Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Akt IX cz. 1

***

Avengersi wsiedli na statek, którym przyleciała Nebula i Rocket. Wszyscy omawiali plan ataku na Thanosa.
Mora siedziała z tyłu statku, trzymała w rękach swoją maskę i wpatrywała się w nią bez konkretnego celu. Biła się w myślach. Nie umiała zdecydować po, której jest stronie.
- Jak tam młoda? - Obok niej usiadła Natasha.
- Sama nie wiem... - Wydusiła z siebie odkładając na bok maskę i spoglądając na kobietę.
- Niedługo będzie po wszystkim. -
- Tak sądzisz?- Poklepała dziewczynę po ramieniu.
- Ja to wiem. - Rozległ się nagle krzyk kapitana.- Natasha!
Usłyszawszy, że jest wołana wróciła na przód statku.
Wtedy właśnie Carol wróciła mówiąc...

- Żadnych satelit. Żadnych statków. Żadnej armii. Żadnej broni jakiegokolwiek rodzaju. - Popatrzylo wszyscy po sobie.
- Jest SAM.

Gdy wysiedli ze statku udali się do małego I jedynego w pobliżu drewnianego domku.
Carol jako pierwsza z całą swoją mocą wyleciała przez dach prosto w Thanosa. Szybko to unieruchomiła.  Do pomieszczenia wbiegła Romanoff i Kapitan Ameryka. Szybko przy Thanos'ie znalazł się również Thor.
Z prawej strony wbił Iron Man, a z lewej Banner w "swojej" zbroji.
Mora zmieniła się w ogromnego tygrysa szablozembnego i zacisnęła łapy z pazurami na plecach fioletowego. Kły wbiła w lewą rękę tak mocno, że trochę krwi wytrysnęło spod skóry co spowodował£a, że dziewczyna poczuła smak gorzkiej, metaliczne i zepsute krwi kosmity. Thanos syknął z bólu.
Thor wzleciał do góry i rzucił StormBreak'erem odcinając tym samym rękę Thanosa. Tygrysica zamachnęła łbem i wyrzuciła w kąt odciętą cześć ciała. Przeleciała wzrokiem po ręce na, której widziała zepsucia potwora. Usłyszała nagle jak coś ciężkiego i metalowego pada na ziemię. Była to Rękawica Nieskończoności. Rocket szybko pobiegł do rękawicy i przekręcił ją tak aby widzieć górną część na, której znajdowały się gniazda na Kamienie Nieskończoności.
- O nie.... - Powiedział z przerażeniem szop widząc to, a raczej nie widząc. Avengers spojrzeli na "broń". Nie było tam kamieni. Natasha i Steve spojrzeli na siebie znacząco.
- Gdzie są kamienie? - Spytał lodowato. Gdyby jego wzrok mógł zabijać to fioletowy byłby martwy już z 15 razy.
- Zniszczone.... - Mora zerknęła na kosmitę.
- CO?! - Skoczyła na jego plecy wybijając szpony w ciało czując, że trafiła w kości.
- Zniszczyłem je...!
- Jak?!  - Krzyknął Steve.
- Użułem kamieni aby zniszczyć kamienie. - Wydyszał. Avengersi popatrzyli po sobie.
- Kłamiesz!!!! - Krzyknął Banner i metalową dłonią uderzył fioletowego gruchocząc mu przy tym kość.
Kosmita zaskomlał cicho przy czym zaczął ciężko dyszeć.
- Nie. - Powiedziała Nebula nie patrząc na swego "ojca". Wszyscy spojrzeli się na nią, a ona przekręciła wzrok na Niego.
- Mój ojciec ma wiele wad...- Wypowiedziała bez emocjonalnym, lodowatym tonem przypominając sobie o wielu okrutnych rzeczach jakie On jej zrobił.
- Ale nigdy nie kłamie. - Cały swój wzrok przeniosła na "ojca".
Kosmita mógł wyczytać z jej oczu żal choć nie było to widoczne dla innych to on sam doskonale to widział.
- Dz....dziękuję Ci c...córko...Może zbyt ss....sórr...owo Cię traktowałem... - Wydyszał z trudem. Nebula uchyliła lekko wargi po czym szybko je zamknęła. Nagle Thor się zerwał i ....

Odrąbał głowę Thanosa. Wszyscy spojrzeli przerażonym i zaskoczonym wzrokiem na Boga Piorunów. Górna część ciała fioletowego potoczyło się po podłodze w ten sposób, że teraz już martwe oczy patrzyły na niebieską kosmitkę.
- Co ty najlepszego zrobiłeś? - Chrapliwym głosem spytała Mora. Odsuwajac się ze wstrętem od ciała.

- Odrąbałem mu łeb. - Powiedział I odszedł. Złoto okiej zaczęło się kręcić w głowie. Poczuła De Ja Vu. Pamiętała podobne wręcz takie samo zdarzenie sprzed 120 lat.
Bolesne wspomnienia i myśli zaczęły jej przeskakiwać przed oczami.

- C....Co ty....zrobiłaś?
- Odrąbałam jej łeb. -  Na czarnej, spalonej ziemi klęczała drobna osóbka. Jej białe włosy spięte były w kucyk, choć ich kolor był bardziej odcieniem szkarłatu aniżeli śniegu. Jej oczy wypełnione były przerażeniem i zdziwieniem.
Odziana była w coś podobnego do zbroi, a jej nogi przypominały okaleczone wilcze łapy, zaś z tyłu leżał gruby nastroszony ogon.
Patrzyła na osobę stojącą przed nią, którą była szaro włosa dziewczyna. W ręce trzymała miecz pokryty krwią ofiary leżącej bezwładnie. Jej oczy wypełnione były beznamiętnością, a w ich pustce odbijała się łkająca dziewczynka.

Zaczęło jej się robić słabo, a jej obraz i oddalający się Thor zaczęły się rozmazywać.

***
5 lat później

Całe miasto było okryte gęstą, popielatą mgłą, a pojedyncze krople deszczu zaczęły spadać dodając nieprzyjemnie mrocznego klimatu.
Na opustoszałym moście w San Francisco znajdowała się jedną osóbka. Samotnie siedząca na moście. Jej nogi zwisały bezwładnie nad tonią lodowatej wody. Ręce przewiesiła przez barierkę i zaczęła w palcach miętolić mały skrawek papieru.
Długie do biodra białe włosy powiewały niczym fala na wietrze.
Oczy straciły swój dawny blask przybierając biały, wręcz perłowo siwy kolor, przypominający oczy zrozpaczonego szaleńca, który stracił wszystko. Jej usta były popękane i suche, jej twarz była pokryta zmarszczkami i cieniami, które były wynikiem małej ilości snu bądź jego brak.

Wyczuła nagle czyjąś obecność za sobą.
- Co tu robisz? - Nie odwróciła wzroku by wiedzieć kto to mówi, poznała bo głosie. Był to Steve Rogers.
- Siedzę. - Odpowiedziała bezomocjonalnie. Chciała poczuć radość na świadomość, że jej przyjaciel stoi za nią. Chciała go przytulić, porozmawiać, ale czuła jedynie pustkę i ból. Ból ten był jak tysiące noży przebijających jej serce, narządy wewnętrzne i kości.
- To akurat widzę. - Blondyn dosiadł się obok. Trwali w kilku minutowej ciszy. Mora patrzyła na ręce, które bez przerwy zgniatały papierek. Rogers rozglądał się, wyglądał jakby szukał czegoś, a może kogoś? Albo to tylko jej ogromną wyobraźnią próbowała sobie coś odpowiedzieć.
W końcu skrawek papieru przykuł jego uwagę. Niezbyt jej się to spodobało.
- Co to?
- Papier.
- Mogę zobaczyć? - Zawachała się. Była to jej pamiątka. JEJ nikomu nue pozwalała tego dotykac, nawet autorce rysunku. Po kilkusekundowym zastanowieniu dziewczyna kiwnęła lekko głową i poddała zmiętoloną karteczkę. Mężczyzna rozwinął ją. Ku jemu zaskoczeniu  nie był to list tylko mały rysunek, który przedstawiał dwie postacie. Pierwszą była diewczynka o długich do łopatek włosów z uszami wilczura i małym puszystym ogonkiem. Ubrana była w sukienkę, a jej twarz miała wymalowany ogromny uśmiech. Druga postać też była płci żeńskiej, tyle że miała grzywkę i włosy do ramion, a jej uszy były okrągłe jakby małego lwa. Zaś ogon był dłuższy od pierwszej postaci oraz był zakończony małym, puszystym pędzelkiem. Twarz tej osoby wyglądała jakby się śmiała. Jej usta były lekko otwarte, a oczy przymknięte. Ubrana była w sweterek z golfem i spódnicę.
" Ten kto narysował ten obrazek musiał mieć talent do najmniejszych szczegółów!" pomyślał blondyn. Kupiło to jedno pytanie choć nie powinno go to interesować.
- Kim są te osoby? - Spytał zaciekawiony, odwracając głowę do dziewczynki. Jej wyraz twarzy nie zmienił się. Otworzyła usta, ale żaden dźwięk z jej ust się nie wydobył. Czuła jakby miała wielką gulę w gardle" ale udało jej się w końcu wyszeptać.
- Moja przyjaciółka to narysowała.
Nie wiem kim dokładnie są te postacie, ale mówiła, że ten rysunek ma przypieczętować naszą przyjaźń. - Wzięła głęboki wdech, wypełniając płuca zimnym powietrzem. Miała ochotę rzucić się w odmęty wodne i kłaść na samo dno.
- Po co tu właściwie przyszedłeś? Raczej nie po moje pamiątki. - Zapytała czując się przy okazji urażona za jego nie takt i wyjaśnienie całej tej sytuacji. - Steve milczał po czym rzekł
- Mamy pomysł jak odwrócić bieg wydarzeń by zapobiec wszystkiemu co stało się 5 lat temu. - Westchnął i spojrzał w nicość za choryzontem
- Słucham? - Spytała zaciekawiona, a zarazem zdziwiona. Jego odpowiedź zrobiła  na niej wrażenie choć na nic się nie nastawiała. Kolejny ból rozczarowania taki sam jak ten z przed 5 lat byłby tak dużym ciosem, że pewnie popełniła by samobójstwo bądź wyruszyła do alternatywnej linii czasu i stworzyła sobie nową tożsamość, osobowość.
- Przyjdź do bazy Avengers i wszystko zrozumiesz będzie tam Wdowa i Ant-Man. - Wstał i spojrzał na nią. Ich spojrzenia spotkały się. Wyczytałam z jego spojrzenia ból i smutek zaś on z jej ból, rozpacz i szaleństwo bądź załamanie nerwowe
- To ja już się zbieram. - Powiedział i podał jej rysunek po czym schował  ręce w jeansowe kieszenie odszedł znikając we mgle. Mora siedziała jeszcze chwilę myśląc nad tym co się stało. Czy coś czuła? Nie.
Zero. Nawet najmniejszej iskierki nadziei. Nic konpletnie nie czuła. Może to lepiej? Nie umiała sobie odpowiedzieć na to pytanie. Nagle usłyszała głosy w swojej głowie przez co poczuła lekki ból.
- Nie słuchaj go to pewnie brednie! Chcesz przeżyć ból rozczarowania!?
- Ucisz się! Ty byś tylko strzelała fochy i gryzła po łydkach! Mora posłuchaj Kapitana.
- Zgadzam się.
- Mora co o tym myślisz?

Głosy dusz w głowie Mory kłóciły się nie pozwalając dziewczynie na trzeźwe myślenie.
- Cisza! - Krzyknęła do dusz, które momentalnie ucichły. Długo włosa wzięła głęboki oddech po czym wypuściła powietrze z ust.
- Idziemy tam. - Wstała i przemieniła się w gryfa i odleciała. Droga dłużyła jej się niesamowicie, nie miała ochoty latać, na nic nie miała ochoty l, ale jeden wysiłek? Na to jeszcze sobie pozwoliła. Lecąc w powietrzu wiele myśli krążyło jej w głowie.
1. Dlaczego nie powiedziała Renie prawdę?
2. Jak to możliwe, że Krisy zginęła?
3. Co się stało z duszą?
4. Czy utraciła człowieczeństwo płacąc za swoje błędy?
5. Czy jest choć jedna osoba, której zależy na niej?

6. Czy jest potworem?

A dlaczego zadawała sobie takie pytania?

Chyba po prostu wstrząs jaki dostała po ogromnej stracie sprawił, że zadawała sobie różne, nietypowe dla niej pytania. Chciała jedynie zająć czymś myśli i najlepszym według niej sposobem było obwinianie się o wszystko.
Leciała zamyślona dopóki nie ujrzała w oddali bazę Avengers. Spokojnie wylądowała i przemieniła się w człowieka.
Powoli podchodziła do wejścia. Otworzyła drzwi, a w środku...

Zastała ciszę. Głuchą I nieprzyjemną pustkę. Zauważyła, że niektóre meble były poprzewracane. Na innych panowała gruba warstwa kurzu.
Spoglądała na wszystkie przedmioty z pustką w oczach.
Kiedy pierwszy raz była w bazie Avengers i T.A.R.C.Z.Y. wszystko było dla niej fascynujące.
Z dziecięcą radością i fascynacją wpatrywała się w najmniejsze nawet zakamarki każdego możliwego pokoju, nie wykluczając męskiej łazienki, windy czy schowka na miotły.
Z tych wspomnień pamiętała, że jej ulubionym miejscem było biuro Nicka Fury'ego.
Lubiła z nim rozmawiać i spędzać czas.
Kiedy ją znalazł osobiście "uratowała" mu życie, a ten w podzience przyjął ją tu o czym wiedział on jego sekretarka i Tony.
Ale dlaczego to wszystko było Tak fascynujące?
Nikt nie wie nawet ona sama.
Sądziła, że to jest jej nietypowe hobby i tyle.

Zzamyślenia i wspominek wyrwała ją ściana.
Z hukiem uderzyła w beton nie zauważając go.

- W porządku? - Podeszła do Mory jakaś kobieta.
- Taaaa.....







- Dobrze, a więc po co mnie tu sprowadziliście? - Zagadała przytrzymując papier przy nosie.
- Ja..To znaczy MY ..mmamy pomysł na ..uh... No odwrócenie tego wszystkiego. - Powiedział jąkając się Scott wyjmując z mikrofali zapiekankę.
- A konkretnie jak? - Spytała.
- "Wehikułem" czasu. - Odezwała się Natasha robiąc z palców. Scott wybiegł z pokoju, uprzednio zostawiając talerz na zagraconym biurku, usłyszawszy iż jego telefon dzwoni w holu gdzie go zostawił.

- Jak się trzymasz?
- Nie najgorzej. - Postawiła łapkę w górę.
- A Ty ?
- Mogło być lepiej. - Kobiety przyglądał się sobie. Mora zauważyła ślady po wyschniętych łzach na policzka przyjaciółki. Dostrzegła również zmarszczki i cienie pod oczami.
- Nie wysypiasz się. - Stwierdziła.
- Aż tak to widać? - Zaśmiała się pod nosem. Znowu nastała cisza. Natasha swój wzrok ponownie zwróciła ku dziewczynie. Teraz dopiero zauważyła jej wyblakły kolor oczu i nie tyle białe co srebrno siwe, długie włosy.
- Co robiłaś przez ostatnie 5 lat? - Ponownie zaczęła. Natasha zamyśliła się.
- Siedziałam tu iiiiii.... - Westchnęła próbując sobie uświadomnić co w sumie porabiała.
- Jadłam kanapki z masłem orzechowym.
- Heh.. - Zachichotała spoglądając na swoją zakrwawioną chusteczkę po czym znów ją przystawiła do skóry.
- Niech zagadkę ty nie jadłaś masła orzechowego? - Oodniosła dwukolorowo włosa brew do góry.
- Co prawda nie jadłam masła wyrabianego z orzechów, ale jadłam miód. - Zaśmiały się lekko.
- Co przegapiłem? I czemu na ścianie w holu jest czerwona odbitka czyjejś twarzy? - Do zagracionego papierami pokoju wrócił mężczyzna. Jego uwagę przykuła biało włosa, która lewą ręką trzymała już doszczętnie poplamioną krwią chusteczkę przy nosie, a prawą ręką wyciągał z opakowania następną.
Spojrzała na Scotta.

- TO. - Pokazała całą czerwoną chustę.
- To jest DOWÓD, że stanęła Mi na drodze. - Mężczyzna patrzył na nią z lekkim zdziwieniem i strachem.
- JEJ się nie staje na drodze. - Powiedziała Natsha.
- MI się snie staje na drodze.

Brunet podniósł do góry ręce w geście obronnym i zaczął powoli podchodzić do biurka z zapiekanką. Podniósł talerz i ugryzł bacznie patrząc czy aby na pewno Wilczyca nie skoczy na niego jak to miało kiedyś miejsce.
- Smacznego.
- Dzięku- Zaksztusił się przez zawał jaki mu zrobił Steve wyskakują zza rogu.

- Przeszkadzam w czymś?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro