22
- Pójdę po niego! - zawołała Road, zeskakując z krzesła.
Rzuciła parasolką gdzieś na bok i szybko wybiegła na korytarz. Ruszyła w stronę ciężkich, metalowych drzwi, a gdy do nich dotarła, pchnęła je z całej siły. Pierwsze, co zobaczyła to Tykkiego, który siedział na podłodze, z przerażeniem wpatrując się na ścianę przed nim. Dziewczynka powędrowała wzrokiem na puste miejsce, gdzie jeszcze niedawno była Candy. Rozkruszony metal leżał na podłodze, a na marmurze zauważyła pełno pęknięć. Jej oczy mocno się rozszerzyły, a nogi samoistnie zrobiły dwa kroki w tył. Zimny dresz przeszedł przez jej ciało, powodując u niej gęsią skórkę.
- T - Tykki... C - co się stało? - wydukała.
Mężczyzna otrząsnął się, po czym wstał i podszedł do przerażonej bratanicy. Przytulił ją, głaszcząc delikatnie po głowie. Sam nie był pewien tego, co widział. To wszystko było takie nierealne... Earl przecież zapewniał go, że łańcuchy są bezpieczne, ale jednak...
- Ile jeszcze... - zaczął Wisley, ale ostatecznie opanował się - Eee... Hrabio...!!!
Po chwili w drzwiach pojawiła się pozostała część rodziny Noah. Wszyscy stanęli w drzwiach, po kolei łącząc fakty.
- Moja mała córeczka! - krzyknął Sheryl, podbiegając do Road i mocno ją przytulając.
- Hrabio, czy Rosie jest dla nas zagrożeniem w tej chwili? - spytała Lulubell.
- Prawdopodobnie. Musimy jednak już iść.
Tykki skinął głową i ruszył za Earlem. Po niedługim czasie dołączyła do nich reszta, a za pomocą mocy Road wszyscy przenieśli się w wyznaczone miejsce, gdzie miała odegrać się bitwa ostateczna.
~~~
Życie. Ile mi jeszcze go pozostało? Kto jest moją rodziną? Co ja tu robię? Ciemność, to jedyne co widzę... Czego oni wszyscy ode mnie chcą? Rosie, obiecałaś mnie chronić. Obiecałaś, że będziemy mogły stać się jednością, potęgą, podczas gdy teraz mnie zabijasz. Czego chcesz? Może to ja czegoś chcę... Może to ja czegoś potrzebuję... Może ty chciałaś mi i innym pokazać, kto tu naprawdę potrzebuje pomocy... Nie, nie mogę myśleć tak egoistycznie. Z resztą, i tak egoistyczne było uciekanie od innych i konfliktu między moimi przyjaciółmi a rodziną... Na kim zależy mi bardziej? Hmm... Rodzina zdaje się być ważniejsza niż przyjaciele, ale... Co jeśli rodzina zraniła cię bardziej niż ktokolwiek inny? Boję się... Kanda mi nie wybaczy, podobnie jak reszta. Dlaczego?! Dlaczego tylko mnie spotykają same nieszczęścia?! To nie jest jedynie walka między siłami we mnie. To uczucia prowadzą te siły... Kiedy używałam tylko Innocence, byłam spokojna. Jak na jego miejsu stawał Klejnot wszystko się we mnie miotało... Z czasem zaczęłam używać ich obu jednocześnie i wtedy zaczęły się problemy... "Przeklęta", nagłe bóle, wieczny strach... W międzyczasie straciłam wszystkich wokół... Właśnie. Ci "wszyscy" to nie była moja rodzina. To przyjaciele byli zawsze blisko mnie. Tak naprawdę to oni mnie wychowali, karmili i dzięki nim mogę żyć. Rodzina nie kocha mnie, oni tylko chcą wykorzystać to, kim jestem. W takim razie ja też mogę to wykorzystać...
~~~
Rodzina Noah wraz z armią Akum stanęła naprzeciw Czarnego Zakonu. Earl uśmiechnął się pod maską z zadowoloeniem, po czym ogłosił z udawanaym smutkiem:
- Niestety widowiska nie będzie... Candy nam uciekła, ale w zamian mogę zaoferować wam to - odwrócił się wskazując na dwójkę mężczyzn.
- Yuri! Nataniel! - krzyknął Hayato.
Beżowowłosy uniósł głowę, z uśmiechem patrząc na swojego przyjaciela. Nareszcie mógł go zobaczyć, tyle czasu minęło, nim się widzieli.
- Och, czyżby panowie dawno się nie widzieli? - zadrwił Hrabia - W takim razie wojnę czas zacząć!
Allen zmrużył oczy i wytężył wzrok, skupiając się na czarnej chmurze przed sobą, która pędziła od tyłu w stronę Milenijnego z zawrotną prędkością. Gdy tylko dosięgnęła Akum, te zaczęły pękać jak baloniki przebijane szpilkami. Pozostali Egzorcyści również zauważyli dziwne zjawisko, więc zaczęli się cofać. Rodzina Noah odwróciła się, sprawdzając czego tak bardzo wszyscy ich przeciwnicy się przestraszyli. Jednak kiedy czarny dym dotknął ostatniej Akumy, zniknął wszystkim z pola widzenia. Allen, Lavi, Krory i Lenalle popatrzyli po sobie, jednak Kanda dalej z wyczekiwaniem patrzył przed siebie.
- Chcesz walczyć, Hrabio? - rozległ się dziewczęcy głos.
Wszyscy tępo wsłuchiwali się w ciszę, ale nikt więcej się nie odezwał, więc Tykki postanowił zacząć. Wypuścił Tease, ale nim motyle zdąrzyły podejść do Egzorcystów, ciemna powłoka zmiażdzyła je jednym ruchem przypominając chwilową tarczę. Zza ciemnych krzaków wyszła Candy, jednak zmieniła się. Jej usta pokryły się czernią, a oczy srały się krwistoczerwone. Skrzydła nabrały mocniejszego koloru, a na włosach dziewczyny pojawiły się maleńkie ciemne kryształki. Uśmiechnęła się złowieszczo, patrząc na Hrabię. Podeszła bliżej podskakując raz po raz.
- Córeczko... - powiedział łagodnie.
Zaśmiała się spontanicznie, chociaż nikt dokładnie nie wiedział z czego. Kanda zacisnął mocniej ręce na Mugen, w każdej chwili gotowy do ataku na Candy lub Earla.
- Co to za ojciec, któremu dziecko jest potrzebne jedynie do władzy?! - zadrwiła, chichocząc jeszcze pod nosem - Wytłumacz mi wszystko! Kto był moją matką?!
- Twoja matka była wcześniej ukochaną Kandy. Jednakże po jego zniknięciu zakochaliśmy się w sobie, ale nikt nie przewidział tego skutku, jakim byłaś ty. Niedługo potem okazało się, że jesteś Sercem i Klejnotem jednocześnie... Twoja mama zmarła od razu po porodzie, wykończona tym, co trzymała w sobie...
- A ty?! Ty chciałeś mnie tylko wykorzystać! Opuściłeś mnie zaraz po porodzie! - krzyknęła - Wiesz jak ja się czuję?! Prawie wszyscy ludzie mnie nienawidzili, a ty patrzyłeś ze spokojem na to wszystko! Po za tym jak się może czuć Kanda?! Czy ty myślisz tylko o sobie?!
Odwróciła się do niego tyłem, czując jak robi jej się niedobrze od nadmiaru emocji. Wściekłość przejęła nad nią kontrolę i z impetem na nowo spojrzała Hrabi w twarz, ignorując ból w jej klatce piersiowej. Wszystkiego dowiedziała się tak szybko. A najgorsze było to, że Yuri wiedział o wszystkim. Wiedział, że jest córką Earla i ukochanej Kandy, że Rosie tak czy siak ją zabije i że tylko ona może znaleźć księgę i zdecydować o losie kto będzie istniał na Ziemii.
- Rosie... Zabij Noah.
- Nie! - krzyknął Kanda, przerażony wizją, co się może z nią stać. Nie mógł jej stracić...
W jednej chwili w jej oczach coś mignęło, a obok niej niewiadomo skąd pojawiło się ogromne monstrum. Poczwara miała sześć nóg i skórę pokrytą łuskami. Na głowie widniały dwie pary rogów, a z ust kapała piana. Dziewczyna przekręciła głowę na bok, patrząc na rodzinę Noah, po czym się uśmiechnęła. Wzbiła się w górę i wytworzyła wokół siebie okrągłą powłokę. Z jej skrzydeł zaczęły wydostawać się maleńkie postaci, które z czasem zaczęły wirować obok Noah. Wokół nich powstało czarne tornado, które coraz mocniej zaczęło się zwężać, a potwór natomiast stał i czekał, aż w końcu wskoczył w środek wiru.
Nikt do dzisiaj nie wie, co się wtedy dokładnie stało z rodziną Noah, ale legenda głosi, że zostali przeniesieni do świata pełnego przeraźliwych monstrum, podobnych do tych, które możemy oglądać w horrorach.
W każdym bądź razie wir zniknął razem z powłoką otaczającą miodowowłosą. Dziewczyna spadła bezsilnie na dół, a brązowawy kurz uniósł się, tworząc chwilową mgłę. Szermierz pobiegł w jej stronę, kaszląc przez pył dostający się do jego płuc. W końcu znalazłwszy ją, ukląkł przy jej bezsilnie leżącej postaci.
- Candy! - zawołał - Candy, odezwij się, do cholery!
Delikatnie ją podniósł, przykładając ucho do ust błękitnookiej. Ledwo wyczuł jej słaby oddech, który był ostatnią rzeczą, świadczącą o tym, że żyje. Położył ją ostrożnie i pogłaskał po policzku.
- Y... Y - Yū - wyszeptała - Przepraszam...
Nie wytrzymując, nachylił się nad nią i przywarł swoimi wargami do warg dziewczyny. Nie obchodzili go inni patrzący na nich z zatroskanymi minami, liczyła się teraz tylko ona.
Światło...?
Biała poświata spowiła Kandę i dziewczynę, zamykając ich w swoim blasku. Na plecach szermierza pojawiły się białawe skrzydła, a Innocence dziewczyny zmieniło kolor na jasny. Oboje wyglądali teraz jak dwa anioły, które dopiero co spadły z nieba.
Cała wściekłość uleciała z dziewczyny wraz z pocałunkiem ciemnowłosego. Oddała go trochę niezdarnie, w końcu nigdy z nikim tego nie robiła. Położyła delikatnie rękę na jego policzku, a drugą ulokowała na ramieniu poważnookiego. Chwilę tak leżeli, zanim rozległy się oklaski. Oderwali się od siebie, a na jej policzek wpłynął soczysty rumieniec. Uniosła wzrok na Kandę, po czym otworzyła szeroko oczy, unosząc rękę ku lśniącym skrzydłom szermierza.
- Yū... Ty... Masz skrzydła... - wyszeptała.
- Spójrz na siebie - skinął głową na tył dziewczyny, która widząc kolor własnych skrzydeł, uśmiechnęła się szeroko.
- Nie słyszę jej... - zmarszczyła brwi zmartwiona.
- Kogo?
- Rosie...
Spojrzał na nią zszokowany, ale po chwili się uśmiechnął. Ponownie nachylił się nad dziewczyną i wyszeptał do jej ucha, owiewając szyję Candy ciepłym oddechem:
- Teraz ja będę o ciebie dbał.
Przytulił ją mocno, po czym wstał ostrożnie. Spojrzał na Egzorcystów, którzy z uśmiechami na twarzy oraz łzami w oczach przyglądali się całemu zajściu, bo kto by się spodziewał, że najbardziej gburowaty i niebezpieczny człowiek w Zakonie zakocha się? Podniósł dziewczynę w stylu panny młodej.
- Kanda... Muszę odpocząć - wymamrotała, zamykając oczy.
Śpij, aniołku. Niech ci się przyśni szczęście, takie, jakie sobie wymarzysz. Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł spojrzeć w głąb twoich marzeń. Chciałbym każdego dnia patrzeć, jak się uśmiechasz, podczas snu i w ciągu dnia. Chciałbym, abyś mogła żyć tak, jak ci się podoba, bo wierzę, że nie interesuje cię zło, nawet, jeśli jesteś z nim spokrewniona. Dałaś mi nowy powód by żyć. Każda chwila z tobą spędzona była dla mnie nowym światłem. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży, a twój świat, stanie się moim. Będę cię chronił przed smutkiem, strachem i bólem - czymś, co dobrze znasz. Wystarczy, iż mi na to pozwolisz. Chcę dla ciebie tylko dobra, bo...
- Kocham cię...
Z rozmyślań wyrwało go ciche odchrząkniecie Allena, który uśmiechał się do niego ciepło.
- Musimy już iść.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro