9
Dziewczyna nabrała ogromny haust powietrza do płuc, krztusząc się od braku tlenu. Ogień w środku zgasł, znikając razem z bólem, który tak bardzo mdlił ją, powodując zawroty głowy. Kolor skóry na nowo przybrał swoją poprzednią barwę, choć na jej twarzy ciągle malowały się bielsze cienie, a oddech był tak szybki, jakby przebiegła pięć długich maratonów. Zmartwiony Hayato cały czas bacznie ją obserwował, a Kanda spojrzał na nią z kamienną twarzą, choć gdzieś w środku poczuł maleńkie, ale bolesne ukłucie. Mruknął tylko do siebie coś pod nosem w stylu "Trzeba było się zamknąć", nie zdając sobie do końca sprawy, co tak naprawdę się dzieje z Candy.
- Nic mi... Nie jest - wysapała.
- Co ci się stało? - zapytał Chan, bliski tego aby nie ucałować miodowowłosej z radości.
Diabełek niestety nie otrzymał odpowiedzi, a zamiast tego dziewczyna spróbowała wstać, co okazało się najgorszym z możliwych pomysłów. Gdy tylko stanęła na nogach, ból głowy dodatkowo się zwiększył, a jej ciało stało się galaretką. W ostatniej chwili szermierz zrozumiał, że miodowowłosa jest na dobrej drodze do bliskiego, niezbyt przyjemnego, kontaktu z ziemią. Złapał ją odruchowo, podtrzymując i pomagając jej utrzymać się w pozycji stojącej, co skończyło się na tym, że ostatkiem sił oparła się o jego klatkę piersiową, podczas gdy on trzymał ją mocno za łokcie.
- Weź ją na ręce, a ja pójdę przodem do wioski zobaczyć, czy nie ma Akum - powiedział zielonooki - Jak coś będzie nie tak, cofnę się, a jeżeli wszystko będzie okey, będę czekał na was przy pierwszym domku.
Niechętnie, ale jednak, ciemnowłosy skinął głową, przyjmując dosyć niepewne dla siebie warunki. Hayato ruszył razem ze swoim zwierzątkiem w stronę wyjścia z lasu, a poważnooki przygotowywał się do wzięcia Candy na ręce.
- Sama pójdę... - wydukała - Nic mi nie jest...
- Właśnie widzę - sarknął zirytowany Kanda, którego nie dość, że mianowali niańką do noszenia, to jeszcze postawiono w niepewnej sytuacji.
Bez zbędnego gadania podłożył dziewczynie rękę pod wewnętrzną stronę kolana, a ramieniem objął ją z tyłu, trochę poniżej jej ramienia. Wbrew pozorom, miodowowłosa była krucha i delikatna, więc szermierz unosząc dziewczynę, starał się nie zrobić jej krzywdy. Sam się zdziwił, że tak się nią przejmuje, skoro to i tak ta sama osoba, którą poznał jakiś czas temu. Doskonale pamiętał jej drugie przyjście do Czarnego Zakonu oraz jak mu dokopała na treningu, a teraz? Teraz była tak słaba, że jej głowa samowolnie opierała się o jego tors, ręce leżały bezwładnie na jej brzuchu, oczy przymykały się ze zmęczenia, a oddech był bardzo płytki, choć miarowy. Miał dziwne przeczucia co do tej dziewczyny, która raz była beszczelna i samodzielna, a raz wykazywała się spokojem i pokorą. Chciał poznać prawdę, dlaczego ona tak się zachowuje, kim jest szarowłosy, czego oni chcą, no i oczywiście dlaczego tak bardzo jej zależy na Marco.
- Kanda... - szepnęła niespodziewanie Candy - Dziękuję... P... Przep... Przepraszam - wydusiła, zanim jej oczy zamknęły się na dobre, a oddech ustał.
- Candy! - wrogi głos ojca dziewczynki kolejny raz rozniósł się po domu - Wyłaź, gdziekolwiek się ukryłaś!
Cisza. Żadnego oddechu, żadnego dźwięku, żadnego śladu, że ktokolwiek tu był. Mężczyzna wszedłszy po schodach powolnym krokiem, wsłuchał się, czy aby miodowowłosa nie wyszła z ukrycia, ale żaden, nawet najmniejszy hałas nie był słyszalny. Wnerwiony wywrócił jedną z półek, a postanowione na niej wazony zamieniły się na maleńkie odłamki szkła. Przydeptując niektóre, przeszedł do jednego z pomieszczeń, którym był pokój dziewczynki. Jej drobne i kruche serce zaczęło szaleć, kiedy drzwi wydały ciche skrzypnięcie. Niespodziewanie jej ojciec otworzył szafę, a dziewczynka skuliła się jeszcze bardziej niż przedtem.
- Tu jesteś, gówniaro - mężczyzna złapał za nadgarstek dziewczynki, mocno go ściskając.
Wyrzucił ją z szafy i coraz mocniej ściskając jej rękę, pociagnął w stronę wyjścia, nie zważając na głośne krzyki i szloch, które echem odbijały się od ścian. Z hukiem otworzył drzwi wejściowe, popychając miodowowłosą z tak ogromną siłą, że ta upadła, zahaczając się reką o wystający kamień.
- Nigdy tu nie wracaj! - i zatrzasnął drzwi.
Dziewczynka jeszcze przez chwilkę siedziała na ziemi, od czasu do czasu szlochając, po czym wstała i zerknęła na swoją krwawiacą rękę, która zamieniała się w maleńki w wir. Karmazynowa ciecz z czasem zamieniła się w tornado, krążące wokół maleńkiej Candy. Czerwone ręce złapawszy dziewczynkę kolana i łokcie, zaczęły szarpać ją na wszystkie możliwe strony, a ból który odczuwała był nie do zniesienia, ale nie tylko ten, który czuła na ciele. Krew zaczęła w nią wchodzić i poczuła jak rozszarpuje ją od środka na maleńkie kawałeczki. Krzyknęła z powodu ogromnego cierpienia, zamieniając się z pyłu w demona...
~~~
- B... Boli... - wymamrotała.
- Budzi się? - zapytał podekscytowany Hayato.
- Nie wiem - odburknął Kanda, który był zajęty czyszczeniem swojej katany.
Od kilku godzin miodowowłosa leżała nieprzytomna, nawet nie oddychając. Dopiero kilka minut temu wzięła pierwszy oddech, ale szarowłosy ze swoim zwierzątkiem prawie skakali ze szczęścia, bo kto chciałby stracić kogoś, na kim mu zależy, w szczególności, że tak dawno jej nie widział?
Te kilka godzin temu ciemnowłosy był deczko przerażony tym, że dziewczyna zemdlała tak nagle. Z początku trochę próbował ją wybudzić, ale koniec końców szybkim krokiem skierował się do miasta. Kiedy był już w połowie drogi, zatrzymał go zielonooki, oświadczając, że w mieście są Akumy i nie ma co się narażać. Oboje przygotowali dla Candy jako tako posłanie z mchu, gałęzi i liści, po czym zrobili wspólnie szałas. Później pozostało im tylko czekać, aż dziewczyna się wybudzi, o ile w ogóle miało to nastąpić, ale chyba cud się stał, bo nawet zaczęła mamrotać przez sen, co oznaczało, że oszczędzą siły na dalszą podróż, niżeli mieliby robić grób godny miodowowłosej. Dwa słowa, "sen" i "mamrotać", już same w sobie były dla Hayato zbawienne, biorąc pod uwagę stan, w jakim znajdowała się dziewczyna, a jeśli chodzi o nią oddałby wszystko, nawet własne życie.
Po policzku śpiącej Candy spłynęła jedna, pojedyncza łza, a wraz z nią zamrugały jej oczy. Dało się słyszeć przeciągły jęk i trzask gałęzi. Chan rzuciwszy się w jej stronę, całował ją pięćset razy w nos, dziekując, że żyje.
- Chan, przestań tyle gadać. Głowa mi napiernicza - warknęła.
Diabełek przestał się odzywać, a szermierz wyzbył się go, odganiając kataną, przez co stworzonko uderzyło się w jedną z gałęzi szałasu, wyzywając poważnookiego pod swoim maleńkim noskiem. Miodowowłosa cały czas trzymała się za głowę, przeklinając samą siebie, jednak nikt tego nie usłyszał. Zamiast tego zielonooki mocno ją przytulił, a Kanda bacznie wszystko obserwował, ale nie zobaczył niczego, co byłoby podejrzane.
- Hayato! - burknęła - Wszystko mnie boli, więc spadaj!
Szarowłosy odsunął się, widząc, że dziewczyna jest wystarczająco wściekła, aby konkurować z szermierzem w zawodach na zabijanie samym wzrokiem. Mocniej ścisnęła palce na swoich włosach, wydobywając z siebie nieokreślony dźwięk, przypominający stłumione warknięcie.
- Gdzie my jesteśmy? Nie powinniśmy być w mieście?
- Tam są Akumy - wyszczebiotał diabełek, przygotowujący się do kontrataku na ciemnowłosego, który był zajęty samym sobą.
Na maleńkiej twarzyczce pojawił się zadziorny uśmiech, po czym stworzonko jak najciszej podleciało do poważnookiego, który był nieświadomy tego, że zwierzątko było bliskie swojej gotowości. Chan ujął delikatnie końcówki dłuższych włosów Kandy, które swobodnie mu opadały po obu stronach twarzy, aż nagle zacisnął na nich rączki i z całej siły pociągnął w dół. Głowa lekko zszokowanego szermierza opadła zdecydowanym ruchem, a jego oczy groźnie spojrzały na zadowolone z siebie maleństwo, które właśnie wytykało mu język z kpiną w swoich oczkach. Kiedy już wyjmował swój Mugen, przygotowując się do pokazania wszystkim najprostszej drogi do wpędzenia kogoś do trumny, niespodziewanie usłyszał niesamowicie piękny, perlisty śmiech, którego echo rozniosło się po przestrzeni lasu, odbijając się od drzew i krzewów. Spojrzał w stronę, z której dochodził i zobaczył już drugi raz ten sam widok - Candy, która śmiała się do rozpuku. Nie rozumiał, co tak bawiło dziewczynę, ale miał nadzieję, że nie fakt, iż Chan miał za chwilę przybić piątkę ze śmiercią.
- Kanda, zostaw go - powiedziała uśmiechnięta - A ty, mała zmoro, wracaj do Hayato.
- Jeszcze boli cię głowa? - zapytał zatroskany siwowłosy.
- Już dużo mniej, ale myślę, że jutro już powinno być dobrze.
Nastała chwila ciszy, ale raczej nikomu to nie przeszkadzało, bo każdy miał coś, co musiał dokładnie sobie przemyśleć. Zielonooki skinął tylko na diabełka i ruszyli na spacer po lesie, zostawiając Kandę i Candy samych. Czy teraz było to bezpieczne? Nikt tego nie wiedział, stwierdzając, że cisza pozostanie ciszą, choć tak dużo musieli sobie wyjaśnić. Jednak co tu wyjaśniać? A może raczej: od czego zacząć? Miodowowłosą trapiło wiele rzeczy, nie tylko te, które wiązały się z Marco, czy nią samą. Martwiła się przede wszystki o Hayato, którego tak dawno nie widziała. Bała się, że jest on tylko iluzją, którą swtorzył Earl, aby się z nią pobawić i dotrzeć do jej serca. Jak miała ufać, skoro nic tu nie było takie pewne, jak mogłoby się wydawać? Często sama nawet wątpiła, czy ona to ona, a nie lalka Milenijnego, którą może sobie przypodobać. Do tego wszystkiego dochodzi nikomu nieufny szermierz, który dziwnym trafem tak nagle zaczął się deczko nią przejmować. Myślicie, że ona nie wiedziała, że troszkę się przestraszył, gdy zemdlała? Candy podświadomie czuła, podczas jej snu, że ten tutaj mimo wszystko martwił się o nią. Czyżby ją zaczynał lubić? A może to po prostu tylko ludzki nawyk, który jest już gdzieś zakodowany?
Przez ostatnie dwie myśli w jej sercu pojawiło się dziwne, milutkie ciepełko. Dziewczyna uniosła głowę w stronę Kandy, smutnie na niego patrząc. Szermierz zakodował, że przyglądała mu się, ale jakoś nie miał ochoty na podnoszenie wzroku znad krzaków, rosnących na przeciwko niego.
- Jak to jest, gdy bez przeszkód możesz przepraszać? - szepnęła, jakby bojąc się, że od tonu głosu zależy całe jej życie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro