3
- Gdzie ona znowu polazła? - mruknął do siebie Komui, cały zdenerwowany.
Około godzinę temu zameldowano mu zniknięcie Candy, choć malutki Marco został w kwaterze. Wszyscy zaczęli jej szukać, ale nikt nie przejął się tym, że chłopczyk może coś wiedzieć, więc właśnie teraz kierownik biegł, o mało nie gubiąc nóg, do wspólnego pokoju dwojga nowych członków rodziny w Czarnym Zakonie. Cały poddenerwowany zapukał do drzwi, zwłaszcza, że już raz dziewczynie udało się uciec. Drewniana powłoka uchyliła się i wyjrzała z nich para błękitnych oczu. Chłopczyk przyjrzał się uważnie Komui'emu, z lekkim przerażeniem w oczach, nawet jeśli ledwo co wystawały po za drzwi.
- Marco, widziałeś może Candy? - spytał Komui, starając się, aby jego uśmiech był przyjazny, a zarazem wyglądający na naturalny.
Dwulatek całkowicie wyłonił się zza drzwi, drapiąc się po główce. Po kilku chwilach zastanowienia stwierdził:
- Pewnie poszła polatać, bo ostatnio miała dużo kłopotów. Pewnie niedługo wlóci.
- Polatać? - zdziwił się Komui, zadając sobie tym samym pytanie, czym jest Innocence Candy.
- Tak, ona mi mówiła, że ją to odstlesowuje. Ma takie duże - chłopiec machnął rękami w celu pokazania, że są ogromne - piękne skrzydła.
Komui zamrugał oczami na znak niedowierzania. Skrzydła? Jak to możliwe, że bez przekucia Innocence w broń, dziewczyna jest w stanie je kontrolować? Był bardzo ciekaw, jak ono wygląda i jak bardzo jest kompatybilne ze swoją właścicielką.
Rozmyślanie przerwały mu krzyki Reevera.
- Szefie! Wróciła!
Marco wybiegł z pokoju, szybko zamykając drzwi i wraz z ciemnowłosym bratem Lenalee zbiegł na dół. Chłopczyk rzucił się w ramiona Candy i z ogromnym uśmiechem objął jej szyję. Miodowowłosa pocałowała go w czółko, a następnie postawiła go z powrotem na ziemię. Widząc jednak, że inni nie są zadowoleni z jej nagłego wyjścia, tak samo szybko jak pojawił się u niej na twarzy uśmiech, tak samo szybko znikł. Niezręczną ciszę przerwał zasmucony głos dwulatka, który wskazał paluszkiem na polik dziewczyny.
- Candy, a co ci się stało?
Dziewczyna opuszkami palców znalazła rozcięcie, po czym skrzywiła się na widok krwi. Zmusiła się do uśmiechu, kiedy brunet zbliżył się do niej, patrząc smutno w jej oczy.
- A to... To nic. Skaleczyłam się lecąc przez las.
Niebieskooki skinął głową na znak zrozumienia, po czym wrócił schodami do pokoju. Lavi zbliżył się do Candy, po czym dokładnie przyjrzał się ranie. Zmarszczył brwi, widząc, że krew nadal się sączy.
- To nie jest rozcięcie od gałęzi - oznajmił.
Wszyscy popatrzyli na nią ze zdziwieniem, na co przybrała groźną minę i poszła w swoją stronę.
- To nie wasza sprawa! - warknęła.
Kanda, któremu niezbyt spodobała się ta dziewczyna, ryszył za nią. Jak się okazało, poszła do ogrodu, gdzie usiadła przy różach i zaczęła je delikatnie gładzić po płatkach. Ciemnowłosy zmarszczył jeszcze bardziej brwi niż zwykle, nie rozumiejąc, jakim cudem ona znalazła ogród, a do tego róże. Usiadł przy niej i zauważył, jak jedna łza spływa po jej policzku, trafiając prosto do rany. Candy skuliła się przy krzewie, nie przejmując się zbytnio towarzystwem poważnookiego. Ułamała jedną z róż, a następnie wydusiła, wstając:
- Chcę umrzeć, ale nie mogę.
I zostawiając Kandę samego, odeszła, bawiąc się kwiatem w dłoni, przy czym delikatnie się okaleczyła. Nie obchodził ją ktokolwiek, oprócz jednej małej istoty na tej ziemi. Gdyby nie on, skakałaby teraz ze skały, z nadzieją, że uda jej się tak prosto umrzeć, że już nigdy więcej nikt nie będzie miał powodu by ją uderzyć czy skaleczyć, że nikt już nie będzie miał powodu, by niszczyć ją od środka, czy żeby jej psychika stała się Miastem Duchów. Chciała tylko jednej rzeczy: żeby nikt nie traktował jej jak szczupłą dziewczynę ze śliczną buźką, ale jako miłą i dobrą osobę, która bardzo ceni swoich przyjaciół. Jej życie było jak istny dramat, którego nie jest w stanie znieść i został jej jeden mały powód, dla którego jeszcze się nie poddała i walczy z własnym koszmarem, który śni jej się co noc.
Idąc przez ogród walczyła ze swoimi myślami, ale kiedy tylko przychodziły te samobójcze, od razu miała przed oczami radosną i wesołą buźkę Marco, przez co wracały jej chęci do życia. Uśmiechnęła się do siebie pod nosem i powolnym krokiem przemierzała dalsze części ogrodu, który okazał się być bardzo urokliwym miejscem. Krótko ścięta trawa szumiała od delikatnych powiewów wiatru, ptaki od czasu do czasu świergotały na gałęziach brzóz i wierzb. Róże, fiołki oraz tulipany chwaliły się różnorodnością barw oraz mocnymi łodygami z dodatkiem liści w różnych odcienach zieleni, a ich zapach roznosił się po calutkim ogrodzie.
Po około godzinie Candy wróciła do kwatery z należytym spokojem. Takie spacery zawsze ją uspokojały oraz łagodziły jej nadzwyczaj dziwną naturę. Nigdy nie można było określić, kogo ta dziewczyna polubi, a kogo znienawidzi. Każdego dnia zmieniał się jej gust, czy to do ubioru, czy to do smaku lodów, czy do cokolwiek innego. Jakakolwiek pogoda nie miała na nią wpływu, a jej traktowanie osób było tak różne, że żaden, nawet największy obserwator, nie byłby w stanie określić, jak będzie traktować taką czy inną osobę. Czyli w skrócie mówiąc, jej charakter był jak sen - nigdy nie wiesz czym cię zaskoczy.
Miodowowłosa przeszła przez korytarz, po czym weszła po schodach na górę. Znalazła odpowiedni pokój i weszła do środka. Na łóżku leżał śpiący Marco, dzięki czemu Candy spokojnie mogła się przebrać. Zeszła z powrotem na dół, a kiedy zastała Laviego, zatrzymała go na chwilę.
- Cześć, gdzie jest sala treningowa?
- Candy! - zawołał uradowany - Zaprowadzę cię, chodź.
Dziewczyna posłusznie za nim poszła, ale nie zauważyła, że kątem oka czerwonowłosy chłopak cały czas się na nią patrzył. Po chwili weszli wspólnie do sali, gdzie trenowali już Kanda, Allen oraz Krory. Zdecydowanie zeszła po schodach, po czym skierowała się do zbioru broni. Przelustrowała każdą po kolei, po czym wybrała katanę. Skierowała się w stronę walczącej trójki, po czym słodko się usmiechnęła. Lavi na ten widok oniemiał i prawie spadłby ze schodów, gdyby nie Kanda, który przez nieuwagę machnął mu swoją kataną przed oczami. Pierwszy zauważył dziewczynę Allen, przez co o mały włos nie został przewrócony przez Krory'ego. Pozostała dwójka odwróciła się w stronę, w ktorą śnieżnowłosy chłopak właśnie się uśmiechał. Kanda prychnął na widok Candy, która właśnie oglądała dokładnie swoją katanę.
- Yū, nie prychaj tak, bo biedna dziewczyna znowu nam zwieje!
Miodowowłosa puściła uwagę rudzielca, podczas gdy Kanda był bliski pozbawienia go głowy.
- Nie nazywaj mnie pierwszym imieniem! - warknął.
- Naprawdę? Tylko dlatego masz ochotę go zabić? - prychnęła Candy - Jak można być tak zapyziałym idiotą?!
- Coś ty...?
Kanda z całą siłą machnął kataną w stronę dziewczyny, która, mimo tak ogromnej siły uderzenia, zablokowała jego broń. Następnie zrobiła unik i przy kolejnej próbie mordu, puściła swoją katanę, po czym skoczyła, łapiąc za broń Kandy. Zrobiła mostek, tym samym uderzając nogami poważnookiego w plecy i wyrywając mu broń. Ciemnowłosy wylądował na kolanach, przez mocne uderzenie, na co na jego twarz pojawił się cień zaskoczenia. Poczuł, że ostrze katany wbija mu się delikatnie w plecy. Candy prychnęła z pogardą, a Lavi, Krory oraz Allen nie mogli uwierzyć, że Kanda został tak łatwo pokonany.
W tym samym czasie do pomieszczenia wszedł Komui, który widząc zaistniałą sytuację, sam ledwo się ruszył. Dziewczyna opuściła broń, delikatnie kładąc ją na podłodze.
- C - Candy, musimy załatwić kilka spraw.
Odwróciła się w stronę, z ktorej doszedł znajomy jej głos ciemnowłosego kierownika z okularami w białym berecie i w tym samym kolorze mundurze. Skinęła delikatnie głową, a następnie szybko do niego podbiegła. Razem wyszli na korytarz, a gdy tylko znaleźli się sami, Komui zapytał:
- Czy miałaś już przekuwane Innocence?
- Co? - zmarszczyła brwi, ale po chwili dodała: - Nie, oczywiście, że nie! Z resztą po co przekuwać moje Innocence w broń, skoro tak świetnie dajemy sobie radę?!
Na razie ci wszyscy ludzie wydawali jej się tacy opanowani, ale sama gdzieś czuła, że koniec końców wszystko się wyda. Chociaż nie... Są dwie osoby, które wykraczają poza tą zasadę: Generał Marian Cross, który ciągle się do niej lepił oraz Kanda, który wściekł się, gdy tylko Lavi użył jego pierwszego imienia.
- Idziemy do Hevlaski - oznajmił po krótkiej chwili ciszy kierownik - Musimy najpierw zbadać twoje Innocence.
Candy skinęła na znak zgody głową. Teraz starała się być łagodną, aby wszyscy zapomnieli o jej pierwszym razie, gdy znalazła się w zakonie. Wtedy liczył się tylko Luca i Marco, przy czym ten pierwszy w ogóle nie kochał jej szczerze, a ona jak głupia była w niego zapatrzona jak na jakieś bóstwo. Ona po prsotu chciała by chłopczyk nie miał tylko jej, ale prawdziwego mężczyznę, który pokaże mu jak nim być. W głębi duszy bała się, że Marco wyrośnie na straszną (kochani, nie oszukujmy się) fajtłapę, dlatego starała się go uczyć, jak najlepiej potrafiła wszystkiego, od czego możnaby go nazwać w przyszłości mężczyzną. Niestety, Candy wiedziała, że nie jest w stanie zastąpić mu prawdziwego faceta, bo choć jest naprawdę silna i sprytna, to tak czy siak jest kruchą, delikatną kobietą. Na początku bała się związku z kimkolwiek, nawet jeśli Luca wydawał się być "tym jedynym". Co prawda nauczył dwulatka kilku ważnych rzeczy przez te pół roku, ale to nie jest to samo co ten ktoś, kto zostanie z tobą na stałe. Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze praca, którą, bądź co bądź, ciężko było znaleźć. Candy często pracowała jako kelnerka lub po prostu występowała w różnych gospodach. Na jedzenie starczyło, ale ubrania musiała szyć sama. Przez te pół roku nauczyła się genialnie szyć przez samą konieczność wykonywania tej pracy. Starała się zapewnić Marco wszystko, co było mu potrzebne, często sama nie jedząc posiłków. Kłamała mu wtedy, że ona już jadła i ma pełny brzuch, choć skręcało ją z głodu niemiłosiernie.
- To tu - jej rozmyślania przerwał głos Komui'ego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro