4
Komui oraz Candy weszli do pomieszczenia, gdzie już czekała na nich Hevlaska. Oczy miodowowłosej zamieniły się na dwa talerzyki, kiedy zobaczyła stworzenie, które miało za chwilą zbadać jej kompatybilność. Nigdy nie widziała czegoś takiego i nie była w stanie nic z siebie wydusić. To coś było piękne, a zarazem ogromne i bardzo dostojne.
- Candy - Hevlaska zwróciła się do niej uspokajającym głosem - Aktywuj swoje Innocence.
Dziewczyna z przerażeniem pokręciła głową. Znowu wszyscy będą ją oceniać, znowu będą chcieli ją zabić, a ona do tego nie bedzie mogła dopuścić, bo przecież jest Marco, a jeśli ona stąd nie wróci, chłopiec zostanie sam.
- Będzie dobrze, obiecuję.
Miodowowłosa jeszcze raz przemyślała szybko swoją decyzję i stwierdziła, że zaryzykuje. Po pomieszczeniu rozniósł się cichy szept, po czym Candy zmieniła swoją postać. Jej oczy stały się całkowicie ciemne, a z tyłu, na plecach, wyrosły jej ogromne, czarne skrzydła, wyglądające, jakby należały do anioła. Poprzednie ubranie zastąpiła krótka spódniczka połączona ze zwiewną bluzką, która miała długie rękawy, rozszerzane na końcach oraz wycięcia na ramionach. Całe to ubranie, miało taki sam kolor jak skrzydła. Dziewczyna zamknęła ze smutkiem oczy, czekając na obelgi i przezwiska ze strony innych, ale zamiast tego poczuła macki Hevlaski, owijające się wokół jej talii. Zszokowana otworzyła oczy, czując jak jej stopy nieoczykiwanie odrywają się od ziemi. Ogromne stworzenie skupiło się i zaczęło wyczytywać energię Innocence. Nieoczekiwanie uniosła głowę w stronę Komui'ego, mówiąc z zaskoczeniem:
- Nie potrafię odczytać jej kompatybilności.
- Spróbuj jeszcze raz - kierownik oparł się o poręcz.
Zgodnie z poleceniem Hevlaska spróbowała jeszcze raz, jeszcze raz i jeszcze raz, ale nigdy nie przynosiło to skutku. Zrezygnowana, odstawiła Candy na ziemię, po czym stwierdziła:
- Na pewno jest to Innocence, bo czuję jej kompatybilność, ale nie potrafię jej odczytać.
Komui skinął głową i poczekał, aż dziewczyna wróci do swojej poprzedniej postaci. Powoli wyszli z pomieszczenia, po czym każdy poszedł w swoją stronę. Komui nie potrafił zrozumieć, czy coś się stało z Havlaską, a może coś jest nie tak z Innocence dziewczyny? Później jeszcze pójdzie do Hevlaski wyjaśnić tą sprawę, ale na razie ma mnóstwo roboty, między innymi ustalenie kolejnej misji, na którą ma zamiar wysłać miodowowłosą.
"No nie! Zapomniałem o mundurze dla Candy!" - pomyślał Komui i postanowił wysłać kogoś, aby się tym zajął.
~~~
- I jak? - spytał Reever.
- J - ja nie wiem czy do mnie pasuje - oznajmiła Candy, ale uśmiechnęła się, a następnie wyjęła z kieszeni podwójny łańcuszek ze swoich poprzednich ubrań - Teraz mi pasuje.
Mundur składał się ze spodenek, z pozoru przypominających spódniczkę oraz z żakietu podobnego do płaszczy, które nosili Egzorcyści. Całość dopełniały buty, które były dosyć podobnie ozdobione jak żakiet. Teraz miodowowłosa była nie tyle co dumna, ale zadowolona z efektu. Nie uważała jednak, żeby był to jakiś strój, w którym każdy mógłby się jej przyglądać, choć przykuwał uwagę. Dla niej było to po prostu typowe ubranie Egzorcystki. Ostatni raz spojrzała na lustro i wyszła z pomieszczenia, uprzednio dziękując za mundur i buty. Allen, który właśnie szedł w jej stronę, uśmiechnął się na widok słodkiej Candy w mundurze.
- Ładnie ci w tym - zagadnął - Komui wzywa cię do siebie.
- Um... A gdzie jest jego gabinet?
Śnieżnowłosy obrócił się i poszedł przed siebie. Dziewczyna ruszyła za nim, patrząc wnikliwie na jego plecy. Myślała nad tym, jak można mieć tak piękne, białe jak płatki śniegu włosy, ale nie mieć żadnych adoratorek, łażących za nim jak smród po gaciach. Kiedy się zatrzymał, o mały włos na niego nie wpadła przez swoje głupie zamyślenie. Allen otworzyły jej drzwi, posyłając delikatny uśmiech na pożegnanie, który szybko odwzajemniła, zanim zastała dwie czekające na nie osoby w gabinecie.
- Candy! - zawołał Komui - Jak ty ślicznie wyglądasz w tym mundurze!
Kanda odwrócił się, ale wygląd dziewczyny nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Miodowowłosa pośpiesznie podeszła do biurka, niezauważalnie zerkając w stronę poważnookiego.
- Po pierwsze, zostałaś przydzielona do Generała... - tętno dziewczyny przyśpieszyło na myśl, że mogłby to być Generał Marian Cross - Froi Tiedola, a po drugie masz misję na północy Szwecji razem z Kandą.
Głośno odetchnęła, na co kierownik spojrzał na nią jak na wariatkę, ale po dłuższej chwili zrozumiał główny powód jej zachowania. Chyba nikt, z wyjątkiem większości kobiet, nie przepadał za Marianem Crossem, choć pewnie znalazłyby się wyjątki. Dla Kandy jednak to oznaczało, że ta dziwna istota będzie zawsze z nim, Froim oraz Marie wyruszać na większość misji, przez co nie był zbyt zadowolony. Uważał ją bowiem nie tylko za przedziwną, ale dość niezrozumiałą osobę, od której już zdążył oberwać drzwiami.
Zanim dwójka Egzorcystów wyszła z pomieszczenia, Komui upomniał dziewczynę, aby się spakowała, na co tylko przytaknęła głową. Każde z tych dwojga udało się w swoją stronę i spakowało.
- Candy, wyjeżdżasz? - zapytał ze smutkiem Marco.
- Tak, ale wrócę - uspokoiła chłopca, zapinając torbę - Nie wiem jednak kiedy. Bądź mądrym, grzecznym i silnym chłopcem, dobrze?
Brunet pokiwał energicznie główką, przez co jego włosy ułożyły się w nieład. Miodowowłosa przeczesała je ręką, uśmiechając się. Ostatni raz pocałowała chłopczyka w czółko i mocno przytuliła. On wiedział. On wiedział, że ona wróci, tylko dla niego. Wiedział, jak było jej ciężko, jak starała się, aby on miał jak najlepiej. Widział, że ona się nie podda i zawsze będzie walczyć o niego oraz dla niego. Chciał stać się kiedyś prawdziwym mężczyzną, ochraniającym ją, a nie na odwrót. Chciał zapewnić jej wszystko co najlepsze i mimo, że miał zaledwie dwa lata, był już naprawdę bardzo mądry. Nie myślał nawet o swoich urodzinach, które miały odbyć się za trzy tygodnie. Myślał o niej, aby wróciła do niego. Chciał sprawiać, aby ciągle się uśmiechała i nie miała żadnych, nawet najmniejszych zmartwień.
- Wlóć - powiedział na pożegnanie ze łzami w oczach.
- Zawsze będę do ciebie wracać - wyznała i zamknęła drzwi.
Candy wzięła głęboki wdech, idąc w stronę hallu. Ona również miała tysiące zmartwień na temat chłopca, bo nie przeżyłaby, gdyby coś się stało Marco. Jeśli on... Nie, nie potrafi nawet tak myśleć. Chyba teraz dopiero zdała sobie sprawę, że nawet Luca, jej pierwszy chłopak, nie był tak ważny jak ten mały, niebieskooki brunet. Nie bała się iść na wojnę, nie bała się ciemności, nie bała się pająków czy innego robactwa. Bała się stracić Marco, tak samo, jak w kółko powtarzających się koszmarów.
W hallu stali już Kanda, Komui, Lenalee, Allen oraz Lavi. Pożegnała się z każdym, oczywiście z wyjątkiem ciemnowłosego szermierza, który wsiadł już do wozu.
- Dbaj o Marco jak najlepiej. To dobry chłopak, ale jeśli coś mu się stanie, to tak samo jakby stało się to mnie - szepnęła do Komui'ego, na co ten kiwnął głową ze zrozumieniem i całkowitą powagą.
Candy usadowiła się obok Kandy i powóz ruszył. Poważnooki cały czas patrzył gdzieś w dal, podczas gdy ona przyglądała mu się z zainteresowaniem. Raz w życiu tylko słyszała kiedy coś mówił, chociaż było to raczej warknięcie pod tytułem "Uważaj jak łazisz". Doskonale pamiętała te słowa i w sposób jaki je powiedział, ale z drugiej strony dziwiło ją to, że uratował ją od upadku. Może to tylko pozór, a w środku jest zupełnie kimś innym? Albo jest po prostu tym kim jest i nikt nie będzie w stanie tego zmienić.
- To tutaj - niespodziewanie odezwał się woźnica.
Dziewczyna wzięła do ręki swoją torbę i rzucając szybkie "dziękuję" oraz "dowidzenia", przesiadła się z Kandą do pociągu. Usiedli na przeciwko siebie, wczytując się w szczegóły misji. Ostatnio, w małym miasteczku na północy Szwecji, pojawiało się mnóstwo Akum, zwiększając tym samym prawdopodobieństwo, że znajduje się tam Innocence. Candy, nie chcąc przerywać ciszy, a zarazem skupienia ciemnowłosego, odłożyła kartkę i zaczęła patrzeć przez okno na co chwila zmieniające się obrazy. Była bardzo ciekawa, co teraz robi Marco i czy dobrze się bawi. Miała nadzieję, że nie sprawia kłopotów, tym samym zapoznając się z innymi. Nie chciała, żeby on stał się taki jak ona - wrakiem człowieka, któremu została tylko ostatnia rzecz, na której mu zależy. Bo kim jest człowiek bez przyjaciół, rodziny, domu? Kim jest człowiek bez łez i sił, aby poznać innych? To nie jest ktoś, kto jest silny. Ten ktoś jest słaby i upada, kiedy tylko nadarza się choćby najmniejsza ku temu okazja i nie wstaje. Jednak Candy wstaje, ale jeśli jej życie się nie zmieni, na pewno w końcu upadnie i już nigdy się nie podniesie. Ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę, zwłaszcza, że została sama z malutkim Marco.
Dziewczyna spojrzała się na Kandę, który patrzył się na kanapę na przeciwko. Wydawało się, że on nad niczym nie myśli, nie nudzi się, nie jest też niczym zainteresowany.
- Kanda to twoje pierwsze imię? - spytała cicho Candy, jakby bojąc się ciszy, którą przerywał tylko stukot kół.
- Nie - burknął.
Nie chcąc być nachalna, miodowowłosa skinęła głową i zajrzała do torby szukając czegoś do roboty. Znalazła kartkę oraz ołówek, po czym zaczęła coś szkicować. Bała się, że rysik wydający dźwięk, sprawi, iż szermierz się wkurzy, ale nic takiego nie nastąpiło. Kiedy chowała z powrotem rzeczy do torby, pociąg zaczął się zatrzymywać.
- Jesteśmy - powiedziała, ale tak, aby nikt nie usłyszał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro