowe ubrania?
— Dzięki, były mojej mamy — odpowiedziała Julie. — W końcu przejrzałam jej stare rzeczy.
— Taylor mi ją kupiła.
— No cóż, obie wyglądacie świetnie! Julie, twoja mama bardzo by się ucieszyła. — Flynn wyprostowała się i odgarnęła włosy na plecy, rozglądając się dookoła. — Chłopcy tu są?
— Nie, ale będą — obiecała dziewczyna. — Wiedzą, jakie to dla mnie ważne.
— Tak — potwierdziłam przestraszona. — Lepiej, żeby tu byli.
Kiedy nadeszła dwudziesta pierwsza, chłopaków nadal nie było nigdzie w zasięgu oka. Wiedziałam, że nie powinni iść z Williem na spotkanie z tym duchem. To nie wydawało się niczym dobrym, a teraz miałam złe przeczucia.
— Czy wszyscy są gotowi na Julie, Lila and The Phantoms? — zapytała Flynn, na co wszyscy zaczęli klaskać i krzyczeć podekscytowani. — Świetnie! Utrzymajcie taką energię, bo to będzie później. Mamy małe opóźnienie. Ale nie martwcie się, posłuchajcie tych świetnych nut!
Sprawimy im duży zawód, jeśli nie damy im fantomów.
Razem z Julie wymieniłyśmy przerażone spojrzenia.
— Gdzie oni są? — odezwała się retorycznie.
— Zostawili nas, żeby zemścić się na Bobbym — wypaliłam, krzywiąc się na te słowa.
— Co? — Była w szoku. — Jak mogli to zrobić? Wiedzą, jakie to ważne... A ty... Wiedziałaś?
— Poznałam przyjaciela-ducha Alexa w parku, to było dziwne. Coś się dzieje — ujawniłam tę informację ze zmarszczonymi brwiami. — Nie ufam Williemu. Zabrał ich do jakiegoś klubu o dwudziestej, żeby mogli poznać jakiegoś wszechmogącego ducha.
— Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? Może mogłybyśmy ich powstrzymać!
— Chyba nie mogłabyś nic zrobić. Próbowałam ich powstrzymać, ale się uparli.
— Świetnie, po prostu świetnie.
Nick się pojawił, więc zostawiłam ich samych.
Miałam przeczucie, że tego wieczoru będziemy musiały wystąpić same.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro