8
Kandę zaniepokoiła cisza, zaraz po odejściu Candy. Dziwnie czuł się z faktem, iż dziewczyna nie zawróciła, a korytarz świecił pustką, w każdym tego słowa znaczeniu. Pobiegł do przodu w poszukiwaniu miodowowłosej i po chwili znalazł ją opartą o ścianę z szeroko otwartymi oczyma, które lekko się szkliły. Jej ręce trzymały kurczowo kolana, na których opierała brodę. Widok był nieco przerażający, zwłaszcza, że nagle odwróciła głowę w lewą stronę, skąd czuła czyjąś obecność i słyszała cichy trzepot malutkich skrzydełek. Szermierz wyciągnął Mugen, niebezpiecznie kierując go w stronę szmeru, podczas gdy dziewczyna wstała. Rozpoznawszy stworzonko, przewróciła ciemnowłosego, który o mały włos nie rzucił się na białego dabiełka wielkości ręki. Dwójka Egzorcystów upadła, przy czym ona znalazła się nad jeszcze bardziej wrogo nastawionym niż zwykle szermierzu.
- Złaź ze mnie - wysyczał.
- Kanda, ty debilu! - wrzasnęła, a ostry dźwięk przeszył powietrze. Jeszcze nigdy tak na nikogo się nie wydarła, a gdy zobaczyła go jeszcze bardziej rozwścieczonego jej głos zdecydowanie zelżał - To jest Chan... Zwierzątko Ha...
Rozszerzone do granic możliwości oczy miodowowłosej z pozoru patrzyły na szermierza, jednak w rzeczywistości były zupełnie w innym wymiarze. Nie dokończyła, sama nie rozumiejąc co tu robi ta kreaturka, skoro nigdy nie opuściłaby swojego pana, choćby nie wiadomo jak się pokłócili. Czy to znaczy, że on...? Że ona...? To był tylko wymysł? Jak, skoro cała trójka nie żyje? Widziała wszystko! Jak to możliwe? Czyżby wszystko było tylko ustawką Earla, aby ich rozdzielić? Chan był na to idealnym dowodem, skoro to coś jeszcze żyje. Jeśli jego pan by umarł, on również. W takim razie dlaczego wyczuła tylko jego Innocence? Może dlatego, że miała zbyt duże przekonanie, co do śmierci jej najbliższych, a cały ból, który się w niej zagnieździł, zasłaniał rzeczywistość...
Kanda złagodził spojrzenie dopiero, gdy po policzku dziewczyny spłynęła pojedyncza łza, a na jej ustach pojawił się drżący uśmiech. Potem pojawiła się kolejna łza, a za nią popłynęły następne, ale nie były one fontanną. To były łzy najbardziej dotkliwego szczęścia, jakie jej się dotychczas przytrafiło. Najczęściej i najbardziej doceniamy rzeczy, które straciliśmy, tylko tyle można było powiedzieć o tej sytuacji. Miodowowłosa gdy tylko zobaczyła postać, która wyłoniła się z cienia, od razu rzuciła się w jego kierunku, rozpłakując się na dobre. Oplotła rękami srebrnowłosego mężczyznę w pasie, szlochając gorzko w jego miękką koszulę.
- H... Hay... Hayato.... - ze szczęścia ledwo potrafił mówić.
W pierwszej minucie mężczyzna stał jak słup patrząc na dziewczynę jak na boginię, która przyleciała prosto z nieba na ziemię. Po chwili sam otulił ją ramionami, wyczekując z anielskim uśmiechem na twarzy aż się uspokoi. Nie wiadomo ile czasu minęło, ale na pewno był już ranek, gdy Candy w końcu przestała ronić łzy. Kiedy ostatnia skapnęła na podłogę, dziewczyna spojrzała w górę w zielone niczym świeża trawa tęczówki, jak to ona miała w zwyczaju mówić: "szmaragdowe", bo naprawdę mogłyby konkurować z tym rodzajem kamieni szlachetnych.
Szermierz już dawno wstał z chłodnej podłogi, wpatrując się w zaistniałą sytuację, której sam nie potrafił sobie wyjaśnić. Dziewczyna faktycznie napomknęła mu w chwili słabości o jej zmarłych przyjaciołach, którymi jednym z nich był Hayato. Ciemnowłosy nie ufał jednak temu facetowi, zwłaszcza, że z tego co usłyszał z poprzednich relacji, zielonooki miał już dawno leżeć w grobie. Mimo wszystko widział, że dziewczyna może go dotknąć i warto też dodać, że czuła Innocence od dłuższego czasu. Nic nie wskazywało na to, że Hayato należy do klanu Noah lub jest Akumą, ale ostrożności nigdy dość.
W tym aspekcie jednak poważnooki nie miał racji, choć trudno mu się dziwić, że był ostrożny. Miał przecież przed sobą nową Egzorcystkę, której Innocence nie zostało przekute, a za pierwszym razem uciekła (co prawda znał powód, ale Kanda to Kanda). Do tego wszystkiego pojawia się znajomy dziewczyny, który, według jej własnego stwierdzenia, właśnie był w trakcie procesu rozkładania się ciała. Czy jego życie może się jeszcze bardziej pokręcić?
Candy odsunęła się od srebrnowłosego mężczyzny i spojrzała na sufit, jakby chciała coś z niego wyczytać.
- Akumy zniszczyły miasto, a po kościele został zaledwie ołtarz - mruknęła, a następnie spojrzała na Hayato - Jest jakieś inne wejście niż ołtarz?
- Na końcu tej drogi jest... - urwał widząc, co robi jego zwierzątko - Chan!
Diabełek dosłownie kleił się do szermierza, który bronił się na wszelki możliwy sposób, choć stworek cały czas tulił się do jego policzka. Kanda zniesmaczony tą sytuacją odganiał upierdliwe coś na wszelkie znane mu sposoby i gdyby nie zielonooki, prawdopodobnie ciemnowłosy dostałby szału. Jakby na pożegnanie demon posłał buziaka w jego stronę, na co ten tylko warknął, aby choć w najmniejszym stopniu jakoś pokazać swoją frustrację i obrzydzenie.
- Na końcu tej drogi jest rozwidlenie - dokończył siwowłosy, gdy Chan znalazł się już blisko niego - Jeśli pójdziemy prosto, dostaniemy się do lasu, jeżeli skręcimy w lewo, uda nam się dojść na drugi koniec miasteczka, a jeśli skierujemy się na prawo, wydostaniemy się dopiero przy pobliskiej wiosce między dolinami.
- Idziemy do wioski - powiedziała zdecydowanym głosem miodowowłosa.
Cała czwórka ruszyła przed siebie w przeciwną stronę, z której przyszli Egzorcyści. Nikt się nie odezwał, z wyjątkiem diabełka, który cały czas nadawał o Kandzie w jego ojczystym języku. Jedynie Hayato rozumiał co mówi, a raczej papla niczym zawodowa plotkara, jaki to poważnooki jest przystojny i mądry. W końcu jednak srebnowłosy nie wytrzymał, uciszając zwierzątko ostrym "Zamknij się już, Chan". Niedługo potem, zgodnie z wywodem nowego przybysza, pojawiło się potrójne rozwidlenie. Tak jak zdecydowała Candy, skręcili na prawo, gdzie korytarz zdecydowanie się rozszerzył, a powietrze stało się wilgotniejsze i chłodniejsze, owiewając przyjemnie ich twarze delikatnymi podmuchami wiatru. Dziewczyna zdziwiła się, bo wiatr wieje zazwyczaj dopiero przy wyjściu podziemnych korytarzy. Miała rację, bo po chwili ujrzała schody prowadzące na górę, które oświetlały pojedyncze promienie słoneczne, dając nieprzyjemnie jasne światło jej oczom, które zdąrzyły się już przyzwyczaić do ciemności. Wszyscy wyszli na zewnątrz, zasłaniając sobie oczy od nadmiaru światła, ale kiedy się przyzwyczaili, zobaczyli przed sobą mnóstwo kotlin układających się w piękny krajobraz. Chcąc iść dalej, miodowowłosa spojrzała na drogę, której nie było. Jej stopa zatrzymała się w pół kroku, a oczy patrzyły z przerażeniem w dół. Nagle jej spojrzenie zelżało, umożliwiając pojawienie się szerokiego uśmiechu, za którym krył się z pozoru śmiertelny pomysł. Odwróciła się w stronę reszty, zamykając powieki, a następnie przechyliła się do tyłu.
- Do zobaczenia na dole! - krzyknęła.
~~~
Kanda zbiegł pierwszy ze wzgórza, ledwo dysząc. Zbocze, po którym schodzili było strome i niebezpieczne, a droga na tyle ciasna, że ledwo jedna osoba po niej szła. Wiatr wcale nie ułatwiał im zejścia na dół, podobnie jak mokry od porannej rosy piasek i kamienie.
- No nareszcie! - Candy przewróciła oczami, opierając się się o drzewo z do połowy oberwanym liściem w dłoni - Co tak długo?
- Jakbyś nie miała tych swoich skrzydełek, to byś spadła sto razy szybciej z bad endem! - warknął Hayato, który właśnie wyłonił się z gęstwiny.
- Eh... Nieważne - westchnęła.
Odbiła się od drzewa, kierując się do wioski z nadzieją, że tam będzie coś do jedzenia, ale zanim zdążyła spokojnym krokiem przejść choćby te upragnione trzy metry dalej, niespodziewanie poczuła mocny uścisk na nadgarstku. Szermierz obrócił ją w swoją stronę, łapiąc za jej drugi nadgarstek i krzyżując ręce. Na twarzy dziewczyny nie malowały się żadne emocje, a jej ciało nie wykonało żadnego ruchu obronnego, co jeszcze bardziej nakrędziło jego powód do wytknięcia beszczelności, jaką im okazywała.
- Słuchaj, ty mała wredoto! - warknął wnerwiony poważnooki - To nie ty tu rządzisz, więc lepiej się zamknij i rób to co do ciebie należy!
- Czyżby? - uśmiechnęła się wrednie - W takim razie poradzę sobie sama.
Serce szarowłosego zostało przebite przez strzałę okrucieństwa. To już nie była jego mała, słodka Candy wiecznie opychająca się żelkami, aż jej policzki przypominały te u chomika. To nie była ta wiecznie pokorna dziewczynka znosząca każdą możliwą torturę i każde złe, nawet te najbardziej obrzydliwe, słowo. Zmieniła się, bardziej niż myślał, pewnie mając ku temu ogromne powody, bo przecież nie wiedział, co się zdażyło przez te kilka lat, a zdarzyło się o wiele za dużo.
Prawda jak zawsze była inna. W środku dziewczyna kuliła się pod wpływem wrogości z jaką wypowiedział się ciemnowłosy, ale jej druga strona jak zwykle przejęła inicjatywę pokazując, że dziewczyna ma się niczego nie bać i pokazać innym swoją niezłomną wolę. Ta ciemna strona była niczym obrońca, chroniący jej drugą, delikatną część, która w takich sytuacjach na pewno nie dawałaby sobie rady z tak zawzięcie wkurzonym człowiekiem (pomińmy fakt, że to Kanda).
- T - to boli... - wydukała ze łzami w oczach, na nowo będąc sobą.
Szermierz popatrzył groźnie na Candy, której nie miał zamiaru puszczać, choćby jej nadgarstki spuchły.
- Moja głowa... - zacisnęła zęby, ale i tak jęk bólu wydostał się z jej ust - Boli... Nie mogę... Oddychać...
Ciemnowłosy odsunął się od niej jak oparzony, bo dziewczyna ewidentnie zbladła, starając się wziąć jak najwięcej powietrza do płuc, co skutkowało żadkimi, krótkimi oddechami. Hayato podbiegł do niej z przerażeniem wymalowanym na twarzy, a obok niego krążył Chan, który cały czas zawzięcie krzyczał jej imię, ale nie uzyskał odpowiedzi. Poważnooki popatrzył na jej nadgarstki, na których nie było żadnego śladu, a w zamian za to jej skóra stawała się coraz bladsza.
- B - boli... - jęknęła, a jej policzek przyozdobiła łza, która po chwili spadła na wilgotną ziemię.
Miodowowłosa zgiąwszy się w pół, upadła na kolana, mocno trzymając się za brzuch i serce. Czuła jak coś wypala ją od środka, przyprawiając o mocne zawroty głowy oraz ból ledwo do zniesienia. Wciąż pobierała małe ilości powietrza, które za każdym razem gdy dostawały się do jej płuc, zwiększało uczucie wewnętrznego ognia. Najgorsze jednak było to, że nie mogła wypuścić łez na zewnątrz, bo kiedy próbowała choć jedną uronić, ta chowała się do środka. W przestrzeni rozniósł się krzyk, wyrażający strach, ból i cierpienie, trzy uczucia prowadzące jej życie do upadku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro