Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20

Krew z rany Kandy sączyła się zawzięcie, a ból rozsadzał go od środka. Nathaniel wciąż walczył, podczas gdy ciemnowłosy ledwo mógł ruszyć się z miejsca i teraz zaczynał wątpić, czy kremowowłosy wciąż żyje, bo od dłuższego czasu nie słyszał najmniejszego hałasu, a na niebie przestały widnieć ciemne chmury. Wokół panowała istna cisza, która niejednego człowieka mogłaby przestraszyć. Yū miał tylko nadzieję, że chłopakowi udało się jakoś uciec lub przeżyć, w końcu miodowowłosa bardzo mocno go szukała.

Szermierz wyciągnął Mugen, słysząc trzask łamanej gałęzi i szelest liści. Zacisnął zęby i podniósł się trochę do góry, aby w razie czego umożliwić sobie ruch ramieniem, na którym widniało pełno otarć. Z resztą całe jego ciało było pocharatane, a w niektórych miejscach widniały dosyć głębokie rany od ciągłych upadków i potknięć. Cudem zdołał uniknąć pocisków Akum, które z całą zawzietością w niego strzelały.

Cień nieznajomej osoby był coraz bliżej poważnookiego. Jego palce mocniej zacisnęły się na rękojeści katany, a tętno przyśpieszyło. Zamachnął się i w ostatniej chwili zatrzymał ostrze przed Candy, której oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Po chwili na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

- Mogłam się tego spodziewać - zaśmiała się.

Uklękła przy Yū, przybliżając twarz do jego rany na brzuchu.

- Co ty wyrabiasz? - warknął zdezorientowany.

Nic nie mówiąc, po prostu dmuchnęła w miejsce rany. Krew zniknęła, a rana zagoiła się, nie zostawiając po sobie najmniejszego śladu. Dziewczyna przedmuchała każdą ranę i każde otarcie, ani razu nie spoglądając na ciemnowłosego. Minęło może z pół godziny, nim skończyła swoją pracę. Dopiero wtedy spojrzała w oczy Yū, ale po chwili spuściła głowę. Niespodziewanie, mocno objęła jego szyję i przylgnęła do niego.

- Chciałam się tylko pożegnać - wyszeptała - Dziękuję, że byłeś dla mnie dobrym przyjacielem. Przepraszam, że musiałeś mnie znosić. Proszę, zaopiekuj się Marco.

Tyle jej szukał, a ona przychodzi tylko się pożegnać, nic więcej. Miał dziwne przeczucie, że chciała od czegoś uciec, wyzbyć się tego. Skoro jednak tak bardzo chce iść, to czemu miałby ją zatrzymywać? To tylko jej decyzja. Opuszcza wszystko co miała... Chwila, czy ona umiera?!

Objął dziewczynę w pasie, zamykając oczy. Kwiat lotosu, który widział, nie rozpadał się, ale zmieniał barwę na czarny, a z niektórych płatków popłynęła krew. Kwiat zamkną się, cały czas ociekając ciemnoczerwoną cieczą. Nie wiedział do końca, co oznacza ta iluzja, wręcz się jej bał. Zawsze kwiaty lotosu były takiego samego koloru, bez względu na to, czy się rozpadały, czy zamykały. Co się z nią dzieje?

Candy odsunęła się od niego, wstała i poszła przed siebie, nie oglądając się na stojącego za nią Kandę. Przeszła przez gąszcz, czując jak po jej policzkach spływają gorące łzy, które raz po raz wpadały do jej lekko rozchylonych ust, wypełniając je słonawym smakiem.

Przepraszam, Kanda. Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy.

~~~

- I jak? - zapytał Wisley.

Miodowowłosa przeszła do swojego pokoju ze spuszczoną głową. Mocno trzasnęła drzwiami i je zakluczyła, dając wyraźnie innym do zrozumienia, że chce być sama. Nikt nie miał zamiaru tam wchodzić, dopóki dziewczyna się nie uspokoi.

- Przejdzie jej - stwierdził Earl - Mogła uciec, a to, że tego nie zrobiła, jest dla nas dobrą wiadomością.

- Może zanieść jej obiad? - mruknął Sheryl.

- Zostaw ją - wtrącił się Tykki - Jest roztrzęsiona po tylu informacjach. Jak damy jej czas, to sama przyjdzie.

Zanim ktokolwiek zdążył coś jeszcze dodać od siebie, zza przyozdabianych drzwi rozległ się głośny szloch. Gorące łzy kapały na podłogę, zaczynając tworzyć niewielką kałużę. Opartą o ścianę głowę uniosła w górę, ręce bezwładnie leżały na jej brzuchu, a całe ciało drżało z emocji. Wszystko się posypało, nic nie miało już najmniejszego sensu, oprócz niego. Musi o nim zapomnieć, aby iść dalej. Był dla niej ważny, ale teraz miała przy sobie osoby ważniejsze. Nie wiedziała dokładnie, co zrobi. Po prostu miała tylko nadzieję, tyle, że nadzieja matką głupich.

~~~

- Kanda, zaczekaj! - krzyczał Allen, ale to nic nie dało.

Szermierz szedł gdzie popadnie i kopał kamienie, jak tylko jakiś wpadł mu pod but. Był wściekły na nią, na siebie, na cały świat i na wszystkich. Tak bardzo przypominała mu kogoś... Stracił ją na zawsze, nawet nie był do końca pewien, czy to co widział, nie śniło mu się. Faktem było, że rany zniknęły na dobre, a czucie jej drobnych rąk nie dawało mu spokoju. Ciągle myślał o niej, a im bardziej myślał, tym mocniej sie wnerwiał. Wszystko składało się do dwóch punktów - Yuri oraz Noah i wszystko było bezsensowne: każda jej reakcja, każde wyznanie, każda próba znalezienia kogokolwiek...

- Yū!

- Nie nazywaj mnie pierwszym imieniem! - warknął, obracając się w stronę śnieżnowłosego i łapiąc go za kołnież munduru.

- Co z Candy? - mruknął Walker.

- Zostaw to i skup się na Earlu.

Chłopak popatrzył na niego zdezorientowanym wzrokiem, a ciemnowłosy odstawił go na ziemię, nawet na niego nie patrząc. Po prostu poszedł dalej wyprostowany z jak zwykle morderczym wzrokiem.

- Kanda, co się z nią stało?

- Noah ją zabrali - powiedział obojętnym tonem.

Allen stanął wmurowany w ziemię, kilka razy powtarzając w myślach usłyszaną informację. Zanim dotarł do niego sens tych trzech słów, wyglądał jak ludzki posąg. Dopiero, gdy poważnooki na niego spojrzał, ogarnął się.

- Jak?! - wrzasnął, aż echo rozniosło się między dolinami.

Szermierz po prostu żachnął się, idąc dalej. Nie był w nastroju do rozmów ani do tłumaczenia co prawdopodobnie się stało, a Kiełkowi Fasoli powinno wystarczyć tyle wiadomości z jego misji, która potoczyła się zupełnie inaczej, niż było w to planach. Komui przewidywał, że wrócą jakoś po tygodniu, podczas gdy jest duża możliwość, iż nie wrócą nigdy.

Kanda...!

Poważnooki spojrzał z ukosa na Allena, ale ten był pogrążony we własnych myślach. Nie przejął się głosem, który prawdopodobnie uleciał z jego głowy, dopóki nie usłyszał go jeszcze raz i nie poczuł mocnego ukłucia w sercu.

Pomocy...!

Ostatnią rzeczą jaką słyszał w głowie to przeraźliwy krzyk, przerywający głośny szloch, którego wydźwięk doskonale pamiętał. Przystanął w miejscu, czekając na dalszy tok niewyjaśnionych wydarzeń, ale nic już nie nastąpiło. Wyciagnął Mugen dla bezpieczeństwa, jednak za wiele mu się nie przydał. Z boku wyglądało to dziwacznie, jakby dostał jakiegoś omamu albo widział niestworzone rzeczy.

- Kanda...?

- Czego? - warknął, chowając katanę.

- Wszystko okay?

Ciemnowłosy parsknął złośliwie dla niepoznaki i skierował się do kolejnego miasteczka, którego domy dumnie piętrzyły się przy widocznych już uliczkach.

W południe weszli wgłąb zatłoczonego miasteczka, gdzie chodzili po różnych gospodach, szukając informacji o zaginionej towarzyszce. W końcu weszli do jakiejś pijalni piwa ze spróchniałym szyldem z napisem "Torton". Zdecydowanym krokiem przekroczyli próg, nie zwracając uwagi na groźnie wyglądających mężczyzn, którzy kręcili się tu i ówdzie.

Znudzony swoim wiecznym czekaniem barman popatrzył na Egzorcystów znad gazety, z ciekawością lustrując ich wzrokiem od stóp do głów. Na pytanie o dziewczynie z miodowymi włosami i bladobłękitnymi oczami wstał z krzesła, ruchem ręki przywołując ich do siebie. Śnieżnowłosy i ciemnowłosy nachylili się nad barem, zatrzymując się na bezpieczną od siebie odległość.

- Była tu taka jedna, co przyszła i wypiła jedno piwo. Płakała, klnąc na cały świat. Nikt z nas nie odważył się do niej podejść, ale widzieliśmy, że jest mocno podłamana. Poszła na północ. Niektórzy mówią, że widzieli, jak znika za ciemnymi drzwiami.

Yū niesłyszalnie zaklął pod nosem, odwracając się w stronę wyjścia. Wyszedł na świeże powietrze, zaciągając się zapachami roznoszącymi się po mieście. Nie czekając na chłopaka, który ledwo go dogonił, postanowił iść, dalej jej szukając. Starcie z Noah było nieuniknione, kiedyś w końcu nadejdzie czas, aby przekonać się, kto wygra. Wszystko zależało jednak od dziewczyny, niezbyt świadomej jak potężna może się stać. Dopóki jednak nie pozna sposobu na pogodzenie się ze swoją drugą stroną, są większe szanse na jej śmierć.

~~~

- Kyaaaa...! - krzyczała coraz głośniej i głośniej.

Ból nie ustawał, a wręcz nasilał się z każdą sekundą, doprowadzając ją do szału.

Kanda...!

Chciała mieć go teraz przy sobie, przytulić i powiedzieć wszystko. Noah nie byli w stanie jej pomóc, a życie Candy migotało przed oczami dziewczyny. Wszystkie bóle które czuła przez całe swoje życie połączyły się w jeden nie do zniesienia. Nie potrafiła nawet zemdleć, a wszystko świeciło jej się w oczach niczym migające lampki na choince.

- Tykki, uważaj! - krzyknęła przerażona Road.

Mężczyzna w ostatnim ułamku sekundy uniknął spotkania z mroczną istotą, latająca wokół pomieszczenia. Miodowowłosa siedziała na podłodze na środku sali, wydobywając z siebie głośne wrzaski co jakiś czas. Wokół niej latało tysiące małych ciemnych postaci, które ciężko było opisać, gdyż latały tak szybko, że przypominały zaledwie czarne smugi.

Pomocy...!

Około pół godziny temu dziewczyna straciła kontrolę nad Rosie, która teraz chciała przejąć władzę nad błękitnooką. Noah próbowali z nią walczyć, ale jedynie ostatkiem sił powstrzymywali ją. Nie byli w stanie pokonać tak potężnej mocy siedzącej w ukryciu w środku Candy. Nawet Earl próbujący załagodzić sytucję, modlił się w duchu o przetrwanie. To było najgorsze pół godziny w jego życiu: na jego ciele było pełno ciężkich ran zadanych mu przez stworzenia wytwarzane przez dziewczynę.

Rosie jednak trochę się przeliczyła i ciało miodowowłosej opadło bezsilnie na kafelki. Innocence dezaktywowało się, a rodzina odetchnęła z ulgą. Odnieśli liczne rany w starciu i byli wykończeni, aż ledwo trzymqli się na nogach. Hrabia oparł się o pobliską ścianę, dziekując za to, że Candy nie miała zbyt wiele siły. Gdyby była wypoczęta, na pewno wszyscy zginęliby po nie dłuższym czasie niż godzina, a świat już by nie istniał.

- Co robimy? - zapytał Sheryl.

- Zakujcie ją - wydyszał Milenijny.

- Ale Hrabio...

- Nie obchodzi mnie to. Chcę, żebyśmy byli bezpieczni.

Tykki podszedł do bezwładnie leżącego ciała na środku pomieszczenia i uklęknął przy nim. Opuszkami palców przejechał po jej policzku, uśmiechając się delikatnie na widok śpiącej błękitnookiej. Pochylił się nad czołem Candy i wargami delikatnie je musnął. Niepewnie wziął ją na ręce, wstając z zimnej podłogi. Popatrzył na Earla, który szczerze się uśmiechał na widok tych dwojga.

- Chciałbym, żebyś był jej mężem - wyznał szczerze - Masz moje błogosławieństwo.

Ciemnowłosy popatrzył zszokowony, a po chwili sam się uśmiechnął. Cieszył się, że mogłaby należeć do niego, ale nie chciał jej zmuszać. Minęło zaledwie kilka dnia, a ona już skradła mu serce. Na przeszkodzie stał mu tylko ten szermierz, Kanda Yū, którego ma się zamiar pozbyć osobiście w ostatecznej bitwie. Dużo czasu już nie zostało, zaledwie niecały tydzień. Wszystko było ustalone, teraz tylko wystarczyło wdrożyć plan w życie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro