Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

- Szefie, kim jest ta dziewczyna?

Komui ze smutną miną uniósł wzrok na Reevera, który cierpliwie powtórzył pytanie. W jego głowie pojawiało się tysiące dołujących myśli na temat przyszłej Egzorcystki. Przypominała mu trochę Lenalee, z tą jednak różnicą, że tamta dziewczyna nie dawała za wygraną.

- Nie wiem, nie znamy jej przeszłości.

Cały oddział naukowy spojrzał ze zdziwieniem na swojego szefa, przerywając pracę, ale kiedy zobaczyli jego groźny wzrok, od razu wrócili do swoich zajęć, a wraz z nimi Reever. Do pomieszczenia jak zwykle weszła Lenalee z poranną kawą i z uśmiechem rozdała ją każdemu, ale widząc zatroskaną minę swojego brata, zapytała:

- Coś nie tak z nową Egzorcystką?

- Będzie dobrze - westchnął, zmuszając się na lekki uśmiech.

Wątpił w te słowa, choć w duchu miał ogromną nadzieję na poprawę sytuacji. Komui wrócił do swojej pracy, popijając kawę. Przerzucając papiery na drugą stronę biurka wypadły mu dokumenty Candy Rosie Bloom.

~~~

- Może potrzebuje kogoś, na kim jej zależy - zaproponowała Lenalee.

- Też o tym pomyślałem, tylko, że mamy z tym mały problem - Komui podrapał się po głowie.

- Czemu? - zapytał Allen z pełną buzią.

- Nic nie wiemy o jej życiu. Pytałem nawet Bookmana, nikt nic nie wie.

Egzorcyści popatrzyli po sobie z wielkimi oczami. Czy to prawda? Nawet Generał Marian Cross ma zapisaną swoją przeszłość! W takim razie kim może być ta dziewczyna? Może ona i klan Noah...?

Allen z trudem przełknął jedzenie i popił je wodą. Wstał od stołu, zostawiając resztę w tej niezręcznej sytuacji. Odniósł do kuchni wszystkie talerze, a wracając do stołu przez zamyślenie walnął kogoś ramieniem, przez co owy ktoś wylał wodę, której znaczna większość znalazła się na mundurze jego właściciela.

- Prze... - zaczął Allen, ale nie dane było mu dokończyć.

- Uważaj jak łazisz, idioto! - wrzasnął Kanda.

- Zamyśliłem się...

Ciemnowłosy prychnął z pogardą, mijając Allena, który nie przejął się nim zbytnio. Nim Walker zdążył usiąść przy stole, do jadalni wpadł zdyszany pracownik oddziału naukowego. Ledwo łapiąc oddech, wrzasnął z frustracją na całe pomieszczenie, aż rozniosło się echo:

- Szefie, uciekła!

Komui wstał od stołu i z oczami przypominające spodki, podbiegł do pracownika.

- Jak?!

- Niewiadomo, ale kiedy weszliśmy do pomieszczenia, znaleźliśmy puste krzesło z rozerwanymi łancuchami!

Allen, Lavi i Lenalee pobiegli za Komui do pokoju, w którym umieszczona była miodowowłosa dziewczyna. Tak jak powiedział pracownik, krzesło było puste, a wokół niego leżały kawałki łancucha, którymi była związana. Szef kwatery głównej poprawił swój biały beret i zwrócił się do Reevera.

- Oznajmijcie wszystkim Egzorcystom, że mają zacząć poszukiwania Candy Rosie Bloom. Każdemu dam zdjęcie.

- Czy to możliwe, żeby jej Innocence było tak niesamowicie silne? - zapytał Lavi.

- Nie wiem, ale może stanowić to zagrożenie. Idźcie się spakować.

~~~

- Co ty się tak przejmujesz, kiełku fasoli? - zapytał Kanda z kamienną twarzą i obojętnym tonem.

- Jestem Allen - warknął śnieżnowłosy chłopak.

- Darujcie, widzieliście jej zdjęcie? Czyż nie jest słodziutka? - uśmiechnął się Generał Cross do fotografii trzymanej w ręce.

- Mistrzu! - krzyknął zfrustrowany piętnastolatek.

Ciągle nie był w stanie uwierzyć, że Generała pociąga każda szczupła kobieta czy dziewczyna. Dla niego był to wręcz obrzydliwe, że zamiast tej jednej bierze każdą.

Kanda natomiast skupił się na kierunku, w którym płynęli. Ich celem było ciche miasteczko w Hiszpanii, gdzie jest szansa ukrywania się dziewczyny, z resztą jak w piętnastu innych miejscach. Krążyły plotki, że Candy Rosie Bloom, bo tak ma na imię ta dziewczyna, ma tam chłopaka i opiekuje się dwuletnim Marco, którego ponoć przyjęła do swojego domu około pół roku temu. Nie są ze sobą powiązani, a jeśli Candy faktycznie się nim zajmuje, to chłopak musiał być przyjęty z ulicy, bo według danych jego rodzice zostali zabici przez Akumy. Z tego co wiadomo, chłopak ma śliczne niebieskie oczy i ciemno brązowe włosy. Natomiast partner dziewczyny to, według plotek, niejaki Luca Vieri, siedemnastoletni szatyn, pochodzący z rodziny dwojga handlarzy.

Trójka Egzorcystów wysiadła z łódki i idąc wzdłuż drogi, wyszła na zewnątrz. Wokół nich szumiały zielone liście drzew, a wśród ich gałęzi śpiewały ptaki, przedrzeźniając się nawzajem. Na niebie świeciło słońce, które od czasu do czasu zasłaniały niewielkie obłoczki. U podnóża wzgórza, na którym się znajdowali było małe miasteczko, w którym miała znajdować się poszukiwana przez nich dziewczyna. Kanda ruszył przodem, a za nim powłóczyli się Allen i Marian Cross.

Droga, która wydawała się być niewielkim odcinkiem do pokonania, okazała się trzy razy dłuższa i udało im się dojść do miasteczka dopiero, gdy słońce zaczynało już zachodzić. Widząc jakiegoś mężczyznę, Allen podbiegł do niego.

- Przepraszam, w ktorą stronę do gospody "Pod Wiatrem"?

Brunet zamyślił się przez chwilę po czym wskazał, na przestrzeń przed sobą.

- Skręć drugą przecznicę w lewo - wyjaśnił - A następnie na końcu ulicy znajdziesz szyld z nazwą gospody.

- Dziekuję! - krzyknął za sobą, gdy podbiegał do pozostałej dwójki.

Po dziesięciu minutach cała trójka siedziała już w gospodzie, przyglądając się wesołej atmosferze, która tam panowała. Nagle podszedł do nich napakowany mężczyzna, ubrany w ciemnozielony podkoszulek i długie, czarne spodnie.

- A panowie to nie chcą się z nami zabawić?

Kanda spojrzał na niego z ukosa, podobnie jak Generał. Tymczasem Allen próbował wymyślić, jak odciągnąć go od nich, aż w końcu wpadł na pewien pomysł, o co mógłby zapytać.

- A zna pan może Candy Rosie Bloom?

Zapadła niezręczna cisza, a każda para oczu była skupiona na Egzorcystach.

- Jeśli chcesz jej się oświadczyć, to od razu możesz wracać do domu - zażartował jeden z mężczyzn, siedzący z tyłu lokalu, podczas gdy reszta parsknęła śmiechem.

- Nie, mamy do niej pewną sprawę. Wiecie panowie może, gdzie ona jest?

- Wyszła razem z Lucą jakieś piętnaście minut przed waszym przyjściem. Całkiem nieźle się pokłócili i myślę, że nic już dalej z nimi nie będzie. Jestem Collin - przedstawił się mężczyzna z ciemnozielonym podkoszulkiem.
W tym samym momencie, otworzyły się drzwi na oścież z ogromnym hukiem. Drewniana powłoka o mało co nie wyskoczyła z zawiasów, ale dwoje ludzi, którzy weszli nie przejęli się tym. Marian Cross widząc dziewczynę, która weszła do lokalu, o mało nie zachłysnął się winem. Była piękna, nawet jeśli teraz była wściekła. Allen myślał w tej chwili bardzo podobnie, podczas gdy Kanda przyglądał się z uwagą całej sytuacji, która miała miejsce w gospodzie.

- Zostaw mnie i idź do tej swojej "miłości" - warknęła dziewczyna - Marco zostanie ze mną, bo ty jesteś jak dzieciak, który myśli, że może mieć każdą. Nie było mnie JEDEN dzień, a ty już o mało nie zabiłeś tego dzieciaka, samemu się dobrze bawiąc. Co ty sobie wyobrażasz?! Wynoś się stąd, póki mam jeszcze cierpliwość!

- Och, no tak, zapomniałem - sarknął szatyn - Ten bachor jest dla ciebie ważniejszy ode mnie!

- A żebyś wiedział! - wrzasnęła - Jesteś takim cholernym debilem! Teraz, to ty mnie możesz co najwyżej w dupę pocałować. A teraz wypierniczaj stąd, albo sama cię stąd wywalę!

- Szmata - burknął chłopak przed wyjściem.

- Debil!

Dziewczyna jak gdyby nigdy nic podeszła do lady i zamówiła dla siebie jeden kieliszek wina, po czym dosiadła się do stolika, przy którym siedzieli Egzorcyści.

- A wy tu czego? - prychnęła.

Generał spojrzał na fotografię, a następnie na dziewczynę.

- Candy, grzeczniej - upomniał ją Collin.

- Spadaj - warknęła.

- Ona tak do wszystkich - wyjaśnił kelner, który kładł zamówienie dziewczyny.

- Idź lepiej na zmywak, idioto - burknęła.

- Candy Rosie Bloom? - spytał Marian Cross.

- A co, ślepy jesteś?

- Może pójdziemy gdzieś kiedyś razem? - mrugnął do niej okiem.

- Lepiej wsadź se tą swoją rudą gebę do donicy i udław się ziemią.

Kanda uniósł jedną jedną brew, podczas gdy Allen patrzył na dziewczynę jak na zbawienie. Nagle rozległy się kroki na schodach, po których zbiegł maleńki chłopczyk i gdy tylko dotarł do stolika, przy którym siedzieli Egzorcyści ułożył swoje rączki na spódniczce dziewczyny i zawołał z radością:

- Candy! Naleszcie wlóciłaś z placy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro