5
Candy i Kanda weszli do miasteczka pełnego ludzi. Wokoło można było dostrzec stragany z najróżniejszą żywnością, ozdobami, biżuterią, a nawet rzeczami potrzebnymi w domu, typu ścierki i miotły. Dotarli do gospody, gdzie mieli przenocować. "Przy kasztanowcach", bo taką nazwę miała ta gospoda, była dość zwyczajna, tym samym nie wyróżniając się wśród swoich konkurencji. Dziewczyna podeszła do lady z kamienną twarzą, aby nie robić nikomu nadziei, że się z nim umówi. Była przyzwyczajona, że każdy, komu wysłała choćby najbrzydszy uśmiech, później ją dręczył swoją prośbą o jeden pocałunek czy randkę.
Czuła, że wielu ludzi tutaj to Akumy, ale nie powie tego Kandzie, bo przecież jej nie uwierzy. Jutro podejmie próbę, aby te wszystkie istoty się ujawniły. Kreatury, które właśnie siedziały w gospodzie, miały drugi lub trzeci poziom. Skąd to wiedziała? W głowie miała coś w stylu mapy, która umożliwiała jej stwierdzenie kto zaliczał się do jakiej kategorii: Egzorcysta, zwykły człowiek, Akuma, klan Noah. Przypominało to mapę do odczytywania ciepła, ale szczerze mówiąc, Candy również ją posiadała (oczywiście także w swoim umyśle), aby łatwiej było odczytać, kto jest bardziej wykończony wysiłkiem, a kto nie, ale proszę nie myśleć sobie, że nie widziała normalnie, bo prawdą by to nie było. Ta umiejętność możnaby porównać do marzeń, które sobie wyobrażamy - widzimy je tylko w swojej głowie.
- Candy Bloom, zarezerwowano tu dla nas pokoje - burknęła.
- Ach, tak, oczywiście - barman sięgnął po klucz - Tylko jest pewien problem...
- Jaki? - warknęła zirytowana, modląc się aby nie było to nic gorszego od historyjki w temacie "Pokoje będą gotowe dopiero wieczorem".
- Spokojnie... Mamy rezerwację na jedynie jeden pokój, w którym są dwa łóżka.
Miodowowłosa wzięła od mężczyzny klucz, rzucając Kandzie obojętne spojrzenie. Usłyszała jak barman jeszcze za nią woła, że "To jest pokój numer piętnaście". Westchnęła pod nosem i i podeszła do ciemnego koloru drzwi z odpowiednim numerkiem, który był delikatnie pozłacany.
- Będziemy spać w tym samym pokoju, ale na szczęście mamy osobne łóżka - mruknęła, kiedy wchodziła do pomieszczenia, biorąc torbę do ręki.
Kanda nic nie mówiąc, wszedł za nią, tym samym zamykając drzwi. Candy wzięła kartkę z opisem misji i jeszcze raz dokładnie ją przeczytała, biorąc pod uwagę każdy najmniejszy szczegół. Nagle jej serce przyśpieszyło, kiedy zauważyła Akumę poziomu trzeciego, mijającą ich pokój. Ledwo oddychając, zamknęła oczy, aby lepiej jej się przyjrzeć. Była już w połowie drogi do poziomu czwartego, tak jak jeszcze jakieś trzy Akumy w tej gospodzie. Jeśli nawzajem się pozjadają, Egzorcyści będą mieli przekichane, jednak ona nie powie tego poważnookiemu. Zacząłby ją podejrzewać o czarną magię lub sojusz z klanem Noah, którego nigdy nie była w stanie choćby zrozumieć.
Delikatnie otworzyła oczy i zauważyła że Kanda intensywnie się jej przygląda. Musiała najwyraźniej bardzo mocno skupić się na Akumie, która na razie chyba działała z przymrużeniem oka, że nie zauważyła, kiedy ciemnowłosy zaczął jej się intensywnie przyglądać z cała swoją wrogością i jednym pytaniem wymalowanym na twarzy: "Co jest?".
- Muszę przygotować się do nowych obowiązków - skłamała obojętnym tonem.
Jej umiejętności okazały się działać nawet na najbardziej podejrzliwą osobę w Zakonie, przez co bardzo się ucieszyła, bo w końcu każdy wie, że jeśli chodzi o Kandę to on ma jeden proces, co do podejrzanych: sprawdzić, jeśli zdrajca, wymordować, a Candy nie chciała nikomu wyjaśniać, nikomu mówić. Było to jej tajemnicą, jej życiem, jej sprawą osobistą.
Po rozpakowaniu swoich rzeczy, dwójka Egzorcystów zeszła na kolację, gdzie już dużo osób siedziało przy stolikach, ale jeden nadal pozostał wolny. Oboje zamówili jedzenie i usiedli na wolnych miejscach, gdzie zabrali się za oprożnianie talerzy. Żadne z nich nie śpieszyło się, więc jedli sobie w spokoju i ciszy, ale po dłuższej chwili Candy zrozumiała, że ona raczej nigdy nie zazna spokoju.
- Cześć, Przeklęta - mężczyzna przechodzący obok, posłał jej wredny uśmiech.
Prawie zadławiła się jedzeniem, słysząc TEN głos. Znała go aż za dobrze, chodź jego właściciel nie miał wcale powodu, by ją nazywać tak, jak ludzie z poprzednich miejscowości, w których miała przyjemność (a raczej udrękę) zamieszkania na jakiś czas. To ona powinna go teraz poniżać i wyzywać, aż będzie ją omijał na trzy kilometry co najmniej. Zebrała w sobie resztki dumy i godności, a następnie powiedziała, starając się, aby jej głos brzmiał wystarczająco wrednie i obojętnie:
- Odwal się, Luca.
Kanda widział już tego chłopaka, w gospodzie, w której znaleźli Candy i Marco. Jakoś nie był co do niego przekonany, zwłaszcza, że z afery, która miała wtedy miejsce, wyraźnie wynikało, że nie był zbyt odpowiedzialny, a jak mu się ktoś znudzi wyrzuca to gdzieś, gdzie wszystko jest dla niego obojętne.
- Miło, że chociaż pamietasz moje imię - warknął, a w gospodzie zapadła cisza - A gdzie masz Marco? Mam nadzieję, że zdechł.
Dziewczyna zdecydowanym ruchem wstała od stołu, mrużąc przy tym oczy, które właśnie wybijały dziurę w oczach Luci.
- Marco cieszy się teraz lepszym życiem razem ze mną, ale ty najwyraźniej tkwisz w tej samej dziurze, bo debilizm pcha się do ciebie drzwiami i oknami. Ile lasek już zaciągnąłeś do łóżka, co? - wytknęła mu - A może żadna cię nie chce?
- Chciałabyś! - zaśmiał się szatyn - A jak tam twoja przeklęta natura, bo już czekam na twój koniec...
- Nie jestem przeklęta! - wrzasnęła na całą gospodę, aż niektórzy podskoczyli na swoich krzesłach.
- A jak wytłumaczysz to, że jesteś Czarnym Aniołem? Czy to nie to samo co przekleństwo?
- Barwa moich ubrań i skrzydeł nie jest tego powodem! Nie liczy się to co widzisz w wyglądzie, ale w zachowaniu i charakterze!
- Ach, tak? Tylko szkoda, że byłaś moją dziewczyną...
Po całej gospodzie rozległ się głośny plask, a na policzku Luci pojawił się czerwony ślad. W końcu Candy nie wytrzymała i wyszła biegiem z gospody. Biegła przed siebie, nie zastanawiając się w jakim kierunku podąża. Nie uważała teraz na piękne widoki, którymi były niesamowite kotliny czy też wzniesienia. W końcu dobiegła na skraj jednej z nich, po czym spojrzała w dół. Kiedy w jej oczach pojawiły się łzy, potrząsnęła głową, aby natychmiast się schowały. Nie wróci już do gospody. Czarny Zakon na pewno już jej nie zaufa, a Luca będzie chciał się zemścić. Nie wróci już do domu, a Marco zostanie sam i pewnie już nie będzie miał chęci do życia, stając się kimś takim jak ona.
"Koszmar za koszmarem, dzień za dniem,
Twoje życie jest jedynie jak zły sen" .
Jeden krok do przodu bez użycia swojego Innocence i będzie teraz wolna... Ale Marco nie. Przecież ona nie może patrzeć tak egoistycznie! Ale z drugiej strony może czas zrobić coś dla siebie i umrzeć? Chwila... Ona nie chce umierać. Chce żyć, ale w szczęściu, chce jakoś sobie to wszystko poukładać, tylko nie ma z kim. Luca był ogromnym błędem, przez co upada. Znowu.
Usłyszała za swoimi plecami szybkie kroki, a kiedy lekko przechyliła głowę, aby zobaczyć kto to, na jej twarzy pojawiło się ogromne zdziwienie.
- K - Kanda... - wydukała.
- Wracaj do gospody - powiedział szorstkim tonem.
No tak, czego mogła się spodziewać po tym szermierzu, jak nie krótkiej riposty. Ze zrezygnowaniem odwróciła się, przygotowując się na drogę powrotną do "Przy kasztanowcach". Gdzieś w środku czuła się okropnie, bo wiedziała, że prędzej czy później wszystko wyjdzie na jaw i nikt już jej nie będzie ufał. Bała się przyszłości, kolejnego upadku oraz o Marco, który pewnie już śpi.
Dwadzieścia minut później Kanda oraz Candy byli już w gospodzie i dokańczali swój posiłek.
- Co z Lucą? - spytała cichym głosem.
- Nie wróci.
Dziewczyna zamrugała oczami nie dowierzając temu, co przed chwilą usłyszała. Przecież to jest niemożliwe, aby ktoś ją obronił! Jej życie to koszmar, który nigdy się nie skończy, nawet zna o tym wierszyk! Nie miała zielonego pojęcia co powiedzieć, tym samym czując, że chyba za chwilę zejdzie na zawał. Jej stres podniósł się dwukrotnie niż przedtem, ze względu na fakt, że powiedzenie iż Luca nie wróci będzie ogromnym błędem. Candy zdała sobie właśnie sprawę, że on nigdy nie opduszcza i w końcu tu przylezie z bandą jakiś napakowanych ziomali, którzy w łatwy sposób wywalą ją oraz szermierza z gospody. Chociaż nie... Luca ją zabije, a jeśli Kanda mu coś zrobił, a zrobił na pewno, to na bank będzie ginąć w męczarniach. Następny będzie ciemnowłosy, a później znajdą Marco i...
- C - co ty mu zrobiłeś? - wydukała.
- Kazałem mu się wynieść.
Miodowowłosa wstała od stołu, zanosząc puste naczynie po kolacji. Szybko pobiegła na górę, biorąc wszystkie potrzebne rzeczy, aby zdążyć wejść do łazienki, ale jej drogę zablokowało dwóch potężnych mężczyzn.
- Co taka ładna dziewczyna robi wśród tylu facetów, hm? Zabawmy się razem... - pierwszy z nich przybliżył się do niej o jeden krok do przodu.
Czemu ona nie użyła swojego Innocence? Bo obiecała sobie, że będzie chronić swój sekret przed ludźmi i nigdy nie pozwoli wydostać mu się na zewnątrz, a po za tym zabijanie czy choćby ranienie innych było dla niej niedopuszczalne. Przywoływało to u niej różne straszne wspomnienia, przez co za wszelką cenę chciała uchronić Marco przed złem tego świata.
- Przepraszam, muszę już iść - powiedziała zdecydowanie, chociaż w środku trzęsła się jak galareta.
- A nie chcesz zapomnieć o swoim byłym? Z nami? - drugi mężczyzna również się do niej przybliżył, na co skurczyła się pod wpływem strachu. W tym momencie straciła resztki odwagi, na jaką było ją stać.
- P - proszę, ja chcę tylko przejść.
- Ale nie przejdziesz - pierwszy uśmiechnął się szyderczo i złapał oba nadgarstki dziewczyny, podczas gdy drugi zasłonił jej usta.
Zaczęła się szamotać i próbowała krzyczeć, a nawet łzy pojawiły się w kącikach jej oczu. Wiedziała, że stanie się za chwile coś okropnego. Błagała w duchu, aby Akumy się aktywowały, zabijając tych dwóch, ale nic takiego nie nastąpiło, co oznaczało, że Candy nie ominie kolejne okrucieństwo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro