21
- Kanda!
- Huh?
Szermierz odwrócił się w stronę źródła dźwięku. Zobaczył biegnącą w jego stronę dziewczynę z lśniącymi, miodowymi włosami. Skądś znał ten kolor.
Nagle na jej drodze stanęła ciemna poczwara, łapiąc ją mackami za dłonie i nogi. Ciemnowłosy chciał do niej podbiec, mimo nawoływań dziewczyny, aby uciekał. Wyciagnął katanę i...
Kolejny raz ten sam sen. Od czasu, gdy Candy się z nim pożegnała, w kółko śnił mu się ten koszmar. Dzisiaj mijał dokładnie tydzień, odkąd ją widział.
Położył się na plecy, spoglądając na biały sufit. Był ciekaw, co teraz robi, czy dobrze się bawi... A może woli Noah? Gdyby to zależało od niego, wybiłby ich wszystkich bez wyjątku, a miodowowłosą zamknąłby w szczelnym uścisku. Tak, brakowało mu jej. Ten kolor włosów przypominał mu jego ukochaną z "dawnego" życia. Nawet urodą były do siebie podobne, ale nie takie same. Candy była drobniejsza i słodsza, a jej oczy zdawały się być bardziej zamglone.
Promienie wschodzącego słońca przedostały się przez okno, przyjemnie muskając policzki szermierza. Lekko zakurzony pokój ujrzał nowe światło dzienne, ukazując swoje niedoskonałości, które wcześniej były ukryte pod płaszczem nocy. Stare panele zaskrzypiały pod dość dużym naporem, a po chwili po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk kroków. Ciemnowłosy rozszczelnił okno, a wilgotne, chłodne powietrze naparło na jego skórę, rozwiewając przy okazji jego splątane od ciągłego przekręcania się na poduszce włosy. Jego wzrok padł na leniwie wschodzące, pomarańczowe słońce, które już ukazywało się na horyzoncie.
Mimowolnie się uśmiechnął na myśl o ukochanej. Kiedyś razem oglądali wschody i zachody słońca, ciesząc się każdą wspólnie spędzoną minutą. Jej uśmiech, głos, dotyk... Wspomnienia z nią związane były dla niego jedyną drogą do pójścia dalej, nawet jeśli Zakon go wykorzystał. Gdzieś tam w jego sercu pojawiła się myśl, że mógłby zakochać się raz jeszcze, gdyby tylko wszystko wyszło na prostą.
Candy, zostań tu. Nie chcę cię stracić.
Nigdy by tego nie wyznał na głos, chyba, że by oszalał. To, co czuł, było dostępne tylko dla niego, a inni mogli zobaczyć jedynie ciemną powłokę, która chroniła go przed złymi uczuciami. Teraz stał na krawędzi i musiał zadecydować, czy chce ukazać te uczucia miodowowłosej, czy już nigdy więcej nie pokaże ich światu. Nie do końca był jednak świadom, że ukrywanie tego wszystkiego niszczyło go od środka, zostawiając po sobie tylko skorupę.
- Kochasz ją?
Poważnooki odskoczył do tyłu jak oparzony, uderzając głową o górną część okna. Syknął z bólu i masując obolałe miejsce, ponownie wychylił się przez okno.
- O kim ty mówisz? - warknął zirytowany, patrząc groźnie na śnieżnowłosego.
- O Candy. Lubisz ją, prawda? - Allen uśmiechnął się przyjaźnie.
- Ugh... - burknął, z frustracją zamykając szybę w drewnianej oprawie.
Fasola ma rację.
~~~
Hrabia patrzył smutno na przykute do ściany ciało dziewczyny. Kciukiem pogłaskał jej policzek, a kąciki jego ust drgnęły w delikatnym uśmiechu. Smutek, który odczuwał, wyraził pojedynczą łzą, spływającą mu po policzku.
- Wygrasz z nią - wyszeptał.
Echo rozniosło się po pomieszczeniu i kilka minut później otworzono ciężkie, żelazne drzwi, wprowadzając beżowowłosego więźnia zakutego w kajdany, którego zatroskany wzrok padł na bezwładnie wiszącą dziewczynę. Nic jednak nie powiedział, tylko szedł za prowadzącym go Tykkim. Zamknięto drzwi i zostawiono trójkę mężczyzn samych wraz z nieprzytomną miodowowłosą.
Przez długi czas panowała cisza, gdyż nikt nie odważył się choćby drgnąć. Słychać było tylko trzy niewyraźne oddechy.
- Co mam zrobić? - zapytał wyniosłym tonem Earl.
Przybysz zastanowił się przez chwilę, po czym potrzasnął rękami i nogami, powodując, że łańcuchy wydały głośne brzęki.
- Wpierw rozkuj mnie - zażądał.
Milenijny kiwnął w stronę ciemnowłosego, który posłusznie wykonał nieme polecenie. Brązowooki uprzejmie podziękował, a następnie podszedł do dziewczyny i wyjął z jej prawej kieszeni bluzki niewielki dzienniczek. Otworzył go, nieśpiesznie przeweltrowując połowę kartek. Przeczytał dokładnie tekst na zaznaczonej stronie i mruknął niezadowolony.
- I? - warknął zniecierpliwiony Tykki.
- Przykro mi - powiedział beżowowłosy drżącym głosem - Księga, Klejnot i Serce prawdopodobnie zniknęły na zawsze.
- Co to ma znaczyć?!
- To znaczy, że jej koniec jest już naprawdę bliski.
Hrabia przygwoździł beżowowłosego do ściany, mocno zaciskając palce na jego gardle.
- Yuri!!! - wrzasnął, nie będąc już w stanie wstrzymać emocji.
~~~
Komui poprawił spadające z jego nosa okulary i mocno zmarszczył brwi. Jeszcze kilka razy obrócił w rękach misternie zdobioną kopertę nim zdobył się na odwagę, aby ją otworzyć. Nigdy nie dostał tak pięknie pozłacanej koperty i nie był do końca przekonany co do otwarcia jej. Co prawda wyraźnym pismem napisano adres Czarnego Zakonu, więc nie ulegało wątpliwości, że się zgadza.
Ostrożnie wyjął podpalany na brzegach list, po czym rozłożył papier i uważnie przeczytał drobno pisany piórem tekst. Wzrokiem pochłaniał każde słowo, nie mogąc uwierzyć w to, co zastało tu zawarte.
Kiedy skończył, szybko wstał od swojego biurka, rzucając kartkę gdzieś na bok. Przeszedł przez długi korytarz, pędząc w stronę jadalni, gdzie wszyscy Egzorcyści jedli obiad, z wyjątkiem Allena i Kandy, którzy byli na misji, oraz Candy, zabraną przez rodzinę Noah. Mocno pchnął ciężkie, drewniane drzwi, wchodząc do ogromnego pomieszczenia pełnego stołów.
- Już czas - ogłosił z poważną miną.
- Gdzie Candy?! - wrzasnął z przerażeniem Marco, w którego oczach zalśniły łzy - Cemu nie wlaca?! Ja chcem do Candy!
Brunet wybuchnął płaczem, a wszystkie próby uspokojenia go stały się bezużyteczne. Wybiegł z jadalni, mijając w przejściu Komui'ego.
- Marco! - krzyknął Hayato, biegnąc za nim.
- Co się stało? - zapytał Lavi, podchodząc do szefa kwatery głównej.
- Dostałem list, w którym Noah wyraźnie podkreślają, że chcą, aby cały Zakon stanął przeciwko nim. Zapowiadali również "niezwykłe widowisko". Mam wrażenie, iż to ma coś wspólnego z Candy.
Lenalee spojrzała smutno na brata, delikatnie kładąc rękę na jego ramieniu. Widziała w jego oczach zmęczenie od ciągłej pracy bez prawie żadnych przerw. Zwłaszcza ostatnio się przemęczał, kiedy to raporty Kandy były coraz cięższe do rozszyfrowania. Ogrom informacji, który od niego otrzymywali, zdecydowanie był bardzo ważny dla nich wszystkich.
- Będzie dobrze - wyszeptała - Nie martw się, damy radę.
Tak, była co do tego przekonana. Nieważne jak potoczy się spór miedzy nimi a Noah, uda im się zakończyć to wszystko szczęśliwie. W końcu nie na marne Marco wciąż wyczekiwał dziewczyny, pytając każdego dnia, co u niej. Ostatnimi czasy kłamali, mówiąc, że wszystko jest dobrze, gdy tak naprawdę było coraz gorzej. Akum przybywało z każdą godziną, a po miodowowłosej nie było śladu. Wszyscy byli bardzo zaskoczeni, że ona jest Sercem. NIedługo przed tą informacją zniknęła Kandzie z pola widzenia i jak się wkrótce okazało - została porwana przez Milenijnego Earla. Od tamtej pory już nikt jej nie widział.
- Nie wątpię w to - uśmiechnął się Komui - Dobrze się przygotujcie. Dopilnuję, aby Kanda i Allen na was poczekali.
Niedługo potem wszyscy, którzy siedzieli w jadalni, ruszyli się z miejsc. Każdy przygotowywał się na swój koniec, z niecierpliwością wyczekując na komendę, aż ma wyruszyć. Teraz nie ma już odwrotu od wojny, została tylko modlitwa i niewielkie szanse na przeżycie. Sekundy wydawały się być minutami, minuty godzinami, a godziny wiecznością. Niektórzy zabijali czas patrząc na sufit z pieśniami na ustach, jeszcze inni głowili się nad przebiegiem walki, a pozostali kombinowali jak wyzbyć się strachu przed śmiercią. Czarny Zakon został spowity niecierpliwym wyczekiwaniem, aż szef kwatery głównej wypowie hasło.
W końcu z golemów wydobył się dobrze znany wszystkim głos i Egzorcyści ruszyli, kierując się w stronę wyjścia. Każdy z nich miał przy sobie jakiś bagaż na wszelki wypadek, gdyby komuś udało się przeżyć.
- Ja też chcem iść! - krzyczał chłopczyk, uderzając piąstkami w co popadnie, aż oddział naukowy ledwo zdołał go powstrzymać.
- Nie martw się - zawołał szarowłosy, machając mu z uśmiechem na pożegnanie - Już ja się postaram, aby Candy wróciła. A ty bądź grzeczny, dobrze?
Brunet kolejny raz się rozpłakał, głośno szlochając. Nie tylko jemu było smutno, z oczu pozostałych członków Zakonu również popłynęły ogromne łzy, próbujące wydostać się na zewnątrz już od dłuższego czasu. Teraz zostało im tylko błagać, aby ich towarzysze wrócili z radosnym śpiewem na ustach, ale kto by o tym teraz myślał. W tamtym momencie płacz wydawał się być jedyną sensowną drogą.
Nie obyło się bez wielu pożegnań i obietnic o powrocie. Nikt nie był jednak w stanie przewidzieć, jak sytacja może się potoczyć. Nie wiadomo, co Noah zrobili z dziewczyną i do jak wielkich w niej zmian mogli się przyczynić.
~~~
Ostatnia minuta, ostatnia godzina.
Po czyjej stronie będzie wina?
Władać będą dwoje,
Kochający życie swoje.
Wybranych mężczyzn jest dwóch,
Jeden to zły duch.
Drugi ją obroni
I złej mocy czar odgoni.
~~~
- Nudzi mi się - jęknęła Road, machając Lero na wszystkie strony.
- To boli, Lero! - zaskrzeczała parasolka.
- Cierpliwości, jeszcze tylko trzy godzinki - uśmiechnął się Hrabia.
- Gdzie Tykki? - mruknął zniecierpliwiony Wisley, w końcu wszyscy byli gotowi, tylko ten jeden się nie pojawił.
Milenijny westchnął ciężko, biorąc do ręki zeschły wosk, leżący na białym obrusie. Bawił się nim przez chwilę między palcami, po czym wystrzelił go w jakiś kąt.
- Tykki musi pobyć z nią sam.
- Nie martwisz się, że Rosie znów zaatakuje? - spytał Sheryl.
- Niemożliwe. Łańcuchy zabierają Candy energię.
Przybrany ojciec Road skinął głową na znak zrozumienia i zapadła głucha cisza.
~~~
- Candy... - wyszeptał, gładząc jej policzek.
Smucił go fakt, że musiała być potraktowana w taki sposób. Nie chciał, aby była przykuta, pragnął, żeby była wolna i mogła z nim pokonać Innocence. Mogłaby wtedy być Noah na zawsze, razem z nim, w królestwie Earla. Mógłby nie patrzeć na to, że jej Innocence to Serce, aż do czasu, gdyby je wyniszczył. Dbałby o nią, troszczyłby się i robiłby wszystko, aby czuła się dobrze.Wygra wojnę dla niej, dla nich, dla ich wspólnego dobra. Wszystko potoczy się tak, żeby to on mógł z nią dzielić życie.
Ręką odgonił miodowe kosmyki włosów opadające na jej twarz. Była taka piękna, słodka i niezłomna... Wszystko go w niej fascynowało, aż czasami chciał przyciągnąć ją do siebie blisko i pocałować. Jednak najpierw miał na swojej drodze Kandę. Przecież ona nie musi wiedzieć, że to on go zabije. Równie dobrze każdy z Noah mógłby go zabić, przecież nie musi nawet kłamać.
Minuty mijały, a on nadal się w nią wpatrywał z żalem w oczach. Jej drobne ciało było już lekko wychudzone, a w niektórych miejscach były widoczne niewielkie otarcia oraz zadrapania. Ręce wisiały na łancuchach, trzymając ją w pozycji stojącej. Nogi miała przykute do ściany, ale nie wisiały w powietrzu, a stały na ziemi. Na jej szyi widniała metalowa obroża wbudowana w marmur. Jedynie dłonie i głowa dziewczyny bezwiednie opadały w dół, potwierdzając jego przypuszczenie, że dziewczyna jest nieprzytomna.
Ujął jej twarz w dłonie, uśmiechając się bezwiednie.
- Kocham cię... - wyszeptał, owiewając jej twarz ciepłym oddechem.
Głupiec.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro