1
- Szefie, kim jest ta dziewczyna?
Komui ze smutną miną uniósł wzrok na Reevera, który cierpliwie powtórzył pytanie. W jego głowie pojawiało się tysiące dołujących myśli na temat przyszłej Egzorcystki. Przypominała mu trochę Lenalee, z tą jednak różnicą, że tamta dziewczyna nie dawała za wygraną.
- Nie wiem, nie znamy jej przeszłości.
Cały oddział naukowy spojrzał ze zdziwieniem na swojego szefa, przerywając pracę, ale kiedy zobaczyli jego groźny wzrok, od razu wrócili do swoich zajęć, a wraz z nimi Reever. Do pomieszczenia jak zwykle weszła Lenalee z poranną kawą i z uśmiechem rozdała ją każdemu, ale widząc zatroskaną minę swojego brata, zapytała:
- Coś nie tak z nową Egzorcystką?
- Będzie dobrze - westchnął, zmuszając się na lekki uśmiech.
Wątpił w te słowa, choć w duchu miał ogromną nadzieję na poprawę sytuacji. Komui wrócił do swojej pracy, popijając kawę. Przerzucając papiery na drugą stronę biurka wypadły mu dokumenty Candy Rosie Bloom.
~~~
- Może potrzebuje kogoś, na kim jej zależy - zaproponowała Lenalee.
- Też o tym pomyślałem, tylko, że mamy z tym mały problem - Komui podrapał się po głowie.
- Czemu? - zapytał Allen z pełną buzią.
- Nic nie wiemy o jej życiu. Pytałem nawet Bookmana, nikt nic nie wie.
Egzorcyści popatrzyli po sobie z wielkimi oczami. Czy to prawda? Nawet Generał Marian Cross ma zapisaną swoją przeszłość! W takim razie kim może być ta dziewczyna? Może ona i klan Noah...?
Allen z trudem przełknął jedzenie i popił je wodą. Wstał od stołu, zostawiając resztę w tej niezręcznej sytuacji. Odniósł do kuchni wszystkie talerze, a wracając do stołu przez zamyślenie walnął kogoś ramieniem, przez co owy ktoś wylał wodę, której znaczna większość znalazła się na mundurze jego właściciela.
- Prze... - zaczął Allen, ale nie dane było mu dokończyć.
- Uważaj jak łazisz, idioto! - wrzasnął Kanda.
- Zamyśliłem się...
Ciemnowłosy prychnął z pogardą, mijając Allena, który nie przejął się nim zbytnio. Nim Walker zdążył usiąść przy stole, do jadalni wpadł zdyszany pracownik oddziału naukowego. Ledwo łapiąc oddech, wrzasnął z frustracją na całe pomieszczenie, aż rozniosło się echo:
- Szefie, uciekła!
Komui wstał od stołu i z oczami przypominające spodki, podbiegł do pracownika.
- Jak?!
- Niewiadomo, ale kiedy weszliśmy do pomieszczenia, znaleźliśmy puste krzesło z rozerwanymi łancuchami!
Allen, Lavi i Lenalee pobiegli za Komui do pokoju, w którym umieszczona była miodowowłosa dziewczyna. Tak jak powiedział pracownik, krzesło było puste, a wokół niego leżały kawałki łancucha, którymi była związana. Szef kwatery głównej poprawił swój biały beret i zwrócił się do Reevera.
- Oznajmijcie wszystkim Egzorcystom, że mają zacząć poszukiwania Candy Rosie Bloom. Każdemu dam zdjęcie.
- Czy to możliwe, żeby jej Innocence było tak niesamowicie silne? - zapytał Lavi.
- Nie wiem, ale może stanowić to zagrożenie. Idźcie się spakować.
~~~
- Co ty się tak przejmujesz, kiełku fasoli? - zapytał Kanda z kamienną twarzą i obojętnym tonem.
- Jestem Allen - warknął śnieżnowłosy chłopak.
- Darujcie, widzieliście jej zdjęcie? Czyż nie jest słodziutka? - uśmiechnął się Generał Cross do fotografii trzymanej w ręce.
- Mistrzu! - krzyknął zfrustrowany piętnastolatek.
Ciągle nie był w stanie uwierzyć, że Generała pociąga każda szczupła kobieta czy dziewczyna. Dla niego był to wręcz obrzydliwe, że zamiast tej jednej bierze każdą.
Kanda natomiast skupił się na kierunku, w którym płynęli. Ich celem było ciche miasteczko w Hiszpanii, gdzie jest szansa ukrywania się dziewczyny, z resztą jak w piętnastu innych miejscach. Krążyły plotki, że Candy Rosie Bloom, bo tak ma na imię ta dziewczyna, ma tam chłopaka i opiekuje się dwuletnim Marco, którego ponoć przyjęła do swojego domu około pół roku temu. Nie są ze sobą powiązani, a jeśli Candy faktycznie się nim zajmuje, to chłopak musiał być przyjęty z ulicy, bo według danych jego rodzice zostali zabici przez Akumy. Z tego co wiadomo, chłopak ma śliczne niebieskie oczy i ciemno brązowe włosy. Natomiast partner dziewczyny to, według plotek, niejaki Luca Vieri, siedemnastoletni szatyn, pochodzący z rodziny dwojga handlarzy.
Trójka Egzorcystów wysiadła z łódki i idąc wzdłuż drogi, wyszła na zewnątrz. Wokół nich szumiały zielone liście drzew, a wśród ich gałęzi śpiewały ptaki, przedrzeźniając się nawzajem. Na niebie świeciło słońce, które od czasu do czasu zasłaniały niewielkie obłoczki. U podnóża wzgórza, na którym się znajdowali było małe miasteczko, w którym miała znajdować się poszukiwana przez nich dziewczyna. Kanda ruszył przodem, a za nim powłóczyli się Allen i Marian Cross.
Droga, która wydawała się być niewielkim odcinkiem do pokonania, okazała się trzy razy dłuższa i udało im się dojść do miasteczka dopiero, gdy słońce zaczynało już zachodzić. Widząc jakiegoś mężczyznę, Allen podbiegł do niego.
- Przepraszam, w ktorą stronę do gospody "Pod Wiatrem"?
Brunet zamyślił się przez chwilę po czym wskazał, na przestrzeń przed sobą.
- Skręć drugą przecznicę w lewo - wyjaśnił - A następnie na końcu ulicy znajdziesz szyld z nazwą gospody.
- Dziekuję! - krzyknął za sobą, gdy podbiegał do pozostałej dwójki.
Po dziesięciu minutach cała trójka siedziała już w gospodzie, przyglądając się wesołej atmosferze, która tam panowała. Nagle podszedł do nich napakowany mężczyzna, ubrany w ciemnozielony podkoszulek i długie, czarne spodnie.
- A panowie to nie chcą się z nami zabawić?
Kanda spojrzał na niego z ukosa, podobnie jak Generał. Tymczasem Allen próbował wymyślić, jak odciągnąć go od nich, aż w końcu wpadł na pewien pomysł, o co mógłby zapytać.
- A zna pan może Candy Rosie Bloom?
Zapadła niezręczna cisza, a każda para oczu była skupiona na Egzorcystach.
- Jeśli chcesz jej się oświadczyć, to od razu możesz wracać do domu - zażartował jeden z mężczyzn, siedzący z tyłu lokalu, podczas gdy reszta parsknęła śmiechem.
- Nie, mamy do niej pewną sprawę. Wiecie panowie może, gdzie ona jest?
- Wyszła razem z Lucą jakieś piętnaście minut przed waszym przyjściem. Całkiem nieźle się pokłócili i myślę, że nic już dalej z nimi nie będzie. Jestem Collin - przedstawił się mężczyzna z ciemnozielonym podkoszulkiem.
W tym samym momencie, otworzyły się drzwi na oścież z ogromnym hukiem. Drewniana powłoka o mało co nie wyskoczyła z zawiasów, ale dwoje ludzi, którzy weszli nie przejęli się tym. Marian Cross widząc dziewczynę, która weszła do lokalu, o mało nie zachłysnął się winem. Była piękna, nawet jeśli teraz była wściekła. Allen myślał w tej chwili bardzo podobnie, podczas gdy Kanda przyglądał się z uwagą całej sytuacji, która miała miejsce w gospodzie.
- Zostaw mnie i idź do tej swojej "miłości" - warknęła dziewczyna - Marco zostanie ze mną, bo ty jesteś jak dzieciak, który myśli, że może mieć każdą. Nie było mnie JEDEN dzień, a ty już o mało nie zabiłeś tego dzieciaka, samemu się dobrze bawiąc. Co ty sobie wyobrażasz?! Wynoś się stąd, póki mam jeszcze cierpliwość!
- Och, no tak, zapomniałem - sarknął szatyn - Ten bachor jest dla ciebie ważniejszy ode mnie!
- A żebyś wiedział! - wrzasnęła - Jesteś takim cholernym debilem! Teraz, to ty mnie możesz co najwyżej w dupę pocałować. A teraz wypierniczaj stąd, albo sama cię stąd wywalę!
- Szmata - burknął chłopak przed wyjściem.
- Debil!
Dziewczyna jak gdyby nigdy nic podeszła do lady i zamówiła dla siebie jeden kieliszek wina, po czym dosiadła się do stolika, przy którym siedzieli Egzorcyści.
- A wy tu czego? - prychnęła.
Generał spojrzał na fotografię, a następnie na dziewczynę.
- Candy, grzeczniej - upomniał ją Collin.
- Spadaj - warknęła.
- Ona tak do wszystkich - wyjaśnił kelner, który kładł zamówienie dziewczyny.
- Idź lepiej na zmywak, idioto - burknęła.
- Candy Rosie Bloom? - spytał Marian Cross.
- A co, ślepy jesteś?
- Może pójdziemy gdzieś kiedyś razem? - mrugnął do niej okiem.
- Lepiej wsadź se tą swoją rudą gebę do donicy i udław się ziemią.
Kanda uniósł jedną jedną brew, podczas gdy Allen patrzył na dziewczynę jak na zbawienie. Nagle rozległy się kroki na schodach, po których zbiegł maleńki chłopczyk i gdy tylko dotarł do stolika, przy którym siedzieli Egzorcyści ułożył swoje rączki na spódniczce dziewczyny i zawołał z radością:
- Candy! Naleszcie wlóciłaś z placy!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro